Sun, 02 Nov 2025 11:57:29 +0100 Newsweek Polska Wiadomości newsweek.pl https://www.newsweek.pl/wojna-w-ukrainie newsweek.pl https://www.newsweek.pl/resources/newsweek.png https://www.newsweek.pl -1 -1 urn:uuid:8ce01e24-d6ec-456d-b063-487a9508c537 Sun, 02 Nov 2025 11:57:29 +0100 Rosja naśladuje Niemcy z II wojny światowej? "Chodzi o traumę zdrady" — Akurat w tej wojnie jest wszystko proste. Jest agresor — Rosja, która zachowuje się w sposób ostentacyjny, diabelski i chce naśladować swój wzór, czyli Niemcy nazistowskie — mówi w "Rachunku Sumienia" Oksana Zabużko, najwybitniejsza ukraińska pisarka. I krytykuje Zachód za to, że nie rozumiał przesłania, płynącego z rosyjskiej kultury. https://www.newsweek.pl/swiat/rosja-nasladuje-niemcy-z-ii-wojny-swiatowej-chodzi-o-traume-zdrady/m37zcte Władimir Putin "Ten dźwięk wywołał salwy śmiechu w całym bloku w Kijowie" - Oksana Zabużko o życiu pod bombami Dziękujemy, że jesteś z nami! "Ten dźwięk wywołał salwy śmiechu w całym bloku w Kijowie" - Oksana Zabużko o życiu pod bombami HtmlCode — Akurat w tej wojnie jest wszystko proste. Jest agresor — Rosja, która zachowuje się w sposób ostentacyjny, diabelski i chce naśladować swój wzór, czyli Niemcy nazistowskie — mówi w "Rachunku Sumienia" Oksana Zabużko, najwybitniejsza ukraińska pisarka. I krytykuje Zachód za to, że nie rozumiał przesłania, płynącego z rosyjskiej kultury.

"Ten dźwięk wywołał salwy śmiechu w całym bloku w Kijowie" - Oksana Zabużko o życiu pod bombami
Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

— Obawiam się, że tego nie doceniają na Zachodzie i w Polsce także. Chodzi o traumę zdrady Hitlera, który zdradził pakt Ribbentrop-Mołotow i zamiast pójść razem z Rosją przeciwko Zachodowi, poszedł na Wschód.

Zabużko ostrzega, że Europa wciąż nie rozumie skali zagrożenia ze strony Rosji. Wskazuje na wieloletnią propagandę zakorzenioną w rosyjskiej literaturze popularnej, która przygotowywała społeczeństwo do wojny. Krytykuje zachodnią slawistykę za ignorowanie tych sygnałów i za romantyzowanie rosyjskiej kultury.

— W ciągu 10 lat w literaturze rosyjskiej zostały opublikowane setki tytułów rzekomej fantazji historycznej mniej więcej z tym samym wątkiem powtarzającym się w różnych wersjach. Jednego dnia bohater trafia w jakiś tam sposób do przeszłości i tam naprawia ten błąd, który został zrobiony w latach 30. XX w. Czyli Zachód jest pokonany i Rosja zwycięża — mówi Zabużko.

— Prawdziwa Rosja przyszła do Ukrainy w 2022 r., żeby niszczyć, gwałcić, porywać dzieci i zostawiać po sobie zagładę. I naśladowała tego esesmana, który dwa pokolenia wcześniej był bohaterem jeszcze radzieckich, a później rosyjskich seriali. Właśnie ta estetyka, ta część kultury rosyjskiej, to znaczy prawdziwa, rdzenna kultura rosyjska, została kompletnie przegapiona przez Zachód — dodaje.

"Ten dźwięk wywołał salwy śmiechu w całym bloku w Kijowie" - Oksana Zabużko o życiu pod bombami

Ukraina walczy o przetrwanie

Pisarka mówi o Ukrainie jako kraju, który przestał pukać do drzwi Europy — teraz walczy. Opowiada o zmianie perspektywy: z osi wschód–zachód na pionową oś północ–południe, gdzie kraje takie jak Rumunia, Mołdawia czy państwa nordyckie stają się realnymi partnerami w budowaniu pasa bezpieczeństwa.

Zabużko nie unika trudnych tematów — mówi o rozczarowaniu polityką Polski wobec Ukrainy, o antyukraińskiej retoryce w kampanii wyborczej, ale też o konieczności budowania wspólnoty mimo przeszkód.

Kulminacją rozmowy jest osobiste świadectwo życia w Kijowie pod ostrzałem. Pisarka opisuje nocne naloty, dźwięki dronów przypominające kosiarki, strach i gniew, który jednoczy społeczeństwo. Wzruszająca jest jej opowieść o śmieciarce — dźwięku życia, który zwiastuje powrót do normalności między falami wybuchów.

Czym jest "Rachunek sumienia"?

Kościół. Dla jednych skompromitowana instytucja cynicznie wykorzystująca religię jako narzędzie do zarabiania pieniędzy. Dla drugich — opoka oraz źródło wszelkiego dobra i miłości. "Rachunek sumienia" to nie jest podcast tylko o Kościele. To podcast o ludziach, na których kariery, a czasem i na całe życie, wpływ miała (lub nadal ma) instytucja, jaką jest Kościół katolicki. Jeśli nie macie w sobie uczuć religijnych, koniecznie posłuchajcie. Jeśli je w sobie macie — posłuchajcie tym bardziej.

HtmlCode
]]>
Magdalena Rigamonti
urn:uuid:98c25749-5e2a-4f5e-8c54-f6dc7c277897 Fri, 31 Oct 2025 05:00:00 +0100 Walki o Donbas. Jeśli Myrnohrad upadnie, Pokrowsk będzie musiał się poddać O ile jeszcze tydzień temu Rosjanie dość nieśmiało wznawiali działania po przerwie operacyjnej, tak w ostatnich dniach dość znacznie zwiększyli nacisk na Ukraińców. To wystarczyło, aby sytuacja pod Pokrowskiem i Kupiańskiem stała się bardzo trudna. https://www.newsweek.pl/swiat/walki-o-donbas-jesli-myrnohrad-upadnie-pokrowsk-bedzie-musial-sie-poddac/c48vpfs Niedaleko linii frontu, obwód doniecki, 23.10.2025 Dziękujemy, że z nami jesteś! O ile jeszcze tydzień temu Rosjanie dość nieśmiało wznawiali działania po przerwie operacyjnej, tak w ostatnich dniach dość znacznie zwiększyli nacisk na Ukraińców. To wystarczyło, aby sytuacja pod Pokrowskiem i Kupiańskiem stała się bardzo trudna.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Obie strony są już niezwykle wycieńczone i wystarczy niewielka przewaga ilościowa czy jakościowa, aby zyskać przewagę. Tak dokładnie się stało pod Pokrowskiem i Kupańskiem, gdzie Rosjanie zdołali wcześniej ściągnąć kolejnych "mobików" niż Ukraińcom udało się przerzucić nowe oddziały. I to akurat nie dziwi.

Obie strony mają problemy z mobilizacją odpowiednich zasobów ludzkich. Znacznie większe mają oczywiście Ukraińcy, którzy zmobilizowali już niemal wszystkie dostępne siły, a władze dość ostrożnie podchodzą do pomysłu ściągania obywateli z emigracji.

W wielu regionach, zwłaszcza zachodnich, biura mobilizacyjne działają pod presją, próbując zapełniać braki w jednostkach frontowych. Coraz częściej mówi się o konieczności reformy systemu poboru, aby był bardziej przejrzysty i sprawiedliwy. Władze starają się wprowadzać rozwiązania, które mają poprawić motywację żołnierzy.

Przede wszystkim mają pojawić się wyższe płace, dłuższe rotacje i lepsze zabezpieczenie socjalne. Jednak mimo to nastroje w społeczeństwie są coraz trudniejsze. Skutki tych braków widać niemal przy każdej okazji, kiedy Rosjanie podciągną nowe siły. Nie muszą być wcale duże. I raczej nie będą, bo skala zaciągu nie wzrośnie.

Choć w Rosji głównym problemem nie jest brak ludzi, ale jakość rekrutów i spadek motywacji. Po fali mobilizacji z 2022 r. Kreml woli unikać kolejnego masowego poboru, który mógłby wywołać niezadowolenie społeczne. Zamiast tego stosuje taktykę "miękkiej mobilizacji" — oferuje kontrakty z wysokimi wynagrodzeniami i przywilejami, szczególnie w biedniejszych regionach. Choć to i tak to nie jest pewne, bo wpływ sankcji powoduje obcinanie wysokości premii. W efekcie do armii trafiają głównie ludzie z prowincji, często bez odpowiedniego przygotowania i motywacji.

W pierwszych miesiącach wojny władze lokalne płaciły nawet po dwa, trzy miliony rubli każdemu, kto zgłosił się do wojska. Teraz, jak donosi "The Moscow Times", w Tatarstanie premie spadły z około 2,7 mln rubli do zaledwie 400 tys. W Czuwaszji zredukowano je z ponad 2 mln do podobnego poziomu jak w Tatarstanie. W Niżnym Nowogrodzie z 2,6 mln do około 1,1 mln rubli. Lokalne władze tłumaczą, że środki się skończyły i że finansowanie mobilizacji w takiej skali nie jest już możliwe.

Okazało się, że ze względu na zmniejszające się dotacje federalne i znaczny spadek dochodów z podatków lokalnych te samorządy, które najwięcej obiecywały, dziś muszą się z tych obietnic wycofywać. To z kolei podkopuje wiarygodność całego systemu. Dlatego właśnie, choć w liczbach Rosja wciąż ma przewagę, jakość i morale tych rezerw pozostają wątpliwe, co z czasem może stać się jednym z kluczowych ograniczeń dla dalszych działań ofensywnych Moskwy.

Pokrowsk na straty?

Jeszcze trzy-cztery miesiące temu wydawało się, że Pokrowsk jest w stanie utrzymać się przynajmniej do zimy, a ukraińskie kontruderzenie z września wyhamowało rosyjskie postępy, a nawet stworzyło wrażenie, że na północ od Pokrowska udało się odciąć większe grupy Rosjan. Wówczas pisałem, że są to niewielkie, izolowane grupy, które zostały odcięte od swoich linii. I ani atak Rosjan nie był żadnym przełamaniem frontu, ani kontruderzenie Ukraińców nagle nie spowodowało okrążenie kilku batalionów.

Zwłaszcza że putinowcy atakowali maksymalnie plutonami, a teren ułatwia działanie niewielkimi grupami i nawet niewielkie prześwity w liniach obronnych umożliwiają stronie zagrożonej szybkie wycofanie.

Obecnie walki toczą się już wewnątrz samego miasta. Rosjanie wdarli się do południowych i południowo-wschodnich dzielnic, omijając dobrze przygotowane punkty oporu i przenikając w głąb zabudowy. Według informacji z otwartych źródeł, w Pokrowsku znajduje się od 200 do 300 rosyjskich żołnierzy z jednostek szturmowych, głównie rekrutów z tzw. Donieckiej Republiki Ludowej, wspieranych przez artylerię i drony.

Po ukraińskiej stronie wciąż walczy kilka kompanii regularnych wojsk oraz oddziały Terobrony, w sumie kilkuset żołnierzy. Równolegle Rosjanie prowadzą działania oskrzydlające od północy w kierunku Rodyńskiego i Myrnohradu, a od południa ku szosie M-30, której kontrola pozwoliłaby im zamknąć zachodnie drogi odwrotu.

Klucz do utrzymania miasta

Myrnohrad, leżący kilka kilometrów na północ od Pokrowska, jest jednym z najważniejszych punktów oporu w całym rejonie. Kontrola nad Myrnohradem pozwala bowiem Ukrainie utrzymać północną flankę Pokrowska i zabezpieczyć drogę odwrotu w kierunku Sełydowego oraz Krasnohradu. Rosjanie doskonale zdają sobie z tego sprawę, dlatego szturmują miasto z trzech stron, próbując obejść jego obronę od wschodu, wzdłuż dawnej linii kolejowej i od południa, przez zrujnowane przedmieścia Rodyńskiego.

Utrata tej pozycji oznaczałaby, że rosyjskie zgrupowanie mogłoby przeciąć linie zaopatrzeniowe obrońców i domknąć pierścień okrążenia. Ukraińcy utrzymują tu wciąż część regularnych oddziałów oraz lokalne formacje terytorialne, które przekształciły zabudowania kopalniane w punkty ogniowe.

Jednak ciągły ostrzał artyleryjski i brak zapasów powodują, że obrona powoli się kruszy. Rosjanie przenikają w głąb miasta małymi grupami, starając się opanować teren bez dużych strat — co wskazuje, że traktują ten kierunek priorytetowo, chcąc uniknąć powtórki z krwawych walk w centrum Pokrowska.

Jeśli Myrnohrad upadnie, północna linia obrony Pokrowska zostanie przerwana, a miasto stanie się praktycznie nie do utrzymania. Wtedy decyzja o odwrocie stanie się nie tyle kwestią wyboru ile koniecznością.

Problemy Naczelnego Dowództwa

Sytuacja operacyjna ukraińskich obrońców jest coraz trudniejsza. Naczelny dowódca, gen. Ołeksandr Syrski, wezwał dowódców polowych do szczerego raportowania o sytuacji wokół miasta. To reakcja na narastające zarzuty o zafałszowywanie raportów z frontu i przekazywanie przełożonym niepełnych danych, co tylko zafałszowuje obraz sytuacji.

Na początku sierpnia pisałem, że Kijowowi powinno bardzo zależeć na utrzymaniu obu miast, ponieważ Pokrowsk i Myrnohrad to ostatnia głęboka linia obrony w tej części Donbasu. Dalej jest już praktycznie tylko pustka poprzecinana kilkoma wioskami ciągnąca się aż po obwód dniepropietrowski.

Zajęcie Pokrowska i Myrnohradu miałoby skutki znacznie poważniejsze niż upadek Czasiw Jaru. Wtedy bowiem Rosjanie przejmą kontrolę nad zachodnim Donbasem, wychodząc z oblężonej rubieży i mając szansę na szybkie zdobycze terenowe w kierunku Krasnohradu, Pawłohradu i Zaporoża. Co więcej, załamie się wtedy północna flanka całego ukraińskiego ugrupowania broniącego Donbasu. W praktyce może to oznaczać konieczność odwrotu na kolejne linie.

Wiele wskazuje na to, że Pokrowsk może nie przetrwać listopada. Znów mamy do czynienia z symbolicznym miastem, podobnie jak wcześniej z Awdijiwką, czy Bachmutem, co sprawia, że jego upadek zostanie odczytany jako kolejny etap strategicznego wyczerpywania ukraińskich rezerw i dowód na upadek ukraińskiej armii. Nieważne przy tym będzie, że Rosjanom prawie rok zajęło przejście 2-3 km, jakie dzieliło ich od granic miasta.

Walki o Kupiańsk

Wbrew propagandowym komunikatom Kremla, nie udało się zdobyć całego Kupiańska. Zauważyli to nawet rosyjscy blogerzy, którzy zwrócili uwagę na to, że komunikaty Ministerstwa Obrony mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Rosjanie opanowali jedynie kilka dzielnic przemysłowych i pas zabudowy na obrzeżach, wciąż narażony na ogień ukraińskiej artylerii.

Ulice w mieście przechodzą z rąk do rąk, a linia frontu jest na tyle płynna, że zmienia się niemal z godziny na godzinę. W wielu miejscach dochodzi do pojedynków z użyciem granatników, dronów i lekkich moździerzy, co pokazuje, że obie strony unikają frontalnych szturmów na dużą skalę.

Jednym z kluczowych problemów Rosjan pozostaje logistyka. Utrzymanie pozycji w tak gęstej zabudowie wymaga stałego dowozu amunicji, paliwa i żywności, a drogi w rejonie Kupiańska znajdują się w zasięgu ukraińskiej artylerii i dronów. Nawet chwilowe przecięcie tych szlaków oznacza, że zdobyte pozycje muszą być opuszczane. To właśnie dlatego postępy rosyjskie, choć widoczne na mapach, w praktyce mają charakter taktyczny, a nie operacyjny.

W wymiarze strategicznym sytuacja wokół Kupiańska pokazuje, że Rosjanie nadal próbują przełamać obronę na północnym wschodzie, aby zmusić Ukrainę do przerzutu rezerw z rejonu Pokrowska. W ten sposób chcą rozciągnąć ukraińskie linie i stworzyć presję na kilku kierunkach jednocześnie. Na razie jednak wszystkie te wysiłki kończą się tylko lokalnymi sukcesami.

]]>
Sławek Zagórski
urn:uuid:77866abb-beb4-44fe-9121-51b0e77b8bb5 Thu, 30 Oct 2025 07:54:29 +0100 Kreml mobilizuje rezerwistów. Mogą zostać wysłani poza Rosję Kreml co rusz wpada na nowe pomysły, których realizacja sprawi, że na ukraińskim froncie nie zabraknie mięsa armatniego. W 2024 r. w niektórych regionach Rosji ogłoszono, że każdy, komu uda się zwerbować gotowego do walki mężczyznę, otrzyma wynagrodzenie. Rosja chce też sięgnąć po swoich "specjalnych rezerwistów". Ministerstwo Obrony ogłosiło projekt ustawy, który umożliwia wysłanie ich na front za pomocą jednego podpisu, bez ogłaszania mobilizacji. https://www.newsweek.pl/swiat/kreml-mobilizuje-rezerwistow-moga-zostac-wyslani-poza-rosje/1q5d3wv Władimir Putin Dziękujemy, że z nami jesteś! Kreml co rusz wpada na nowe pomysły, których realizacja sprawi, że na ukraińskim froncie nie zabraknie mięsa armatniego. W 2024 r. w niektórych regionach Rosji ogłoszono, że każdy, komu uda się zwerbować gotowego do walki mężczyznę, otrzyma wynagrodzenie. Rosja chce też sięgnąć po swoich "specjalnych rezerwistów". Ministerstwo Obrony ogłosiło projekt ustawy, który umożliwia wysłanie ich na front za pomocą jednego podpisu, bez ogłaszania mobilizacji.

Bez przebaczenia

Nad Wołgą są dwa rodzaje żołnierzy rezerwowych — pierwszy to (w przewadze) mężczyźni zwolnieni z czynnej służby wojskowej, jednak wciąż podlegający — ze względu na wiek — obowiązkowi wojskowemu. Drugi nazywany jest "specjalną rezerwą mobilizacyjną".

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Formacja ta została powołana dziesięć lat temu na mocy uchwały Dumy, jej pomysłodawcą był sam Władimir Putin. Był 2015 r. Rok wcześniej Rosja anektowała Krym i wznieciła wojnę na wschodzie Ukrainy, wiadomo było, że przez następne lata potrzebować będzie mięsa armatniego. Specjalni rezerwiści mieli go dostarczać.

Dziś działają w oparciu o trzyletni kontrakt, który podpisują z Ministerstwem Obrony (po jego upływie mogą poprosić o jego przedłużenie) co miesiąc otrzymują wypłatę w wysokości ok. 4 tys. rubli (czyli niewiele ponad 180 zł), dokładna kwota zależy od regionu. Biorą udział w regularnych ćwiczeniach wojskowych (pracodawcom ich nieobecność rekompensuje państwo, wypłacając niewielkie kwoty pieniężne). Oficjalnych danych na temat liczby rezerwistów brakuje, jednak Andriej Kartapołow, były wojskowy, a obecnie deputowany Dumy, zajmujący się problemem obronności podał, że jest ich ok. 2 mln.

Oswajanie z wojną

W opinii obrońców praw człowieka zajmujących się problematyką wojskową, w 2022 r., kiedy rozgorzała wojna z Ukrainą, to przede wszystkim "specjalni rezerwiści" trafili na ukraiński front. Otrzymywali wezwanie natychmiastowego zgłoszenia się w wojskowej komisji uzupełnień, by spłacić ojczyźnie swój dług (byli przecież co miesiąc opłacani). Większość z nich zginęła. Wielką tajemnicą jest więc ilu "specjalnych rezerwistów" liczy dziś Rosja. Przez niespełna cztery lata ich spisy były uzupełniane. Choć wspomniany deputowany Kartapałow podał liczbę dwóch milionów, nie wiemy jednak, czy jest to prawdziwa informacja.

Państwo powinno sięgać po pomoc rezerwistów w sytuacjach nadzwyczajnych, np. w czasie klęsk żywiołowych, akcji antyterrorystycznych etc. Jednak kilka dni temu rosyjskie Ministerstwo Obrony ogłosiło specjalny projekt ustawy dotyczący tej grupy. Zgodnie z nim, rezerwiści będą mogli być wykorzystywani podczas akcji wojskowych także w czasie pokoju, a — co ważne — w oficjalnej retoryce reżimu, nad Dnieprem nie toczy się wojna, a jedynie trwa "specjalna operacja wojskowa". W projekcie znajduje się także wzmianka o wykorzystywaniu rezerwistów poza granicami kraju podczas "specjalnych zgrupowań wojskowych".

Paweł Łuzin, analityk do spraw wojskowości podkreśla, że werbunek żołnierzy na ukraiński front nie rządzi się żadnymi transparentnymi regułami. W lutym 2022 r. rosyjskie wojsko nie tylko nie było przygotowane do walki (brakowało sprzętu, umundurowania, prowiantu). Żołnierzy — często pod osłoną nocy — pakowano do ciężarówek i tuż przed przekroczeniem granicy z Ukrainą dowiadywali się, że będą brać udział w wojnie. Większość z nich nigdy nie wąchała prochu. Ci młodzi chłopcy przeszli szybkie przeszkolenie, ledwie nauczyli się trzymać karabin, nic dziwnego, że większość z nich poległa. Ci, którzy przeżyli albo przebywają na ukraińskim froncie do dziś (w Rosji nie przeprowadzono demobilizacji) albo dokonali dezercji (to prawdziwa plaga rosyjskiej armii, której skala jest nieznana).

Jewgienij Stupin, opozycyjny polityk (uznany przez reżim Putina za "zagranicznego agenta") uważa, że "specjalni rezerwiści" będą walczyć poza granicami kraju. W audycji Radia Swoboda Stupin zauważył, że posłużenie się rezerwistami stanowi dla Kremla "doskonałe rozwiązanie". Chcąc wysłać na front odpowiednią liczbę żołnierzy, reżim może uniknąć biurokracji — nie musi już ogłaszać mobilizacji (która nieodzownie niesie ryzyko protestów społecznych, jakie miały miejsce np. na Kaukazie Południowym). Jeden podpis wystarczy, by w kamasze poszły setki tysięcy ludzi. "W tej chwili Kreml dysponuje zapasową armią, którą w każdej chwili może wykorzystać poza granicami kraju" — skonstatował na falach radia Swobody Stupin.

Bez przebaczenia

Niezależna "Nowa Gazeta. Jewropa" — powołując się na opinie prawników — nazywa projekt ustawy o rezerwistach nie inaczej jak "mobilizacja light". Co ważne "Nowaja Gazieta. Jewropa" wskazuje, że na pomysł powoływania "specjalnych rezerwistów" wcale nie wpadł Putin. Uczynił to Antoni Serdiukow, który w latach 2007-2012 sprawował urząd Ministra Obrony Rosji. I jak często w Rosji powołanie nowej formacji służyło niczemu innemu jak korupcji. Siergiej Kriwienko, szefujący — zajmującej się obroną praw wojskowych — organizacji "Obywatel. Armia. Prawo" podkreśla, że Serdiukow, prowadząc reformę służb wojskowych, postarał się, by wojskowi nie byli stratni.

"System ten wykorzystywało dowództwo wojskowe w celu zdobywania dodatkowych środków pieniężnych. W szeregi rezerwistów zapisywali swoich znajomych, żony, po prostu »martwe dusze«. Bywało też i tak, że ludziom odchodzącym z armii mówiono: »Co tak będziesz siedzieć i nic nie robić? Zapiszemy cię do rezerwistów i będziesz dostawał za to pieniądze«".

Rezerwistami zostawali więc przede wszystkim byli wojskowi, którzy wcześniej służyli w oparciu o wojskowy kontrakt. Eksperci podkreślają, że "specjalni rezerwiści" nie sądzili, że Rosja zaangażuje się w konflikt zbrojny i będzie oczekiwać od nich zaciągnięcia się na front. Skusiły ich dodatkowe ruble skapujące co miesiąc do kieszeni. Mogę być niechętni, by iść w kamasze.

Stupin uważa, że należy wsłuchać się w retorykę Kremla, rosyjscy decydenci nie rzucają słów na wiatr. Zapowiadali wojnę z Ukraina i ją rozpoczęli, choć wielu zachodnich specjalistów uważało, że "to tylko straszenie" i do konfliktu nie dojdzie.

A prokremlowskie media nieustannie oswajają obywateli kraju nad Wołgą z wojną. Najwyżsi rangą politycy mówią wprost, że Rosja nie zatrzyma się na Ukrainie. Putin — co rusz — podkreśla, że będzie bronić "praw rosyjskojęzycznej ludności" w byłych republikach radzieckich. A Wiaczesław Wołodin, przewodniczący Dumy Państwowej, podkreśla, że "Rosja musi bronić swoich praw".

Kilka dni temu Wołodin stwierdził, że "Łotwa podąża drogą faszystowskich Niemiec, prześladując ludzi za ich poglądy. Dopuszcza się — śladem Hitlera — przesiedleń ludzi w podeszłym wieku. Takiego zachowania nie można wybaczyć". Chodzi o deportację Rosjan, którzy nie spełniają nowych wymogów imigracyjnych (znajomość języka łotewskiego, obowiązkowe kontrole bezpieczeństwa). Za każdym razem, kiedy rosyjskie drony naruszają przestrzeń powietrzną państw europejskich (w tym Polski), eksperci mówią, że "Rosja testuje naszą cierpliwość".

Kreml zachęca do wstąpienia do armii

Ważnyje Istorii, niezależny portal internetowy podaje, że w pierwszym kwartale 2025 r., Ministerstwo Obrony miało poważny problem, by na front zaciągnęli się żołnierze kontraktowi.

"Nasi żołnierze wykazują się męstwem, dlatego też nasze regiony będą wspierać ich i ich rodziny" — ogłosiło Ministerstwo Obrony Rosji. Choć państwo wciąż kusi żołnierzy wysokim żołdem (w niektórych regionach kraju wynosi on — do końca bieżącego roku — nawet 1,5 mln rubli, co w przeliczeniu daje prawie 70 tys. zł) to wojskowe komisje uzupełnień świecą pustkami. Nad takim stanem rzeczy ubolewają Z-blogerzy (ich zadaniem jest zagrzewanie w mediach społecznościowych do walki). Wpisy Z blogerów są gorzkie. Ich zdaniem młodzi mężczyźni nie widzą sensu w wojnie prowadzonej nad Dnieprem, daje się wśród nich zaobserwować kryzys postaw patriotycznych.

Ważnyje Istorii podają, że w jedenastu regionach Rosji wypłaty dla trudniących się werbunkiem wyniosły ok. 2 mld rubli. Podobną kwotę przeznaczono na wydatki związane ze służbą zdrowia, edukacją i świadczenia socjalne. W wielu regionach Rosji sięgnięto do rezerw finansowych (przeznaczonych np. na likwidację skutków katastrof).

Przyszłych żołnierzy często pozyskuje się w koloniach karnych. Wysyłaniem ich na wojnę zajmują się przede wszystkim mundurowi: wojskowi, policjanci, przedstawiciele służb specjalnych (czynił to m.in. Jewgienij Prigożyn dowódca "Grupy Wagnera", słynnych wojsk najemnych). W kamasze idą więc więźniowie, skazani np. na dożywocie za najcięższe przestępstwa (seryjne gwałty i morderstwa). Polityka dotycząca wypłat żołdu zależy od regionu kraju. Np. w Kraju Krasnodarskim, Karaczajo-Czerkiesji, Kraju Autajskim, okręgu leningradzkim i Adygei podniesiono żołd. Są też jednak regiony, w których został on obniżony (np. w Baszkirii, czy Tatarstanie — tu wypłata zmalała aż siedmiokrotnie). Mimo tych lukratywnych środków wielu obywateli Rosji woli uciec z kraju, niż udać się na wojnę.

Czy "specjalni rezerwiści" zostaną wykorzystani w najbliższym czasie? "Nowaja Gazieta. Jewropa" podkreśla, że — wedle projektu ustawy — ich zadaniem jest m.in. obrona "infrastruktury o krytycznym znaczeniu", a taka systematycznie podlega atakom ukraińskich dronów. Jewgienij Smirnow, obrońca praw człowieka realizujący projekt "Pierwyj otdiel" gorzko zauważa: — W rozumieniu kremlowskich elit na Federację Rosyjską składają się nie tylko ziemie, które należały do niej w 2022 r. Są to także "nowe regiony", rezerwiści mogą więc zostać wysłani do Chersonia, Doniecka. Kolejne referendum dotyczące "chęci przyłączenia się do Rosji" może zostać przeprowadzone w Kijowie i okaże się, że ziemia kijowska należy do nas.

]]>
Małgorzata Nocuń
urn:uuid:a34860a1-f700-46aa-ae29-d81530217717 Fri, 24 Oct 2025 07:39:24 +0200 "Przyszła zima". Wojna coraz bardziej odczuwalna dla zwykłych Rosjan Nadchodząca zima, a wraz z nią kolejna fala ataków na infrastrukturę energetyczną, będzie testem dla obu stron. Dla Rosji, czy zdoła przełamać ukraińskie systemy obrony powietrznej i doprowadzić do paraliżu energetycznego kraju. Dla Ukrainy, czy uda się utrzymać odporność sieci i odpowiedzieć własnymi uderzeniami na terytorium Federacji. https://www.newsweek.pl/swiat/przyszla-zima-wojna-coraz-bardziej-odczuwalna-dla-zwyklych-rosjan/2kqk239 Ukraińscy żołnierze z dronem, obwód doniecki, 22.10.2025 Dziękujemy, że jesteś z nami! Nadchodząca zima, a wraz z nią kolejna fala ataków na infrastrukturę energetyczną, będzie testem dla obu stron. Dla Rosji, czy zdoła przełamać ukraińskie systemy obrony powietrznej i doprowadzić do paraliżu energetycznego kraju. Dla Ukrainy, czy uda się utrzymać odporność sieci i odpowiedzieć własnymi uderzeniami na terytorium Federacji.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Na razie bilans pokazuje, że mimo intensywności rosyjskich ataków, to Ukraina coraz lepiej rozumie, jak prowadzić wojnę powietrzną XXI w. Zrozumiała, że musi być elastyczną, rozproszoną i opartą na precyzji, a nie na masie.

Koniec przerwy

Rosjanie kończą przerwę operacyjną i na dwóch odcinkach wznowili działania zbrojne. Podesłanie niewielkich posiłków sprawiło, że Ukraińcy znaleźli się w poważnych tarapatach. Kijowowi wciąż brakuje ludzi i amunicji. Choć Kreml wielokrotnie zapowiadał, że zamierza zająć jedynie obwody, które w "referendum" zdecydowały się przyłączyć do Federacji Rosyjskiej, to nadal prowadzi działania zaczepne w obwodzie dniepropietrowskim. Na odcinku pokrowskim Rosjanie doszli na północ od Połłtawki do rzeki Janczur.

Rosjanie zajęli także osiedle Filja, choć Ukraińcy wielokrotnie kontratakowali na wschód od miejscowości. Aktualnie toczą się walki o Nowopawliwkę, gdzie rosyjska piechota i jednostki zmotoryzowane prowadzą intensywne ataki wzdłuż dróg, próbując wyrwać skrawki terenu i uzyskać miejscową przewagę. Niestety dla Ukraińców, Rosjanom niewiele potrzeba, aby ją uzyskać. Jedyną zaletą tej sytuacji jest to, że Rosjanie mają zbyt mało sił, aby bezpośrednio atakować Pokrowsk. Nie oznacza to jednak, że wokół miasta nie wznowiono działań, po podciągnięciu odwodów. Rosjanie powoli kończą przerwę operacyjną i zwiększają nacisk na ukraińskie pozycje. Najintensywniejsze walki toczą się na osi Nowoekonomiczne — Rodynske — Udaczne — Kotłyne — Żwirowe, gdzie siły przeciwnika próbowały wcisnąć się w ukraińskie linie przez serię krótkich natarć małymi grupami piechoty. Ukraińska obrona, wsparta bezzałogowymi systemami rozpoznania i precyzyjnym ogniem artyleryjskim, konsekwentnie odrzuca większość prób — kontrataki 3. Korpusu Azow i zgrupowań reagujących odbijały skrawki terenu tam, gdzie Rosjanie uzyskiwali chwilowe sukcesy.

Przy tym Rosjanie wciąż starają się zająć kluczowe węzły komunikacyjne prowadzące ku Pokrowskowi. W praktyce jednak te działania wiążą znaczne siły i odsłaniają rosyjskie kolumny na ataki ukraińskiej artylerii i dronów uderzeniowych.

Chociaż odnotowano lokalne rosyjskie postępy w pobliżu Pokrowska i Myrnohradu, to nie doszło do przełamania linii na skalę operacyjną. Większość rosyjskich sukcesów terytorialnych ma charakter miejscowy i wciąż jest podatna na ukraińskie kontruderzenia. Tych jednak jest jak na lekarstwo, ponieważ Kijów również ma zbyt wątłe siły, aby skutecznie odrzucić Rosjan. Tymczasem w Pokrowsku już od kilku dni toczą się intensywne walki miejskie, choć rosyjskie dowództwo formalnie nie ogłosiło rozpoczęcia pełnoskalowych działań szturmowych. Rosyjskie oddziały zdołały się jednak wedrzeć się do południowych dzielnic miasta, wykorzystując osłabienie ukraińskich linii obronnych oraz problemy obrońców z zaopatrzeniem. Ukraińskie zgrupowanie, które utrzymuje Pokrowsk od dawna jest stosunkowo nieliczne i działa pod silną presją. Przede wszystkim Rosjanie przez kontrolę artyleryjską nad drogami utrudnili dostawy amunicji i posiłków. Przy czym od dwóch-trzech tygodni unikają frontalnych starć, omijają punkty oporu i przenikają w głąb miasta wzdłuż osi komunikacyjnych. W konsekwencji sytuacja na miejscu jest bardzo zmienna.

Walki o Kupiańsk

Prócz Pokrowska, Rosjanie ruszyli także pod Kupiańskiem. Rosjanie wdarli się do niektórych dzielnic miasta, wykorzystując zmasowany ostrzał artyleryjski i wsparcie wojsk zmechanizowanych, które w większych zgrupowaniach wykorzystują jedynie na tym odcinku. Większe zgrupowania to jednak maksymalnie poziom plutonu zmechanizowanego, co oznacza, że w jednorazowym ataku uczestniczy maksymalnie do sześciu wozów, w tym nie więcej niż dwa czołgi. Ostatni rosyjski atak siłami powyżej kompanii miał miejsce prawie rok temu. Ugrupowań pancerno-zmechanizowanych Rosjanie przede wszystkim używają, aby przez rozległe pola obejść ukraińskie pozycje w rejonie Petropawliwki, Kuryliwki i Dowhenkiego. Tam Rosjanie przesunęli linię frontu o kilkaset metrów i zdobyli kilka przyczółków w północnych dzielnicach. Ich taktyka jest do bólu przewidywalna i powtarzalna: po fali intensywnego ostrzału artyleryjskiego następują szybkie, lokalne natarcia, mające zmusić obrońców do wycofania się lub odsłonięcia skrzydeł. Ukraińcy odpowiadają kontratakami, uderzeniami dronów FPV i artylerią dalekiego zasięgu, które skutecznie czyszczą rosyjskie kolumny zaopatrzeniowe i izolują wysunięte oddziały agresora. Nie oznacza to jednak, że są w stanie powstrzymać rosyjskich postępów.

Utrzymanie pozycji w gęsto zabudowanym terenie przez obie strony wymaga nieustannego dowozu amunicji i wsparcia artylerii, a te łańcuchy zaopatrzenia są coraz częściej przecinane. W efekcie na froncie w rejonie Kupiańska zarówno Ukraińcy, jak i Rosjanie co chwilę prowadzą serie lokalnych zrywów, które kończą się kosztownymi stratami. Zwłaszcza po stronie atakujących.

Wojna powietrzna

W porównaniu do walk lądowych wojna powietrzna jest niezwykle intensywna i od czterech miesięcy obie strony w zasadzie nie miały przerwy operacyjnej. W ostatnim tygodniu rosyjskie lotnictwo i wojska rakietowe przeprowadziły ponad sto ataków, w tym kilkanaście z wykorzystaniem pocisków manewrujących Ch-101 i Ch-555, a także rakiet balistycznych typu Iskander-M. Celem stały się przede wszystkim obiekty infrastruktury energetycznej w rejonach Charkowa, Dniepru i Krzywego Rogu, a także w okolicach Kijowa. Znaczną część uderzeń przeprowadzono jednak przy użyciu bomb latających.

Ukraińska obrona powietrzna nadal działa skutecznie, choć systematyczne ataki wyczerpują jej zasoby. Według Sztabu Generalnego Ukrainy zestrzelono ponad 80 proc. wszystkich bomb latających oraz ok. połowę rakiet manewrujących, zanim dotarły do celów. Wiele z nich spadło w rejonach przyfrontowych, w obwodach chersońskim i zaporoskim, co potwierdzają liczne nagrania z dronów i relacje lokalnych władz. Kijów po raz kolejny zaapelował do Zachodu o przyspieszenie dostaw pocisków dla systemów Patriot, IRIS-T i NASAMS, których zapasy, jak przyznają Ukraińcy, są zużywane szybciej, niż można je uzupełniać.

Jednocześnie to właśnie ukraińskie ataki na rosyjski przemysł petrochemiczny stanowią obecnie najbardziej dynamiczny element wojny powietrznej. W ubiegłym tygodniu Ukraińcy przeprowadzili serię ataków głęboko na terytorium Rosji, wymierzonych w obiekty przemysłowe i logistyczne, w tym rafinerie w regionie Biełgorodu i Woroneża.

Część uderzeń została odparta przez rosyjską obronę przeciwlotniczą, ale przynajmniej kilka bezzałogowców zdołało trafić w cele. Zdjęcia satelitarne pokazują skutki eksplozji w rejonie rafinerii w obwodzie orłowskim, gdzie pożar obejmował powierzchnię kilkuset metrów kwadratowych.

W tej wojnie powietrznej coraz większe znaczenie ma także rywalizacja w zakresie walki radioelektronicznej. Rosjanie, którzy przez wiele miesięcy mieli przewagę w tym obszarze, zaczynają tracić część swoich zdolności. Według ukraińskich źródeł, systemy zakłócające rosyjską produkcję, takie jak Pole-21 czy Tirada-2, są coraz częściej neutralizowane precyzyjnymi uderzeniami lub obezwładniane przez przeciwdziałanie elektroniczne ze strony ukraińskich jednostek. Efekt jest zauważalny, bo ukraińskie drony uderzeniowe i rozpoznawcze coraz częściej docierają do celów położonych setki kilometrów od linii frontu, co jeszcze rok temu byłoby niemożliwe.

Wszystko to wskazuje, że wojna powietrzna nie jest już dodatkiem do działań lądowych, ale stała się samodzielnym frontem konfliktu. Coraz częściej decyduje nie tylko liczba dostępnych rakiet, ale też jakość systemów rozpoznania, łączności i obrony przeciwlotniczej.

Narastające problemy zaplecza

Wojna coraz mocniej uderza w rosyjskie zaplecze. Ukraińskie bezzałogowce zaczynają powodować nie tylko straty w przemyśle, ale też powodują realne perturbacje w codziennym życiu mieszkańców. Coraz częściej celem stają się linie energetyczne, stacje transformatorowe i sieci przesyłowe. W rejonach przyfrontowych zdarzają się wielodniowe przerwy w dostawach gazu i prądu, a lokalne administracje otwarcie mówią o "katastrofie infrastrukturalnej". W jednym z miasteczek, mieszkańcy cytowani przez portal Meduza, relacjonowali, że "najpierw zniknął gaz, a potem przyszła zima".

Nieco dalej na północ, w obwodzie pskowskim, lokalna stacja GTRK Pskow informowała o poważnych opóźnieniach w rozpoczęciu sezonu grzewczego. W niektórych blokach kaloryfery pozostawały zimne przez ponad tydzień, mimo że termometry wskazywały temperatury bliskie zera. Ciepła woda nie docierała do mieszkań, a w piwnicach dochodziło do zalania instalacji. Ludzie ogrzewali się grzejnikami elektrycznymi, prasowali ubrania żelazkiem, by je wysuszyć, a dzieci spały w kurtkach i czapkach. W obwodzie biełgorodzkim lokalne media alarmowały z kolei, że awarie prądu paraliżują systemy wodociągowe i szpitale. W niektórych miejscowościach ścieki dosłownie wypływały na ulice.

Ukraińcy doskonale rozumieją słabość rosyjskiego systemu energetycznego, który jest w znacznie gorszym stanie niż ukraiński. Wystarczy kilka trafionych obiektów, by tysiące ludzi zostały bez prądu, ciepła i wody. To nie tylko uderzenie w gospodarkę, ale przede wszystkim w morale Rosjan, którzy zaczynają coraz wyraźniej odczuwać skutki wojny, dotychczas prowadzonej głównie z dala od ich domów.

A jednak Rosjanie, wychowani w przekonaniu o konieczności "cierpienia dla ojczyzny", znoszą to z zadziwiającą wytrzymałością. Propaganda skutecznie tłumaczy im, że brak ciepłej wody, światła czy kanalizacji to "cena wielkości". I że Rosja nadal "stoi niezłomnie przeciw Zachodowi".

]]>
Sławek Zagórski
urn:uuid:33298ee4-d08b-49e0-88c9-06f4bf0a0b2f Thu, 23 Oct 2025 14:57:08 +0200 Ukraińska marynarka wojenna. Służba Bezpieczeństwa prezentuje Sea Baby W środę Ukraina zaprezentowała nową generację dronów morskich, które mają zagrozić rosyjskiej machinie wojennej i zmienić sytuację na Morzu Czarnym. https://www.newsweek.pl/swiat/ukrainska-marynarka-wojenna-sluzba-bezpieczenstwa-prezentuje-sea-baby/wenmsvm Nowa broń ukraińskiej marynarki. SBU przedstawia Sea Baby Dziękujemy, że z nami jesteś! W środę Ukraina zaprezentowała nową generację dronów morskich, które mają zagrozić rosyjskiej machinie wojennej i zmienić sytuację na Morzu Czarnym.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) zaprezentowała swoje najnowsze morskie platformy bezzałogowe Sea Baby. Wedle informacji mogą one pokonywać ponad 1,4 tys. km, działać w dowolnym miejscu na Morzu Czarnym, przenosić ciężką broń i wykorzystywać sztuczną inteligencję do precyzyjnych uderzeń.

Pomimo widocznej słabości w porównaniu do rosyjskiej marynarki wojennej, Ukrainie udało się zadać znaczne ciosy Czarnomorskiej Flocie Moskiewskiej, która już od początku pełnoskalowej inwazji wypłynęła z głównej bazy na Krymie.

Zaprezentowana we wtorek platforma Sea Baby została wykorzystana podczas czerwcowych ataków Ukrainy na Most Krymski, a Kijów ma nadzieję, że jej dodatkowe możliwości pomogą na przechylenie równowagi sił w regionie Morza Czarnego.

Najnowszy model Sea Baby może przewozić prawie 2 tys. kg ładunku. Do nowych funkcji statku należy m.in. wyrzutnia wielu rakiet i stabilizowana wieżyczka karabinu maszynowego. W środę zademonstrowane zostały możliwości maszyny — zaprezentowano m.in. różne rodzaje uzbrojenia, w tym 10-nabojową wyrzutnię rakiet Grad i stabilizowany żyroskopowo karabin maszynowy z automatycznym śledzeniem.

Projekt Sea Baby został częściowo sfinansowany z pieniędzy zebranych przez Ukraińców na platformie fundraisingowej United24.

"Nowy rodzaj wojny morskiej"

Ukraina już wcześniej używała bezzałogowych dronów morskich do atakowania rosyjskich statków i infrastruktury na Morzu Czarnym. Ataki te uderzały w rosyjskie fregaty i lotniskowce rakietowe, zmuszając Putina do przeniesienia głównej bazy marynarki wojennej z Sewastopola na Krymie do Noworosyjska na rosyjskim wybrzeżu Morza Czarnego.

SBU twierdzi, że drony morskie pomogły również w atakach na Most Krymski, który jest symbolem nielegalnej aneksji półwyspu w 2014 r.

— SBU stało się pierwszym na świecie pionierem tego nowego rodzaju wojny morskiej i cały czas się rozwijamy — powiedział wedle informacji EuroNews generał brygady SBU Ivan Lukashevych.

— Nasze drony zmieniły równowagę sił na Morzu Czarnym i zwiększyły swoją skuteczność. Nowa generacja Sea Baby jest jeszcze bardziej skuteczna — powiedział generał Wasyl Maluk, szef SBU.

Tekst opublikowany w amerykańskim "Newsweeku". Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Brendan Cole
urn:uuid:21ee830d-5279-4555-8959-86c0dbcd1de4 Thu, 23 Oct 2025 13:14:31 +0200 Moskwa reaguje na sankcje nałożone przez Donalda Trumpa. "USA są naszym wrogiem" Najnowsza wypowiedź wysokiego urzędnika Kremla zapowiada ochłodzenie w relacjach na linii USA-Rosja. Decyzja Donalda Trumpa o nałożeniu nowych sankcji na Moskwę została przez rosyjskiego oficjela odebrana jako wypowiedzenie wojny Władimirowi Putinowi. https://www.newsweek.pl/swiat/moskwa-reaguje-na-sankcje-nalozone-przez-donalda-trumpa-usa-sa-naszym-wrogiem/7xfh9n9 USA nakłada sankcję na rosyjską ropę. Moskwa zapowiada wojnę Dziękujemy, że jesteś z nami! Najnowsza wypowiedź wysokiego urzędnika Kremla zapowiada ochłodzenie w relacjach na linii USA-Rosja. Decyzja Donalda Trumpa o nałożeniu nowych sankcji na Moskwę została przez rosyjskiego oficjela odebrana jako wypowiedzenie wojny Władimirowi Putinowi.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

— Jeśli jacyś komentatorzy mają jeszcze złudzenia, proszę bardzo. Stany Zjednoczone są naszym wrogiem, a ich gadatliwy rozjemca w pełni wkroczył właśnie na drogę prowadzącą do wojny z Rosją — napisał na platformie Telegram Dmitrij Miedwiediew, wiceprzewodniczący Rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa i były prezydent Federacji Rosyjskiej.

Trump stawia siebie w pozycji rozjemcy i zamierza dodać wojnę w Ukrainie do listy konfliktów, które weszły w stan zawieszenia broni bądź zakończyły się umową pokojową za czasów jego prezydentury. W środę Biały Dom niespodziewanie ogłosił jednak nałożenie sankcji na dwa największe rosyjskie koncerny naftowe, Rosnieft i Łukoil. Celem tego działania jest wywarcie presji na Moskwę, by ta przystąpiła do negocjacji.

W rosyjski przemysł naftowy celuje także Ukraina, próbując odciąć Kreml od kluczowych źródeł dochodów wspierających jego wysiłki wojenne. W zeszłym tygodniu sankcje na rosyjskie giganty nałożyła także Wielka Brytania, stwierdzając, że sam Rosnieft produkuje prawie połowę całej rosyjskiej ropy.

— Tak, [Trump] na ten moment nie walczy jeszcze w pełni po stronie banderowskiego Kijowa, ale teraz jest to jego konflikt, a nie starca Bidena! — napisał Miedwiediew, znany ze swoich dosadnych wypowiedzi publikowanych w mediach społecznościowych.

— Oczywiście zaraz ktoś powie, że nie mógł postąpić inaczej, że naciskał na niego Kongres itp. — kontynuował. — To nie zmienia jednak sedna sprawy: podjęte przez niego decyzje są aktem wojny przeciwko Rosji. Trump w pełni stanął właśnie po stronie szalonej Europy.

Donald Trump wielokrotnie powtarzał, że gdyby to on sprawował urząd prezydenta w lutym 2022 r., Rosja nigdy nie dokonałaby inwazji na Ukrainę. Konflikt nazywa "wojną należącą do Joe Bidena".

Tekst opublikowany w amerykańskim "Newsweeku". Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Ellie Cook, Shane Croucher
urn:uuid:ab808a36-54d6-461b-a639-0aefff1c65b9 Wed, 22 Oct 2025 11:14:57 +0200 Rosyjski atak kilka godzin po odwołaniu spotkania Trump-Putin Jak podają władze Ukrainy, co najmniej sześć osób zginęło w rosyjskim ataku przeprowadzonym w nocy. https://www.newsweek.pl/swiat/rosyjski-atak-kilka-godzin-po-odwolaniu-spotkania-trump-putin/xpwwqcc Rosyjski atak na Ukrainę. Zginęło co najmniej 6 osób Jak podają władze Ukrainy, co najmniej sześć osób zginęło w rosyjskim ataku przeprowadzonym w nocy.

Rosyjskie wojsko zaatakowało zaledwie kilka godzin po wypowiedzi Donalda Trumpa, w której prezydent USA stwierdził, że w najbliższej przyszłości nie planuje spotkania z Władimirem Putinem.

Wołodymyr Zełenski powiedział, że atak wycelowany został w "zwykłe miasta". Moskwa na cel wzięła infrastrukturę energetyczną Ukrainy. Zełenski poinformował, że zaatakowano 10 regionów, w wyniku czego zginęło sześć osób, w tym dwoje dzieci. 17 kolejnych osób zostało rannych.

Państwowa służba ratunkowa Ukrainy poinformowała, że wspomniana przez prezydenta dwójka dzieci zginęła w wyniku ataku na Kijów. Jak podają urzędnicy, ratownicy od rana poszukują ocalałych i usuwają gruzy zniszczonych budynków.

Jak czytamy w oświadczeniu Ukraińskiego Ministerstwa Energetyki, "Rosja masowo zaatakowała infrastrukturę energetyczną w kilku regionach, w wyniku czego rano konsumenci byli pozbawieni prądu".

Tekst opublikowany w amerykańskim "Newsweeku". Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Ellie Cook
urn:uuid:96ee0456-f152-4b24-8339-40d431995f47 Tue, 21 Oct 2025 17:15:55 +0200 Orbán zaprasza, Sikorski wygraża. Co z wizytą Putina na Węgrzech? Polska nie może zagwarantować, że samolot prezydenta Rosji Władimira Putina nie byłby zmuszony do lądowania w drodze na planowane spotkanie z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Tak wynika z sugestii ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. https://www.newsweek.pl/swiat/orban-zaprasza-sikorski-wygraza-co-z-wizyta-putina-na-wegrzech/28471d0 Władimir Putin Dziękujemy, że jesteś z nami! Polska nie może zagwarantować, że samolot prezydenta Rosji Władimira Putina nie byłby zmuszony do lądowania w drodze na planowane spotkanie z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Tak wynika z sugestii ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Spotkanie z Władimirem Putinem w Budapeszcie Donald Trump zapowiedział w ubiegłym tygodniu — po rozmowie telefonicznej z rosyjskim prezydentem i po spotkaniu z Wołodymyrem Zełenskiem w Białym Domu. Spotkaniu, które przyniosło niewiele pozytywnych rezultatów dla Kijowa.

Przypomnijmy, że w 2023 r. Międzynarodowy Trybunał Karny (MTK) w Hadze wydał nakaz aresztowania Putina, oskarżając go o nielegalną deportację setek ukraińskich dzieci z ogarniętego wojną kraju. MTK wydał również nakaz aresztowania Marii Lwowej-Biełowej, rosyjskiej prezydenckiej komisarz ds. praw dziecka. Moskwa nie uznaje autorytetu MTK i nazwała nakaz aresztowania "oburzającym i niedopuszczalnym".

We wtorek Radosław Sikorski został zapytany w Radiu Rodzina o planowane spotkanie i spekulacje, czy rosyjski dyktator mógłby udać się na Węgry samolotem przelatującym np. przez przestrzeń powietrzną Polski, w którą nie są wpuszczane rosyjskie maszyny. Szef MSZ odparł: — Nie jesteśmy w stanie zagwarantować, że niezawisły sąd nie nakaże rządowi zatrzymać takiego samolotu w celu doprowadzenia podejrzanego do trybunału w Hadze.

Putin mile widziany na Węgrzech

Unia Europejska nałożyła zakaz lotów wszystkich rosyjskich samolotów w przestrzeni powietrznej UE wkrótce po rozpoczętej przez Moskwę w lutym 2022 r. pełnoskalowej inwazji na Ukrainę.

Jeśli jednak Putin zdecyduje się polecieć na Węgry, będzie musiał przelecieć przez przestrzeń powietrzną członków NATO lub sygnatariuszy MTK. Każde państwo będące sygnatariuszem MTK jest zobowiązane do aresztowania i wydania zbiega znalezionego na jego terytorium.

Węgry — skłócone z większością członków UE i sympatyzujące z Moskwą — przekazały, że dopilnują, by Putin mógł wjechać do kraju śródlądowego i bezpiecznie wrócić do Rosji. Budapeszt jest w trakcie wycofywania się z MTK.

Ale Marko Milanović, profesor prawa międzynarodowego publicznego na Uniwersytecie w Reading w Wielkiej Brytanii, zwraca uwagę, że zgodnie z wcześniejszym orzeczeniem MTK ma to zastosowanie nawet do głów państw, które nie są sygnatariuszami MTK. — Gdyby Putin był na terytorium Polski, Polska miałaby obowiązek go aresztować — mówi "Newsweekowi".

Jednak dodaje, że mniej jasne jest już to, jak ma się to do podróży przez przestrzeń powietrzną danego kraju. Niektórzy mogą postrzegać przestrzeń powietrzną jako terytorium, podczas gdy inna interpretacja może postrzegać przestrzeń powietrzną jako coś innego, co oznacza, że nakaz aresztowania nie miałby zastosowania.

Milanović uważa, że Warszawa najprawdopodobniej zablokuje Putinowi dostęp do swojej przestrzeni powietrznej lub zmusi Putina do lądowania, jeśli samolot wleci w jej przestrzeń powietrzną bez pozwolenia, choć to akurat trudno to sobie wyobrazić.

Którędy Putin poleciałby do Budapesztu?

Sikorski był głośnym orędownikiem Ukrainy, a Polska dostarczyła dziesiątki pakietów pomocy wojskowej dla Kijowa. Znaczna część broni i sprzętu dociera do Ukrainy przez Polskę.

Rzecznik Komisji Europejskiej powiedział w zeszłym tygodniu, że zniesienie zakazu lotów dla rosyjskich samolotów zależy od poszczególnych państw członkowskich. Komisja stwierdziła, że "każde spotkanie, które posunie naprzód sprawiedliwy i trwały pokój w Ukrainie, jest mile widziane". Jak twierdzi John Foreman, były brytyjski attaché obrony w Moskwie i Kijowie, w niektórych krajach europejskich istnieje poczucie, że ich rządy mogą nie podjąć działań w związku z nakazem MTK w interesie osiągnięcia porozumienia z Ukrainą.

Najbardziej bezpośrednia i ryzykowna trasa na Węgry przebiegałaby przez Ukrainę, a inna przez Białoruś, Polskę i Słowację. Bardziej skomplikowana i długa trasa prowadziłaby Putina przez Turcję i kraje bałkańskie.

Foreman uważa, że Putin najprawdopodobniej uda się na Węgry przez kraje bałkańskie. Jego zdaniem, jeśli spotkanie dojdzie do skutku, Stany Zjednoczone prawdopodobnie skłonią kraje, takie jak Grecja, Czarnogóra, Macedonia Północna i Serbia, do umożliwienia przelotu Putinowi.

Trump powiedział, że spotka się z Putinem w Europie, "aby zobaczyć, czy możemy zakończyć tę "niechlubną wojnę". Poprzednie osobiste spotkanie Trumpa i Putin na Alasce, do którego doszło w sierpniu, nie przyniosło żadnych rzeczywistych postępów na drodze do porozumienia, które jeszcze przed wyborami Trump obiecał zawrzeć w ciągu zaledwie 24 godzin po objęciu urzędu.

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski nie został zaproszony, ale powiedział, że jest gotów wziąć udział w spotkaniu, jednocześnie krytykując Węgry za ich sprzeciw wobec wsparcia dla Kijowa.

Rozmowy Putin-Trump. Wcześniej mają spotkać się Rubio z Ławrowem

Po wydaniu przez MTK nakazu aresztowania Putina i Lwowej-Biełowej w 2023 r. Kreml oświadczył: "Rosja, podobnie jak kilka innych państw, nie uznaje jurysdykcji tego sądu, a zatem wszelkie decyzje tego rodzaju są z punktu widzenia prawa nieważne dla Rosji".

W ogłoszeniu nakazu aresztowania Putina i Lwowej-Biełowej MTK stwierdził: "Istnieją uzasadnione podstawy, by sądzić, że każdy z podejrzanych ponosi odpowiedzialność za zbrodnię wojenną polegającą na bezprawnej deportacji ludności i bezprawnym transferze ludności z okupowanych obszarów Ukrainy do Federacji Rosyjskiej z uszczerbkiem dla ukraińskich dzieci".

— Zapewnimy, że [Putin] wjedzie na Węgry, przeprowadzi tutaj udane negocjacje, a następnie wróci do domu — powiedział na początku października Peter Szijjarto, węgierski minister spraw zagranicznych.

Szefowa polityki zagranicznej UE Kaja Kallas ocenia, że to "nie jest miłe", że ktokolwiek z nakazem aresztowania wydanym przez MTK podróżuje do kraju europejskiego. — I znowu, pytanie brzmi, czy coś z tego wyniknie — powiedziała Kallas w poniedziałek.

Nie ustalono daty szczytu w Budapeszcie, a CNN poinformowało, że spotkanie sekretarza stanu Marco Rubio z rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem zostało przełożone.

We wtorek po południu polskiego czasu Reuters podał, powołując się na wysokiego rangą anonimowego urzędnika Białego Domu, że Trump i Putin nie planują spotkać się "w najbliższej przyszłości".

Ale słowa Sikorskiego zdołał już skomentować rosyjski minister spraw zagranicznych. — Teraz Polacy sami są gotowi popełniać zamachy terrorystyczne — zasugerował Ławrow. Cytowany przez portal agencji RIA Nowosti ocenił, że Polska usprawiedliwiła już zamach na gazociąg Nord Stream. Ławrow miał na myśli decyzję warszawskiego sądu z 17 października, który odmówił ekstradycji do Niemiec ściganego europejskim nakazem aresztowania wydanym przez Berlin obywatela Ukrainy Wołodymyra Żurawlowa. Mężczyzna podejrzewany jest przez władze Niemiec o wysadzenie gazociągu Nord Stream we wrześniu 2022 r. Sąd zwolnił go z aresztu, w którym ten przebywał od czasu zatrzymania.

Tekst opublikowany w amerykańskim "Newsweeku". Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Ellie Cook
urn:uuid:2a19a17d-480e-4e8d-ad49-3aaa2e3e7964 Fri, 17 Oct 2025 05:15:00 +0200 Rosjanie wycofali część jednostek. Moskwa szykuje się na zimę. Ma nową taktykę Rosyjskie ataki na ukraińskie linie kolejowe i pociągi stają się coraz częstsze. W poprzednich latach były rzadkością. Teraz jednak na Kremlu w końcu zauważono, że sparaliżowanie dostaw zachodniej pomocy może im znacznie ułatwić prowadzenie działań wojennych. https://www.newsweek.pl/swiat/rosjanie-wycofali-czesc-jednostek-moskwa-szykuje-sie-na-zime-ma-nowa-taktyke/n87p2ry Front w pobliżu Pokrowska, 15.10.2025 Dziękujemy, że jesteś z nami! Rosyjskie ataki na ukraińskie linie kolejowe i pociągi stają się coraz częstsze. W poprzednich latach były rzadkością. Teraz jednak na Kremlu w końcu zauważono, że sparaliżowanie dostaw zachodniej pomocy może im znacznie ułatwić prowadzenie działań wojennych.

Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej "Newsweeka"

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

W ostatnim tygodniu Rosjanie wysłali nad Ukrainę ponad 3,1 tys. bomb latających i wabików oraz niespełna setkę pocisków balistycznych i manewrujących. Czyli wciąż utrzymują wysoką średnią z poprzednich miesięcy. Jak w poprzednich tygodniach, głównymi celami były elementy ukraińskiej sieci energetycznej i ciepłowniczej.

Z kolei lotnictwo taktyczne używało pocisków manewrujących do uderzeń w węzły komunikacyjne oraz zaplecze wojskowe w rejonach Zaporoża, Dniepru i obwodu charkowskiego. W kilku przypadkach samoloty szturmowe obrzucały małymi bombami składy amunicji i pojazdy wojskowe. Ataki na linie kolejowe i pociągi stają się coraz częstsze. W poprzednich latach takie ataki były rzadkością. Teraz jednak na Kremlu w końcu zauważono, że sparaliżowanie dostaw zachodniej pomocy może im znacznie ułatwić prowadzenie działań wojennych.

A atakowanie linii komunikacyjnych jest najbardziej skutecznym sposobem sparaliżowania działania frontu. Nie na darmo przed lądowaniem w Normandii, czy operacją Market-Garden, brytyjska 2 Taktyczna Armia Powietrzna i amerykańska 9 Armia Powietrzna odizolowały strefę działań od dalekiego zaplecza, paraliżując linie kolejowe i odcinając walczące oddziały od dostaw paliwa, smarów i amunicji. Rosjanie planują zrobić to samo. I jeśli będą kontynuować ataki na infrastrukturę kolejową, będą mogli dość mocno utrudnić prowadzenie Ukraińcom działań obronnych.

Przygotowania do zimy

Rosjanie uruchomili masowe remonty dróg, budowę prowizorycznych schronów i magazynów sprzętu w rejonach bliższych linii frontu, szczególnie w obwodach donieckim i ługańskim. W wielu miejscach prowadzono prace ziemne, a korytarze logistyczne zabezpieczano wałami antyrakietowymi i obudowywano siatkami przeciwdronowymi.

Z kolei Ukraina skupiła się na mobilizacji zapasów zimowej odzieży, paliw opałowych, agregatów prądotwórczych i magazynów zapasowych w głębi terytorium. Związane jest to ze spodziewaną intensyfikacją rosyjskich uderzeń na ukraińską infrastrukturę energetyczną. Już teraz według ukraińskich urzędników moce wytwórcze energii na Ukrainie spadły poniżej 20 GW, podczas gdy przed wybuchem wojny wynosiły 55 GW. Podobnie, jak w poprzednich latach, ukraiński operator sieci energetycznych, Ukrenerho, zdecydował, że rotacyjnie będzie wyłączana energia elektryczna w wybranych obwodach, aby nie obciążać elektrociepłowni i remontowanych stacji przesyłowych. W wielu miastach całkowicie wyłączane jest oświetlenie uliczne i występują ograniczenia w działaniu komunikacji miejskiej, na kilka godzin dziennie znów wyłączane są poszczególne dzielnice.

Obie strony intensyfikują też przygotowania do działań frontowych w warunkach zimowych, a na większości odcinków, gdzie dotychczas toczyły się walki, trwa względny spokój. Przede wszystkim pod Pokrowskiem, skąd Rosjanie wycofali część jednostek. Przesunięcie pod Pokrowskiem Rosjanie, którzy jeszcze niespełna miesiąc temu próbowali obejść Pokrowsk od strony południowej, obecnie utknęli w pasie kilku kompletnie zniszczonych wiosek. Najcięższe walki koncentrują się wokół Udacznego, Kotłynia, Żwirowego i Lisiwki, gdzie linie przeciwników przesunęły się zaledwie o kilkaset metrów. Problemem jest jednak to, że w zasięgu rosyjskiej artylerii znalazły się wszystkie drogi zaopatrzeniowe, prowadzące do miasta, w tym główną — E50. Powoduje to, że sytuacja obrońców miasta jest dość trudna i nie ma wielkich nadziei, aby się poprawiła bez kontruderzenia, które odrzuciłoby Rosjan przynajmniej z Udacznego i najbliższych okolic. Na to jednak się nie zapowiada, ponieważ Ukraińcy mają na tym odcinku siły, które już nie są w stanie przeprowadzić takiej operacji. Większość sił i środków, które są zdolne do skutecznego odrzucenia rosyjskich jednostek znajdują się pod Myrnohradem, gdzie, wedle ukraińskiego Sztabu Generalnego agresor poniósł poważne straty, usiłując przełamać obronę na południe od miasta. Natomiast rosyjskie oddziały walczące na północny wschód od Myrnohradu wciąż utrzymują pozycje w rejonie Zołotoho Kołodiazia i Kuczeriwa Jaru. Ukraińskie dowództwo ponownie ogłosiło, że znajdują się one w okrążeniu, jednak biorąc pod uwagę, iż podobne komunikaty pojawiają się od trzech miesięcy, całkowite odcięcie Rosjan wydaje się mało prawdopodobne. Najpewniej ukraińskie kontrataki pozwoliły odzyskać częściową inicjatywę i ustabilizować sytuację w miejscu rosyjskiego wyłomu, lecz nie doprowadziły do pełnego rozbicia ugrupowania przeciwnika. Nowe bataliony, które Rosjanie przesunęli spod Pokrowska pozwoliły wzmocnić podstawę korytarza, dzięki czemu oddziały znajdujące się w częściowym okrążeniu utrzymały kontakt z siłami głównymi.

Mimo to rosyjska ofensywa na tym odcinku wyraźnie wyhamowała, a ukraińskie jednostki grożą obecnie przecięciem rosyjskich linii zaopatrzenia w rejonie Szachowego. Rosjanie próbują jednak wykorzystać ograniczoną widoczność i manewrowy charakter walk, prowadząc kontrdziałania na zachód od miejscowości, by zneutralizować ukraińskie uderzenia.

Walki o Kupiańsk

Na odcinku kupiańskim Rosjanom wykorzystując siły zmotoryzowane i artylerię, weszli do niektórych dzielnic i toczyli uliczne starcia. Obecnie trwają walki na ulicach prowadzących do centrum. Stosują przy tym taktykę znaną z wcześniejszych walk miejskich. Łączą masowy ostrzał z próbami szybkich natarć, mających za zadanie zmusić obrońców do odsłonięcia skrzydeł i skrócenia linii, co z kolei zawsze kończy się zdobyciem kilkuset metrów terenu.

Rosjanie jednocześnie próbują okrążać miasto od kierunku Petropawliwki, Kuryliwki i Dowhenego. Natarcia prowadzono wzdłuż drogi T2105. W niektórych dniach dochodziło do ostrzałów stacji kolejowych i skrajów miasta. W tym momencie odcinek pod Kupiańskiem jest jedynym, gdzie Rosjanie osiągają jakiekolwiek sukcesy. Wszystko dzięki temu, że putinowcy na tym odcinku skoncentrowali większość posiadanych sił. Od kilku tygodni armia kontynuowała masowe przesunięcia sprzętu i zaopatrzenia w rejon Kupiańska, co teraz daje efekty. Na niewiele zdały się ukraińskie działania zaradcze, ale wiele transportów było atakowanych przez artylerię i drony. W sumie front w rejonie Kupiańska nie uległ przesunięciu — Rosjanie nadal balansują między próbą przełamania a utrzymywaniem już zyskanego gruntowego dostępu.

Ukraińska odpowiedź

Ukraińcy również utrzymywali skalę uderzeń na cele w głębi terytorium Federacji na podobnym poziomie, co w ostatnim tygodniu. Przede wszystkim trafiono w rafinerie w Ufie, leżącej w Republice Baszkortostanu. Ufa jest jednym z największych rosyjskich centrów przemysłu naftowego i Ukraińcy regularnie ją atakują, kiedy tylko zakłady wznawiają pracę. W ciągu miesiąca już trzy razy były atakowane. Zanotowano także uderzenia w magazyny paliwowe w obwodach rostowskim, biełgorodzkim i briańskim oraz ataki na stacje kolejowe w obwodzie kurskim. Powoduje to nie tylko problemy z dostawami paliw, ale także zwykli Rosjanie zaczynają odczuwać wojnę, podobnie, jak wcześniej Ukraińcy.

Ukraińskie ataki dronowe na południu Rosji, w obwodach biełgorodzkim i kurskim, coraz częściej uszkadzają linie energetyczne i sieci przesyłowe. W rejonach przyfrontowych władze odcinają gaz i prąd na całe dni, a lokalne władze ostrzegają przed "pogłębiającą się katastrofą infrastrukturalną". Regionalna stacja GTRK Pskow opublikowała raport, który mówi, że mimo iż sezon grzewczy miał już się rozpocząć, w niektórych blokach w samym Pskowie przez ponad tydzień kaloryfery pozostawały zimne, a ciepła woda nie docierała do mieszkań. W obwodzie białogrodzkim lokalne media alarmują, że awarie zasilania dotykają działanie komunalnych przedsiębiorstw wodno-kanalizacyjnych i placówek medycznych, przez co nieczystości wylewają się na ulice.

Rosyjska przewaga lotnicza maleje i chociaż Rosjanie potrafią przeprowadzać masowe operacje, ich efektywność spada wraz z lepszym przechwytywaniem przez Ukrainę i rosnącym zużyciem sprzętu.

Drony, które do niedawna trafiały przez obronę, coraz częściej stają się przeszkodą logistyczną dla samego agresora. Problemem dla Ukraińców nadal są pociski balistyczne, których starsze wersje efektorów wykorzystywanych przez systemy Patriot nie są w stanie przechwytywać. Aby wysoka średnia przechwytów powróciła, Amerykanie muszą wznowić dostawy najnowszych odmian pocisków PAC-3. Jest to niezwykle istotne zwłaszcza teraz, kiedy zaczął się sezon grzewczy, a Rosjanie zintensyfikowali ataki na elektrociepłownie.

]]>
Sławek Zagórski
urn:uuid:21209e3d-666c-4514-98ef-392dd2cbc715 Thu, 16 Oct 2025 21:07:46 +0200 Trump: Putin mi pogratulował. Spotkamy się na Węgrzech Prezydent USA Donald Trump ogłosił, że spotka się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Władimirem Putinem w Budapeszcie, aby zakończyć wojnę między Rosją a Ukrainą. — Prezydent Trump wierzy, że może doprowadzić do spotkania twarzą w twarz między Putinem a Zełenskim — powiedziała dziennikarzom sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt. https://www.newsweek.pl/swiat/trump-putin-mi-pogratulowal-spotkamy-sie-na-wegrzech/msw78ns Donald Trump Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka" Prezydent USA Donald Trump ogłosił, że spotka się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem Władimirem Putinem w Budapeszcie, aby zakończyć wojnę między Rosją a Ukrainą. — Prezydent Trump wierzy, że może doprowadzić do spotkania twarzą w twarz między Putinem a Zełenskim — powiedziała dziennikarzom sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt.

Dziękujemy, że czytasz
Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka"

Czwartek rozpoczął się od tego, że Trump napisał na platformie Truth Social, że właśnie rozmawia z Putinem. "Rozmawiam teraz z prezydentem Putinem. Rozmowa trwa, jest długa i poinformuję o jej treści, podobnie jak prezydent Putin, po jej zakończeniu. Dziękuję za uwagę poświęconą tej sprawie!".

Potem Trump napisał: "Prezydent Putin i ja spotkamy się w uzgodnionym miejscu, w Budapeszcie na Węgrzech, aby sprawdzić, czy możemy zakończyć tę »niechlubną« wojnę między Rosją a Ukrainą".

W zeszłym tygodniu Trump powiedział, że postawił Putinowi ultimatum — albo ten przeprowadzi poważne rozmowy pokojowe z Ukrainą, albo prezydent USA rozważy przekazanie Ukrainie pocisków rakietowych Tomahawk, o które Zełenski prosi go od dawna.

Rosyjscy urzędnicy, w tym były prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew, ostrzegli, że jeśli Ukraina zdobędzie pociski Tomahawk, "skończy się to źle dla wszystkich" i zniszczy stosunki między Waszyngtonem a Moskwą.

Trump: Putin mi gratulował

W czwartek po południu Trump poinformował, że odbył "bardzo produktywną" dyskusję, podczas której Putin pogratulował Trumpowi zawarcia porozumienia między Izraelem a Palestyną. Trump napisał, że wierzy, iż jego sukces na Bliskim Wschodzie może mu pomóc w negocjacjach między Rosją a Ukrainą.

Obaj przywódcy omówili następnie inne kwestie, takie jak handel po zakończeniu wojny oraz pracę pierwszej damy Melanii Trump na rzecz połączenia dzieci i rodziców rozdzielonych podczas konfliktu. "Na zakończenie rozmowy uzgodniliśmy, że w przyszłym tygodniu odbędzie się spotkanie naszych doradców wysokiego szczebla" — napisał Trump na Truth Social. "Na początku będą prowadzone przez Sekretarza Stanu Marco Rubio, wraz z różnymi innymi osobami, które zostaną wyznaczone. Miejsce spotkania zostanie ustalone" — przekazał amerykański prezydent.

Następnie obaj przywódcy zgodzili się spotkać w Budapeszcie, aby spróbować znaleźć sposób na zakończenie konfliktu. — Prezydent Trump wierzy, że może doprowadzić do spotkania twarzą w twarz między Putinem a Zełenskim — powiedziała dziennikarzom w czwartek sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt.

Naloty trwają

W nocy ze środy na czwartek Zełenski napisał na X, że Rosja przeprowadziła kolejny atak na infrastrukturę energetyczną i cywilną. "Rosja wystrzeliła przeciwko Ukrainie ponad 300 dronów i 37 pocisków rakietowych, w tym znaczną liczbę balistycznych" — napisał Zełenski, dodając, że Rosja przeprowadzała ataki na infrastrukturę energetyczną "każdego dnia" tej jesieni.

Prezydent Ukrainy wezwał Stany Zjednoczone i Europę do podjęcia "zdecydowanych decyzji" i użycia "siły", aby pomóc zakończyć wojnę. "Obecnie na Bliskim Wschodzie pojawił się ważny impuls w kierunku pokoju. W Europie jest to również możliwe" — napisał Zełenski. "Dokładnie o tym będę rozmawiał dziś i jutro w Waszyngtonie" — przekazał.

Trump zapowiada wielki postęp

Trump napisał na Truth Social: "Prezydent Zełenski i ja spotkamy się jutro w Gabinecie Owalnym, gdzie omówimy moją rozmowę z prezydentem Putinem i wiele więcej. Wierzę, że dzisiejsza rozmowa telefoniczna to wielki postęp".

Zełenski napisał z kolei: "Odrobiliśmy już naszą część pracy domowej przed spotkaniem z prezydentem Trumpem — chodzi o kwestie wojskowe, jak i gospodarcze. Każdy szczegół jest gotowy. Program naszego spotkania z prezydentem Stanów Zjednoczonych jest bardzo merytoryczny i dziękuję wszystkim, którzy pomagają go tworzyć. To może naprawdę przybliżyć koniec wojny — Stany Zjednoczone mogą wywierać tego rodzaju światowy wpływ i robimy wszystko, aby sprawić, że inni na całym świecie staną po naszej stronie w tych wysiłkach".

Ambasador Rosji w Wielkiej Brytanii Andrij Kelin uważa, że "same pociski Tomahawk, jeśli zostaną dostarczone Ukraińcom, nie zmienią sytuacji na polu bitwy". — Ale będziemy musieli bardzo poważnie zareagować na tę eskalację i zaangażowanie amerykańskiej armii w ich wystrzelenie — powiedział.

Tekst opublikowany w amerykańskim "Newsweeku". Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Peter Aitken
urn:uuid:4bf12868-d4fd-4803-ad76-7f9ea99da19c Thu, 16 Oct 2025 19:39:15 +0200 Rosja oskarża państwo NATO o sianie terroryzmu na jej terytorium Dyrektor rosyjskiego wywiadu FSB Aleksandr Bortnikow oskarżył Wielką Brytanię o bezpośredni udział w atakach na Rosję. https://www.newsweek.pl/swiat/rosja-oskarza-panstwo-nato-o-sianie-terroryzmu-na-jej-terytorium/kmhb433 Rosja oskarżają żołnierzy SAS z Wielkiej Brytanii o udział w atakach na jej terytorium Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka" Dyrektor rosyjskiego wywiadu FSB Aleksandr Bortnikow oskarżył Wielką Brytanię o bezpośredni udział w atakach na Rosję.

Dziękujemy, że czytasz
Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka"

— Jednostki specjalne Brytyjskich Sił Zbrojnych (SAS) są bezpośrednio zaangażowane w operacje bojowe — powiedział Aleksandr Bortnikow w czwartek na posiedzeniu Rady Agencji Bezpieczeństwa i Służb Specjalnych. Informację podała rosyjska państwowa agencja informacyjna RIA.

Bortnikow dodał, że "pod patronatem brytyjskich służb specjalnych na terytorium Federacji Rosyjskiej są przeprowadzane akty terroryzmu i sabotażu". Jak stwierdził, ukraińska operacja "Pajęczyna", w ramach której uderzono w lotniska i bombowce strategiczne głęboko w Rosji, została przeprowadzona "pod bezpośrednim nadzorem brytyjskiego wywiadu".

"Newsweek" skontaktował się z brytyjskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych w celu uzyskania komentarza.

Rośnie napięcie między NATO a Rosją

Rosyjskie służby wywiadowcze regularnie oskarżają Wielką Brytanię o udział w podstępnych i wrogich działaniach przeciwko Rosji i jej interesom. Wielka Brytania zazwyczaj odrzuca te twierdzenia jako rosyjską propagandę i część wojny hybrydowej Moskwy przeciwko zachodnim sojusznikom i nie angażuje się w to, co uważa za teorie spiskowe mające na celu szerzenie dezinformacji.

Najnowsza runda oskarżeń pojawia się jednak w czasie gwałtownej eskalacji napięć między Rosją a NATO. Obie strony — uzbrojone w ogromne arsenały broni nuklearnej — uważają, że prowadzą ze sobą pewną formę wojny, choć bez formalnej deklaracji.

Sojusznicy NATO oskarżają Rosję o prowadzenie przeciwko nim wojny hybrydowej poprzez prowokacje, takie jak naruszanie przestrzeni powietrznej, sabotaż, cyberataki i kampanie dezinformacyjne. Rosja twierdzi natomiast, że zaangażowanie NATO we wspieranie obrony Ukrainy przed inwazją Moskwy — co sojusz robi poprzez dostarczanie materiałów, wywiadu i szkoleń, a także wsparcie dyplomatyczne — oznacza, że są de facto w stanie wojny.

Trump rozważa przekazanie Ukrainie pocisków Tomahawk

Prezydent USA Donald Trump rozważa, czy przychylić się do prośby Kijowa i przekazać Ukrainie pociski manewrujące dalekiego zasięgu Tomahawk, które umożliwiłyby ukraińskim siłom uderzenie w cele głęboko w Rosji — i umieściły Moskwę w zasięgu ognia.

W piątek Trump spotka się z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim w Waszyngtonie, aby omówić tę sprawę, a także kwestię wzmocnienia obrony powietrznej. Trump nie chce eskalować konfliktu, który od miesięcy stara się zakończyć środkami dyplomatycznymi. Jednak coraz bliższa jest mu idea, że tylko większa presja na Rosję — Tomahawki dla Ukrainy i karanie jej strategicznych partnerów, jak Chiny i Indie — zmusi Kreml do zawarcia pokoju.

Tekst opublikowany w amerykańskim "Newsweeku". Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Shane Croucher
urn:uuid:885a92b3-73db-492f-8047-716701211c6c Sun, 12 Oct 2025 12:36:02 +0200 Przetrwał 3,5 roku w rosyjskiej niewoli. "Znęcali się nad wszystkimi" Tam znęcali się nad wszystkimi. Zmuszano nas codziennie, żebyśmy śpiewali hymn Rosji. Jeżeli źle ktoś śpiewał, to go bili. Cały czas sobie jak mantrę powtarzałem, że muszę wrócić i muszę przetrwać, bo jestem potrzebny w domu — mówił dziennikarz ukraińskiej agencji informacyjnej UNIAN Dmytro Hyliuk, który był więziony w rosyjskim więzieniu przez 3,5 roku. W podcaście "Rachunek Sumienia" Magdalena Rigamonti i Tomasz Sekielski pytali o to, jak udało mu się przeżyć niewolę. https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/przetrwal-35-roku-w-rosyjskiej-niewoli-znecali-sie-nad-wszystkimi/3k9tck9 Ukraiński dziennikarz Dmytro Kyliuk (w środku), po uwolnieniu z rosyjskiej niewoli. Sierpień 2025 r. Trzy lata w rosyjskiej niewoli. Dziennikarz opisuje, jak przetrwał piekło Dziękujemy, że jesteś z nami! Przetrwał 3,5 roku w rosyjskiej niewoli. "Człowiek nie traktuje tak zwierząt" HtmlCode Tam znęcali się nad wszystkimi. Zmuszano nas codziennie, żebyśmy śpiewali hymn Rosji. Jeżeli źle ktoś śpiewał, to go bili. Cały czas sobie jak mantrę powtarzałem, że muszę wrócić i muszę przetrwać, bo jestem potrzebny w domu — mówił dziennikarz ukraińskiej agencji informacyjnej UNIAN Dmytro Hyliuk, który był więziony w rosyjskim więzieniu przez 3,5 roku. W podcaście "Rachunek Sumienia" Magdalena Rigamonti i Tomasz Sekielski pytali o to, jak udało mu się przeżyć niewolę.

Trzy lata w rosyjskiej niewoli. Dziennikarz opisuje, jak przetrwał piekło
Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

— Nie sądzę, że Pan Bóg postanowił mnie w ten sposób ukarać za moje grzechy. Mnie, innych cywili wzięto, po prostu złapano i wywieziono na teren Federacji Rosyjskiej. Aresztowali nas, bo byliśmy Ukraińcami — mówił Hyliuk.

Hyliuk opowiadał, że Rosjanie schwytali go wraz z ojcem, gdy szli nocować do sąsiadów, bo w dom dziennikarza trafiła bomba. — Trzymali w rękach broń. Powiedzieli, żebyśmy położyli się twarzą do ziemi.

Jeden strażnik

Rigamonti mówiła, że Rosjanie próbowali na początku wystraszyć dziennikarza i jego ojca: — Udawali, że dokonają zaraz na tobie i tacie egzekucji. — Tak, to jest ich taktyka. Oni właśnie tak zastraszają ludzi. To jest metoda rosyjska, już opracowana. Chcą zastraszyć przede wszystkim. Po co? Żebyś po prostu się im nie sprzeciwiał. I tak robią ze wszystkimi — opowiadał Hyliuk.

Tomasz Sekielski dopytywał o warunki w rosyjskim więzieniu. Ukraiński dziennikarz opowiadał, że była to kamienica z czasów carskich. Nie było okien, było wilgotno i bardzo zimno, wszędzie biegały myszy i szczury. — Masz chłód, głód, biją cię i znęcają się. Człowiek nie traktuje tak zwierząt, jak oni traktowali nas — opowiadał.

Czy doświadczyłeś człowieczeństwa ze strony rosyjskich strażników? — dopytywała Rigamonti. — Był jeden strażnik, z którym mogłem rozmawiać. Czasem wieczorem przez zamknięte drzwi z nim rozmawiałem. Ta osoba jako jedyna dała do zrozumienia, że nie popiera tego wszystkiego, co się dzieje. Od tej osoby dowiadywałem się, co się dzieje tak naprawdę w Ukrainie. Czasem częstował mnie cukierkami, opowiadał, jakie są ostatnie wiadomości. Widziałem, że on nie popiera reżimu Putina — mówił Hyliuk.

I dodał: — Prosił, żebym nikomu o tym nie opowiadał, żeby on nie miał problemów. I to był jedyny człowiek dobry, którego spotkałem na swojej drodze w Rosji.

Przetrwał 3,5 roku w rosyjskiej niewoli. "Człowiek nie traktuje tak zwierząt"

Hymn

Hyliuk mówił, że strażnicy najczęściej bili gumową pałką: — Najbardziej popularna tortura to bicie gumową pałą. Po prostu walili wszędzie. Strażnicy mieli też urządzenia, które raziły prądem.

Dziennikarz opisał też codzienność w rosyjskim więzieniu. Codziennie kazano więźniom śpiewać hymn Rosji. Na obiad dostawali "zupę", która była wodą "w której coś tam pływało". O dziesiątej wieczorem wszyscy muszą położyć się spać. Największą próbą — mówił ukraiński dziennikarz — było to zimno i chłód: — Musieliśmy cały czas w kółko chodzić po celi, żeby nie zmarznąć.

— Nauczyłeś się rosyjskiego hymnu? — pytał Sekielski. — Musiałem się nauczyć. Każdy dostał kawałek papieru z tym tekstem. I oni byli mocno zaskoczeni, bo myśleli, że my znamy na pamięć ten hymn. Bo przecież przyszli na Ukrainę, żeby ratować tych, którzy lubią i kochają Rosję, a tu spotkali kogoś, kto nie zna tekstu hymnu Federacji Rosyjskiej — mówił Hyliuk.

Jak zaznaczył, Rosjanie nie próbowali go werbować, by został ich agentem: — Przygotowywałem się do tego, że będą próby werbowania mnie, bo oni praktykują takie rzeczy i chcą mieć swoich agentów wpływu, ale to się nie wydarzyło. Dziwiło mnie to. Chociaż może zobaczyli moje teksty, że ja jestem tak proukraiński, że tu nie ma co ze mną robić. Ja jestem Ukraińcem z krwi i kości i takie propozycje nie wchodziłyby nawet w grę.

"Nigdy nie myślałem o samobójstwie"

— Czy był jakiś moment przez te 3,5 roku, kiedy byłeś w więzieniu, że miałeś dość, że patrzyłeś w sufit w celi i myślałeś o tym, że najlepiej byłoby ze sobą skończyć? — pytał Sekielski.

— Nie miałem czegoś takiego. Czasem miałem bardzo trudne sytuacje, kiedy nie możesz spać, kiedy po prostu jesteś wykończony. Ale nigdy nie myślałem o jakimś samobójstwie czy czymś takim, bo zdawałem sobie sprawę, że w ten sposób ułatwię im zadanie, że oni tego chcą, żebyśmy wszyscy zmarli, żebyśmy nie żyli. A dla nas istotne jest, żebyśmy wrócili do domu i byli w swoim kraju. I mówiłem sobie, że ja wrócę, ja w to wierzyłem. Nie wiedziałem, czy za rok, czy pięć lat. Ale cały czas sobie jak mantrę powtarzałem, że ja muszę wrócić i muszę przetrwać w tym rosyjskim więzieniu, bo jestem potrzebny w domu i jestem potrzebny swoim rodzicom.

Sekielski pytał o wiarę. Hyliuk mówił, że jest wierzący. — Jestem przekonany, że Bóg był ze mną. I właśnie ten Pan Bóg mnie chronił w tej całej nieludzkiej sytuacji i robił wszystko, żebym przetrwał. Żebym wrócił do domu. I żebym mógł być dzisiaj w Polsce.

Marzenia

Jak zaznaczył, przed niewolą nie był szczególnie religijny, ale wierzył w Boga: — Miałem zawsze w sobie przekonanie, że Pan Bóg istnieje i że Pan Bóg jest mocny i może dać mi siły, żebym przetrwał. Ja nie byłem osobą, która regularnie chodzi do kościoła.

— Myślę, że potrzebowałem tej próby, żeby stać się silniejszym. Zobaczyłem na własne oczy, jak oni się znęcają nad ludźmi — zaznaczył.

Ukraiński dziennikarz opowiadał, że jego tata w chwili zatrzymania miał 74 lata. — Kazano, żeby napisał list pożegnalny do mnie, do swojej żony, do mojej matki. Tak nad nim się znęcano. To są metody i działania Rosjan. Ojca wypuszczono po dziewięciu dniach.

Hyliuk został uwolniony z więzienia na skutek wymiany jeńców między Rosją a Ukrainą. Przed uwolnieniem Rosjanie zmusili go, by powiedział, że w więzieniu był dobrze traktowany, a warunki były bardzo dobre, Rosjanie wszystko filmowali.

— Zmuszono nas, żebyśmy się przebrali w żołnierskie ubrania. Byłem ja i był też mer Chersonia, który był uwięziony. Przebraliśmy się, zawiązali nam ręce i oczy, żebyśmy nie wiedzieli, gdzie będziemy jechali.

— Jechaliśmy przez dwie godziny i potem usłyszałem taki huk i zrozumiałem, że to jest lotnisko. Zrozumiałem, że jeńców ukraińskich jest bardzo dużo, trzymali nas w jakiejś hali do rana. I 24 sierpnia wsadzono nas do rosyjskiego samolotu. Przez 2 godziny lecieliśmy mniej więcej. Po lądowaniu otworzyły się tylne drzwi samolotu. Usłyszeliśmy rozkaz, żebyśmy zdjęli z rąk taśmę klejącą. Pamiętam, jak rozgryzłem po prostu tę taśmę. I potem już zobaczyliśmy autobusy na białoruskich rejestracjach, bo samolot wylądował na Białorusi. I ucieszyłem się, że już nie jestem w Rosji. Jestem, chociażby na Białorusi.

Później wsadzono jeńców do autobusów. Na granicy białorusko-ukraińskiej wymieniono ich na jeńców rosyjskich.

Kiedy poczuł, że jest bezpieczny, że to piekło się skończyło? — Kiedy zobaczyłem, że nas wymieniają, to wtedy już zrozumiałem, że widzę osoby ze Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Widziałem Irenę Wereszczuk, ukraińską polityczkę, która odpowiada właśnie za wymianę jeńców. To trwało kilka sekund. To wtedy poczułem się bezpiecznie.

Jak mówił ma "problem z marzeniami" — Teraz moje najważniejsze marzenie się spełniło. Jestem na wolności. Chcę powiedzieć, że ukraińska wspólnota dziennikarska i organizacja Reporterzy bez Granic, że oni wszyscy tak walczyli o mnie, że zrobili bardzo dużo, stawali na głowie, żebym się pojawił na tej liście osób, które muszą być wymienione. I jestem ogromnie wdzięczny wspólnocie dziennikarskiej za tę walkę o mnie — powiedział pod koniec.

Czym jest "Rachunek sumienia"?

Kościół. Dla jednych skompromitowana instytucja cynicznie wykorzystująca religię jako narzędzie do zarabiania pieniędzy. Dla drugich opoka oraz źródło wszelkiego dobra i miłości. "Rachunek sumienia" to nie jest podcast tylko o Kościele. To podcast o ludziach, na których kariery, a czasem i na całe życie, wpływ miała (lub nadal ma) instytucja, jaką jest Kościół katolicki. Jeśli nie macie w sobie uczuć religijnych, koniecznie posłuchajcie. Jeśli je w sobie macie — posłuchajcie tym bardziej.

HtmlCode
]]>
Magdalena Rigamonti, Tomasz Sekielski
urn:uuid:d69eb8e4-35d2-404e-bf19-1698c4f62469 Fri, 10 Oct 2025 17:20:50 +0200 Rosyjska gospodarka się sypie, ale to wciąż za mało. Zachód może przykręcić śrubę Pomimo rosnącej presji gospodarczej i demograficznej, dopóki jego wojsko zyskuje przewagę, Władimir Putin nie wycofa się z Ukrainy. Zachodni przywódcy mogą podjąć jednak kilka kroków w celu zmiany nastawienia rosyjskiego prezydenta i zatrzymania kremlowskiej machiny wojennej. https://www.newsweek.pl/opinie/rosyjska-gospodarka-sie-sypie-ale-to-wciaz-za-malo-zachod-moze-przykrecic-srube/v2xqecl Prezydent Rosji Władimir Putin Dziękujemy, że jesteś z nami! Pomimo rosnącej presji gospodarczej i demograficznej, dopóki jego wojsko zyskuje przewagę, Władimir Putin nie wycofa się z Ukrainy. Zachodni przywódcy mogą podjąć jednak kilka kroków w celu zmiany nastawienia rosyjskiego prezydenta i zatrzymania kremlowskiej machiny wojennej.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Kiedy wojna w Ukrainie stale się przeciąga, debata na temat polityki gospodarczej Rosji się zmienia — z celebrowania wzrostu napędzanego konfliktem przeszła w spory o to, czy krajowa gospodarka znajduje się w stagnacji, czy też weszła w stan recesji. W pierwszym kwartale 2025 r. PKB spadło o 0,6 proc. w porównaniu z poprzednim kwartałem, po to, by w drugim kwartale wzrosnąć o ledwo 0,4 proc. Nawet najbardziej optymistyczne dla Rosji prognozy przewidują, że wzrost gospodarczy kraju w 2025 r. wyniesie około 1 proc., co oznacza gwałtowny spadek z 4,3 proc. w 2024 i 4,1 proc. w 2023 roku.

Pomimo tego spowolnienia, inflacja pozostaje wyzwaniem. Rosyjski bank centralny obniżył ostatnio stopy procentowe o 100 punktów bazowych — mniej niż oczekiwano — do 17 proc. Konsumenci już odczuwają negatywne skutki tej zmiany. Przykładowo prognozuje się, że sprzedaż samochodów spadnie w tym roku o 24 proc.

Rosja w obliczu kryzysu gospodarczego i demograficznego

Przed wyzwaniem finansowym stoi także sam prezydent Władimir Putin. Deficyt budżetowy Rosji w pierwszych ośmiu miesiącach 2025 r. wyniósł 1,9 proc. rocznego PKB, a przewiduje się, że do końca roku wzrośnie on nawet do 2,6 proc. PKB — poziomu niskiego dla standardów amerykańskich czy europejskich, jednak problematycznego dla kraju, który z powodu inwazji na Ukrainę został odcięty od możliwości międzynarodowych pożyczek. Spadły także przychody z podatków od ropy naftowej i gazu — około 20 proc. rok do roku — drenując tym samym państwowy fundusz majątkowy. Płynna część tego funduszu wynosi obecnie 50 miliardów dolarów, czyli 1,9 proc. PKB. Putin rozumie, że przy obecnym modelu gospodarczym w przeciągu najbliższego roku zabraknie mu gotówki. Ogłosił więc budżet na lata 2026-2028, który obejmuje znaczne podwyżki podatków. To spowoduje dalsze osłabienie gospodarki i może spotkać się z reakcją ze strony rosyjskiego społeczeństwa.

Poza rosnącą presją gospodarczą Rosja stoi w obliczu kolejnego problemu — pogłębiającego się kryzysu demograficznego. Na skutek wojny około miliona żołnierzy zginęło lub zostało rannych. Drugie tyle osób uciekło z kraju — wiele z nich to mężczyźni unikający poboru do wojsk. Znamienne jest, że Rosja przestała w tym roku publikować dane demograficzne. Co więcej, nałożone przez Zachód sankcje znacznie ograniczyły dostęp do kluczowych technologii, utrudniając inwestycje w gospodarkę i wysiłki modernizacyjne.

Nie powinno być więc zaskoczeniem, że znaczna większość Rosjan jest zmęczona wojną. W przeprowadzonym niedawno sondażu aż 66 proc. respondentów opowiedziało się za rozpoczęciem negocjacji zamiast kontynuowania "działań wojskowych" w Ukrainie.

Pomimo tego, Putin pozostaje niezrażony. W końcu sytuacja nie jest jeszcze katastrofalna — rosyjska gospodarka może być w stagnacji, ale nie upada. A przy sile roboczej wynoszącej ponad 72 mln, prezydent wciąż może rekrutować około 30 tys. żołnierzy miesięcznie, oferując mieszkańcom najbiedniejszych regionów Rosji wypłatę wynoszącą dziesięcio- czy dwudziestokrotność ich średniej płacy. To, w połączeniu z jego aparatem represji, prawdopodobnie przekonało Putina do tego, że ma środki potrzebne do utrzymania gospodarki wojennej i tłumienia niezadowolenia wewnętrznego tak długo, jak to konieczne.

Putin pozostaje niewzruszony

Siły rosyjskie na polu bitwy nadal posuwają się — jest to kluczowy element rosyjskiej strategii. Proces ten jest powolny i kosztowny pod względem traconych żyć i pieniędzy, ale tak długo, jak długo Putin będzie przejmował kolejne ukraińskie ziemie, nie będzie miał on żadnych motywacji do negocjacji, niezależnie od tego, co zaoferuje mu rząd USA.

Nie oznacza to jednak, że zachodnie sankcje zawiodły. Putin ma ograniczony dostęp do najnowocześniejszych technologii wojskowych i musi polegać na Chinach, Korei Północnej i Iranie w zakresie części zamiennych i innych dostaw. Ma mniej gotówki na rekrutację żołnierzy, a możliwe, że niedługo czekają go jeszcze większe wydatki, związane z tłumieniem niepokojów społecznych. W planie budżetowym na 2026 r. musi zaplanować taką samą kwotę na wydatki wojskowe i bezpieczeństwo w rublach nominalnych, co, po korekcjach związanych z inflacją, de facto ją zmniejsza.

Patrząc w przyszłość, problemy demograficzne Rosji oznaczają, że Kreml będzie musiał oferować coraz wyższe premie dla rekrutów i wydawać więcej na wynagrodzenia dla pracowników przemysłu obronnego, jednocześnie radząc sobie ze skutkami dalszych spowolnień w sektorach cywilnych. Recesja podważyłaby równowagę finansową i pogrążyła kraj w pętli zagłady — wyższe podatki potrzebne do sfinansowania wojny osłabiłyby wzrost gospodarczy i jeszcze bardziej obniżyły dochody.

Jednak zdaniem Putina są to obawy na inny dzień. Na ten moment ma wystarczające środki, aby utrzymać porządek w kraju i zapłacić za powolne postępy swojej armii w Ukrainie. Tak, odbywa się to kosztem wydatków na edukację, opiekę zdrowotną, innowacje i infrastrukturę. Ale dla Putina postęp na polu bitwy jest lepszą inwestycją w przyszłość Rosji: oznacza to, że gdy nadejdzie czas na zawarcie zgody, będzie on silniejszy.

Jeżeli Putinowi przede wszystkim zależy na zdobyczach terytorialnych, pojawia się pytanie — jak powstrzymać rosyjskie wojska przed posuwaniem się naprzód? Będzie to wymagało zachodnich nacisków tam, gdzie rosyjskiego prezydenta może naprawdę zaboleć. Zachodni decydenci mogą jednak przyspieszyć upadek machiny wojennej Putina, zamrozić linię frontu i ocalić życie Ukraińców. Jak? Poprzez wzmocnienie sankcji technologicznych, gospodarczych i finansowych wobec Kremla, dostarczanie zaawansowanej broni Ukrainie i zachęcanie do drenażu rosyjskich mózgów.

Tekst pochodzi z serwisu Project Syndicate

]]>
Sergei Guriev
urn:uuid:bbce03aa-4d85-4672-889d-6ef8af0a617d Fri, 03 Oct 2025 05:00:00 +0200 Wojna w Ukrainie wkracza w impas. Jesienne błoto paraliżuje armię Putina? Pogarszająca się pogoda spowodowała, że tempo rosyjskich postępów spadło o 50 proc., a żołnierze ponownie schowali się w okopach. https://www.newsweek.pl/swiat/wojna-w-ukrainie-wkracza-w-impas-jesienne-bloto-paralizuje-armie-putina/f04wjjp Ukraiński żołnierz w Konstantynówce w obwodzie donieckim w Ukrainie, 29.09. 2025 Pogarszająca się pogoda spowodowała, że tempo rosyjskich postępów spadło o 50 proc., a żołnierze ponownie schowali się w okopach.

Znów na froncie przewagę zaczyna zdobywać pogoda, która powoli uniemożliwia prowadzenie działań. Wojny toczone na wschodzie Europy zawsze były silnie uzależnione od kaprysów pogody. Rasputica i surowa zima potrafią rozbić nawet najlepiej zaplanowane kampanie. Dla zachodnich armii warunki panujące na stepach jesienią i zimą bywają przerażające, a brak odpowiedniego wyposażenia może błyskawicznie zamienić armię w zdezorganizowaną masę. Dlatego Ukraińcy broniący Donbasu czekają na bardziej intensywne opady deszczu, które każdego roku spowalniają Rosjan na tym odcinku frontu.

Można by przypuszczać, że Rosja, kraj przyzwyczajony do ekstremalnych warunków atmosferycznych, odpowiednio przygotował swoją armię do walki jesienią i zimą. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Mimo że nadchodzi już kolejny sezon zimowy tej wojny, Rosjanie nadal nie są odpowiednio wyposażeni i każdej jesieni ich operacje wyhamowują. Z danych Russia Matters wynika, że tempo rosyjskich dziennych zysków terytorialnych znacznie spadło. W tygodniu kończącym 30 września Rosjanie zdobyli ok. 33 km kw, co oznacza spadek o ponad połowę, względem poprzedniego tygodnia. To sugeruje, że pomimo presji na Pokrowsku, Rosjanie mieli ograniczoną zdolność do przełamań większych niż punktowe. I to w zasadzie jedynie na wąskim odcinku frontu.

Małe postępy

Największe sukcesy Rosjanie zanotowali pod Myrnohradem, gdzie prawdopodobnie zdobyli ruiny przedmieść na południe od miasta, lecz próby dalszego oskrzydlenia miasta od wschodu i północnego wschodu zakończyły się niepowodzeniem. Rosyjskie wojska nadal nie zdołały sforsować ukraińskich pozycji w Nowoekonomicznym, Krasnym Łymanie ani Rodynskim, a Ukraińcy prowadzą kontrataki w okolicach Nowotoreckiego, choć nad miejscowością nie uzyskali jeszcze pełnej kontroli.

Część rosyjskiego zgrupowania pozostaje wciąż zagrożona odcięciem od głównych sił. Jednak Ukraińcy raczej nie posiadają odpowiednio dużych sił i środków, aby całkowicie odciąć Rosjan. Na zachód od Wełykej Nowosiłki rosyjskie siły nadal osiągają jedynie niewielkie postępy, przy czym tempo ich działań wyraźnie spada. Od pewnego czasu atakują mniejszymi siłami i coraz rzadziej, nie mając do końca odpowiednich zasobów ludzkich. Obecnie walki prowadzone są częściowo na terenach obwodów zaporoskiego i dniepropietrowskiego. Ukraińska obrona koncentruje się na utrzymaniu ufortyfikowanych miejscowości, takich jak Połtawka, Nowomikołajiwka, Nowohryhoriwka i Wisznewe. Rosjanie gromadzą siły, prawdopodobnie szykując szturm na Wełyką Michajliwkę, największą miejscowość w tym rejonie. Mimo stopniowej utraty terenów przez Rosjan, ukraińska obrona pozostaje nienaruszona i nie doszło do przełamania frontu.

Z kolei na północ od Wełykej Nowosiłki nie odnotowano ostatnio rosyjskich działań zaczepnych, a w części frontu aż do Pokrowska walki miały charakter pozycyjny. W samym rejonie Pokrowska starcia koncentrowały się w okolicach Udacznego, Kotłyne, Żwirowego i Lisiwki, bez większych zmian w położeniu wojsk. Najgorsza obecnie sytuacja z punktu widzenia Ukraińców ma miejsce pod Siewierskiem, gdzie czołowe ataki Rosjan na wschodnie umocnienia miasta zostały odparte, jednak agresor zdobył kilka pozycji na południe od Siewierska w rejonie Fedoriwki oraz przeprowadził udany atak z Lasu Sieriebiańskiego, pogłębiając oskrzydlenie miasta od północy i północnego zachodu.

Braki osobowe

Wojna na lądzie wyhamowuje nie tylko ze względu na pogarszającą się pogodę, ale także ze względu na coraz większe straty i braki osobowe. Po lipcowym uzupełnieniu strat Rosjanie zintensyfikowali swoje działania, ale ludzi starczyło im na nieco ponad dwa miesiące działań. W tym czasie Rosjanie tracili około 1,2 tys. rannych i zabitych dziennie. W ostatnim tygodniu poziom strat spadł poniżej tysiąca ofiar dziennie. Spadła także częstotliwość kontaktów bojowych o ok. 30 proc., czyli do ok. setki dziennie. Na podobnym poziomie utrzymuje się za to częstotliwość ognia artylerii i skala wykorzystania dronów FPV. Na razie zgłoszenia ochotników i osób, które są namawiane do podpisania kontraktów, wciąż wystarczają do uzupełnienia strat. Szacuje się, że miesięcznie na wojnę zgłasza się od 30 do 60 tys. osób.

Prezydent Władimir Putin twierdzi, że miesięcznie do armii zgłasza się ok. 50-60 tys. ochotników. Z kolei zachodnie źródła wywiadowcze podają nieco mniejszy przedział, od 30 do 40 tys. miesięcznie. Większej fali można się będzie spodziewać dopiero pod koniec roku, kiedy kontrakty zaczną podpisywać żołnierze z wiosennego poboru zasadniczej służby wojskowej. Chociaż prawo zakazuje wysyłania poborowych na linię frontu, nic nie stoi na przeszkodzie, aby już w trakcie szkolenia podpisali kontrakty. Dlatego armia prowadzi szeroką kampanię propagandową, namawiając ich do podpisywania rocznych kontraktów zawodowych. Na początku żołnierzom proponuje się krótkie, trzymiesięczne kontrakty umożliwiające odbycie specjalistycznego szkolenia, np. na operatorów dronów czy radarów artyleryjskich.

Media społecznościowe i relacje poborowych wskazują, że podpisanie kontraktu często jest w rzeczywistości wymuszone. Po zdaniu egzaminów kontrakty bywają automatycznie przedłużane, a żołnierze wysyłani na front, czasem jeszcze przed ukończeniem szkolenia specjalistycznego. Pierwszy kontrakt nierzadko oznacza więc natychmiastowe skierowanie do strefy walk. W ten sposób zawsze w okolicach grudnia–stycznia oraz lipca-sierpnia rosyjska armia dostaje bonus w postaci dodatkowych żołnierzy na froncie. W ostatnich latach właśnie w tych miesiącach zwykle intensyfikowali działania zaczepne.

Ukraiński przemysł zbrojeniowy

Niezwykle ciekawą informację przekazał 30 września Sztab Generalny Sił Zbrojnych Ukrainy. Władze oficjalnie potwierdziły, że do uderzenia na zakład Elektrodetal w Karaczewie użyto czterech zmodyfikowanych pocisków R-360 Neptun-MD. Jest to wersja pocisku przeciwokrętowego, mająca możliwość uderzania w cele lądowe, leżące ok. 1000 km od wyrzutni. Problemem morskiej wersji był dość mały zasięg, jak na obecne potrzeby Ukraińców, który wynosił do 280 km. Postanowiono więc opracować wersję o większym zasięgu i posiadającą możliwość atakowania celów lądowych.

Czytając depesze ukraińskiej armii, można było mieć pewność, że będzie to po prostu nieco zmodyfikowany znany pocisk. Tymczasem w zasadzie w ciągu trzech lat powstała całkiem nowa konstrukcja. Wersja Neptun-MD jest o ok. metr dłuższa, ma większą średnicę o ok. 15 cm, a do tego zastosowano w niej nowy zespół napędowy, usterzenie w kształcie litery X a masę głowicy bojowej zwiększono ze 150 do 350 kg. Zmieniony został także system naprowadzania i nawigacji.

Ponadto technicznie przejście od roli pocisku przeciwokrętowego do pocisku ziemia-ziemia wymagało zmiany oprogramowania i integracji mapowania terenu, systemów nawigacji inercyjnej uzupełnionej odbiornikami GPS/Galileo/GLONASS, aktualizacji map referencyjnych i opracowania procedur korekcji kursu w locie, a także weryfikacji działania aktywnego i pasywnego sensora w środowisku lądowym. Pokazuje to wręcz niewiarygodne zdolności ukraińskiego przemysłu, który w znacznej mierze został pozbawiony kagańca biurokratycznych procedur. Dzięki temu mogą znacznie szybciej wprowadzać do linii niezbędne uzbrojenie, co w ich sytuacji jest niezwykle istotne. Polska w wielu przypadkach mogłaby się uczyć. Niestety tak się nie dzieje.

]]>
Sławek Zagórski
urn:uuid:0e252b37-8b9c-4d5e-be22-ecf66a282360 Thu, 02 Oct 2025 07:03:00 +0200 Ostatnie 25 lat oczami młodych. Wnioski nie są optymistyczne — Kwarantanna, zamknięcie wszystkich w domu, inne spojrzenie na świat — tymi słowami 18-letni Wojtek opisuje pandemię. Jego zdaniem to właśnie ona była najważniejszym wydarzeniem ostatnich 25 lat. Co sądzą inni? https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/ostatnie-25-lat-oczami-mlodych-wnioski-nie-sa-optymistyczne/9r6zt0y Ostatnie 25 lat oczami młodych. Co było dla nich najważniejsze? Dziękujemy, że z nami jesteś! Ostatnie 25 lat oczami młodych. Wnioski nie są optymistyczne — Kwarantanna, zamknięcie wszystkich w domu, inne spojrzenie na świat — tymi słowami 18-letni Wojtek opisuje pandemię. Jego zdaniem to właśnie ona była najważniejszym wydarzeniem ostatnich 25 lat. Co sądzą inni?

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Zamach na World Trade Center, wybór Władimira Putina na prezydenta Rosji, przystąpienie Polski do Unii Europejskiej, powstanie Facebooka, Brexit, pandemia COVID-19, wojna w Ukrainie — to tylko kilka przełomowych wydarzeń z pierwszego ćwierćwiecza XXI wieku, które opisaliśmy w specjalnym wydaniu "Newsweeka". Wybraliśmy je sami, a teraz sprawdzamy, co było ważne dla Was.

W trakcie sondy Szymon Zdrojewski zapytał młodych, co najważniejszego według nich wydarzyło się w mijającym ćwierćwieczu.

Ostatnie 25 lat oczami młodych. Wnioski nie są optymistyczne

Pandemia i 11 września

Natalia (19 l.) uważa, że najważniejszym wydarzeniem ostatnich 25 lat była pandemia. — Covid zmienił na pewno społeczeństwo w jakiś sposób, odizolował.

Zgadza się z tym Wojtek (18 l.). — Kwarantanna, zamknięcie wszystkich w domu, inne spojrzenie na świat — opowiada.

Franciszek za najważniejsze wydarzenie uznaje zamach na World Trade Center. — Wprowadzili jakieś reguły na lotniskach, zmieniły się systemy bezpieczeństwa — wymienia.

Zgadza się z nim wiele innych młodych osób, które zapytaliśmy o zdanie.

Wojna w Ukrainie i wstąpienie Polski do Unii Europejskiej

18-letni Michał uważa, że ważniejsze od pandemii i zamachów w Stanach Zjednoczonych było przystąpienie Polski do Unii Europejskiej. — Większość tego, co widzimy wokół nas, jest w głównej mierze dzięki temu — tłumaczy.

Kluczową sprawą dla Zosi (19 l.) są wybory w Stanach Zjednoczonych, bo, według niej, mają wpływ na politykę międzynarodową.

Jeremiemu (19 l.) do głowy przychodzi natomiast wojna w Ukrainie. — Zmieniło się podejście do zbrojenia się — mówi. Zgadza się z nim Dawid (19 l.) — To wszystko jest niepokojące, a sytuacja jeszcze się zaostrzyła po "wkroczeniu" na teren Polski rosyjskich dronów.

Istnieje też inna perspektywa. — Sober rave'y. Jest to dobre, ponieważ ludzie pokazują, że potrafią bawić się bez żadnych używek — odpowiedziała jedna z osób, opowiadając o cyklu "trzeźwych imprez".

]]>
Dominik Szczepański
urn:uuid:9315e771-230a-4a32-b332-dcefd9cfc335 Mon, 29 Sep 2025 08:10:00 +0200 Pojechaliśmy na wakacje do Ukrainy. "Dziwna była ta wojna z jej pozornym spokojem" Tak więc wojna trwała w najlepsze, ale tutaj, na zachodzie Ukrainy, można było ją przeoczyć. Tylko te portrety w niebieskim odcieniu. Stały w szeregach we wsiach i miasteczkach. Najmłodsi mieli najsmutniejsze oczy. Jakby byli pewni, że niedługo zginą. https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/pojechalismy-na-wakacje-do-ukrainy-dziwna-byla-ta-wojna-z-jej-pozornym-spokojem/vj9nvtn Wojna w Ukrainie Dziękujemy, że jesteś z nami! Specjalne wydanie "Newsweeka" Tak więc wojna trwała w najlepsze, ale tutaj, na zachodzie Ukrainy, można było ją przeoczyć. Tylko te portrety w niebieskim odcieniu. Stały w szeregach we wsiach i miasteczkach. Najmłodsi mieli najsmutniejsze oczy. Jakby byli pewni, że niedługo zginą.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Pojechaliśmy do Wyłkowego. Wyobrażałem sobie, że to od wilków, bo koniec świata, ostatnie miasteczko, kraj się kończy, kończy się Dunaj i dalej tylko Morze Czarne. I potem już Stambuł. A wcześniej po drodze Izmaił, więc pachniało orientem i dzikością. Tymi wilkami znaczy. Ale się okazało, że Wyłkowe po ukraińsku jest od rozwidlenia, widelca, jakoś tak. Bo leżało nad trzecią, północną odnogą rzeki — Kilią. I gdzie tam wilki wśród tych nadmorskich niskorośli, pól, limanów i bagien. To była kraina ptaków i ryb. W niebie szybowały pelikany. Ociężałe, piękne i starodawne. Na limanach żeglowały setki kaczek nieznanych gatunków. Drapieżniki stały nieruchomo w powietrzu, wypatrując łupu. Ryby musiały być wszędzie: w głównym nurcie, w odnogach, w bagiennych zastoiskach, w ciepłym mule. Rano dwóch Ukraińców, ojciec i syn, przyniosło sześć albo siedem parokilogramowych sztuk. Rzucili je na blaszany stół nad brzegiem rzeki i zaczęli patroszyć. Spłukiwali ryby wodą z węża, a wnętrzności ciskali do martwej zatoczki. Były w nich radość i dzikość. Przyglądała się temu kobieta na wysokich obcasach i w lamparcim wdzianku. Bez zainteresowania, ale i bez wstrętu. W nocy rechot i skrzek żab były tak głośne, jakby płazy wypełzły na ląd i próbowały go wziąć w posiadanie. Zdecydowanie nie była to kraina wilków. Ośrodek nazywał się Kambodża nad Dunajem. Myślę, że nazwano go tak, zanim zaczęła się wojna. Chociaż kto wie? Wszystko było w nim nowe, drewniane, przeszklone i obsadzone kwiatami. Zaraz za płotem rozciągały się ruiny jakiegoś industrialu. Rumowisko betonowych płyt, brudnego styropianu i rdzewiejącego żelastwa. Zieleń i bagno powoli je zagarniały.

Zmieniły świat i Polskę. Wybierz najważniejsze wydarzenie XXI w. [GŁOSUJ]

Wyczekiwanie wroga

Przyjechaliśmy na wakacje, ponieważ wydawało nam się, że ma to jakiś sens. I miało, bo przez tydzień nie widzieliśmy żadnej zagranicznej rejestracji. Może kilka mołdawskich, gdy jechaliśmy wzdłuż Dniestru. Nawet w Chocimiu nie było żadnego Polaka. W skwarze wśród straganów kłębił się ukraiński tłum. Całe rodziny, bo akurat zaczynał się weekend. Kupiłem nóż z rękojeścią z jasnego drewna. Wakacje. Tak myśleliśmy: że trzeba jeździć, gdy nikt nie jeździ. Niekoniecznie na wojnę, ale na wypoczynek. Ostrzeliwali Odessę, ale to było 150 kilometrów dalej. Bombardowali Izmaił, ale to było przed rokiem.

Specjalne wydanie
Specjalne wydanie "Newsweeka"

Jednak Wyłkowe było zbyt duszne na wakacje. Zbyt bagienne. Targowisko, kawiarnia, cerkiew. Facet w jasnej koszuli przed bazarem miał w torbie przenośny kantor. Wymieniłem trzysta euro na hrywny. Kupiliśmy trochę słonego owczego sera, pomidory i paprykę. Sprzedawcy cieszyli się, że widzą obcych. Rozmawialiśmy po rosyjsku. Młody mężczyzna zaparkował za naszym autem i zapytał, czy nie będzie nam to przeszkadzało. Wdzięk prowincji, wdzięk końca kraju, gdzie nie przyjeżdża nikt z dalekiego świata. Ulica Rizdwiana zakręcała w lewo i przechodziła w ulicę Powstania Tatarbunarskiego. Powstanie wzniecili w 1924 r. sowieccy komuniści przeciwko rumuńskiej władzy. Rumuni szybko je stłumili. No więc tutaj religia i zaraz za rogiem eksport komunistycznej rewolucji. Nazwa zmieniała się na wysokości cerkwi pod wezwaniem Narodzenia Bogurodzicy. Sennie było i sielsko, i parterowo. Chaty stały w sadach i zewsząd czuć było podchodzącą nieruchomą wodę. Nie na darmo nazywało się to ukraińską Wenecją. Czarne łodzie miały wytwornie wzniesione dzioby i rufy. Trochę jak indiańskie canoe.

Ale ta duszność i bagienność były mało wakacyjne. Ruszyliśmy więc w stronę morza. W Prymorskiem zaczynała się kosa oddzielająca liman od otwartych wód. Jakieś sto mil morskich dalej na wschód był już Krym. Samo Prymorskie wyglądało na znękane. Złamałem resor jeszcze w Rumunii i ledwo się wlokłem przez asfaltowe wertepy ulicy Morskiej. W drewnianej knajpce w centrum siedzieli wytatuowani faceci z brodami. Całkiem jak u nas. Gdy płaciłem za barszcz, chłopiec za barem powiedział: "Przyjeżdżajcie". W głosie i oczach miał smutek. Na ulicach widać było głównie kobiety. Opalone, w kostiumach, z parasolami plażowymi, z dziećmi za rękę. Po prawej ciągnął się szereg ośrodków. Meliorator, Fiesta, Posejdon, Globus. Wszystko melancholijne i ubogie. Za żelaznymi ogrodzeniami, uwięzione w kruszejącym szarym betonie, naznaczone sowieckim i postsowieckim trądem. Nicością, która próbowała wziąć w posiadanie świat i mamiąc opowieściami o zbawieniu, niosła mu zagładę. Rdzewiejące żelazo i pokruszony beton. Tyle zostawało.

W Prymorskiem, jadąc w stronę kosy, poczułem bohaterstwo tego kraju. Że przetrwał apokalipsę sowietyzmu i wciąż miał siłę, by bronić się przed przepoczwarzonym Lewiatanem. I potrafił zbudować hotel El Faro, który był nowy, wyglądał całkiem przyjemnie, schludnie i był ostatnim zabudowaniem w osadzie. Dalej ciągnęła się beznadziejnie dziurawa droga wzdłuż kosy zwanej Damba, z limanem Sasyk po lewej i otwartym morzem po prawej. A kawałek dalej leżały betonowe zapory przeciwczołgowe. Złożone w porządku, jedna obok drugiej, jakieś czterdzieści albo pięćdziesiąt sztuk. Jak dziwne szare ni to stwory, ni to bezgłowe krasnale. Czekały, żeby je rozwieźć i ułożyć, gdy ruszy ruski desant.

Z tyłu zjawiła się wojskowa ciężarówka. Spieszyło jej się. Zjechałem na bok w suchą trawę. Podziękowała światłami awaryjnymi i pognała dalej w tumanie pyłu. To było pierwsze wojsko, które zobaczyłem w ukraińskiej delcie. Jakiś kilometr dalej skręcili w prawo w stronę morza. Za stalową bramą obracała się antena radiolokacyjna. Czarna i trochę złowroga na tle bezchmurnego nieba. Opadł kurz, brama zamknęła się za ciężarówką i znowu zapanował bezruch. Tylko ta antena. Wyczekiwanie wroga. Wypatrywanie, nasłuchiwanie w zupełnej ciszy i pustce.

Nawet nie zauważysz

Na początku wojny, gdy Ruscy zbombardowali poligon w Jaworowie, jechaliśmy o świcie z Pułkownikiem do jaworowskiego szpitala. Wieźliśmy sprzęt i lekarstwa. Prowadziłem i rozglądałem się po niebie tak samo bezchmurnym jak to teraz. Pułkownik spojrzał na mnie z ukosa i powiedział: "Nawet nie zauważysz. Może coś wcześniej usłyszysz". Teraz też się nie rozglądałem, bo droga była rozpaczliwie dziurawa. Zwykła gruntówka pełna wyrw, kamieni i nawet na chwilę nie można było oderwać od niej wzroku. Brzeg limanu po lewej był wybetonowany. Na mapie wypatrzyłem coś w rodzaju pola namiotowego i pomyślałem, że tam można będzie znaleźć jakiś zjazd bliżej morza.

Na szczęście nie było żadnych namiotów. Na wydmie stało kilka samochodów. Rodziny z dziećmi siedziały na pustej plaży. Może z dziesięć osób. W ogóle nie było tam nic, tylko piasek i błękitna woda. Żadnych rzeczy, żadnych śmieci, żadnej muzyki. Pod stopami chrzęściły pokruszone muszelki. Wiała lekka bryza. Woda była jeszcze zimna, więc plażowicze po prostu siedzieli i patrzyli na wschód, na horyzont. Nie wiem, czy wypatrywali wroga. Pewnie cały kraj wypatrywał, ale stało się to tak niezauważalne jak oddychanie.

Parę dni później gdzieś za Jampolem znaleźliśmy nocleg w hotelu nad samym Dniestrem. Ale gdy tam zajechaliśmy, okazało się, że trwa w najlepsze wesele. Kwiatowe dekoracje, światła, fajerwerki i tłum w eleganckich kreacjach. Mieliśmy pokój nad salą balową. Podłoga pulsowała w rytm basowego dudnienia. Poszedłem do recepcji i nieśmiało zapytałem, czy może mają coś innego, dalej od uroczystości, bo widziałem osobne domki rozsiane po terenie. Dziewczyna uśmiechnęła się i powiedziała, żebym się nie martwił, bo przecież jest godzina policyjna. Rzeczywiście, koło dziesiątej goście zaczęli się zbierać, a o jedenastej zrobiło się cicho i pusto.

Wariat zawodził w opłotkach

No więc dzieci baraszkujące w piasku, pokrojone ogórki i pomidory na rozścielonym obrusie, herbata w termosie, butelka wina, plażowy parasol, składane krzesełko. Kruche, bezbronne, nieosłonięte niczym życie w cieniu czarnego radaru. Sam skraj wojny, bo dalej zaczynała się Rumunia. Poniżej nabrzeżnej wydmy na plaży stała żółta tabliczka. Ręcznie wykonana, na dwóch wbitych w piach patykach. Wyraźnym, ale niewprawnym pismem ktoś napisał, że przejście zabronione. Obok widniał rysunek trupiej czaszki ze skrzyżowanymi piszczelami. Trochę dziecinny, ale realistyczny, bo w szczęce tkwiły zęby, a kości jarzmowe były ładnie wysklepione. Ostrzeżenie broniło dostępu w sąsiedztwo radaru. Nikt się tym specjalnie nie przejmował, bo kawałek dalej parkowała mała terenówka, a dwoje młodych ludzi obejmowało się i patrzyło w morską dal.

No więc dziwna była ta wojna z jej pozornym spokojem. Wszystko działo się gdzie indziej albo nie teraz. Na przykład Czerniowców do tej pory w ogóle nie bombardowali, ale trzy dni po tym, jak stamtąd wyjechaliśmy, spadły na miasto rakiety. Tutaj ta zakochana para wpatrzona w morski widnokrąg, a gdzieś pod Słowiańskiem wyludnione wsie z potrzaskanym dachami z eternitu, chudymi psami, których nikt nie zabrał, i wariatem, który nie dał się ewakuować i zawodził w opłotkach. Wszystko w jednym kraju. Gwar normalnego miejskiego życia, który zamierał jak nożem uciął razem z godziną policyjną. Wszystko gdzie indziej i jeszcze nie teraz. Może tutaj też, ale później. Jakby czas i przestrzeń nabrały jakichś nowych, umownych znaczeń.

Gen samozagłady

Po trzech dniach ruszyliśmy na północ. Przez dawny Budziak. Ale po stepach i nogajskich jurtach nie było śladu. Po horyzont ciągnęły się uprawy. Kukurydza i pszenica. Zieleń i złoto. Czarnoziem. Tysiące lat corocznego wzrostu traw, ich obumierania i ponownego wzrostu. Według legend człowiek na koniu mógł się w nich skryć. Nawet jeśli to nieprawda, to najżyźniejsza gleba świata zalegała na metr głęboko. Wyobrażałem sobie, że przychodzą Ruscy i wszystko to zamieniają w syf. Przed wojną wiele razy jeździłem przez Rosję do Mongolii, do Azji Centralnej. Tysiące kilometrów. Oglądałem bezkresne ugory, porośnięte zielskiem, ostami i barszczem Sosnowskiego. Dmitrij Iwanowicz Sosnowski zresztą był Rosjaninem i za Sowietów wymyślił, że roślinę można z pożytkiem uprawiać. Ilekroć jeździłem wówczas przez Rosję, miałem niejasne poczucie, że ten monstrualny kraj ma w sobie gen samozagłady. To oczywiście było fascynujące. Zwłaszcza gdy się miało naiwne przekonanie, że ciężki cień Lewiatana się cofnął. Ale teraz nie było już cienia, tylko namacalna apokaliptyczna obecność. Eksport zagłady.

Ilekroć patrzyłem na Ukrainę, na jej piękno, zastanawiałem się, czym byłaby dzisiaj, gdyby ominął ją trąd sowietyzmu, który przeżarł i materię, i ducha. A teraz czułem szacunek i podziw dla jej heroizmu. Że mimo tych wszystkich ran podnosi się z posttotalitarnego rumowiska. Że staje naprzeciw przepoczwarzonego monstrum. Monstrum, które niechby sobie i było, ale we własnych — dość niejasnych zresztą — granicach. Ale ono się rozpełza, rozlewa i zagarnia. Azja Centralna, Syberia, Kaukaz, kraje bałtyckie, Europa Środkowa, zakusów na chińskie terytoria nie licząc. Przerażone własną nicością ucieka od niej i jednocześnie od wieków niesie ją na zgubę innych narodów i krajów. Na zasadzie: mamy u nas syf, ale wy też go zaznacie.

Chcieliśmy znowu zobaczyć Dniestr. Jedną z najpiękniejszych rzek tego kraju. Chcieliśmy zobaczyć, jak wije się wśród białych wapiennych urwisk, meandruje przez żyzne Podole i jest tak kręta, że czasem ma się wrażenie, że zawraca do własnych źródeł gdzieś w Karpatach. Ale wcześniej droga prowadziła wzdłuż granicy Naddniestrza — tego dziwnego tworu powołanego i zarządzanego przez Rosję. To było coś w rodzaju Korytarza Wachańskiego, który miał oddzielać Cesarstwo Rosyjskie od Imperium Brytyjskiego w Azji Centralnej. Tyle że tutaj chodziło o strefę buforową między Europą a postsowiecką Rosją na początku lat 90., gdy Kremlowi jeszcze się nie śniło, że Ukraina upomni się o prawdziwą niepodległość. Stało tam rosyjskie wojsko, zalegały wielkie składy broni i działały zakłady zbrojeniowe. Doskonałe miejsce, żeby rozpocząć kolejną fazę inwazji. A przynajmniej żeby podsycać lęk i niepewność, i bawić się ogniem w sąsiedztwie beczki prochu. Jak w Osetii czy Abchazji. Wiele lat temu wjechałem tam na chwilę. Wszędzie wisiały czerwone gwiazdy, a na szarych, smętnych banknotach z jednej strony był Suworow, a z drugiej miejscowa wytwórnia alkoholu. W księgarni zaś komplet dzieł Lenina i plakaty z Marksem i Engelsem.

W końcu wąskie i paranoidalne państwo zostało z tyłu i po prawej pojawił się Dniestr. Przeprawa w Jampolu na mołdawską stronę była nieczynna. Biało-czerwony szlaban i dwóch znudzonych żołnierzy. Za rzeką leżały Soroki — stolica mołdawskich Romów. Byliśmy kiedyś u nich w gościnie. Pokazywali nam swoje pałace w bizantyjskim, chińskim albo rokokowym stylu. Biały marmur, kute żelazo, konie uprowadzone z jakiejś karuzeli na klasycystycznym frontonie, bo widać właściciel bywał w Moskwie i wpadł mu w oko Teatr Bolszoj z jego kwadrygą. Jeździliśmy wówczas w te strony z poczuciem egzotycznej ekscytacji. Ale też z ledwo uświadamianym i pewnie wstydliwym przeświadczeniem, że te kraje są dziecinne, niedojrzałe, zalegające sennie z dala od nurtu historii. Że jeździ się do nich trochę jak do babci na wieś. A teraz znalazły się w centrum uwagi świata. Mołdawia też, bo typuje się ją jako następną ofiarę ruskiej agresji. Z ośmiotysięczną armią i paroma śmigłowcami.

Portrety

Tak więc wojna trwała w najlepsze, ale tutaj, na zachodzie, można było ją przeoczyć, zwłaszcza gdy się przyjeżdżało z innego, spokojnego kraju. Tylko te portrety w niebieskim odcieniu. Stały w szeregach przed siedzibami administracji we wsiach i miasteczkach. Niektórzy byli uśmiechnięci. Patrzyli prosto w obiektyw. Jakby pozowali do fotografii na wakacjach. Ale to młodsi. Starsi byli raczej poważni, ponieważ widzieli już niejedno. Jakby ta wojna zagnieździła się już w nich na dobre. Najmłodsi, osiemnastolatkowie, dwudziestolatkowie mieli najsmutniejsze oczy. Jakby byli pewni, że niedługo zginą. Albo nie do końca pojmowali, dlaczego to wszystko się dzieje. W każdej większej miejscowości i w każdej wsi stały te niebieskie fotografie wielkości plakatów ozdobione plastikowymi kwiatami we wszystkich kolorach.

W Stinie stały przy samym wjeździe. Kamienista droga wiodła na dno głębokiego jaru, w którym usadowiła się wieś. Kamienna, archaiczna, pod czterospadowymi dachami. Jakaś taka bałkańska, bośniacka. Na stromych spłachetkach łąk stały stogi siana. Jej początki miały sięgać neolitu. Sieć wąskich drożynek pięła się po stromej ścianie wąwozu. Domy tonęły w cieniu ogrodów i sadów. Nie było widać żadnych aut. W południe stado rudych łaciatych krów schodziło z pastwisk na dojenie. Leniwie, dostojnie, obok pięciu portretów: Witalij, Anatolij, Wołodymyr, Grigorij, Genadij. Kierowca-strzelec, strzelec, dwóch starszych szeregowych, operator granatnika. Pięćdziesiąt cztery lata, dwadzieścia trzy, trzydzieści trzy, pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt jeden. Czterech poległo w Donbasie, Grigorij na Chersońszczyźnie. Daleko od domu. Daleko od wsi, która wydawała się oazą spokoju trwającą w bezczasie. Wglądało to trochę tak, jakby nad wąwozem rzeki Rusawy zalegała wieczność. Tylko tych pięć portretów wyraziście, jaskrawo i współcześnie jarzyło się na tle kamiennego, zielonego starowiecza.

Zjawiła się starsza kobieta. Czekała, aż stado zejdzie niżej i będzie mogła zabrać swoją krowę. Zaczęliśmy z nią rozmawiać. O tych żołnierskich wizerunkach i o wojnie. Odwróciła się i wskazała na Anatolija, najmłodszego. Miał pucołowatą twarz, lekki zarost, zieloną dzianą czapkę i zimową panterkę z kapturem. Miał poważną minę i patrzył trochę w bok od obiektywu. Powiedziała: "Mój wnuk też służy, jest marynarzem w Odessie" i zaczęła płakać. Ale zaraz nadeszły krowy, więc przetarła oczy, odnalazła swoją, która ją rozpoznała i poszła w ślad za nią.

]]>
Andrzej Stasiuk
urn:uuid:862265b1-8ed7-4d25-849f-6ebe8362feba Fri, 26 Sep 2025 06:00:00 +0200 Wojna coraz bardziej odczuwalna dla Rosjan. Ukraińcy atakują rafinerie Wbrew zapowiedziom Putina, że jedynym celem wojny na Ukrainie jest "wyzwolenie" Donbasu, Rosjanie zajmują teren w kolejnych obwodach. Sami zaś coraz mocniej odczuwają skutki ukraińskiej ofensywy lotniczej, która uderza w przemysł paliwowy. https://www.newsweek.pl/swiat/wojna-coraz-bardziej-odczuwalna-dla-rosjan-ukraincy-atakuja-rafinerie/9g2cmjz Ukraińcy przygotowują się do wypuszczenia drona w nieujawnionym miejscu w pobliżu linii frontu, 24.09.2025 Dziękujemy, że jesteś z nami! Wbrew zapowiedziom Putina, że jedynym celem wojny na Ukrainie jest "wyzwolenie" Donbasu, Rosjanie zajmują teren w kolejnych obwodach. Sami zaś coraz mocniej odczuwają skutki ukraińskiej ofensywy lotniczej, która uderza w przemysł paliwowy.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

W wojnie powietrznej Rosja starała się utrzymać przewagę masy, przeprowadzając zmasowane ataki przy wykorzystaniu bomb latających oraz pocisków balistycznych i manewrujących na Dnipro, Kijów, Charków i Mikołajów. Każdego dnia na ukraińskim niebie pojawiało się ponad 500 bomb latających i do tuzina droższych pocisków.

Skuteczność ukraińskiej obrony powietrznej sprawiła, że efekty były ograniczone do zniszczeń infrastrukturalnych i strat cywilnych, bez przełamania zdolności obronnych. Równocześnie ukraińskie drony skutecznie raziły rosyjskie cele na głębokim zapleczu. Licząc od początku sierpnia, Ukraińcy trafili przynajmniej raz 14 rafinerii. Cztery atakowali dwukrotnie, a dwie trzykrotnie. Do tego dwa razy terminal paliwowy w Primorsku i kilkanaście innych obiektów infrastruktury.

Ucierpiały zwłaszcza terminale w Primorsku i rafinerie w obwodzie leningradzkim, co zakłócało eksport i zmuszało Rosję do przesuwania systemów przeciwlotniczych z frontu do ochrony strategicznych obiektów.

Sam sposób prowadzenia tych nalotów zasługuje na uwagę. Ukraina stosuje kombinację tanich dronów jednorazowych, często własnej produkcji, oraz bardziej zaawansowanych konstrukcji, które potrafią przelecieć setki kilometrów i ominąć rosyjskie systemy obrony powietrznej. Typowy atak odbywa się nocą, w kilku falach.

Pierwsza, złożona jest w znacznej mierze z wabików, ma na celu zmuszenie obrony przeciwnika do otwarcia ognia. Kolejne wnikają głębiej, korzystając z powstałych luk. Niektóre drony wyposażone są w systemy zakłócające GPS, inne lecą na wysokości kilkunastu metrów, by ukryć się w ukształtowaniu terenu. Efekty bywają spektakularne i dość problematyczne. Dzięki regularności uderzeń Ukraińcy wyłączyli z eksploatacji znaczną część mocy przerobowych. Publikowane w rosyjskich mediach wyliczenia mówią o utracie rzędu 1-1,1 mln baryłek dziennie, czyli ok. 17 proc. krajowej zdolności rafinacyjnej, co w skali miesiąca oznacza dziesiątki milionów baryłek niewytworzonych produktów paliwowych i dość znaczne braki na rynku cywilnym.

Rosjanie odczuwają wojnę

Reakcja Rosjan na te uderzenia jest coraz bardziej nerwowa. O ile propaganda państwowa stara się przedstawiać je jako "niegroźne incydenty" lub "atak terrorystyczny, to wśród mieszkańców regionów przygranicznych narasta poczucie, że państwo nie jest w stanie zapewnić im bezpieczeństwa.

20 września nad Biełgorodem znalazło się ponad 250 ukraińskich bezzałogowców. Podobne ilości pojawiają się od kilku dni dość regularnie, co spowodowało exodus cywili. Po wrześniowych atakach na Biełgorod, który jest głównym punktem logistycznym Rosjan na zapleczu północnego frontu, lokalne media odnotowały falę wyjazdów rodzin z dziećmi do bardziej odległych regionów, a w internecie zaczęły pojawiać się nagrania z kolumn samochodów opuszczających miasto.

Liczne relacje świadków mówią o panice podczas alarmów, pustoszejących ulicach i wzmożonych kolejkach do punktów wydawania paszportów. Rosjanie w Biełgorodzie czy Kursku, dotąd przyzwyczajeni do wojny toczącej się dość daleko, zaczynają coraz mocniej odczuwać jej skutki na własnej skórze, a to może z czasem podważać fundament społecznego poparcia dla Kremla.

Obejść ukraińskie umocnienia

W zeszłym tygodniu putinowcy przekroczyli w kilku miejscach granicę między obwodami donieckim a dniepropietrowskim. Rosyjskie media pieją z zachwytu, że trwa "wyzwolenie" Donbasu, jednak Rosjanie się nie zatrzymali na granicy ziem, które uważają za swoje, a ruszyli dalej. Teraz twierdzą, że muszą stworzyć strefę buforową dla bezpieczeństwa cywili, zamieszkujących marionetkową Doniecką Republikę Ludową.

Dlatego kontynuują ofensywę na zachód oraz północny zachód od Wełykej Nowosiłki. Starcia toczyły się na około dziesięciokilometrowym odcinku frontu w rejonie miejscowości Nowohryhoriwka oraz na linii Berezowe-Sosniwka. Żeby uniknąć oskrzydlenia, Ukraińcy musieli się wycofać w stronę Wełykomichaliwki, co spowodowało, że oddali kilka kilometrów kwadratowych terenu.

Celem Rosjan jest nie tylko stworzenie strefy buforowej, ale także obejście ukraińskich umocnień w obwodzie zaporoskim, co umożliwili Rosjanom osiągnięcie kolejnych zdobyczy terytorialnych w obwodzie dniepropetrowskim i zaporoskim. Na tym odcinku Rosjanie posiadają co najmniej trzykrotną przewagę liczebną. Jednak od ponad czterech miesięcy Rosjanie nie przeprowadzali na tym odcinku rotacji i widoczne jest ich zmęczenie. Pod tym względem w nieco lepszej sytuacji są Ukraińcy, którzy miesiąc temu wysłali na front świeże oddziały.

Pokrowsk wciąż kluczowy

Na północnym odcinku w rejonie Pokrowska ciężkie walki toczyły się wokół Nowoekonomicznego i Rodyńskiego, a także w pasie między Myrnohradom a Selydowym, gdzie Rosjanie próbowali obejść ukraińskie pozycje od północy. Każde natarcie, nawet jeśli chwilowo dawało przeciwnikowi dostęp do skrajów wiosek czy pól uprawnych, kończyło się kontruderzeniem obrońców, co utrzymało front na niemal niezmienionej linii.

Walki skupiły się na serii wieloosiowych natarć i kontruderzeń rozciągających się od północno-wschodnich rubieży miasta ku Nowoekonomicznemu i Rodynskiemu oraz dalej ku Nowemu Szachowemu i Wołodymyriwce. Rosjanie nadal stosują taktykę ciągłych, punktowych ostrzałów artyleryjskich poprzedzających próby przedarcia się małych grup piechoty i krótkich natarć na skraju zabudowań.

W zasadzie obie strony wymieniają cios za cios, ponieważ ukraińska obrona odpowiada ogniem kontrbateryjnym artylerii i kontratakami, co często kończyło się odzyskaniem przez obrońców skrajów wiosek chwilowo utraconych na rzecz przeciwnika. Najbardziej aktywne rejony walk to wciąż okolice Nowoekonomicznego i Rodyńskiego, czyli miejsc, które Rosjanie chcą zdobyć, aby odciąć ukraińskie linie zaopatrzeniowe od Pokrowska.

Walki pod Dobropilem

Nadal trwa operacja likwidowania rosyjskiego wyłomu pod Dobropilem, która w praktyce od połowy sierpnia przekształciła się w odrębny odcinek ofensywy rosyjskiej. Wedle informacji ukraińskiego Sztabu Generalnego, potwierdzonych przez dane z rozpoznania satelitarnego wojska ukraińskie kontynuowały ofensywę, odzyskując łącznie 1,3 km kw terytorium w ciągu ostatnich 24 godzin, co zwiększyło całkowity obszar wyzwolony w tym rejonie do 164,5 km kw. Dodatkowo oczyszczono 180,8 km kw z rosyjskich grup dywersyjnych i zwiadowczych. Walki koncentrowały się na południowo-wschodnich przedmieściach Dobropillii, w tym w miejscowościach takich jak Połtawka, Nykanoriwka, Czerwonyj Łyman, Dorożne, Iwaniwka i Żwirowe. Ukraińscy żołnierze skutecznie odparli 27 z 28 prób ataków ze strony rosyjskich sił, które usiłowały przełamać obronę i zbliżyć się do odciętych oddziałów.

Dobrze zorganizowane kontruderzenia powstrzymały Rosjan, próbujących posuwać się na kierunku Myrnohradu. Tym samym cały czas chronią swoje linie komunikacyjne, a operacja ich przerwania nie powiodła się.

]]>
Sławek Zagórski
urn:uuid:ad6a54d5-173f-4fe9-a9bf-a4094355a238 Tue, 23 Sep 2025 07:06:00 +0200 Czy Donald Trump zasłużył na Pokojową Nagrodę Nobla? Biały Dom twierdzi, że tak Sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt twierdzi, że Donald Trump pośredniczył "średnio w jednym porozumieniu pokojowym lub zawieszeniu broni miesięcznie" w ciągu pierwszych sześciu miesięcy urzędowania. — Najwyższy czas, by prezydent Trump otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla — stwierdziła. Ile w tym prawdy? https://www.newsweek.pl/swiat/czy-donald-trump-zasluzyl-na-pokojowa-nagrode-nobla-bialy-dom-twierdzi-ze-tak/y90mv0k Pokojowa Nagroda Nobla. Wśród nominowanych Donald Trump Dziękujemy, że z nami jesteś! Sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt twierdzi, że Donald Trump pośredniczył "średnio w jednym porozumieniu pokojowym lub zawieszeniu broni miesięcznie" w ciągu pierwszych sześciu miesięcy urzędowania. — Najwyższy czas, by prezydent Trump otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla — stwierdziła. Ile w tym prawdy?

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Donald Trump od lat twierdzi, że zasługuje na Pokojową Nagrodę Nobla, jedno z najbardziej znanych wyróżnień na świecie. Prezydent USA próbuje przedstawiać siebie jako "naczelnego wodza pokoju", którego zadaniem jest zawieranie porozumień w celu zakończenia konfliktów na całym świecie.

Jednocześnie zezwala jednak na rozbudowę sił zbrojnych USA na południowych Karaibach i śmiertelne ataki na domniemane łodzie narkotykowe na wodach międzynarodowych, a obserwatorzy wyrażają poważne wątpliwości dotyczące ich legalności.

— Myślę, że prezydentowi Trumpowi zależy na pokoju — powiedział Leon Panetta, sekretarz obrony USA w latach 2011-2013 i dyrektora CIA w latach 2009-2011. — W tej chwili nie mamy jednak pokoju w Ukrainie, nie mamy pokoju w Strefie Gazy, wiele rzeczy dzieje się także w Ameryce Łacińskiej. Myślę, że szanse Trumpa na otrzymanie jakiejkolwiek nagrody zostały już zaprzepaszczone.

Osiągnięcia Trumpa na rzecz pokoju. Ile w tym prawdy?

Prezydent USA publicznie zadeklarował, że "zakończył" sześć lub siedem wojen. Jego administracja twierdzi, że rozwiązał on konflikty między Izraelem a Iranem, Kambodżą a Tajlandią, Indiami a Pakistanem, Demokratyczną Republiką Konga a Rwandą, Serbią a Kosowem oraz Egiptem a Etiopią. Jak powiedziała sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Leavitt, Trump pośredniczył "średnio w jednym porozumieniu pokojowym lub zawieszeniu broni miesięcznie" w ciągu pierwszych sześciu miesięcy urzędowania.

— Najwyższy czas, by prezydent Trump otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla — stwierdziła.

Na początku sierpnia Biały Dom stwierdził, że "w końcu udało im się doprowadzić do pokoju" między Armenią i Azerbejdżanem po tym, jak oba kraje podpisały deklarację pokojową i porozumienia gospodarcze w Waszyngtonie. Eksperci ostrzegają jednak, że chociaż obecna administracja odegrała rolę w negocjacjach na całym świecie, stwierdzenie, że kilka z tych konfliktów zostało rozwiązanych, jest przedwczesne.

Pokojowa Nagroda Nobla jest przyznawana co rok przez Norweski Komitet Noblowski za wybitny wkład w kontrolę zbrojeń, negocjacje pokojowe, demokrację i ograniczanie szkód dla środowiska. Donalda Trumpa do nagrody nominował premier Izraela Benjamin Netanjahu. Do listy nominowanych zgłosiło go także co najmniej dwóch republikańskich polityków, a rząd Pakistanu oświadczył, że formalnie zarekomenduje prezydenta do nagrody w 2026 r. "w uznaniu za zdecydowaną interwencję dyplomatyczną i kluczowe przywództwo podczas niedawnego kryzysu indyjsko-pakistańskiego". W maju Stany Zjednoczone pomogły bowiem tym dwóm uzbrojonym w broń nuklearną sąsiadom wynegocjować zawieszenie broni po wcześniejszej eskalacji starć zbrojnych.

Izrael i Rosja — słabe punkty Donalda Trumpa

Ołeksandr Mereżko, członek partii prezydenta Wołodymyra Zełenskiego i przewodniczący parlamentarnej komisji spraw zagranicznych Ukrainy, w czerwcu powiedział "Newsweekowi", że wycofuje swoją nominację dla Trumpa do Pokojowej Nagrody Nobla, ponieważ "stracił on jakąkolwiek wiarę i przekonanie", że prezydent USA może zapewnić pokój w Europie Wschodniej.

Przed ponownym objęciem prezydentury Trump zobowiązał się bowiem do zakończenia wojny w Ukrainie w ciągu zaledwie 24 godzin. Jednak ponad trzy i pół roku po inwazji Rosji wciąż nie ma nadziei na zakończenie konfliktu. W marcu Ukraina zgodziła się na amerykańską propozycję zawieszenia broni, jednak Biały Dom nie był już tak skuteczny w przekonaniu Moskwy do wypełnienia swoich żądań. Jak powiedział wówczas Mereżko, Trump "uchyla się od konieczności nałożenia sankcji na Rosję". I chociaż prezydent USA groził nałożeniem na kraj sankcji karnych, jego administracja jak dotąd nie spełniła tych gróźb.

Krótkie, forsowane przez USA zawieszenie broni między Izraelem a Hamasem zostało podpisane w styczniu, jednak już w marcu porozumienie rozpadło się, ponieważ negocjatorom nie udało ustalić się kolejnego etapu rozejmu, a Izrael wznowił ataki w Strefie Gazy. Niedawno potwierdził także, że rozszerza swoje operacje naziemne na terenie Palestyny. Tego samego dnia specjalny zespół ONZ stwierdził, że kraj dopuszcza się ludobójstwa na Palestyńczykach. Tel Awiw oświadczył jednak, że "kategorycznie odrzuca zniekształcony i fałszywy raport".

Przypomnijmy, że Izrael ogłosił stan wojny po ataku przeprowadzonym przez Hamas 7 października 2023 r., w którym zginęło około 1200 osób. Dotychczasowe działania izraelskiej armii zdewastowały gęsto zaludnione terytorium Strefy Gazy, zamieszkałe przez około dwa mln osób. Kierowane przez Hamas Ministerstwo Zdrowia niedawno poinformowało, że od października 2023 r. w Strefie Gazy zginęło ponad 65 tys. osób, spośród których wielu było cywilami. Te dane, które są cytowane przez wielu międzynarodowych analityków, zostały jednak zakwestionowane przez Izrael. Według szacunków ONZ ponad 90 proc. budynków w Strefie Gazy zostało uszkodzonych lub zniszczonych od jesieni 2023 roku, a wielu mieszkańców było kilkukrotnie przesiedlanych.

Podczas niedawnej wizyty w Izraelu, sekretarz stanu USA Marco Rubio powiedział, że Stany Zjednoczone w pełni popierają Tel Awiw, nawet po ostatnich izraelskich atakach na Katar. Krążą spekulacje dotyczące tego, że brytyjski premier Keir Starmer, który spotkał się z Trumpem podczas jego czwartkowej wizyty w Wielkiej Brytanii, w najbliższych dniach ogłosi uznanie dla państwa Palestyńskiego. Zarówno Wielka Brytania, jak i Francja oraz Kanada zapowiedziały, że na najbliższym Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, które ma miejsce w przyszłym tygodniu, oficjalnie uznają Palestynę, jeżeli Izrael nie poprawi sytuacji w Strefy Gazy.

Ataki na łodzie "narkoterrorystów". Czy były legalne?

Na początku września Trump ogłosił, że Stany Zjednoczone uderzyły w domniemanych "narkoterrorystów" pracujących dla wenezuelskiego kartelu Tren de Aragua na wodach międzynarodowych w południowej części Karaibów. Prezydent powiedział, że w wyniku ataku zginęło 11 osób, ale nikt z amerykańskiego personelu nie został ranny. Jak twierdzi Wenezuela, żadna z osób znajdujących się na pokładzie nie była zaangażowana w handel narkotykami.

W poniedziałek Trump ogłosił atak na kolejną łódź znajdującą się na wodach międzynarodowych. W jego wyniku zginęły trzy osoby.

— W rzeczywistości trafiliśmy w trzy łodzie, a nie dwie, ale wy widzieliście dwie — powiedział później dziennikarzom.

Pokojową Nagrodę Nobla uzyskał w 2009 r. Barack Obama, co było nieco zaskakującą decyzją, ponieważ jego kadencja jako prezydenta USA trwała wtedy mniej niż rok. Norweski Komitet Noblowski uznał jednak jego "niezwykłe wysiłki na rzecz wzmocnienia międzynarodowej dyplomacji i nierozprzestrzeniania broni jądrowej".

Nagroda przyznawana jest co rok w grudniu, jednak zwycięzcę poznamy już w październiku. Jak powiedział Kristian Berg Harpviken, sekretarz Norweskiego Komitetu Noblowskiego, zainteresowanie medialne kandydatami do nagrody "nie ma wpływu na dyskusje".

— Aby sprawdzić, czy ktoś naprawdę zamierza osiągnąć pokój, należy sprawdzić, czy podczas wysiłków na rzecz osiągnięcia go, cały czas przestrzega rządów prawa — powiedział Leon Panetta. — Jeśli jesteś zdyscyplinowany, jeśli chcesz negocjować, jeśli chcesz spróbować dotrzeć do celu, jeśli chcesz współpracować z tymi, których próbujesz doprowadzić do pokojowego rozwiązania, to jesteś rozjemcą. Ale jeśli jesteś kimś, kto myśli, że sam uścisk dłoni lub wysadzenie kilku osób w powietrze jest kluczem do osiągnięcia pokoju, to nie jestem pewien, czy zasługujesz na to miano.

Tekst opublikowany na stronie Newsweek.com. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Ellie Cook
urn:uuid:56daadb3-aff4-4591-b08b-c315f1620ba8 Sat, 20 Sep 2025 07:05:00 +0200 Upada jeden z ważnych mitów o Trumpie. Jego postawa wobec Polski to dowód [OPINIA] Donald Trump jest transakcyjny, a hołdami, pochlebstwami i prezentami można kupić jego przychylność i załatwić z nim każdy interes? Taka charakterystyka wyznacza politykę wielu państw wobec prezydenta USA. Tyle że to nie do końca prawda. Właśnie przekonują się o tym Wielka Brytania, Katar i niestety także Polska. https://www.newsweek.pl/opinie/upada-jeden-z-waznych-mitow-o-trumpie-jego-postawa-wobec-polski-to-dowod-opinia/hzfx36g Prezydent USA Donald Trump Dziękujemy, że z nami jesteś! Donald Trump jest transakcyjny, a hołdami, pochlebstwami i prezentami można kupić jego przychylność i załatwić z nim każdy interes? Taka charakterystyka wyznacza politykę wielu państw wobec prezydenta USA. Tyle że to nie do końca prawda. Właśnie przekonują się o tym Wielka Brytania, Katar i niestety także Polska.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

W trakcie właśnie zakończonej oficjalnej wizyty Donalda Trumpa brytyjska monarchia roztoczyła przed amerykańskim prezydentem całą swoją pompę. Trump, co zdarza się wyjątkowo rzadko, po raz drugi dostąpił zaszczytu pełnej państwowej wizyty. Został przyjęty ze wszelkimi honorami przez Karola III na oficjalnym przyjęciu na Zamku Windsor. Spotkał się z brytyjskim premierem Keirem Starmerem na roboczym spotkaniu w wybudowanej w XVI w. wiejskiej rezydencji szefa rządu Zjednoczonego Królestwa.

Wynik? Choć nie szczędzono pochlebstw i gestów przyjaźni, według obserwatorów Starmerowi nie udało się wiele osiągnąć w kluczowych dla siebie sprawach. Poza miłymi słowami zabrakło postępu w kwestii wojny w Ukrainie i powstrzymania Putina czy brytyjsko-amerykańskich relacji handlowych.

Keir Starmer nie jest pierwszym przywódcą, który bardzo wiele inwestując w relacje z Trumpem, otrzymuje stosunkowo niewielkie zwroty ze swoich inwestycji. Co każe postawić pytanie: czy polityka obłaskawiania amerykańskiego prezydenta, apelowania do jego ego i osobistego interesu, jaką przyjęło wiele państw, faktycznie jest zawsze skuteczna?

Uczyć się od Abe

Jak w styczniu pisał brytyjski tygodnik "New Statesman", rząd Starmera w relacjach z drugą administracją Trumpa postanowił podążać w ślady japońskiego premiera Shinzo Abe, kierującego japońskim rządem w latach 2006-7 i 2012-20. Starmer nie był jedyny. Gdy Trump wrócił do władzy, cały świat zaczął uważnie przyglądać się temu, jak Abe radził sobie z Trumpem.

Trump już w latach 80., jeszcze jako biznesmen i celebryta, krytykował Japonię. Uważał, że wykorzystuje ona gospodarczą naiwność Stanów, zalewając amerykański rynek swoim samochodami i odtwarzaczami VHS. A amerykańskie firmy cierpią i bankrutują. W kampanii w 2016 r. groził nałożeniem specjalnego cła na japońskie samochody oraz zapowiadał, że karze płacić Japończykom znacznie więcej za obecność w ich kraju amerykańskim wojsk. Abe poważnie potraktował groźby Trumpa. Przeprowadził konsultacje z psychologami jak postępować z amerykańskim prezydentem. Specjaliści poradzili mu, by przede wszystkim nie wdawał się z nim w publiczne spory.

Gdy tylko Trump wygrał wybory, Abe ruszył z dyplomatyczną ofensywą. Odwiedził Trumpa jeszcze jako prezydenta-elekta i podarował mu zestaw pozłacanych kijów golfowych. Obaj panowie często wspólnie grali w golfa, co pomagało budować dobre osobiste relacje.

W trakcie wizyty Trumpa w Japonii Abe nazwał na jego cześć trofeum w prestiżowych zawodach sumo. Zadbał też, by amerykański prezydent był pierwszą głową państwa, która spotka się z nowym cesarzem Naruhito. Wiedząc, że Trump jest raczej człowiekiem obrazu niż słowa pisanego, Abe miał przygotowane prezentacje, pokazujące Trumpowi dobroczynne skutki japońskich inwestycji w Stanach, zwłaszcza w regionach głosujących na republikanów.

Podziałało. Trump nie tylko nie spełnił swoich gróźb wobec Japonii, ale też zbudował z Abe bliską relację. I — przynajmniej do pewnego stopnia — liczył się z jego głosem.

"Tylko okruchy"

W przypadku Starmera efekty jak na razie są jednak skromniejsze. Owszem, za pewien sukces można uznać to, że wizyta, w tym zamykającą ją konferencja w Chequers, przebiegała w przyjaznej atmosferze. Pamiętajmy, że Trump i Starmer znajdują się po przeciwnej stronie ideologicznego spektrum, a amerykański prezydent rzadko dobrze dogaduje się z przedstawicielami lewicy. Duża część ruchu MAGA przedstawia przy tym Wielką Brytanię jako państwo nieomal upadłe, zniszczone przez niekontrolowaną migrację i przestępczość, prześladujące patriotów, których jedynym przestępstwem jest to, że głośno mówią o problemach swojej ojczyzny. Za wszystko to amerykańska prawica osobiście obwinia Starmera. Elon Musk — do niedawna bliski Trumpowi — zachowywał się niejednokrotnie, jakby swoimi postami na portalu X chciał doprowadzić do upadku rządu laburzystów.

Trump powiedział co prawda w Chequers, że Starmer powinien użyć wojska, by chronić Wielką Brytanię przed nielegalną migracją przez Kanał La Manche, skrytykował też Sadiqa Khana, burmistrza Londynu, także z Partii Pracy, którego nazwał "najgorszym burmistrzem na świecie". Jednak poza tym Trump nie atakował Starmera i jego rządu.

Jednocześnie można się zastanawiać, w jakim stopniu przyjazny ton wizyty przełożył się na konkrety. Starmer podpisał umowę Tech Prosperity Deal, w ramach której amerykańskie firmy z sektora IT mają zainwestować 150 mld funtów w Wielkiej Brytanii. Jednak były lider Liberalnych Demokratów i wicepremier w pierwszym koalicyjnym rządzie Davida Camerona (2010-15) stwierdził, że to "tylko okruchy" globalnych inwestycji Doliny Krzemowej. Niektórzy krytycy twierdzą, że porozumienie niebezpiecznie zwiększa technologiczną zależność brytyjskiej gospodarki od amerykańskiej.

Starmerowi nie udało się też uzyskać zwolnień z ceł dla brytyjskiej stali, aluminium i wysokoprocentowych alkoholi — na co bardzo liczył. Nie przekonał też Trumpa do bardziej zdecydowanej postawy wobec Rosji. Trump po raz kolejny dał do zrozumienia, że jest zirytowany tym, co robi Putin, ale jednocześnie powtórzył, że nie zaostrzy kursu wobec Rosji tak długo, jak długo europejskie kraje NATO będą kupować rosyjską ropę.

Polskie hołdy wobec Trumpa też średnio działają

Polska w obłaskawianiu Trumpa ma aktywa nieporównanie mniejsze. Nie mamy przecież monarchy, który mógłby podjąć Trumpa z honorami na Wawelu. Mimo to polska prawica oddaje jednak regularnie hołdy amerykańskiemu prezydentowi w sposób wcześniej zupełnie niespotykany. Andrzej Duda proponował budowę w Polsce "fortu Trump", posłowie PiS skandowali w Sejmie "Donald Trump" po wyborach wygranych przez prezydenta w listopadzie zeszłego roku, tacy politycy jak Dominik Tarczyński w zasadzie otwarcie włączali się w jego kampanię. Czego by nie zrobił Trump, polska prawica powtarza, że on i tylko on może zapewnić Polsce bezpieczeństwo.

I co z tego wynika? Sądząc po ostatnich wydarzeniach — niewiele. Po rosyjskiej prowokacji z dronami Trump nie powiedział tego, czego oczekiwalibyśmy od tak bliskiego sojusznika. Nie potępił w jednoznacznych słowach Putina, w kolejnych wypowiedziach bagatelizował cały incydent i podawał w wątpliwość czy faktycznie była to świadoma prowokacja Rosji.

W niedawnym wywiadzie udzielonym w Wielkiej Brytanii Trump pytany, czy pomoże Polsce, zaczął mówić, że pomoże Ukrainie, ale dopiero po zakończeniu wojny. Wbrew temu, co podała Polska Agencja Prasowa — nie powiedział, że nie pomoże Polsce tak długo, jak trwa wojna za naszą granicą. Mimo to fakt, że Trump pytany o nasz kraj zaczyna mówić, dlaczego teraz nie pomoże Ukrainie, wcale nie jest uspokajający. A przy okazji powtarza też bzdury o ataku rosyjskich dronów.

Co prawda w trakcie wizyty Nawrockiego w Stanach padła z ust Trumpa deklaracja, że amerykańska obecność w Polsce nie będzie redukowana. To bardzo cenne, tyle że w świetle ostatnich wypowiedzi i uników Trumpa w sprawie dronów zastanawiać się można na ile wiarygodne są zapewnienia z Gabinetu Owalnego.

Czerwone linie Trumpa

Nad wartością swojej "inwestycji w Trumpa" pewnie zastanawia się też Katar. W maju monarchia znad Zatoki Perskiej królewsko podjęła amerykańskiego prezydenta, przekazując mu w podarunku samolot warty 400 milionów dolarów. Po rozbudowie o konieczne elementy bezpieczeństwa ma on przyjąć funkcje prezydenckie samolotu — tyle że Trump po zakończeniu kadencji będzie go mógł zatrzymać.

Demokraci zastanawiali się, czy takie działanie jest w ogóle legalne i co w zamian Trump obiecał Katarczykom. We wrześniu okazało się jednak, że podarunek nie uchronił Kataru przed atakiem jednego z najbliższych sojuszników Stanów, Izraela. Izraelska rakieta zniszczyła budynek mieszkalny w stolicy Kataru, Dosze, zabijając kilku negocjatorów Hamasu i jednego katarskiego urzędnika. Katar chciał prowadzić negocjacje z Hamasem zmierzające do zakończenia konfliktu z Gazą.

Trump podobno prywatnie był wściekły na Netanjahu. Stany podpisały się pod oświadczeniem Rady Bezpieczeństwa ONZ potępiającym atak, co rzadko się zdarza, gdy w grę wchodzi potępienie działań Izraela. Jednocześnie nie widać, by Trump był w stanie realnie nacisnąć na izraelski rząd, by w swojej polityce bardziej liczył się z interesem Kataru i innych amerykańskich sojuszników w regionie.

Jaki z tego wszystkiego wniosek? Taki, że Trump jest transakcyjny, łasy na hołdy i pochlebstwa, ale jak nie uwielbiałby królewskiej pompy, to ma pewne swoje strategiczne cele, a przynajmniej czerwone linie. Jedna to sojusz z Izraelem, co warunkowane jest w dużej wpływami radykalnej religijnej prawicy w Partii Republikańskiej, fanatycznie wspierającej Izrael w przekonaniu, że konieczne jest to do powrotu Chrystusa na ziemię.

Druga to relacje z Rosją. Nie wiemy, o co Trumpowi tu chodzi, czy ciągle wierzy w to, że zakończy "wojnę Bidena", czy zmęczył się już tematem i nie chce by mu zawracano nim głowę, czy liczy na jakiś wielki deal z Putinem — w każdym razie bardzo trudno tu na niego oddziaływać nawet najbliższym sojusznikom.

Rządy na całym świecie, przygotowujące się do kolejnych mających obłaskawiać Trumpa ofensyw powinny o tym pamiętać.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:23757f46-00db-4466-ab42-ac29b44688da Fri, 19 Sep 2025 07:15:00 +0200 Każdy kilometr terenu pochłania 75 żołnierzy. Kremlowskie media pieją z zachwytu Kremlowskie media pieją z zachwytu, bo rosyjskie oddziały przekroczyły granicę z obwodem dniepropietrowskim. Udało się to po trzech latach walk. To w zasadzie największy sukces letniej ofensywy. https://www.newsweek.pl/swiat/kazdy-kilometr-terenu-pochlania-75-zolnierzy-kremlowskie-media-pieja-z-zachwytu/zlrsgyj Żołnierze batalionu operacyjnego 13. Brygady Gwardii Narodowej Ukrainy "Hartia" podczas szkolenia bojowego w obwodzie charkowskim. Dziękujemy, że jesteś z nami! Kremlowskie media pieją z zachwytu, bo rosyjskie oddziały przekroczyły granicę z obwodem dniepropietrowskim. Udało się to po trzech latach walk. To w zasadzie największy sukces letniej ofensywy.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Szef ukraińskiego Sztabu Generalnego gen. Ołeksandr Syrski przedstawił szczegółowe podsumowanie rosyjskich działań ofensywnych z ostatnich czterech miesięcy. Według tych danych, od maja do końca sierpnia rosyjskie wojska zdołały zająć powierzchnię ok. 1910 km kw. ukraińskiego terytorium. Oznacza to średnie tempo natarcia na poziomie ok. 470 km kw. miesięcznie, co świadczy o utrzymaniu względnie stabilnej dynamiki działań mimo ogromnych strat. Syrski poinformował, że w tym samym okresie rosyjskie siły straciły ponad 130 tys. żołnierzy — licząc zarówno poległych, jak i rannych.

Analiza zestawień przedstawionych przez Instytut Badań nad Wojną (ISW) pozwala lepiej uchwycić proporcje tych działań. W maju Rosjanie mieli zdobyć około 499 km kw. terytorium, w czerwcu 466, w lipcu 446, a w sierpniu niemal 500. Widać zatem, że pomimo ukraińskich kontrataków i intensywnych działań obronnych, Kremlowi udało się utrzymać stały postęp.

Średnio każdy kilometr kwadratowy okupiony został stratą od 68 do 75 żołnierzy, co pokazuje, jak kosztowna była rosyjska taktyka frontalnych natarć, oparta na masowym użyciu piechoty i intensywnego ognia artylerii. Straty jednak i tak były niższe, niż w poprzednich miesiącach. W styczniu na jeden kilometr kwadratowy kosztował Rosjan średnio 99 żołnierzy zabitych i rannych.

Spadek strat rosyjskich wojsk wynika ze zmiany taktyki. Zamiast dużych frontalnych szturmów z użyciem lekkich pojazdów i motocykli, Rosja częściej stosuje małe grupy infiltracyjne wspierane przez drony, lotnictwo i artylerię. Dodatkowo coraz szerzej wykorzystuje systemy zarządzania polem walki, wcześniej dostępne tylko dla jednostek specjalnych i rozpoznawczych. Można powiedzieć, że do rosyjskiej armii w końcu dotarł XXI w. Przynajmniej w tym aspekcie.

Szczególnie wymowne jest to, że Rosjanie decydowali się na kontynuowanie ofensywy mimo rażąco wysokiego bilansu strat, co sugeruje, iż Kreml przyjął logikę wojny na wyczerpanie, w której terytorialne zdobycze, nawet jeśli stosunkowo niewielkie, mają znaczenie propagandowe i polityczne. Dlatego w ostatnich dniach rosyjskie media podkreślają, że armia przekroczyła granicę z obwodem dniepropietrowskim.

Marzenie Putina

Na zachód od Wełykej Nowosiłky rosyjskie oddziały zdołały po raz pierwszy od miesięcy przesunąć linię frontu na tyle daleko, że przekroczyły administracyjną granicę między obwodami donieckim, dniepropietrowskim i zaporoskim. Co miało duże znaczenie polityczne i propagandowe. Choć pod względem operacyjnym była to ciągnąca się w nieskończoność epopeja.

Na tym odcinku Rosjanie rozpoczęli próby okrążenia Pokrowska od południa w grudniu zeszłego roku. Wówczas udało im posunąć w okolicy Pustynki i Puszkina, a także Nowojelizawietki, co oznaczało, że stanęli 10 km od granicy obwodów. Dotarcie do granicy było jednym z ważniejszych celów Putina, o których mówił od klęski pod Kijowem w kwietniu 2022 r.

Przy czym dotarcie do granicy między obwodami donieckim a dniepropietrowskim nie ma żadnego znaczenia taktycznego. W żaden sposób nie ułatwi zajęcia Pokrowska, a jedynie da pożywkę dla kremlowskiej propagandy, bo chodzi o "wyzwolenie" Donbasu. A dotarcie do granicy jest takim symbolem.

Walki pod Wełyką Nowosiłką

Kluczowe walki toczyły się w rejonie niewielkich osad i pól uprawnych, gdzie brak naturalnych przeszkód terenowych sprzyjał szybkim ruchom, ale jednocześnie narażał atakujących na straty z powodu dobrze rozmieszczonej artylerii i moździerzy ukraińskich.

Dla strony ukraińskiej utrzymanie kontroli nad Wełyką Nowosiłką i okolicznymi miejscowościami było ważne z kilku powodów. Po pierwsze, stanowiły one zaplecze dla dalszej obrony linii prowadzącej na północ, w kierunku Pokrowska. Po drugie, utrata tego odcinka mogłaby umożliwić Rosjanom zbliżenie się do ważnych szlaków komunikacyjnych prowadzących w głąb obwodu zaporoskiego, co stwarzałoby zagrożenie dla logistyki na południowym teatrze działań. Po trzecie, przekroczenie granicy obwodów miało wymiar psychologiczny, bo wskazywało na możliwość dalszej ekspansji w kierunku dniepropietrowskim.

W praktyce rosyjskie sukcesy miały ograniczony charakter. O ile udało im się przesunąć linię frontu na nowy teren administracyjny, o tyle nie towarzyszył temu żaden większy przełom operacyjny. Linia obrony ukraińskiej pozostawała stabilna, a pozycje przygotowane w głębi zapobiegały szerszej eksploatacji zdobyczy. W dodatku rosyjskie jednostki szturmowe były poważnie osłabione stratami i nie dysponowały wystarczającymi odwodami, aby przeprowadzić szerzej zakrojoną ofensywę.

Walki pod Pokrowskiem

Tradycyjnie sektor Pokrowska pozostawał jednym z najbardziej aktywnych obszarów działań ofensywnych po stronie rosyjskiej. Według raportów ukraińskiego Sztabu Generalnego i niezależnych obserwatorów w ciągu jednego dnia meldowano od kilkunastu do ponad 30 punktowych starć, obejmujących ostrzał artyleryjski, użycie lotnictwa oraz dronów uderzeniowych, a także próby wdarcia się w pozycje ukraińskie wzdłuż wsi Nowoekonomiczne, Rodynske i pobliskich miejscowości.

Ukraińska obrona pod Pokrowskiem nadal jest stabilna i wiele ataków zostało odpartych, a miejscowe kontruderzenia doprowadziły do wycofania części jednostek rosyjskich z niektórych pozycji. Raporty wskazują, że Ukraińcy skutecznie wykorzystywali przewagę w rozpoznaniu i koordynacji ogniowej, co pozwoliło im neutralizować próby przerwania linii obronnej, a także ograniczać straty własne do poziomu pozwalającego na utrzymanie ciągłości obrony.

Warto zwrócić uwagę na znaczenie taktyczne Nowoekonomicznego i Rodyńskiego. Strata tego pierwszego mogłaby ułatwić Rosjanom podejście do samego Pokrowska. Rodynskie z kolei jest częścią równoległego kierunku natarcia, pozwalającego agresorowi na rozproszenie ukraińskiej obrony.

W obu miejscowościach Ukraińcy skutecznie powstrzymali rosyjskie natarcia, utrzymując kontrolę nad strategicznymi punktami i korytarzami komunikacyjnymi, co w praktyce uniemożliwiło przeciwnikowi rozwinięcie głębszej ofensywy. Zmiana taktyki niewiele Rosjanom dała, a ataki niewielkimi grupami najwyżej wprowadzają chaos w ukraińskich liniach, bez osiągnięcia jakichkolwiek zdobyczy terytorialnych.

Wielki tydzień wojny

Okazuje się, że Rosjanie, opracowując taktykę walki, najprawdopodobniej czytają podręczniki historii. Skąd takie wnioski? Przenieśmy się na chwilę w czasie.

Między 20 a 25 lutego 1944 r. przeprowadzona została skoordynowana operacja alianckiego lotnictwa, której głównym celem było złamanie niemieckiego przemysłu lotniczego oraz zmuszenie Luftwaffe do przyjęcia walnej bitwy w powietrzu.

W ramach tej ofensywy alianckie lotnictwo, a przede wszystkim 8. Armia Powietrzna Stanów Zjednoczonych oraz RAF Bomber Command, przeprowadziło ponad trzy tysiące lotów bombowych, koncentrując się na fabrykach samolotów, zakładach produkcji silników oraz lotniskach. Atakowano m.in. Lipsk, Augsburg, Regensburg, Gothę czy Rostock.

Ważne było sparaliżowanie niemieckiego systemu obrony przeciwlotniczej. Luftwaffe musiała podjąć walkę, aby bronić kluczowych zakładów przemysłowych, ale poniosła wówczas bardzo ciężkie straty. Szacuje się, że w ciągu tygodnia utraciła około 350–400 myśliwców i dużą liczbę doświadczonych pilotów.

Choć niemiecki przemysł lotniczy zdołał częściowo odbudować zdolności produkcyjne, to konsekwencje "wielkiego tygodnia" były strategiczne. Luftwaffe nigdy nie odzyskała już pełnej przewagi w powietrzu, a jej osłabienie otworzyło aliantom drogę do skutecznych nalotów dywanowych na niemieckie miasta i przemysł, a następnie ułatwiło przygotowania do inwazji w Normandii w czerwcu 1944 r.

Zdaje się, że podobną taktykę — obliczoną na przesilenie ukraińskiej obrony — obrali Rosjanie. Nocne naloty z wykorzystaniem bomb latających osiągnęły niespotykaną dotąd skalę. W kilku falach agresor uruchomił ponad 800 środków napadu powietrznego, wspierając je wystrzeleniem kilkunastu pocisków rakietowych.

Ukraina coraz lepsza w obronie

Głównymi celami były obiekty infrastruktury krytycznej, w tym centrum rządowe w Kijowie, linie energetyczne, ale także zabudowania cywilne. Mimo skali operacji obrona powietrzna Ukrainy zdołała przechwycić zdecydowaną większość zagrożeń. Według danych ukraińskiego Sztabu Generalnego zneutralizowano około 740–750 dronów oraz większość pocisków manewrujących. Straty materialne okazały się ograniczone, choć kilka uderzeń wywołało pożary i uszkodziło budynki administracyjne.

Odpowiedzią Kijowa była kontynuacja własnej kampanii dronowej wymierzonej w głąb terytorium przeciwnika. Atak na terminal naftowy Primorsk spowodował poważny pożar i zakłócenia w eksporcie rosyjskiej ropy, a jednocześnie pokazał zdolność Ukrainy do uderzeń strategicznych na bardzo dużych dystansach.

Bilans tego etapu ofensywy powietrznej potwierdza, że Rosja próbuje wykorzystać masowe ataki roju bomb latających do obciążenia ukraińskich systemów obrony, ale skuteczność tej taktyki jest coraz mniejsza wobec rosnących możliwości obronnych Kijowa.

Ukraińcy z kolei starają się przenieść punkt ciężkości działań w przestrzeń strategiczną, wymuszając na Moskwie kosztowne remonty kluczowych zakładów przemysłu naftowego, aby uniknąć przestojów w produkcji paliw. Co już daje się we znaki zwłaszcza na dalekim wschodzie federacji, gdzie władze zostały zmuszone do wprowadzenia systemu kartkowego.

]]>
Sławek Zagórski
urn:uuid:f3ea8339-75b7-4c79-92ea-df088997c5aa Thu, 18 Sep 2025 14:28:43 +0200 Nad Polską pojawiły się rosyjskie drony. Radosław Sikorski: "Putin to agresor i kłamca" W rozmowie z amerykańskim "Newsweekiem" Radosław Sikorski skomentował wtargnięcie rosyjskich dronów w przestrzeń powietrzną Polski. Zapewnił, że władze współpracują z NATO w celu podjęcia "twardych kroków", które będą odpowiedzią na prowokację ze strony Moskwy. https://www.newsweek.pl/swiat/nad-polska-pojawily-sie-rosyjskie-drony-radoslaw-sikorski-putin-to-agresor-i-klamca/4eqczdz Czas na rygorystyczne kroki. Jak odpowiemy na rosyjskie drony? Dziękujemy, że jesteś z nami! W rozmowie z amerykańskim "Newsweekiem" Radosław Sikorski skomentował wtargnięcie rosyjskich dronów w przestrzeń powietrzną Polski. Zapewnił, że władze współpracują z NATO w celu podjęcia "twardych kroków", które będą odpowiedzią na prowokację ze strony Moskwy.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Rosyjscy urzędnicy zaprzeczyli, jakoby mieli być odpowiedzialni za dronową prowokację. Sikorski odrzucił tę narrację, twierdząc, że było to celowe działaniem prezydenta Władimira Putina, który chciał w ten sposób zbadać determinację NATO.

— Takie incydenty zdarzały się już wcześniej, ale tym razem nasza przestrzeń powietrzna została naruszona celowo — powiedział Sikorski "Newsweekowi". — To nie był błąd. To była siedmiogodzinna operacja powietrzna. 21 dronów. Rosyjskie MON twierdzi, że ten wypadek był pomyłką, a rosyjski ambasador przy ONZ twierdzi, że technicznie niemożliwe było, aby te drony przeleciały ponad 700 km.

— Obaj nie mogą mieć racji — dodał. — W rzeczywistości żaden z nich nie mówi prawdy. Kreml chciał przetestować gotowość sojuszników NATO, na co Polska zareagowała, odwołując się do art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego, a NATO rozpoczęło operację Eastern Sentry. Dwa dni po incydencie Polska zwołała nadzwyczajną sesję Rady Bezpieczeństwa ONZ. Prawie 50 krajów, w tym cała Unia Europejska, wydało wspólne oświadczenie. Zrobimy jeszcze więcej, by zapewnić bezpieczeństwo naszym obywatelom. To wszystko po raz kolejny pokazuje, że na agresora i kłamcę, jakim jest Putin, działają tylko najostrzejsze środki.

Pozycja Polski we Wschodniej Flance NATO

7 września, zaledwie trzy dni przed incydentem, w amerykańskim "Newsweeku" opublikowano obszerny wywiad z Sikorskim. Szef MSZ wezwał wówczas sojuszników do pomocy Ukrainie i podwojenia presji na Rosję.

Odniósł się również do wydarzeń historycznych i współczesnych, omawiając, w jaki sposób Polska jako byłe radzieckie państwo satelickie, które w 1989 r. stało się demokracją, rozpoczęła historyczną kampanię inwestycji wojskowych, wydając większy procent PKB na obronę niż jakiekolwiek inne członkowskie państwo NATO i stając się tym samym trzecią co do wielkości armią sojuszu, za Stanami Zjednoczonymi i Turcją.

Pozycja Polski we wschodniej flance NATO nabrała nowego znaczenia po 2014 r., kiedy po rewolucji w Ukrainie powołano w Kijowie nowy, prozachodni rząd. Niedługo potem Rosja pod płaszczykiem rebelii separatystów przejęła de facto kontrolę nad częścią wschodnich obwodów Ukrainy. W tym samym czasie opanowała też Krym.

Polska także wtedy powołała się na artykuł 4, który wzywa do nadzwyczajnych konsultacji między państwami członkowskimi. Kulminacją reakcji NATO było rozmieszczenie czterech międzynarodowych grup bojowych w krajach bałtyckich i w Polsce, w której batalionem dowodzą Stany Zjednoczone.

Ówczesne wydarzenia doprowadziły do największej mobilizacji wojskowej od czasów zimnej wojny, jednak z czasem przyćmiła je pełnoskalowa inwazja na Ukrainę rozpoczęta przez Rosję 24 lutego 2022 r. Tego samego dnia Polska wraz z innymi członkami NATO z Europy Zachodniej znowu powołała się na art. 4, co zaowocowało trwającymi do dzisiaj wysiłkami na rzecz pomocy Ukrainie poprzez transporty gospodarcze i militarne.

Wojna trwa do dziś bez wyraźnej drogi do zwycięstwa dla żadnej ze stron. Ale po latach starć i krwawego impasu, wojska rosyjskie ponownie posuwają się naprzód, choć powoli i dużym kosztem.

Premier Donald Tusk ostrzegł, że niedawny incydent naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej był "najbliżej otwartego konfliktu od czasów II wojny światowej". Wysoka przedstawiciel UE do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa Kaja Kallas również zwróciła uwagę na bezprecedensowy charakter wtargnięcia, nazywając je "najpoważniejszym naruszeniem europejskiej przestrzeni powietrznej przez Rosję od początku wojny, a znaki sugerują, że było to celowe, a nie przypadkowe".

Rosyjskie drony nad Polską — złośliwość czy błąd?

Nagłe wkroczenie dronów w polską przestrzeń powietrzną wywołało szybką reakcję NATO, a Polska jak i jej sojusznicy natychmiastowo wysłali myśliwce w celu zestrzelenia nadlatujących bezzałogowych statków powietrznych. Rosja nie przedstawiła jeszcze dokładnego wyjaśnienia incydentu, choć póki co służby zaprzeczyły jakimkolwiek celowym działaniom wymierzonym w terytorium Polski, co potencjalnie mogłoby doprowadzić do powołania się na klauzulę wzajemnej obrony z art. 5 NATO.

Wkrótce po ataku ambasada rosyjska w Polsce przekazała amerykańskiemu "Newsweekowi", że Warszawa nie dostarczyła wystarczających dowodów na to, by powiązać drony z Moskwą.

— Strona polska po raz kolejny nie przedstawiła dowodów na rosyjskie pochodzenie obiektów, które wtargnęły w jej przestrzeń powietrzną i nie ma powodu na to, by oczekiwać, że to zrobi. Rosja została całkowicie bezpodstawnie oskarżona o prowokacyjne działania — oświadczyła ambasada.

Jak oceniła Prokuratura Rejonowa w Lublinie, przynajmniej niektóre z dronów biorących udział w incydencie to modele Gerbera, które według doniesień są tańszym i uproszczonym wariantem dronów Geran, amunicji krążącej czy też "drona samobójcy" opracowanego w Rosji na irańskiej licencji. Polskie służby nie znalazły żadnych materiałów wybuchowych powiązanych z dronami, dlatego uważa się, że mogły być to wabiki.

Rosyjskie Ministerstwo Obrony przyznało w oświadczeniu po incydencie, że zbiegł się on z atakiem mającym na celu "likwidację przedsiębiorstw kompleksu wojskowo-przemysłowego Ukrainy", ale jednoznacznie potwierdziło, że "nie planowano zniszczenia żadnych celów na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej". Rosyjskie wojsko stwierdziło również, że zasięg lotu dronów użytych w ataku nie przekracza 700 kilometrów.

Kiedy inne państwa członkowskie NATO wspólnie potępiały Rosję w związku z incydentem, Donald Trump zakwestionował sugestie sojuszników, dotyczące tego, że wtargnięcie dronów było celowym działaniem ze strony Kremla, mówiąc dziennikarzom w zeszły czwartek:

— To mógł być błąd, ale niezależnie od tego, nie jestem zadowolony z tej sytuacji.

Na uwagi Trumpa odpowiedział Donald Tusk, który na swoim profilu na X napisał: "Również chcielibyśmy, aby atak dronów na Polskę był błędem. Ale nie był. I my to wiemy".

Manewry Zapad 2025. Polska zamyka granicę

W obliczu rosnącego napięcia NATO zadeklarowało dalsze wzmocnienie obrony wzdłuż swojej wschodniej granicy. Operacja Eastern Sentry, rozpoczęta 12 września, nadal trwa, jak dotąd z udziałem myśliwców z Danii, Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, a także okrętów z Finlandii i Łotwy.

Jednocześnie Rosja i Białoruś rozpoczęły tygodniowe wspólne ćwiczenia Zapad 2025. Manewry zostały przeprowadzone z udziałem wielu krajów partnerskich, w tym Indii, w różnych miejscach w obu krajach, w tym w rosyjskiej eksklawie – obwodzie królewieckim, który graniczy z Litwą i Polską.

Ze względu na obawy o bezpieczeństwo – wynikające doświadczeń zebranych w czasie ćwiczeń Zapad 2021, po których żołnierze nie wrócili do koszar i zostali skierowani do ataku na Ukrainę – Polska zamknęła granicę z Białorusią. W połowie sierpnia Polska rozpoczęła również inny zestaw ćwiczeń, Iron Defender-25, angażujący dziesiątki tysięcy żołnierzy NATO.

Sikorski ostatnio opowiadał się za wdrożeniem strefy zakazu lotów rozciągającej się nad Ukrainą, co wymagałoby od NATO bezpośredniego zestrzeliwania rosyjskich dronów zaangażowanych w ataki na ukraińskim terytorium. Wiceprzewodniczący rosyjskiej Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew ostrzegł, że takie posunięcie "będzie oznaczać tylko jedno: wojnę NATO z Rosją".

Tekst opublikowany na stronie Newsweek.com. Tytuł, lead i śródtytuły od redakcji "Newsweek Polska".

]]>
Tom O’Connor
urn:uuid:2296871e-f44c-475c-a5af-6545b7d4a6fd Thu, 18 Sep 2025 07:00:00 +0200 Rosyjskie drony nad Polską. NATO reaguje, ale generał ostrzega Przeciążenie obrony powietrznej Polski nie jest zadaniem specjalnie trudnym. Problemem są nie tylko drony — mówi gen. Sławomir Wojciechowski, polski przedstawiciel wojskowy przy komitetach wojskowych NATO i UE. Omawia też działania sojuszników, które jego zdaniem są przełomowe i mówi o tym, czego obawia się ze strony Rosji. https://www.newsweek.pl/swiat/rosyjskie-drony-nad-polska-nato-reaguje-ale-general-ostrzega/8424sgp Generał Sławomir Wojciechowski, polski przedstawiciel wojskowy przy NATO i UE Dziękujemy, że z nami jesteś! Przeciążenie obrony powietrznej Polski nie jest zadaniem specjalnie trudnym. Problemem są nie tylko drony — mówi gen. Sławomir Wojciechowski, polski przedstawiciel wojskowy przy komitetach wojskowych NATO i UE. Omawia też działania sojuszników, które jego zdaniem są przełomowe i mówi o tym, czego obawia się ze strony Rosji.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Newsweek: Będzie wojna z Rosją? Polska i NATO są na takie starcie gotowe? Powiedziałby pan nam z czystym sumieniem: "Śpijcie spokojnie, NATO nas obroni!"?

Gen. Sławomir Wojciechowski: Daleki jestem od jednoznacznych deklaracji w tej kwestii. Poza tym, co to znaczy, że NATO nas obroni? My jesteśmy NATO i najpierw musimy sami być zdolni do tego, by się obronić. Jeśli chodzi o sen, to w mojej ocenie nie będziemy spać spokojnie jeszcze długo. Jednak nie ma powodu do paniki. Wciąż mamy czas, by przygotować się na nowe wyzwania.

A czy będzie wojna z Rosją? Powiem przewrotnie: nic nie wskazuje na to, by wojny z Rosją miało nie być. Czy wydarzy się jeszcze za naszego życia, to już zupełnie inna historia. Musimy jednak przyzwyczaić się do faktu, że przygotowania do wojny stały się częścią codzienności. Trzeba przy tym zachować zdrowy rozsądek — nie straszyć społeczeństwa, ale też nie usypiać jego czujności.

Pytanie o wojnę jest zasadne, skoro rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow mówi wprost, że NATO już "de facto walczy z Rosją".

— Dla Rosji każda pomoc udzielana Ukrainie jest wrogim aktem. Mentalnie jesteśmy już więc na wojnie. To, o czym teraz rozmawiamy, nie jest jednak wojną "gorącą", tradycyjnym konfliktem zbrojnym, w którym giną ludzie. Wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę, że poziom konfrontacji z Rosją jest naprawdę wysoki, stare określenia zaś nie pasują do nowej rzeczywistości. Jeżeli więc Pieskow powiada, że NATO walczy z Rosją, to nie mówi niczego, czego byśmy wcześniej nie wiedzieli. Oddzielnym problemem jest to, do jakiego stopnia jesteśmy w stanie przyjąć ten fakt do wiadomości jako społeczeństwa Zachodu. Mam poczucie, że w Polsce wciąż mamy z tym kłopot.

Dwadzieścia rosyjskich dronów wleciało do Polski, jeden z nich dotarł aż do Oleśna w województwie warmińsko-mazurskim. Szczątki innego znaleziono w Nowym Mieście nad Pilicą — 80 km od Warszawy. Rosja nas zaskoczyła. Czy można było tego uniknąć?

— Gdybyśmy wyciągnęli wnioski z tego, co się działo przez ostatnie dwa lata w Rumunii, to pewnie można było tego uniknąć albo choćby sprawić, aby skala naruszeń była mniejsza. Niestety działania Rosji postawiły sojusz w sytuacji "gotowanej żaby". Kreml stopniowo zwiększał próg naszej tolerancji. Poziom akceptacji dla działań Rosji był spory. Słowem poprzeczkę mieliśmy zawieszoną wysoko, choć incydenty z rosyjskimi dronami się powtarzały, a Rosja nie przepraszała za naruszenia przestrzeni powietrznej. To, co wydarzyło się teraz, to była jakby kumulacja. Dopisało nam szczęście, że w naszej przestrzeni powietrznej znalazły się akurat takie, a nie inne drony [Shahed-136 oraz używany jako wabik Gerbera — red.] i że charakter operacji nie był aż tak bardzo agresywny. Najważniejsze pytanie brzmi: co z tego wyniknie?

Co?

— Najbardziej obawiam się tego, co się stanie, jeśli to będzie się powtarzać, a skala naruszeń przestrzeni powietrznej będzie większa. To jest najczarniejszy z rozważanych przeze mnie scenariuszy.

A jeśli następnym razem Rosja skieruje do Polski drony uzbrojone?

— Myślę, że gdyby Rosjanie zdecydowali się na wysłanie takich dronów, to część z nich wleciałaby na nasze terytorium. Nawet izraelska obrona powietrzna nie jest na tyle szczelna, by wychwycić wszystko, co wlatuje w przestrzeń powietrzną tego małego kraju. Przeciążenie obrony powietrznej Polski nie jest zadaniem specjalnie trudnym. Problemem są nie tylko drony. Jeżeli popatrzymy na wojnę w Ukrainie, widzimy wieloaspektowość rosyjskiego zagrożenia z powietrza. Niemal co noc mamy tam do czynienia z atakami przy użyciu pocisków hipersonicznych, bomb szybujących, pocisków manewrujących i dronów różnej klasy. Jest się nad czym zastanawiać i jest się czym martwić.

Czy można powiedzieć, że po ostatniej akcji z dronami NATO z etapu przyglądania się prowokacjom Rosji przeszło do etapu zapobiegania im?

— Wydaje mi się, że poziom akceptacji dla tego typu działań został już w NATO przekroczony. W tym sensie doszło do przełomu. Tego, co robi Rosja, nie da się już w żaden sposób wytłumaczyć albo przemilczeć.

W odpowiedzi na rosyjski atak sekretarz generalny NATO zapowiedział operację Eastern Sentry, czyli Wschodnia Straż. Rozumiem, że to rezultat odwołania się Polski do artykułu 4 traktatu waszyngtońskiego?

— To jest bezpośredni tego efekt. W artykule 4 chodzi nie tylko o konsultacje w sprawie zagrożenia. Kraj, który uruchamia tę procedurę, zwraca się do sojuszników z prośbą o konkretne wsparcie i precyzuje swoje oczekiwania. Nikt w NATO nie miał wątpliwości, że Polsce trzeba przyjść z pomocą, a część krajów zadeklarowała już konkretne wsparcie. W tę krytyczną noc NATO zareagowało właściwie na pogwałcenie polskiej przestrzeni powietrznej, ale nie ma żadnej pewności, że nie dojdzie do powtórki. Stąd wzięła się Wschodnia Straż.

Co wiadomo o tej operacji? Ile krajów weźmie w niej udział? Kiedy ruszy pełną parą?

— Naczelny dowódca Sił Sojuszniczych NATO w Europie gen. Alexus G. Grynkewich wydał pierwsze rozkazy, cała procedura więc już ruszyła. Kilka krajów dokonało już transferu swoich sił do Polski. Prezydent Karol Nawrocki wyraził zgodę na pobyt wojsk państw sojuszniczych. Operacja więc się rozkręca. Jak na warunki NATO, wszystko dzieje się z prędkością światła.

Podsumujmy: jak dotąd Holendrzy zadeklarowali baterię patriotów z obsługą. Trzy francuskie rafale przystosowane do przenoszenia głowic atomowych są już w Mińsku Mazowieckim. Niemcy i Wielka Brytania zaoferowały myśliwce Eurofighter Typhoon, Dania — myśliwce i fregatę przeciwpancerną. Trzy czeskie Mi-171Sz stacjonują już w Polsce.

— Zgadza się, traktuję to jako początek większego procesu, jakim jest znaczne wzmocnienie polskiej obrony powietrznej. Kolejne kraje zapewne też coś zadeklarują. Trzeba pamiętać, że sojusznicy najpierw muszą oszacować, co mogą wysłać do Polski. Jak dotąd wszystko przebiega sprawnie, ale musimy jeszcze popracować nad procedurami i zatwierdzić zasady użycia broni. Na razie nie został określony termin zakończenia operacji. Wszystko będzie zależało od rozwoju sytuacji.

Czy zaoferowane przez kraje NATO siły to wystarczające wzmocnienie polskiej obrony przeciwlotniczej?

— Nie ma chyba takiego poziomu wsparcia, który w naszej sytuacji można by uznać za wystarczający. To, co się stało, kwestionuje jednak powszechny dotąd pogląd, że gdy przyjedzie co do czego, NATO będzie się zastanawiało albo nic nie zrobi. Cieszy mnie wysoka motywacja sojuszników. Odnotowuję spory postęp i w sferze politycznej, i wojskowej. Pamiętajmy jednak, że NATO przechodzi transformację z ospałej organizacji, którą było przez ostatnie 25-30 lat, do aktywnego sojuszu obronnego. Dlatego studzę swoje oczekiwania. Na razie aktywność sojuszników jest duża. W zależności od potrzeb Wschodnia Straż może zostać rozciągnięta na wszystkie kraje wschodniej flanki NATO. Lawina ruszyła.

Kto będzie podejmował decyzję o zestrzeleniu rakiet, dronów czy samolotów zagrażających Polsce? Głównodowodzący wojskami NATO gen. Grynkewich czy dowódca operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. Maciej Klisz?

— Dyżurny dowódca obrony powietrznej NATO w ścisłej koordynacji z gen. Kliszem, czyli tak jak ostatnim razem. Jesteśmy częścią całego łańcucha decyzyjnego, ale ostateczna decyzja należeć będzie do gen. Klisza.

Większość europejskich sojuszników z NATO zadeklarowała wsparcie, ale USA zachowały się bardzo wstrzemięźliwie. O czym to świadczy?

— O zmianie klimatu. Reakcja USA nie powinna być dla nas zaskoczeniem. Prezydent Donald Trump zareagował delikatnie, powiedziałbym nawet, że na zimno, niczego nie deklarując. Reakcja sekretarza stanu Marca Rubio była już mocniejsza, a niektórych kongresmenów czy senatorów — bardzo stanowcza. Jeśli chodzi o kwestie rosyjskie, klimat w Kwaterze Głównej NATO się zmienił, podobnie jak i kalkulacje oraz zachowanie USA. Jest to dla nas rozczarowujące, ale trzeba z tym jakoś żyć.

Znany amerykański politolog Robert Kagan pisze, że jeśli w obliczu konkretnego już teraz zagrożenia ze strony Rosji USA nie kiwną palcem, to będzie początek końca NATO. Jest takie ryzyko?

— Sojusz cały czas się zmienia — obecne NATO jest zupełnie inne niż to, do którego wstąpiliśmy, NATO z 1999 r. zaś różniło się od sojuszu z czasów zimnej wojny. Dziś najważniejszy i najsilniejszy członek paktu, gwarant bezpieczeństwa Europy, zupełnie inaczej patrzy na swą rolę w NATO i musimy się dostosować do tej nowej sytuacji. Nie wyczuwam jednak jakiegoś egzystencjalnego niepokoju w Kwaterze Głównej. Na razie nie ma powodu, by obawiać się o przyszłość sojuszu. Miejmy na uwadze to, że w przeszłości przechodził on różne kryzysy. 59 lat temu jeden z sojuszników wystąpił nawet ze struktur wojskowych, pozostając w NATO tylko politycznie [chodzi o Francję, która do struktur wojskowych wróciła w 2009 r. — red.]. Członkowie NATO stoczyli ze sobą kilka wojenek — o dorsze, o przestrzeń powietrzną, o pewną małą wysepkę na Morzu Śródziemnym. Myślę więc, że zamiast rwać szaty z powodu zmiany podejścia USA do obrony Europy, musimy pogodzić się z tym, że to, co było, już nie wróci. Istnieje jednak ryzyko, że rozluźnienie relacji między Europą a USA może dojść do niebezpiecznej granicy, Rosja zaś ten fakt wykorzysta.

Jednym z celów rosyjskiego ataku było sprawdzenie, jak zareagują na to Stany Zjednoczone. Donald Trump zachował się po myśli Putina.

— Myślę, że Rosjanie już wcześniej mieli na to dowody — weźmy choćby spotkanie prezydenta Trumpa z Putinem na Alasce albo wstrzymanie przez USA wsparcia wojskowego dla Ukrainy. Niepokojące jest to, że chodzi o Stany Zjednoczone, filar bezpieczeństwa NATO, które w tej bezprecedensowej sytuacji nawet werbalnie nie udzieliły Polsce żadnych gwarancji.

Tym bardziej że kongresmen Joe Wilson z Partii Republikańskiej powiedział, że wysłanie rosyjskich bezzałogowców na terytorium Polski kwalifikowało się do uruchomienia artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego.

— Sam się nad tym zastanawiałem. Pomyślałem sobie, jak zareagowałoby NATO na tego typu atak w czasach zimnej wojny? Doszedłem do wniosku, że nie do pomyślenia byłoby to, że z Układu Warszawskiego na terytorium NATO wleciało 25 obiektów i w zasadzie nic się nie wydarzyło — siły paktu nie zostały postawione w stan podwyższonej gotowości bojowej, nie padły żadne groźby. Reakcja sojuszu jest emblematyczna. To, że zdecydowaliśmy się na uruchomienie artykułu 4, wynikało z chłodnej oceny naszych możliwości i faktu, że wówczas nie mieliśmy jeszcze całej wiedzy o ataku [prokuratura i eksperci dopiero zaczęli badać szczątki dronów — red.]. Gdybyśmy poprosili o uruchomienie artykułu 5, musielibyśmy żyć z konsekwencjami odrzucenia naszej prośby albo sprzeciwu kilku członków NATO.

Na przykład USA.

— No właśnie, a mamy świadomość, że podważanie spójności UE i NATO jest w żywotnym interesie Kremla. Rosja gra na podziały w NATO i panowie w Moskwie są na dobrej drodze, by to osiągnąć. Nie ma co im w tym pomagać.

Skoro wtargnięcie ponad 20 dronów nie mogło zostać uznane za akt wojny, co mogłoby nim być? Atak 50 dronów? Wystrzelenie przez Rosję kilku rakiet balistycznych?

— Snując takie rozważania, musimy pamiętać o tym, że dzisiejszy establishment wojskowy i polityczny w krajach NATO zasadniczo różni się od tego sprzed 40 lat. Tamci przywódcy i generałowie byli wychowani w czasach zimnowojennych, kiedy konfrontacja z ZSRR wisiała w powietrzu.

Powiada pan, że wtedy NATO rządziły jastrzębie, a dziś przeważają gołębie?

— Przez kilka dekad bardzo stępiły się jastrzębie szpony, zmniejszyła się ostrość spojrzenia. Wojskowi się upolitycznili, politycy próbują się "uwojskowić". Nie pochwalam tego ani nie racjonalizuję, ale nie można tego ignorować. Próba uruchomienia artykułu 5 byłaby bardzo ryzykowana. Zdecydowaliśmy się na artykuł 4, wiedząc, że to ma szanse powodzenia. Fakt, że nasza prośba została jednomyślnie zaakceptowana, jest symptomatyczny. Artykuł 4 był przywoływany tylko osiem razy w historii.

Jakie są szanse na to, aby NATO podjęło decyzję o zestrzeliwaniu rosyjskich dronów i pocisków na terytorium Ukrainy? Kijów prosi o to od ponad dwóch lat.

— Po pierwsze, na razie nie jest to w ogóle przedmiot dyskusji w NATO, co samo w sobie pokazuje, jakie są szanse. Po drugie, naruszeń przestrzeni powietrznej sojuszu nie jest jeszcze na tyle dużo, aby podjąć ewentualną decyzję. Polska mogłaby robić to na zasadzie dwustronnej umowy z Ukrainą za zgodą całego NATO albo w ramach pewnej koalicji krajów wewnątrz sojuszu.

Czegoś w rodzaju "koalicji chętnych"?

— Na przykład, to wszystko, co byłoby możliwe już dzisiaj. Na razie jest za wcześnie na dyskusję o zestrzeliwaniu przez NATO rosyjskich dronów i pocisków na terytorium Ukrainy. Wszystko jest kwestią czasu i perspektywy. Dla Ukraińców byłoby to wielkie odciążenie ich obrony przeciwlotniczej, dla nas ryzyko, bo stalibyśmy się częścią tej gry. Oprócz problemów politycznych są jeszcze wyzwania praktyczne. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale żeby strącić coś w powietrzu nad granicą, trzeba to śledzić dużo wcześniej, nie można czekać, aż np. jakiś dron doleci nad Polskę.

Pytanie, czy NATO byłoby w ogóle w stanie to robić, zważywszy na ogromną skalę rosyjskich ataków na Ukrainę. Praktycznie co noc Rosja odpala kilkaset dronów i do tego jeszcze rakiety balistyczne.

— Myślę, że żaden kraj nie ma dziś tak potężnej i wszechstronnej obrony przeciwlotniczej, żeby całkowicie poradzić sobie z tak dużą intensywnością nalotów.

Ukraińcy jakoś sobie z tym radzą.

— Dlatego że muszą, bo rosyjskie ataki z powietrza stanowią dla nich zagrożenie egzystencjalne. Perspektywa krajów NATO jest zupełnie inna. Inne są też ich zdolności obronne. Większość naszej obrony przeciwlotniczej przystosowana jest do radzenia sobie z samolotami bądź pociskami rakietowymi wroga. Tworząc ją, nie przewidywaliśmy, że problemem może być grad dronów. Rzeczywistość wciąż wyprzedza nasze możliwości, więc musimy ją gonić. NATO jest potężnym, ale nieruchawym tworem. Porównałbym go ze śpiącym smokiem. Żeby taki smok stał się groźny, musi się najpierw na dobre obudzić.

Myślałem, że po inwazji na Ukrainę w 2022 r. już się obudził.

— Otworzył oczy, zaczyna się już rozprostowywać i rozciąga skrzydła. To i tak już dużo.

]]>
Jacek Pawlicki
urn:uuid:cc4aa6ec-97db-4440-aaa6-cc56ac54fce0 Wed, 17 Sep 2025 11:00:00 +0200 Donalda Trumpa nie obchodzi bezpieczeństwo Polski. Narracja PiS legła w gruzach Wszystko to, co stało w ostatnich dniach, podważa kluczową dla PiS opowieść na temat polskiej polityki bezpieczeństwa. Od rosyjskiej prowokacji wymierzonej w Polsce minął tydzień. Czego dowiedzieliśmy się w tym czasie? https://www.newsweek.pl/swiat/donalda-trumpa-nie-obchodzi-bezpieczenstwo-polski-narracja-pis-legla-w-gruzach/xvc9y2c Prezydent USA Donald Trump Dziękujemy, że z nami jesteś! Wszystko to, co stało w ostatnich dniach, podważa kluczową dla PiS opowieść na temat polskiej polityki bezpieczeństwa. Od rosyjskiej prowokacji wymierzonej w Polsce minął tydzień. Czego dowiedzieliśmy się w tym czasie?

Po pierwsze potwierdziło się to, o czym wiedzieliśmy od dawna, że Rosja jest dziś państwem rozbójniczym, nieprzestrzegającym podstawowych norm ładu międzynarodowego i traktującym Polskę jak kraj sobie wrogi.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Po drugie, przekonaliśmy się, że możemy liczyć na naszych europejskich sojuszników w NATO, zarówno jeśli chodzi o wsparcie dyplomatyczne, jak i konkretną, wojskową pomoc — holenderskie myśliwce pomagały nam zestrzeliwać drony, nieba nad Polską mają teraz strzec francuskie Rafale i czeskie śmigłowce. Po trzecie, dowiedzieliśmy się niestety, że najsłabszym ogniwem chroniącego nas sojuszu jest prezydent Donald Trump.

Postawę amerykańskiego prezydenta w ostatnim tygodniu trudno bowiem uznać inaczej niż jako wielkie rozczarowanie. Biorąc pod uwagę, jak bardzo Trump stał się elementem polskiej polityki wewnętrznej, może to mieć wpływ także na naszą scenę polityczną, głównie pozycję na niej Karola Nawrockiego i jego partii — budujących od lat swoją krajową i światową politykę na micie o specjalnych relacjach między PiS a ruchem MAGA, mających zapewnić Polsce bezpieczeństwo, a nawet potęgę.

Zmęczenie i gry Trumpa

Trump rozmawiał co prawda w środę wieczorem polskiego czasu z polskim prezydentem — i jak napisał Nawrocki na portalu X, rozmowa ta, podobnie jak inne z przywódcami państw NATO, "potwierdziła jedność sojuszniczą" — jednak w publicznych reakcjach na rosyjską prowokację amerykański przywódca zachował bardzo daleko idącą, zupełnie dla siebie niezwykłą, powściągliwość.

Przez pierwsze kilka godzin milczał, gdy zabrał głos, ograniczył się do dwuzdaniowego posta na swoim portalu społecznościowym Truth Social. Nie potępił w nim wprost działań Rosji, nie skrytykował Putina, nie groził rosyjskiemu przywódcy — jak wielokrotnie zdarzało się mu to wcześniej — sankcjami i innymi konsekwencjami, jeśli podobne incydenty będą miały miejsce w przyszłości. Zapytał tylko "o co chodzi z naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej przez Rosję" i dodał enigmatyczne zdanie "here we go", mogące znaczyć "no proszę", "zaczyna się", "to jedziemy".

Wieloznaczność tego sformułowania mogła pozostawiać jakąś nadzieję, że oznacza ona, że amerykański prezydent szykuje jakąś reakcję na działania Rosji. Kolejne dni zupełnie nie potwierdziły jednak takiej interpretacji. Trump po opublikowaniu wspomnianego wpisu praktycznie nie wypowiadał się na temat incydentu z wtorku na środę, komentował go tylko przyciskany przez dziennikarzy. Pytany przez korespondenta Polskiego Radia Marka Wałkuskiego, powiedział, że mogła być to pomyłka i że nie jest zadowolony z całej sytuacji. Następnie w wywiadzie dla telewizji Fox News stwierdził, że "nie będzie bronił całej sytuacji" i "drony nie powinny znajdować się tak blisko Polski", ale "zostały zestrzelone" — trudno odczytać to inaczej niż jako bagatelizację całego incydentu.

Prezydent USA w rozmowie z Fox News mówił też o swojej frustracji Putinem i przeciągającymi się negocjacjami pokojowymi w sprawie zakończenia wojny w Ukrainie. Jak stwierdził, gdy Putin chciał rozmawiać o pokoju, to nie chciał Zełenski, gdy teraz Zełenski chce, to Putin pozostaje "znakiem zapytania". Można odnieść wrażenie, że incydent sprzed tygodnia to kolejny czynnik irytujący Trumpa w sytuacji w naszym regionie, która coraz bardziej wyczerpuje jego zainteresowanie i cierpliwość.

Nie jest to z pewnością postawa amerykańskiego prezydenta, która mogłaby nas w Polsce napawać szczególnym optymizmem. Tym bardziej że z Białego Domu od dawna płyną sygnały, że to Europa powinna ponosić większe koszty własnej obrony i wsparcia Ukrainy, i obecne zachowanie Trumpa może sugerować, że w podobnych sytuacjach nasz kontynent powinien bardziej polegać na sobie, a nie próbować wciągać Stany w swoje problemy z Rosją.

Nie można też wykluczyć, że Trump nie chce mówić o rosyjskiej prowokacji przeciw Polsce, bo ciągle myśli o jakimś większym porozumieniu z Putinem i nie chce by przesadzona reakcja na to, co stało się w Polsce, utrudniło mu osiągnięcie ważniejszych celów. W sobotę Trump na portalu Truth Social wystosował list do państw NATO, gdzie nazywa wojnę w Ukrainie "wojną Bidena i Zełenskiego" — ale już nie Putina — i obiecuje, że nałoży znaczące sankcje na Rosję zdolne zakończyć wojnę, jeśli tylko państwa NATO przestaną kupować rosyjską ropę i nałożą na Chiny cła w wysokości 50 do 100 proc. To po prostu zaporowe warunki, tak sformułowanej oferty — nawet gdyby płynęła ze strony amerykańskiego prezydenta budzącego większe zaufanie niż Trump — europejskie państwa NATO nie mogą po prostu ich przyjąć. Wszystko to wygląda, jakby Trump chciał zrzucić na Europę winę za brak zakończenia wojny, tak by móc powiedzieć: próbowałem zaprowadzić pokój, ale Europa nie chciała mi pomóc, w takim razie muszę sam zacząć rozmawiać z Rosją, mając na uwadze przede wszystkim amerykańskie interesy.

To podważa pisowską narrację bezpieczeństwa

Wszystko to, co stało w ostatnich dniach, podważa kluczową dla PiS opowieść na temat polskiej polityki bezpieczeństwa. Opiera się ona na następujących założeniach: Polska nie może liczyć na pomoc europejskich sojuszników; jedynym gwarantem naszego bezpieczeństwa jest bliski sojusz ze Stanami; lepiej niż stawiający na Berlin i Paryż demokraci gwarantują go republikanie, zwłaszcza Trump; racją stanu Polski jest budowa jak najbliższych relacji z republikańską administracją, co obecnie może zrobić tylko rząd lub prezydent wywodzący się z PiS, bo Platforma jest "partią Berlina". Upraszczając maksymalnie, partia Kaczyńskiego od lat przekonuje, że całe bezpieczeństwo, całą przyszłość Polski można i należy oprzeć na sojuszu PiS-MAGA.

Dziś jednak nie widać by rzekoma "specjalna relacja" Nawrockiego i Trumpa przełożyła się na stanowisko amerykańskiego prezydenta w sprawie rosyjskiej prowokacji. Trump i ruch MAGA z pewnością bardzo mocno postawiły na Nawrockiego w wyborach, deklaracja, jaką polski prezydent uzyskał w trakcie wizyty w Białym Domu, o utrzymaniu amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce była ważnym sukcesem, ale do podobnych deklaracji obecnej administracji warto — bez przesadnej nieufności — zachować pewną ostrożność i przynajmniej dywersyfikować nasze bezpieczeństwo, dbając także o jego europejski wymiar, co PiS odrzucał jako niemiecki spisek, dążący do "wypchnięcia Amerykanów z Europy".

Pojawia się pytanie, czy PiS będzie w stanie zweryfikować swoją doktrynę. Zauważyć znaczenie europejskiego filaru naszego bezpieczeństwa i to, że interesy obecnej administracji nie zawsze muszą być do końca zgodne z polskimi. Czy będzie potrafił wykorzystać polityczny kapitał, jaki może mieć w Waszyngtonie do mądrej gry z Trumpem, czy też będzie dawać się rozgrywać obecnej administracji, np. w ramach polityki grającej na podział i osłabienie Europy?

Jak zareaguje elektorat?

Ciekawe jest też, jak na zachowanie Trumpa zareagują polscy wyborcy. Jakąś — najpewniej niewielką, ale przy tak małych różnicach między kandydatami istotną — część głosów Nawrocki mógł zdobyć jako kandydat, który lepiej niż Trzaskowski będzie się w stanie porozumieć z Trumpem i zadbać w ten sposób o polskie bezpieczeństwo. Im bardziej Polacy będą postrzegać Trumpa jako prezydenta, który lekceważy polskie interesy, tym bardziej będzie to ciążyć wyborczo PiS i Nawrockiemu.

Oczywiście, twardy prawicowy elektorat — nie tylko PiS, ale też dużej części Konfederacji — zracjonalizuje sobie każde działanie Trumpa. W Polsce powstał nowy, wcześniej nieznany fenomen: prawicowego aktywu postrzegającego się przede wszystkim jako część wielkiej prawicowej międzynarodówki i wojny, jaką toczy ona z "globalistyczno-lewicową ideologią" — co najlepiej pokazuje reakcja części PiS i Konfederacji na zabójstwo Charliego Kirka w Stanach. Ta kulturowa wojna jest dla części prawicy znacznie istotniejsza niż ta za naszą wschodnią granicą.

Dla dużej części polskich wyborców bezpieczeństwo od rosyjskiego zagrożenia jest jednak znacznie ważniejsze niż globalna wojna Trumpa z "ideologią woke". I ten elektorat może być o wiele mniej wyrozumiały, wobec działań amerykańskiego prezydenta, jak i wobec partii, która wszystkie polskie jajka chce włożyć do koszyka z napisem MAGA.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:5c2687a9-1f3c-4419-a5de-6564dfb013a0 Tue, 16 Sep 2025 12:00:00 +0200 "Konfederacja zatruła w Polsce konserwatystów i demokratów, czyniąc ich zakładnikami" — Wraz z objęciem funkcji prezydenta RP przez Karola Nawrockiego rośnie zagrożenie, że Polska zacznie powoli dryfować w stronę Słowacji i Węgier. Już dziś staje się oczywiste, że rząd w Kijowie, tworząc swą europejską strategię, omija Polskę — mówi ukraiński historyk ze Lwowa Wasyl Rasewycz. https://www.newsweek.pl/swiat/konfederacja-zatrula-w-polsce-konserwatystow-i-demokratow-czyniac-ich-zakladnikami/1b9cnnm Prezydent Karol Nawrocki Dziękujemy, że z nami jesteś! — Wraz z objęciem funkcji prezydenta RP przez Karola Nawrockiego rośnie zagrożenie, że Polska zacznie powoli dryfować w stronę Słowacji i Węgier. Już dziś staje się oczywiste, że rząd w Kijowie, tworząc swą europejską strategię, omija Polskę — mówi ukraiński historyk ze Lwowa Wasyl Rasewycz.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Newsweek: Wiele wskazuje na to, że Polska będzie prowadzić teraz podwójną politykę wobec Ukrainy, rząd przychylną Kijowowi, zaś prezydent Karol Nawrocki nieprzychylną, pełną historycznych uprzedzeń. Dostrzega Pan w tym niebezpieczeństwo?

Wasyl Rasewycz: — Nie sądzę, aby Ukraińców zaskoczył kolejny zwrot w tej kwestii. Szczególnie po ostatnim roku prezydentury Andrzeja Dudy i po dwóch kampaniach wyborczych, parlamentarnej i prezydenckiej, w czasie których politycy cynicznie grali kartą antyukraińską.

W kampanii wyborczej Karol Nawrocki po prostu wyraźnie artykułował poglądy swojego prawicowo-konserwatywnego środowiska, zaś teraz realizuje obietnice, które sam złożył. Problem nie polega na tym, że to może osłabić pozycję Ukrainy w Europie. Mamy się czym zajmować, my walczymy o swoje istnienie. I dlatego szukamy wiarygodnych sojuszników. Takim wiarygodnym sojusznikiem jest dla nas Unia Europejska. Od tego, jak bardzo spójne i konsekwentne będzie jej stanowisko w sprawie pomocy dla Ukrainy, zależą relacje na linii Zełenski-Trump. Zjednoczona Europa stała się czymś w rodzaju gwaranta, że nie dojdzie do dealu między Trumpem a Putinem kosztem Ukrainy.

Niestety, jak wiadomo, nie wszystkie państwa członkowskie zgadzają się w kwestii wsparcia Ukrainy. Weźmy choćby jawnie prorosyjskie stanowisko Słowacji i Węgier. Wraz z objęciem funkcji prezydenta RP przez Karola Nawrockiego, rośnie zagrożenie, że Polska zacznie powoli dryfować w stronę obozu Słowacji i Węgier. To oczywiście byłoby dla nas wielkim problemem. Jeśliby doszło do takiego dryfu, Polska nie będzie postrzegana w Kijowie jako gracz jej przychylny. Już dziś staje się oczywiste, że rząd w Kijowie, tworząc swą europejską strategię, omija Polskę.

Kwestia, czy władze w Kijowie będą lepiej dogadywały się z premierem Tuskiem niż z prezydentem Nawrockim, jest otwarta. W ciągu ostatnich dwóch lat zmieniła się bowiem polityka rządu i szerzej państwa polskiego wobec Ukraińców. W społeczeństwie ożył archaiczny resentyment i nawet obóz demokratyczny został zmuszony do przejęcia prawicowej retoryki. Mam na myśli np. koncepcję Rafała Trzaskowskiego o Ukrainie jako "państwie buforowym" albo jego propozycję ograniczenia 800 plus. Uważam, że Konfederacja zdołała zatruć swoimi ideami zarówno konserwatystów, jak i demokratów, czyniąc ich zakładnikami. Polityczny "dualizm" polskiego społeczeństwa prowadzi do fatalnego rozłamu w kwestii Ukrainy. Próby prowadzenia diametralnie różnych polityk zagranicznych przez prezydenta i premiera doprowadzą do zmniejszenia roli Polski w UE i jej marginalizacji.

Jak ocenia pan pierwszy miesiąc prezydentury Nawrockiego? Myślę oczywiście o relacjach polsko-ukraińskich? Nowy prezydent nie uznaje kwestii ukraińskiej za priorytet. Nie wiadomo, nawet kiedy pojedzie do Kijowa.

— Nawrocki był głównym beneficjentem kampanii antyukraińskiej przed wyborami prezydenckimi. Byłoby więc dziwne, gdyby teraz zaczął sam sobie szkodzić. A ponieważ antyukraińskie postulaty konfederatów stały się motywem przewodnim niemal wszystkich sił konserwatywnych i populistycznych, prezydent jest niejako zmuszony podążać dalej w tym kierunku.

Co ciekawe, podejście konfederatów do Ukrainy stało się w Polsce wzorem pragmatyzmu i asertywności. Powiem więcej, ujęło młodych Polaków, zmęczonych monotonią przeciągania liny w polityce między PiS a Platformą. Uważam, że to niezwykle negatywna tendencja, bo pod pozorem pragmatyzmu ludziom "sprzedaje się" eurosceptycyzm, ksenofobię i sprowadzanie relacji z Ukrainą do sfery komercyjnej. A to przekłada się na brak solidarności w wojnie przeciwko rosyjskiemu agresorowi. W Polsce zapanowało myślenie, "po co mamy wydawać pieniądze na Ukrainę, skoro Ukraińcy, żeby przeżyć i tak się będą bronić, a przy okazji powstrzymają Rosję przed atakiem na Polskę". Wychodząc z takiego założenia, prezydent Nawrocki nie musi szukać przyjaznego otwarcia w relacjach z Ukrainą. Potrzebuje raczej poparcia amerykańskiego prezydenta USA, aby umocnić się w kraju, a nawet zasłużyć na szczególną rolę "żołnierza Trumpa" w UE.

Pierwszy miesiąc prezydentury Nawrockiego poświęcony był wewnętrznej walce w kraju, czego przykładem jest konfrontacja Kancelarii Prezydenta z rządem. Postrzegam to jako rywalizację między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim przy wirtuozerskim "pośrednictwie" medialnym Mentzena. Jak można było się spodziewać, Karol Nawrocki zaoferował swoje usługi Donaldowi Trumpowi, aby promować jego idee w Europie. Prezydent i jego środowisko chcieliby przekształcić Polskę w przyczółek "trumpizmu" w UE. Niewykluczone, że mu się to uda, choć polskie społeczeństwo jest podzielone w swoich sympatiach politycznych równo na pół.

Obawiam się, że prezydent gra antyukraińską kartą z powodów pragmatycznych, a nie ideologicznych. Wykorzystuje antyukraińskie nastroje części polskiego elektoratu do celów politycznych, co uważam za niezwykle niebezpieczne.

— Czymś szalenie niebezpiecznym jest to, że dotąd kartą tą grały tylko siły ekstremalne, a teraz robią to elity polityczne. Nie należy jednak oczekiwać pogorszenia relacji ukraińsko-polskich, ponieważ te są już i tak już zepsute. Co gorsze, nie widać na horyzoncie polityków, którzy chcieliby je naprawić. Wszystko to sprawia, że Ukraińcy, którzy znaleźli się w Polsce po inwazji, czują się coraz bardziej zagrożeni. Chodzi mi nie tylko o zniesienie pewnych programów rządowych czy ograniczenie 800 plus, ale o antyukraińską histerię, która może doprowadzić do masowych incydentów. Antyukraińska polityka może przynieść państwu polskiemu wiele kłopotów. Przecież wiadomo, że masowy odpływ Ukraińców z kraju wpłynąłby negatywnie na kondycję polskiej gospodarki.

Prezydent Litwy Gitanas Nauseda uważa, że Ukraina powinna wejść do UE najpóźniej w 2030 r., ale Nawrocki po niedawnym spotkaniu z nim stwierdził, że ma w tej w kwestii "odmienną wizję". Nie obawia się pan, że prezydent RP stanie się teraz drugim hamulcowym w UE po Orbánie?

— W tym, co Nawrocki powiedział w Wilnie, nie było nic nowego. On jest od dawna przeciwnikiem wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej. Już w sierpniu oświadczył, że akcesji nie będzie do "czasu rozwiązania naszych spraw". Oczywiste jest, że prezydent historyk, mówiąc to, ma na myśli rozbieżności między Polską a Ukrainą w sprawie Wołynia i polityki pamięci.

Mówiąc prościej, uważa, że dopóki strona ukraińska nie przeprosi za rzeź wołyńską, o żadnej eurointegracji nie może być mowy. W Ukrainie wielu ludzi nie jest sobie nawet w stanie wyobrazić, że tego typu żądania mogą być stawiane państwu, które walczy o swoje istnienie. Co więcej, za kadencji Wołodymyra Zełenskiego polityka historyczna uległa radykalnym zmianom, za co prezydent jest wciąż atakowany przez prawicowych nacjonalistów. Nie wiem, dlaczego Polska nieustannie reanimuje stare problemy historyczne, wiedząc, że cały wysiłek państwa ukraińskiego skupia się na egzystencjalnej walce? Ukraina zniosła moratorium na ekshumację ofiar masowych mordów Polaków. W Puźnikach odbyły się pierwsze pochówki ekshumowanych ofiar. Niestety wygląda na to, że kwestia ekshumacji wołyńskich była tylko pretekstem, aby nie dopuścić do wstąpienia Ukrainy do UE.

Prezydent Nawrocki zaproponował zmiany w prawie, które prowadziłyby do zakazania używania w Polsce symboli związanych z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) oraz frakcją Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów — Bandery (OUN-B). Co na to strona ukraińska?

— Odpowiedź na to pytanie będzie krótka. Walka z trudną przeszłością za pomocą jej instrumentalizacji prowadzi donikąd. Ukraina, która zaciekle walczy ze śmiertelnym wrogiem, ma wystarczająco wielu niezaprzeczalnych bohaterów i symboli, które stały się dla nas święte. Tego nikt nam już nie zabierze.

]]>
Jacek Pawlicki
urn:uuid:d066d8bb-0246-4218-b4d7-7095e5afeea0 Sat, 13 Sep 2025 19:45:00 +0200 Wnioski z ataku Rosji są pesymistyczne. Ekspert: Polska i NATO zawiodły Polska była w stanie przechwycić tylko niewielką część rosyjskich dronów. Jeśli to są maksymalne możliwości natowskiego systemu ochrony powietrznej, jest to alarmujące — mówi wybitny znawca Rosji Keir Giles. I wskazuje, że Władimir Putin i kremlowscy planiści mogą czuć się dość komfortowo, bo ich przypuszczenia co do Donalda Trumpa się potwierdziły. https://www.newsweek.pl/swiat/wnioski-z-ataku-rosji-sa-pesymistyczne-ekspert-polska-i-nato-zawiodly/8kb8efv Służby w okolicach miejsca upadku rosyjskiego drona w miejscowości Mniszków. W nocy z wtorku na środę doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dużą liczbę rosyjskich dronów. Drony, które stanowiły bezpośrednie zagrożenie, zostały zestrzelone. Dziękujemy, że z nami jesteś! Polska była w stanie przechwycić tylko niewielką część rosyjskich dronów. Jeśli to są maksymalne możliwości natowskiego systemu ochrony powietrznej, jest to alarmujące — mówi wybitny znawca Rosji Keir Giles. I wskazuje, że Władimir Putin i kremlowscy planiści mogą czuć się dość komfortowo, bo ich przypuszczenia co do Donalda Trumpa się potwierdziły.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Newsweek: Czy wtargnięcie rosyjskich dronów na polskie terytorium to nowy etap w tej wojnie?

Keir Giles*: Rosja testuje granice. Sprawdza, na ile może sobie pozwolić. To "taktyka salami", polegająca na stopniowym normalizowaniu stanu wojny. Podczas tego incydentu polskie lotniska były zamknięte — podobnie jak wszystkie lotniska ukraińskie od lutego 2022 r. A to tylko drobny przykład chaosu, jaki Rosja może wywołać nawet w krajach, z którymi teoretycznie pozostaje w stanie pokoju. I jeśli nie zostanie odpowiednio powstrzymana, nie ma wątpliwości, że będzie działać dalej.

Kluczową kwestią jest to, kiedy cel rosyjskich działań zdecydujemy się nazwać po imieniu. Polska uznała, że nadszedł już ten moment, definiując ten incydent jako akt agresji. Teraz musimy sprawdzić, czy inne kraje europejskie i Kanada dołączą do Polski w podejmowaniu działań mających na celu powstrzymanie Rosji. Biorąc pod uwagę dotychczasowe doświadczenie, Rosja może być całkiem pewna, że Stany Zjednoczone pod rządami Donalda Trumpa nie zareagują w żaden znaczący sposób.

Myśli pan, że to było zamierzone?

— Naturalne podejrzenie jest oczywiście takie, że był to celowy atak. Jednak zwykle, gdy Rosja robi coś haniebnego, państwowy aparat medialny i "wojownicy informacyjni" są przygotowani i gotowi do działania. W tym przypadku mieliśmy do czynienia z ciszą, a następnie nieco zdezorientowaną reakcją ze strony Rosji. Za to Białoruś gorączkowo gestykulowała i mówiła: "Słuchajcie, przepraszamy, jest problem. To pomyłka, nie ma z nami nic wspólnego". Wszystko to razem sugeruje, że nie było to coś, na co Rosja była przygotowana.

Poza tym eksperci od wojny elektronicznej twierdzą, że nie jest całkowicie nieprawdopodobne, że te drony zboczyły z kursu z powodu ukraińskiej interwencji lub z powodu błędu — wystarczy odchylenie o 5 lub 10 stopni, aby zamiast uderzyć w Ukrainie, przeleciały przez Białoruś i dotarły do Polski. Jednym słowem: na razie nie wiemy na 100 proc. Pojawi się niebawem wiele innych dowodów, które będą przemawiać za celowością lub brakiem celowości.

Czy jeśli nie jest to celowe, nie powinniśmy się martwić? Załóżmy, że to przypadek. Czy to nie pokazuje, że do konfliktu między Rosją a Polską czy Zachodem może dojść również w wyniku przypadkowych zdarzeń?

— Absolutnie, ma pan rację. Poza tym nie może to odwracać uwagi od sedna sprawy: bez względu na to, czy to było zamierzone, czy nie, nie doszłoby do tego, gdyby Rosja nie prowadziła niesprowokowanej agresji na cele cywilne w Ukrainie. Zagrożenie dla ludności cywilnej w Polsce pozostaje takie samo. Jest to więc test nie tylko woli politycznej wśród sojuszników NATO, ale także gotowości i odporności samej Polski. Polska była w stanie przechwycić tylko niewielką część dronów: 4 z 19, co jest zaledwie ułamkiem tego, z czym Ukraina ma do czynienia każdej nocy. Jeśli to są maksymalne możliwości polskiego i natowskiego systemu obrony powietrznej, jest to alarmujące odkrycie. Rodzi pytania o zdolność Polski i innych państw UE do odparcia tego rodzaju ataków w przyszłości. A nie zapominajmy też, że Polska jest ponoć jednym z najlepiej przygotowanych krajów. Np. Wielka Brytania podobno rozpoczęła proces odbudowy systemu obrony kraju i ochrony ludności cywilnej, ale jak dotąd nie widać żadnych widocznych efektów.

Rosja zyskuje na tym incydencie, nawet jeśli nie jest on zamierzony, ponieważ dowiaduje się, jakie mogą być reakcje Polski, jej sąsiadów i sojuszników.

A jeśli Rosja zechce eskalować?

— Jest tyle różnych krajów i obszarów, w które można celować. To ciągle zmieniające się pytanie: "Gdzie Kreml może uzyskać maksymalne korzyści z ataku". Zależy to nie tylko od wojskowej równowagi sił, ale także od tego, gdzie może uzyskać maksymalny efekt polityczny i dyplomatyczny, a to niekoniecznie musi być w państwach pierwszej linii. Ponieważ problemem Rosji nie jest istnienie tych małych państw na jej peryferiach, które chce zdominować i rządzić z Moskwy. Problemem jest samo istnienie systemu międzynarodowego, który utrzymuje ich suwerenność i niezależność. Jeśli więc Rosja znajdzie inny sposób na wymierzenie ciosu w ten system, na pewno z tego skorzysta.

Mówimy dziś o "wojnie hybrydowej". Używając tego terminu, oszukujemy samych siebie. Chcemy zapomnieć, że wszystkie te działania stanowią przygotowania do rzeczywistych operacji bojowych.

W 2020 r. brałem udział w badaniu przeprowadzonym przez Szwedzką Agencję Badań Obronnych, w którym wymieniono miejsca i sposoby, w jakie Rosja mogłaby przeprowadzić tajne ataki w całej Europie przed jawnym atakiem militarnym na członka NATO — w celu sparaliżowania kontynentu i uniemożliwienia mu reakcji. I w ciągu ostatnich miesięcy obserwowałem, jak kolejne pozycje z tej listy były "odhaczane" przez Kreml: cyberataki, aktywacja zasobów ludzkich, zakłócanie sygnału GPS i innych systemów nawigacyjnych, w tym dla samolotów, ataki na podmorską infrastrukturę komunikacyjną i energetyczną oraz inne akty sabotażu fizycznego.

Za każdym razem, gdy Rosja przeprowadza tego rodzaju atak, dowiaduje się o zdolnościach danego kraju do wykrycia ataku, złagodzenia jego skutków i ścigania sprawców. Wszystko to pomaga planistom Kremla zidentyfikować najłatwiejsze cele, w które uderzą, gdy uznają, że nadszedł odpowiedni moment.

Francuski geostrateg Bruno Tertrais powiedział mi, że jeśli Putin będzie eskalował, to ponieważ w Europie jest tak wiele miejsc nieobjętych obroną powietrzną, może zaatakować nie Paryż czy Berlin, lecz Marsylię albo Kolonię. Jak realne jest to ryzyko?

— Absolutnie realne. Wielka Brytania nie ma zintegrowanego systemu obrony przeciwrakietowej. Jeden ze scenariuszy jest taki, że rosyjska Flota Północna i jej lotnictwo dalekiego zasięgu przemieszcza się na Morze Norweskie i stamtąd rozpoczynają ataki na Wielką Brytanię, przed którymi nie jesteśmy w stanie się obronić. Zresztą wiele krajów Europy Zachodniej nie ma środków, aby poradzić sobie z zagrożeniami powietrznymi, ponieważ zbyt długo miały luksus schronienia nie tylko za Amerykanami, ale także za krajami frontowymi, takimi jak Polska. Na zachodzie Europy wciąż pokutuje przekonanie, że aby tam zaatakować, Rosja musi przejść przez Polskę. To jedynie dowód ignorancji. Moskwa może również wystrzelić rakiety dalekiego zasięgu w kierunku stolic UE. Nie mówię tu o rakietach nuklearnych, ale o mniejszych, precyzyjnych atakach konwencjonalnych. Ćwiczyła to przez dziesięciolecia, zadając ciosy na ogromne odległości. Zresztą nie tylko za pomocą pocisków rakietowych: ale także poprzez cyberataki, poprzez wynajętych ludzi, sabotaż — za pomocą wszystkich środków, które widzieliśmy w działaniu w całej Europie w ciągu ostatniej dekady.

Po wtargnięciu rosyjskich dronów przez Polskę został uruchomiony artykuł 4 traktatu NATO: "Strony będą się wspólnie konsultowały, ilekroć, zdaniem którejkolwiek z nich, zagrożone będą integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze Stron". To dobry ruch?

— Artykuł 4 mówi o zaangażowaniu NATO bez żądania, by NATO cokolwiek zrobiło. W obecnych okolicznościach może nie być pewności, że artykuł 5 [zbrojna napaść na jednego z członków jest napaścią na cały Sojusz — red.] będzie przestrzegany, nawet jeśli nie ma wątpliwości, że była to — zamierzona lub nie — zbrojna napaść na Polskę. Dlatego artykuł 4 to miękka opcja dla Polski, dla NATO i dla sojuszników NATO. Ale zasadniczo wszystko, co mówi, to: "Mamy problem. Porozmawiajmy".

Co tak naprawdę Europa i NATO powinny zrobić po tym polskim incydencie?

— Od dawna istnieje wiele propozycji, w jaki sposób Europa mogłaby zapewnić sobie bezpieczeństwo. Jedną z nich jest inicjatywa European Sky Shield, w ramach której samoloty z krajów wspierających Ukrainę zapewniłyby bufor obronny w przestrzeni powietrznej zachodniej Ukrainy, tak aby zagrożenia powietrzne ze strony Rosji były zwalczane, zanim rakiety i drony dotrą do krajów takich jak Polska, a nie gdy już tam są. Jest to propozycja, która została opracowana przy założeniu, że Stany Zjednoczone nie będą zaangażowane, a zatem jest znacznie bardziej realna niż inne pomysły, jak choćby tzw. koalicja chętnych.

Decyzja o wdrożeniu Sky Shield po ataku dronów na Polskę pokazałaby Rosji, że nie może atakować bez konsekwencji, a także zapewniłaby konkretną ochronę. Równie prawdopodobne jest jednak, że przywódcy UE i Europy ograniczą swoje zaangażowanie do wyrażenia "zaniepokojenia", a może nawet "głębokiego zaniepokojenia". Jest to reakcja, której bezskuteczność od dawna jest przedmiotem parodii. Każda reakcja na działania Rosji, która nie będzie wystarczająco zdecydowana (czytaj taka, którą Rosja rozumie jako kosztowną), będzie oznaczała, że Europa nie zdała tego ostatniego testu, podobnie jak nie zdała wielu poprzednich.

Po spotkaniu Trumpa z Putinem i po spotkaniu w Białym Domu z europejskimi przywódcami, na którym zresztą nie było Polski, widzieliśmy eskalację ataków w Ukrainie, ataki na British Council i budynki UE w Kijowie etc. Teraz mamy incydent z dronami. Trudno nie wyciągnąć wniosku, że Putin uważa, że dostał wolną rękę od Trumpa i może robić, co mu się podoba.

— Putin i kremlowscy planiści mogą czuć się dość komfortowo, jeśli chodzi o niechęć Donalda Trumpa do zrobienia czegokolwiek, co mogłoby przeszkodzić Rosji. Ale incydenty takie jak ten w Polsce i atak na należącą do USA fabrykę na Ukrainie są dla Rosji sposobem na potwierdzenie, że Trump na pewno pozostanie bierny.

Tu słowo o Europie: wysiłki europejskich przywódców w Białym Domu polegały na starannie zaplanowanym masowaniu ego Trumpa, aby konkurować z hipnotycznym wpływem Putina. Chwalili go jako jedyną osobę zdolną przełamać impas i zakończyć wojnę. Fakt, że to Putin, a nie Trump, może zakończyć wojnę w każdej chwili, został przez nich starannie przeoczony.

Mieliśmy ostatnio deklarację Macrona o 26 krajach, które chcą wziąć udział w "koalicji chętnych" wspierającej Ukrainę. Czy jest jakiś powód, aby brać to na poważnie?

— W tej chwili nie ma powodu sądzić, że "koalicja chętnych" może mieć znaczenie dla bezpieczeństwa europejskiego w jakimkolwiek przewidywalnym scenariuszu. Ograniczenia europejskich możliwości zostały boleśnie przywołane w lutym, kiedy brytyjski premier Keir Starmer i inni doszli do wniosku, że bez wsparcia Stanów Zjednoczonych będzie to niemożliwe. Ponad 6 miesięcy później znajdujemy się w tej samej sytuacji, pomimo wszystkich rozmów prowadzonych za kulisami na temat tego, co kraje zachodnie mogłyby zrobić na Ukrainie. "Koalicja chętnych" nie przekształciła się w "koalicję zdolnych do działania"

Poza tym oczywiste jest, że ta koalicja wejdzie do gry — o ile wejdzie, co jest raczej nieprawdopodobne — dopiero wtedy, gdy główne operacje bojowe w Ukrainie ustaną. A obecnie nie ma perspektyw na zakończenie walk. Rosja na pewno nie ma takiego zamiaru. Chce po prostu wygrać wojnę.

Jest dziś jakakolwiek szansa, że damy Ukrainie prawdziwe gwarancje bezpieczeństwa?

— Zawsze istniała możliwość zapewnienia Ukrainie realnych gwarancji bezpieczeństwa, ale nikt nie był skłonny tego zrobić. Musimy dać Ukrainie tak potężne wsparcie, aby Rosja nie miała wątpliwości, że dalsze ataki wywołałyby konsekwencje druzgocące dla przywództwa Putina. Żadna inna gwarancja nie ma znaczenia.

*Keir Giles (ur. 1968) jest ekspertem Chatham House — Królewskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, który jest jednym z ważniejszych na świecie think tanków. Autor raportów dla NATO dotyczących rosyjskich sił zbrojnych. Jego "Moscow Rules: What Drives Russia to Confront the West" (2019) to jedna z najważniejszych książek dotyczących relacji Rosji z Zachodem. Ostatnio opublikował "Who will defend Europe?" (2024).

]]>
Maciej Nowicki
urn:uuid:e01293f8-1f42-4998-9022-1137b8e4cd04 Fri, 12 Sep 2025 17:18:39 +0200 Donald Trump opowiada bzdury o ataku rosyjskich dronów. Nie możemy tego ignorować Po ezopowym komentarzu Donalda Trumpa w sprawie ataku rosyjskich dronów na Polskę wszyscy zachodzili w głowę, o co mogło mu chodzić. Teraz już wiemy, że "Here we go!" znaczyło "I don't give a sh**". A w wersji ocenzurowanej "Radźcie sobie sami!". https://www.newsweek.pl/opinie/donald-trump-opowiada-bzdury-o-ataku-rosyjskich-dronow-nie-mozemy-tego-ignorowac/xyd8m94 Prezydent USA Donald Trump Dziękujemy, że z nami jesteś! Po ezopowym komentarzu Donalda Trumpa w sprawie ataku rosyjskich dronów na Polskę wszyscy zachodzili w głowę, o co mogło mu chodzić. Teraz już wiemy, że "Here we go!" znaczyło "I don't give a sh**". A w wersji ocenzurowanej "Radźcie sobie sami!".

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

— To mogła być pomyłka — odpowiedział prezydent USA na pytanie o rosyjskie bezzałogowce. — Niezależnie od tego, nie jestem zadowolony z niczego, co ma związek z całą tą sytuacją, ale mam nadzieję, że to się skończy — dodał. Gdyby nie Marek Wałkuski, który zdołał zaczepić Trumpa idącego do Marine One, wciąż żylibyśmy złudzeniami, że być może Stany Zjednoczone szykują zaostrzenie sankcji wobec Rosji. Słynne "Here we go" — które Trump umieścił w dniu ataku na swojej platformie społecznościowej — tłumaczono bowiem "Zaczyna się!" albo "No to zaczynamy!".

Dziś w Fox News opowiadał jeszcze większe bzdury. Znów sugerował, że rosyjskie drony nie naruszyły polskiej przestrzeni powietrznej celowo i relatywizował odpowiedzialność Rosji. — Nie będę nikogo tutaj bronił, ale [drony] zostały zestrzelone i [w związku z tym] wpadły w [polską] przestrzeń powietrzną. Nie powinny jednak znaleźć się tak blisko Polski — stwierdził. Przy okazji po raz enty powtórzył, że traci cierpliwość do Putina i nałoży na Rosję sankcje. Słów Trumpa — choć można je uznać za absurdalne — nie sposób jednak zignorować.

Słowa Trumpa o rosyjskich dronach. Nie można udawać, że nic się nie stało

Stany Zjednoczone są wciąż filarem NATO. A członkostwo w Sojuszu jest fundamentem bezpieczeństwa Polski. Przez trzy dni czekaliśmy na reakcję naszego największego sojusznika na bezprecedensowy atak ze strony Rosji. Amerykański przywódca rozmawiał wprawdzie w sprawie dronów z Karolem Nawrockim, ale najwyraźniej skończyło się na niczym. To nie rzekomo posiadający świetne kontakty w Białym Domu Nawrocki, ale korespondent radiowej Trójki zmusił prezydenta USA do skomentowania wydarzenia, które wstrząsnęło Polską. Trump od niechcenia wybąkał zdanie, którego wolelibyśmy nigdy nie usłyszeć. Zrelatywizował zagrożenie i podważył polskie ustalenia w sprawie intencji Rosji. A słowa z piątku potwierdziły, że to nie była pomyłka.

Wszystko to skłoniło polskie elity do przerwania milczenia. Pierwszy zareagował Radosław Sikorski, komentując doniesienie o słowach Trumpa swym profilu na portalu X: "To nie była pomyłka". Niedługo po nim również na X głos zabrał premier Donald Tusk: "My też chcielibyśmy, żeby atak dronów na Polskę był pomyłką. Ale nią nie był. I wiemy o tym". Korygowanie prezydenta narcyza, który bardzo źle reaguje nawet na polemikę, jest ryzykowne, ale Tusk z Sikorskim nie mogli zachować się inaczej. Udawanie, że nic się nie stało w momencie, kiedy prezydent USA podważa stanowisko polskiego rządu, byłoby nie tylko wielkim błędem, ale i politycznym asekuranctwem.

Trump został poinformowany o tym, co wydarzyło się w środę nad ranem nad Polską. Zapewne dotarły też do niego informacje, które ze źródeł NATO przeciekły do "Die Welt" — że pięć z rosyjskich dronów zmierzało w kierunku bazy Sojuszu. Zasugerował, że to pomyłka najpewniej dlatego, by nie drażnić Putina, do z którym chce się dogadać nie tylko w sprawie Ukrainy. Dzień wcześniej wiceprezydent J.D. Vance przyznał w "The Matt Gaetz Show", że Donald Trump nie widzi żadnego powodu, by dalej izolować Rosję gospodarczo.

Po uruchomieniu przez Polskę Art. 4 Traktatu Waszyngtońskiego (który ustanowił NATO i obowiązujące w Sojuszu zasady) wielu europejskich sojuszników zaoferowało wzmocnienie obrony Polski, czyli wschodniej flanki NATO. Holandia ogłosiła, że wyśle do Polski dwa systemy Patriot, systemy obrony przeciwlotniczej NASAMS i około 300 żołnierzy do ich obsługi. Dodatkowe samoloty o środki obrony przeciwlotniczej skierują do naszego kraju m.in. Niemcy, Francja i Wielka Brytania. Stany Zjednoczone, dysponujące najpotężniejszą armią w NATO i mające ponad 80 tys. żołnierzy (wraz ze sprzętem) w Europie nie zaoferowały Polsce nic.

Jakie wnioski płyną ze słów Trumpa o dronach?

Wnioski, jakie z tego płyną, są oczywiste.

Po pierwsze, Polska może liczyć tylko na europejskich sojuszników z UE i NATO, więc w naszym interesie jest zacieśnianie współpracy obronnej i wojskowej. Także w ramach dwustronnych umów tak jak stało się to w przypadku Francji, z którą kilka miesięcy temu podpisaliśmy Traktat o wzmocnionej współpracy i przyjaźni.

Po drugie, pozostawienie europejskich sojuszników samym sobie w momencie, kiedy Putin testuje odporność Zachodu, to początek końca NATO. Sugeruje to zresztą na łamach "The Atlantic" Robert Kagan, wybitny amerykański ekspert od stosunków międzynarodowych: "Putin ma na oku większą nagrodę, czyli rozpad NATO. Od wielu miesięcy prowadzi cichą wojnę przeciwko państwom NATO, mającą na celu podwyższenie kosztów i ryzyka dla krajów pomagających Ukrainie. Obejmowały one sabotaż kluczowej infrastruktury, podpalenia i próby zamachów. Reakcją administracji Trumpa było poinformowanie Europejczyków, że muszą sami się bronić, ponieważ Stany Zjednoczone nie mogą sobie już na to pozwolić, zasugerowanie znacznego wycofania sił amerykańskich z Europy, a ostatnio — anulowanie wieloletniego programu szkolenia obronnego dla sojuszników z regionu Morza Bałtyckiego"

I dodaje: "Cicha wojna była dla Putina sposobem sprawdzenia, na ile mu pozwolą Stany Zjednoczone. Brak reakcji administracji Trumpa zachęcił Putina do podjęcia kolejnego kroku i wprowadzenia cichej wojny na nowy poziom. Otwarcie atakując Polskę, Putin zmusił do postawienia na pierwszym planie kwestii zaangażowania Ameryki. Jedną rzeczą było to, że Trump nie zareagował na ciągłe ataki na cele cywilne na Ukrainie. Jeśli nie zareaguje teraz na rosyjski atak na Polskę, Europejczycy będą musieli przestać się oszukiwać i zmierzyć się z faktem, że Amerykanie naprawdę nie są po ich stronie" — dodaje.

Po trzecie, runęła w gruzy polityka zagraniczna PiS, której fundamentem były ślepa wiara w Donalda Trumpa i amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa. Zapewnienia o tym, że nie będzie redukcji amerykańskich żołnierzy w Polsce, mogą być niewiele warte w sytuacji, kiedy Trump nie reaguje na jawny akt agresji.

Po czwarte, przynajmniej na czas prezydentury Trumpa Polska wzorem Kanady musi zrewidować swój stosunek do Stanów Zjednoczonych. Nie będzie to łatwe, bo od czasu interwencji w Iraku Polska starała się być jednym z najbliższych i najbardziej lojalnych sojuszników USA w Europie.

Po piąte, musimy zacieśnić sojusz i wzmocnić współpracę obronną z Ukrainą. Ukraińska armia od ponad trzech lat skutecznie broni się przed znacznie większymi siłami Rosji, więc Wojsko Polskie mogłoby się od niej wiele nauczyć. Nieoficjalne informacje Reutersa, że polscy żołnierze przejdą na Ukrainie szkolenie ze zwalczanie dronów to tylko początek.

]]>
Jacek Pawlicki
urn:uuid:640db5cd-6aab-466d-9518-a440d2a6c5c6 Fri, 12 Sep 2025 06:00:00 +0200 Rosja atakuje Ukrainę z powietrza. "Kampania przybrała niespotykane rozmiary" Rosyjska ofensywa w Donbasie utrzymała schemat z poprzednich miesięcy, gdzie nacisk skoncentrowany na kilku kluczowych ośrodkach, a powolne, lecz kosztowne postępy na froncie lądowym są niewielkie. Za to intensywna kampania powietrzna wymierzona w zaplecze Ukrainy przybrała niespotykane rozmiary. https://www.newsweek.pl/swiat/rosja-atakuje-ukraine-z-powietrza-kampania-przybrala-niespotykane-rozmiary/t3ylj71 Mieszkanie w Kijowie, w które uderzył dron, 07.09.2025 Dziękujemy, że jesteś z nami! Rosyjska ofensywa w Donbasie utrzymała schemat z poprzednich miesięcy, gdzie nacisk skoncentrowany na kilku kluczowych ośrodkach, a powolne, lecz kosztowne postępy na froncie lądowym są niewielkie. Za to intensywna kampania powietrzna wymierzona w zaplecze Ukrainy przybrała niespotykane rozmiary.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Pod Pokrowskiem walki przybrały charakter systematycznego nacisku. Rosjanie próbowali jednocześnie wiązać ukraińskie siły atakami od południa, od kierunku Kotłyne — Piszczane i od północnego-wschodu na osi Nowoekonomiczne — Rodyńskie, dążąc do stopniowego oskrzydlenia aglomeracji Pokrowsk–Myrnohrad. Nie była to jednak skoordynowana operacja zaczepna z użyciem dużych sił, a w praktyce było to wiele lokalnych szturmów, infiltracji linii obronnych przez małe grupy piechoty pod przykryciem intensywnego ognia artylerii, z czego ostatnio Rosjanie rzadziej korzystali.

Oznacza to, że na front w końcu dotarły dostawy z fabryk. Ukraińcy odpowiadali ogniem precyzyjnej artylerii i kontratakami taktycznymi, starając się odciąć i neutralizować wysunięte pozycje przeciwnika. W ostatnim tygodniu dość znacznie wzrosła aktywność obu stron, lecz bez przełomu decydującego o losie miasta. Rosjanom udało się uzyskać miejscowe przyczółki i przesunąć linię o niewielką odległość, ale bez konsolidacji wielkiego klina. Ukraiński oficjalny serwis sił zbrojnych, ArmyInform, informuje o dużych rotacjach ukraińskich jednostek na tym odcinku, co z kolei może świadczyć o tym, że na front dotarły długo wyczekiwane posiłki.

Pozwoli to znacznie odciążyć jednostki walczące na tym odcinku od wielu miesięcy. Wyłom pod Dobropilem, który kilka tygodni wcześniej był największym źródłem niepokoju polskich mediów, ku uciesze Kremla, dziś nie ma już nawet większego znaczenia taktycznego. Toczą się jedynie walki o charakterze lokalnym, a wyłom nie jest punktem, z którego Rosja mogłaby prowadzić swobodne, szybkie uderzenia operacyjne. Dzięki ukraińskim kontratakom z końca sierpnia część rosyjskich grup została odsunięta lub odcięta i dziś bronią się w odciętych punktach. Ukraińcy jakoś szczególnie na nie nie naciskają, wiedząc, że prędzej czy później Rosjanie będą musieli się poddać z braku pożywienia i amunicji. W zasadzie wyłom dalej istnieje, ale jest przeciągającym się katarem, który wkrótce minie.

Stagnacja

Zarówno pod Toreckiem, jak i Wełykom Nowosiłką aktywność bojowa była mieszanką rajdów i prób skoordynowanych ataków. Rosjanie wykorzystywali tu artylerię dalekiego zasięgu i drony FPV do osłabiania ukraińskich punktów oporu, starając się zbudować lokalne przyczółki, które pozwoliłyby objąć palcami kolejne drogi zaopatrzeniowe. Ukraińcy kontynuowali politykę obrony opartej na wielowarstwowych punktach ogniowych oraz użyciu bezzałogówców klasy FPV do wykrywania i niszczenia zgromadzeń przeciwnika.

Komunikaty ukraińskiej armii wskazywały na regularne wymiany ogniowe, liczne próby szturmów nocnych i wycofania się Rosjan z niektórych przedpoli po kontruderzeniach, co wpisuje się w model bitew o mały, lecz kosztowny teren. Przyjęta taktyka powoduje nie tylko duże straty, ale przede wszystkim przynosi marne zdobycze terenowe. A przez padające w ostatnim tygodniu deszcze tempo natarcia jeszcze bardziej spadło, ponieważ żołnierze muszą brodzić w błocie. W dodatku rosyjskie mundury nie są odporne na warunki pogodowe i po namoknięciu robią się niezwykle ciężkie, co jeszcze bardziej utrudnia Rosjanom poruszanie się.

Wojna powietrzna

Rosja intensyfikuje ofensywę powietrzną przeciwko Ukrainie, wysyłając mieszaninę setek bomb latających typu Shahed / Geran i wabików Gerbera, którą wspiera niewielkimi partiami pocisków manewrujących i sporadycznie rakietami balistycznymi. Celem jest nie tyle precyzyjne wyeliminowanie jednego celu, ile przeciążenie i wykrwawienie systemu obrony przeciwlotniczej. Mechanizm przeciążenia jest prosty i zadziałałby na wszystkie systemy przeciwlotnicze niezależnie od ich zaawansowania technologicznego.

Ukraińskie baterie, systemy lufowe i myśliwce mają ograniczoną pulę pocisków i godzin pracy. Przy fali rzędu setek dronów Ukraińcy muszą wybierać priorytety, które cele zestrzelić kosztownymi środkami, które próbować zneutralizować systemami walki radioelektronicznej lub systemami lufowymi, a które po prostu odpuścić. Póki Rosjanie wysyłali do 200-300 bomb latających Ukraińcy utrzymywali skuteczność na poziomie ok. 90 proc. Jednak nawet bardzo sprawny system przy 400 — 800 masowo wypuszczonych środkach napadu powietrznego nie jest w stanie utrzymać takiego poziomu.

Na Ukrainie skuteczność przy takiej skali ataku spada do ok. 70 proc., a w przypadku największych nalotów nawet do 65 proc. Dzieje się tak, ponieważ każde odparcie kosztuje znaczące ilości zasobów. Od banalnego zużycia elementów, aż po spadające zapasy efektorów. A ukraińska armia raportowała dziesiątki i setki zestrzelonych dronów w poszczególnych atakach, co siłą rzeczy powoduje czasowe ograniczenie sprawności systemu. Przy tak przeciążonym systemie obrony przeciwlotniczej naruszenia przestrzeni powietrznej sąsiadów będą normą.

Przekonuje się o tym Białoruś, która od prawie roku prowadzi regularne dyżury, przechwytując wabiki i bomby latające. Większość Shahedów i Gerani, które miały zaatakować miasta na północnym zachodzie Ukrainy, od miesięcy wlatuje nad Białoruś, gdzie musi je zestrzeliwać białoruska obrona przeciwlotnicza. Bardzo często jest to nawet kilkadziesiąt środków napadu powietrznego, które gubią trasę, czy to ze względu na działania ukraińskich systemów walki radioelektronicznej, czy też po prostu w wyniku awarii.

Jednak w przypadku takich lotów nad państwami NATO nie można mówić o przypadku, a w większości są to zaplanowane działania Kremla, które mają nie tylko sprawdzić działania systemów przeciwlotniczych, ale także wprowadzić zamęt i wzmóc brak zaufania wobec władz wśród obywateli. Tego typu działań należy się spodziewać coraz więcej. I jeśli rząd i wojsko nie podejmą odpowiednich działań, to może zalać nas fala nie tylko dronów, ale także rosyjskiej propagandy. O ile przed pierwszymi Polska umie się bronić, tak przed drugą jest w tej chwili bezbronna.

]]>
Sławek Zagórski
urn:uuid:8db30f55-81d6-4b52-8b99-a4924183e5e7 Thu, 11 Sep 2025 14:38:23 +0200 Zagadkowa reakcja Trumpa na atak rosyjskich dronów. To nie jest dobry sygnał Atak rosyjskich dronów w nocy z 9 na 10 września był politycznie wymierzony nie tylko w Polskę i NATO, ale także pokojowe wysiłki Donalda Trumpa. Oczywiście nawet najtwardsze słowa nie zastąpią działań, ale wobec tej prowokacji Rosji twardych słów USA zdecydowanie zabrakło. Z czego może wynikać ta powściągliwość? Niestety, trudno być tu optymistą. https://www.newsweek.pl/swiat/zagadkowa-reakcja-trumpa-na-atak-rosyjskich-dronow-to-nie-jest-dobry-sygnal/evggxhx Donald Trump Dziękujemy, że jesteś z nami! Atak rosyjskich dronów w nocy z 9 na 10 września był politycznie wymierzony nie tylko w Polskę i NATO, ale także pokojowe wysiłki Donalda Trumpa. Oczywiście nawet najtwardsze słowa nie zastąpią działań, ale wobec tej prowokacji Rosji twardych słów USA zdecydowanie zabrakło. Z czego może wynikać ta powściągliwość? Niestety, trudno być tu optymistą.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Minęła ponad doba, odkąd rosyjskie drony naruszyły polską przestrzeń powietrzną. Prowokację naszego wschodniego sąsiada potępili czołowi przywódcy państw NATO.

Prezydent Francji Emmanuel Macron napisał po polsku na portalu X, że "wtargnięcie rosyjskich dronów w Polską przestrzeń powietrzną" było "nie do przyjęcia" i że potępia to działanie "w najostrzejszych słowach". Także kanclerz Friedrich Merz w imieniu niemieckiego rządu wyraził "stanowcze potępienie" agresywnego działania Rosji.

Na tym tle wyjątkowo powściągliwie zareagował amerykański prezydent Donald Trump — polityk niesłynący przecież ze specjalnie dyplomatycznego języka. Trump rosyjskiej prowokacji wymierzonej w Polsce poświęcił dosłownie dwa zdania na swoim koncie na portalu społecznościowym Truth Social: "O co chodzi z Rosją naruszającą Polską przestrzeń powietrzną? Zaczyna się". Jak dotąd nie potępił wprost ani ataku, ani działań Putina. Skąd ta powściągliwość amerykańskiego prezydenta?

Trump nie chce dać się sprowokować Putinowi?

Rosyjskie działania w nocy z 9 na 10 września były politycznie wymierzone nie tylko w Polskę i NATO, ale także w dyplomatyczne działania Trumpa zmierzające do zakończenia wojny w Ukrainie. W sytuacji, gdy Trump dokłada wszelkich starań, by wyjść Putinowi naprzeciw i skłonić go negocjacji z Zełenskim, rosyjski prezydent eskaluje konflikt. Nie tylko atakuje kolejne cele w Ukrainie, ale też narusza przestrzeń powietrzną państwa NATO, którego Stany Zjednoczone mają obowiązek bronić w razie ataku. W dodatku na przedmiot swoje prowokacji Rosja wybrała Polskę, kluczowego sojusznika Stanów na wschód od Odry. A jednocześnie państwo, gdzie urząd prezydenta od niedawna pełni Karol Nawrocki, uważany za jednego z najbliższych ideologicznie ruchowi MAGA europejskich liderów. Nawrocki rozmawiał zresztą z prezydentem USA po ataku, ale o przebiegu tej rozmowy wiadomo niewiele. Trump miał zapewnić o sojuszniczej jedności i pochwalić skuteczność biorących w operacji żołnierzy.

Być może Trump uznał, że wybuch gniewu będzie realizacją scenariusza Putina i że w tej sytuacji nie można dać się rozgrywać Rosjanom i trzeba zachować maksymalny spokój. Tak, by nie powiedzieć lub nie napisać czegoś, co dałoby Putinowi pretekst do zupełnego zerwania rozmów o zakończeniu wojny w Ukrainie i do obwinienia za brak pokoju amerykańskiego prezydenta. A zakończenie tego konfliktu to przecież sztandarowa obietnica Trumpa. Miało się to stać w pierwszych godzinach jego drugiej kadencji.

Problem z taką interpretacją, bardzo korzystną dla amerykańskiego prezydenta, jest jednak taki, że niespecjalnie przystaje ona do tego, co wiemy o impulsywnej osobowości Trumpa i jego stylu uprawiania polityki.

Niezależnie od tego, jakie by nie były motywacje Trumpa, to fakt, że na naruszenie przestrzeni powietrznej swojego kluczowego sojusznika zareagował tylko dwoma enigmatycznymi zdaniami, nie zdobył się na jasne potępienie ataku i nie wysłał publicznie Putinowi jasnego sygnału: to jest czerwona linia, na której przekroczenie nie pozwolę, może sprawiać wrażenie, że amerykański prezydent bagatelizuje cały incydent. Tymczasem tak jawne naruszenie prawa międzynarodowego i zasad dobrego sąsiedztwa domagało się potępienia, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak bliskie relacje łączą Polskę i Stany i rolę, jaką Stany odgrywają jako kluczowe państwo NATO.

Czy Trump będzie realnie w stanie zademonstrować siłę w relacjach z Putinem?

Oczywiście, przed kolejnymi prowokacjami i atakami ze strony Rosji nie ochronią nas najmocniejsze nawet słowa potępienia. Skuteczne mogą być tylko konkretne działania, uświadamiające rosyjskiej elicie, że akcje takie jak ta z nocy z 9 na 10 września będą miały bardzo nieprzyjemne konsekwencje.

Dlatego ważniejsze od tego, by Trump publicznie potępił incydent, jest to, by wysłał rosyjskiej elicie jasny sygnał, że podobne zachowania nie będą w przyszłości tolerowane. Niektórzy analitycy i politycy — jak szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, Sławomir Cenckiewicz — interpretują słowa Trumpa "zaczyna się", jako zapowiedź reakcji wobec Rosji.

Niestety, biorąc pod uwagę to, co działo się na linii Waszyngton-Moskwa, coraz trudniej jest uwierzyć w to, że Trump i jego administracja okażą się zdolni do zdecydowanych działań wobec reżimu Putina. Trump wielokrotnie już wypowiadał się o Putinie w ostrych słowach, groził uruchomieniem nowych sankcji i wzmocnieniem pomocy dla Ukrainy. Za każdym razem, gdy komentatorzy ogłaszali przełom w podejściu Trumpa do Rosji, amerykański prezydent wycofywał się z ostrej retoryki. Wyznaczał Putinowi terminy, w jakich miał podjąć negocjacje z Ukrainą, tylko po to, by je przesuwać. Groził nowymi sankcjami, a następnie rozwijał przed Putinem czerwony dywan na Alasce.

Wszystko wskazuje, że — zwłaszcza po tym, gdy Alaska nie przyniosła żadnego przełomu — Trump jest coraz bardziej sfrustrowany kręcącymi się w miejscu negocjacjami z Putinem. Wpis o incydencie z dronami także najpewniej wyraża tę narastającą frustrację. Ta frustracja nie jest się jednak jak dotąd w stanie przełożyć na gotowość amerykańskiego prezydenta do tego naprawdę użyć amerykańskiej siły — dyplomatycznej, ekonomicznej i wszelkiej innej — w relacjach z Rosją.

Bo jest oczywiste, że ustępstwa i przyjazne gesty nie działają na Putina, że bez zdecydowanej demonstracji siły wobec Rosji nie zobaczymy żadnego przełomu w kwestii wojny w Ukrainie i ciągle będziemy kręcić się w kółko. Stany będą wzywać do negocjacji, grozić sankcjami i wyznaczać nowe terminy, a Rosja będzie grać na czas i urządzać nowe prowokacje. A przy tym testować, jak daleko może się posunąć. I tak długo, aż za swoje prowokacje reżim Putina nie zapłaci realnej ceny — np. w postaci nowych sankcji — tak długo będzie posuwać się coraz dalej.

Trump będzie miał inne zajęcia

Jednocześnie dla Trumpa wojna w Ukrainie nie jest i nigdy nie była kluczowym frontem. Globalnie o wiele istotniejszy dla obecnej administracji jest obszar Indo-Pacyfiku i wielka strategiczna rywalizacja z Chinami o rolę światowego hegemona. A dla samego Trumpa jeszcze istotniejsza od tego jest sytuacja wewnętrzna.

Ta zaś nieustannie generuje kryzysy. Prezydent jest wyjątkowo niepopularny, za rok czekają go wybory połówkowe, po których jego partia może utracić kontrolę nad Kongresem, co zablokuje możliwość realizacji agendy MAGA. W kraju narasta polityczny konflikt i polaryzacja. Teraz do temperatury wrzenia ten amerykański kocioł podgrzeje zabójstwo popularnego influencera ruchu MAGA, Charliego Kirka. Trumpowska baza jest wściekła i domaga się zemsty, Trump nakazał obniżenie amerykańskich flag do połowy masztów i obwinia o to, co się stało "radykalną lewicę" i media, rzekomo demonizujące prawicę. Jak można się obawiać sprawa Kirka, jeśli nawet nie zajmie teraz w całości uwagi prezydenta, to całkowicie przesłoni w komunikacji Białego Domu to, co stało się w nocy z wtorku na środę w Polsce.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:8f3e26d7-25e7-4de6-b84f-06f6446ae06f Thu, 11 Sep 2025 11:34:00 +0200 Jak zabezpieczyć się przed wojną? "Radio na baterie się nie przyda" – Ostatnio napisał do mnie lekarz, zapytał, co z tą wojną, czy to już ten moment, w którym powinien się pakować. Pomyślałem sobie: lekarz? Teoretycznie powinien zostać, pomagać, ratować – mówi Marcin Samsel, ekspert do spraw bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego. Tłumaczy, jak przygotować się na wypadek zagrożenia. https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/jak-zabezpieczyc-sie-przed-wojna-radio-na-baterie-sie-nie-przyda/fdef6g3 Jak zabezpieczyć się przed wojną? Ekspert podaje kilka sposobów. Materiał archiwalny Czy opłaca się kupować złoto? | Podcast FAKT O PIENIĄDZACH – Ostatnio napisał do mnie lekarz, zapytał, co z tą wojną, czy to już ten moment, w którym powinien się pakować. Pomyślałem sobie: lekarz? Teoretycznie powinien zostać, pomagać, ratować – mówi Marcin Samsel, ekspert do spraw bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego. Tłumaczy, jak przygotować się na wypadek zagrożenia.

"Newsweek": Boimy się, że będzie wojna. To zrozumiałe?

Marcin Samsel*: Dlaczego "będzie"? Przecież wojna już jest, uczestniczymy w niej. Nie rozumiem, dlaczego wolimy wmawiać sobie, że dopiero nadejdzie. Przestańmy się okłamywać i zastanawiać, kiedy wybuchnie, bo już wybuchła.

Materiał archiwalny
Materiał archiwalny

Wcześniej wydawała się odległa i w Polsce mało kto się bał. Teraz nie boi się wojny już tylko co trzeci z nas. Zaczęliśmy panikować?

– I zaczęliśmy kupować. Ostatnio bardzo chętnie maski przeciwgazowe. Dostaję pytania, gdzie kupić, jaką kupić? Mówię wtedy: dla psa też? Bo niby dlaczego tylko dla siebie? To sarkazm, oczywiście. Na to jednak słyszę całkiem poważnie: "Nie pomyślałem". Bardzo polecam myślenie.

Może, zamiast wydawać na maski, najpierw zastanówmy się, jak szybko wraz z rodziną damy radę uciec w bezpieczne miejsce. Warto zawczasu wybrać sobie takie, które będzie najbezpieczniejsze w danej sytuacji. Nie musi być daleko od domu, ale wystarczająco daleko od tego, co może być zagrożeniem czy celem ataku.

Warto sprawdzić ważność dokumentów, wyrobić w sobie nawyk kontrolowania, ile paliwa jest w baku samochodu. Niektórzy mają zwyczaj tankować, dopiero gdy już zapali się kontrolka. Tymczasem zawsze warto mieć paliwo w samochodzie. Nie dbamy o tak proste rzeczy, a kupujemy coś, z czego nie skorzystamy albo nie będziemy wiedzieć, jak użyć.

Naprawdę nie rozumiem tego nagłego zainteresowania maskami. Zaraz mi się przypomina czas pandemii COVID-19 i to, jak wielu ludzi nie potrafiło poprawnie założyć prostej maseczki na nos i usta. Ciekaw jestem, jak by nosili maskę przeciwgazową.

Co się z nami dzieje? Najpierw odsuwaliśmy myśl o wojnie, ignorowaliśmy zagrożenie, a teraz wahadło odbiło w drugą stronę?

– Podejmujemy chaotyczne decyzje na podstawie małej ilości informacji. Ktoś na tym nieźle zarobi. Niektórzy na przykład kupują teraz dom w Hiszpanii, jedni myślą o tym, żeby wyjechać tam zawczasu, inni myślą: wyjadę, gdy zrobi się niebezpiecznie. Tylko jak się tam dostaną, gdy tutaj już będzie groźnie? Może nawet nie zdążą wyjechać ze swojej dzielnicy? Mówimy dużo o zagrożeniu, ale niewiele robimy, żeby w razie czego umieć sobie z nim realnie poradzić. Jesteśmy nieprzygotowani nie tylko na wypadek wojny, ale w ogóle nie wiemy, jak sobie radzić w różnych innych kryzysowych sytuacjach. Gdy prowadzę szkolenia w firmach czy szkołach i pytam: co zrobicie, gdy w sytuacji masowego zagrożenia, trzeba będzie udzielić pierwszej pomocy? Najczęściej słyszę: zadzwonię pod 112. To absurdalne. Bo co się wtedy stanie? Otóż nic się nie stanie. Przypomnijmy sobie 2017 r., gdy przez jedną czwartą Polski przeszła nawałnica, drzewa łamały się jak zapałki i do wielu miejsc żadne służby nie były w stanie dojechać. Do dzieci, które były wówczas na obozie w Suszku szybciej dotarli mieszkańcy najbliższej wsi, niż pogotowie czy straż.

Wtedy było widać, jak to jest, gdy mamy groźną sytuację na dużym obszarze i służby nie mogą się przebić, żeby udzielić pomocy. Trzeba zorganizować się samemu, działać lokalnie. A tego się nie ćwiczy. Ciągle żyjemy w przeświadczeniu, że jakoś to będzie, może państwo zadziała, dojedzie, da, pomoże, uratuje. Tymczasem państwo też wiele spraw zaniedbało, wiele odpuściło, działa chaotycznie i teraz – na szybko – nas dozbraja.

Planuje też zainwestować w schrony, bo okazało się, że nie mamy albo są w opłakanym stanie. Na remonty trzeba byłoby wydać 2,7 mld zł.

– To, że temat schronów stał się popularny, pokazuje, że o współczesnej wojnie myślimy trochę jak o II wojnie światowej. Wydaje nam się, że przed każdym atakiem jest alarm i wszyscy zdążą zejść do schronu. Wciąż mamy takie wyobrażenie, że zanim przeciwnik przygotuje się do wystrzelenia rakiety, sojuszniczy wywiad się o tym dowie, poinformuje nasze służby, zawyją syreny.

Tymczasem do odpalenia Iskandera wystarczy kwadrans – licząc czas potrzebny do rozstawienia wyrzutni, wystrzelenia. Z obwodu Królewieckiego do Gdyni, gdzie mieszkam, taka rakieta doleci w 2,5 minuty. Nawet nie zdążę założyć kurtki. Dobrze byłoby więc, żebyśmy nie tylko opowiadali o schronach, ale zastanowili się, gdzie się schować, gdyby nie było czasu na ucieczkę. W jakiej części domu bylibyśmy najbezpieczniejsi? W taki sam sposób powinniśmy myśleć o najbliższej okolicy – rozejrzeć się, wyobrazić sobie, które miejsce można byłoby wykorzystać i w jakiej sytuacji. W ogóle czas najwyższy wyrobić w sobie nawyk obserwacji, nauczyć się analizować zagrożenia, planować ucieczkę, szukać bezpiecznego miejsca. Nie tylko z myślą o wojnie, ale biorąc pod uwagę choćby gwałtowne zjawiska atmosferyczne. To jak bardzo ignorujemy zagrożenia, widać było w świąteczny poniedziałek, w czasie wichur na Podhalu.

Zginęło pięć osób.

– Mogłoby nie być tylu ofiar, gdybyśmy potrafili ocenić sytuację, ale nie potrafimy. Odrzucamy myśl o zagrożeniu. Dlaczego ludzie – nawet gdy już bardzo wieje, gdy łamią się drzewa – nie zostają w domu? Oglądałem nagrania z tego dnia: już była wichura, drzewa były bliskie złamania, a ludzie nadal byli na szlaku. Czy to niewiedza? Aż trudno uwierzyć. Przecież wiadomo, że wichura może wyrwać drzewo z korzeniami. Czy to efekt wyparcia, naiwnego myślenia, że mnie się nic nie stanie, mnie drzewo na głowę nie spadnie? Jeżeli wieje i widzimy już ekstremalne pozycje drzew, latające papiery, schowajmy się, nie wyjeżdżajmy z domu, nie idźmy do lasu czy parku, w którym są stare drzewa i spadająca gałąź może nas zabić.

Niedawno Rządowe Centrum Bezpieczeństwa uruchomiło stronę internetową, która ma zwiększyć świadomość zagrożeń. Jest tam o tym, co robić, gdyby doszło do ataku czynnikami chemicznymi, biologicznymi, radiologicznymi, nuklearnymi. Jest zakładka: bądź gotowy.

– Nagle sobie uświadomiliśmy, że dobrze być gotowym.

Jest instrukcja, jak spakować plecak ewakuacyjny. Radzą, żeby poza dokumentami, zapalniczką, żelem do dezynfekcji czy kombinerkami zabrać m.in. mapę z lokalnymi drogami.

– Czy ktoś jeszcze pamięta, jak się posługiwać tradycyjną, papierową mapą? Nikt już chyba tego nie robi. Są mapy cyfrowe, GPS-y. Oni tam też radzą zabrać radio na baterię, chociaż mamy radio w telefonie. Mentalnie wciąż osadzeni jesteśmy w ubiegłym wieku, co mnie bardzo denerwuje. Spójrzmy, jak wyglądają współczesne konflikty zbrojne. Mamy Ukrainę, Izrael, mieliśmy Czeczenię. Jest z czego wyciągać wnioski. Na przykład wojna w Ukrainie jasno pokazała, że najważniejsze są sieci teleinformatyczne. One – po każdym ataku – naprawiane są w pierwszej kolejności, bo pozwalają mieć dostęp do informacji, ale też podtrzymują systemy finansowe. Dzięki temu, że sieć działa, ludzie mogą obracać pieniędzmi, kupować. Tam najważniejsza i naprawiana w pierwszej kolejności jest właśnie sieć teleinformatyczna. A my o radiu na baterie.

Pan ma już plecak spakowany?

– W mojej rodzinie wszyscy od dłuższego czasu jesteśmy przygotowani na wypadek różnych zagrożeń, nie czekaliśmy, aż zacznie się mówić o wojnie. Przy czym nie staliśmy się nagle prepersami, ale pomyśleliśmy o tym, żeby mieć plan. Wiemy, co robić, w zależności od tego, jak rozwinie się sytuacja. Mamy omówione warianty A, B, C, D. Jesteśmy przygotowani do bycia w trudnych warunkach przez dłuższy czas. Tak, mamy te podstawowe rzeczy, które zaleca się mieć w plecaku ewakuacyjnym, a nawet kilka dodatkowych.

Rozwijam w swoich dzieciach umiejętności w zakresie udzielania pierwszej pomocy, analizy zagrożeń, szukania bezpiecznego miejsca, a nie opierania się na tym, że zawsze będę w pobliżu i powiem, co robić, bo mnie może akurat przy nich nie być albo mogę stracić czujność, mogę ulec wypadkowi. Skoro teraz tyle mówi się o wojnie, to zastanówmy się: co bym zrobił w wojennej rzeczywistości, jak bym się zachował? Co w takiej sytuacji byłoby dla mnie źródłem informacji? Skąd będę czerpał wiedzę o tym, co się dzieje w okolicy? Pomyślmy, kiedy ostatni raz sprawdzaliśmy ważność dokumentów? Czy zawsze mamy przy sobie pieniądze? Prepersi twierdzą, że można nie mieć pieniędzy, ja twierdzę, że trzeba mieć. Tak jak ważne dokumenty, ciepłą odzież, śpiwór. Przy czym nie dajmy się teraz wciągnąć w jakieś napędzane paniką zakupy, pomyślmy o tym, co z tego, co już mamy, mogłoby się nam w razie czego przydać.

To są czasami bardzo prozaiczne rzeczy, a bardzo przydatne w trudnych sytuacjach, na przykład folia spożywcza, folia stretch, szara taśma silver, trytytki czyli plastikowe opaski zaciskowe. A przede wszystkim powinniśmy mieć pomysł, co ze sobą – w razie czego – zrobimy, dokąd – w razie czego – uciekniemy? Przez to, że wielu – także specjalistów – wyobraża sobie, że współczesne konflikty wyglądają trochę jak II wojna światowa, to też ewakuację wyobrażają sobie jak wielką akcję koordynowaną przez państwo. Myślą, że państwo zorganizuje ewakuację. Tymczasem większość ludzi, przy tej mobilności, jaką mamy teraz, ucieknie sama. Państwo musi myśleć, jak ewakuować tych, którzy nie są w stanie sami tego zrobić – pensjonariuszy ośrodków pomocy społecznej, ludzi starszych, mieszkających samotnie. Tym ludziom trzeba będzie pomóc.

Czy opłaca się kupować złoto? | Podcast FAKT O PIENIĄDZACH

Mówimy: "ewakuacja", "bezpieczne miejsce", "uciekać". Nie mówimy: "zostać", "walczyć". W tej rozbudzonej ostatnio atmosferze wojennej nie mówi się o walce, mówi się, co zabrać, gdzie uciec.

– Ostatnio napisał do mnie lekarz, zapytał, co z tą wojną, czy to już ten moment, w którym powinien się pakować. Pomyślałem sobie: lekarz? Teoretycznie powinien zostać, pomagać, ratować. Jednak prawda jest taka, że większość z nas ucieknie. W razie czego, tak jak w Ukrainie, zostanie niewielu, walczyć będzie najwyżej 2–3 proc. społeczeństwa. To są normalne zachowania ludzi w sytuacji zagrożenia – część z tych, którzy zostają w kraju objętym wojną, pracuje, część zgłasza się do obrony cywilnej. A większość po prostu ucieka. Nie chwyci za broń, nie będzie walczyć.

"Specjalna operacja wojskowa" Putina w Ukrainie nie przebiega tak, jak sądził, że będzie przebiegać, ale też Putin nie słabnie tak, jak wszyscy sobie to wyobrażali. Zmieniła się narracja o wojnie. Ostatnio padło pytanie: czy Putin uderzy w NATO podczas wyborów w USA. Poza tym coraz częściej czytamy, że kraje NATO "zwiększają swoje wysiłki w zakresie obronności". Dostajemy komunikaty w tonie "Rosja zaatakuje", "trzeba się przygotować". Wysyłane są tak otwartym tekstem, że chyba nie ma się co dziwić tym lękom, jakie są w ludziach?

– Przywódcy krajów, z których płyną komunikaty o "zwiększaniu wysiłków obronnych", dobrze zdają sobie sprawę z tego, w jakim położeniu są ich kraje, czego im brakuje. NATO też – jak każda organizacja – ma poza mocnymi stronami także, niestety, swoje słabości. I Rosjanie doskonale o nich wiedzą, analizują je, robią, co potrafią, żeby te słabości pogłębić. Podsycają konflikty w różnych regionach, teraz wszyscy patrzą na Izrael, ale zobaczmy, co się dzieje w Serbii i Kosowie.

Będą podgrzewać nastroje, więc sami sobie tego nie róbmy. Lepiej choć trochę uspokoić atmosferę, ale równocześnie więcej robić, naciskać na polityków, żeby podejmowali wobec Rosji działania radykalne i byli konsekwentni. Nadal można pokrzyżować plany Putina, ale potrzebne są działania, a nie tylko opowiadanie o tym, co powinno się zrobić. Tyle mówiło się o sankcjach, później okazywało się, że tylko się mówiło. Dlaczego Europa nadal kupuje rosyjskie produkty?

W Unii nie udało się przeforsować tak prostej sankcji, jak zamknięcie granic na produkty z Rosji. Po wybuchu wojny w Ukrainie mówiło się o tym, że Rosja stanie z braku części, jakie ściągała wcześniej z Zachodu. Nie stanęła, czyli jakoś dostaje to, czego potrzebuje. Wszyscy sobie wyobrażali, że większość samolotów Rosjanie będą musieli – z braku części – uziemić. A one latają.

W ubiegłym roku mieliśmy serię zdarzeń, które ewidentnie były "sprawdzaniem" naszych systemów. A to rosyjskie śmigłowce wleciały na nasze terytorium, a to były problemy na kolei – z różnych miejsc nadawany był sygnał radio–stop, który powodował alarmowe hamowanie pociągów, innym razem coś tak namieszano w systemach, że składy wypadały z torów albo zderzały się ze sobą. Teraz nie mówi się równie dziwnych sytuacjach, czy to znaczy, że Rosjanie sobie odpuścili testowanie naszych systemów?

– Oczywiście testują. I tak jak w innych krajach, analizują sytuację wewnętrzną, podsycają konflikty, podejmują różnego rodzaju działania, przede wszystkim dezinformujące, szukają poparcia. Nagle słyszymy wezwania do tego, żeby nie zwiększać sankcji gospodarczych. Ktoś im pomaga. I to nie muszą być politycy z pierwszych stron gazet. W wielu krajach powiązanych z Rosją, skorumpowany, opłacany przez rosyjskie służby jest drugi, trzeci garnitur polityków. Tam powinno się szukać powiązań. Jednak jak się nie ma odpowiedniej ilości służb, ludzi dobrze przygotowanych do analizy sytuacji i szybkiego reagowania, to się ma, co się ma. Czy u nas ktoś analizuje, dlaczego protest rolników wybuchł akurat teraz? Jaka jest na tych protestach narracja? Jak ona jest wykorzystywana przez służby rosyjskie i białoruskie? Dlaczego protesty były na granicy z Ukrainą, ale już na granicy z obwodem królewieckim nie? Dlaczego tam było spokojnie? Naprawdę dużo jest pytań w sprawie tych protestów.

Niektórzy tam zachęcali Putina do zrobienia u nas "porządków". A równocześnie mamy w kraju taki strach przed wojną, że kupujemy maski przeciwgazowe. O co tu chodzi? Boimy się wojny i chcemy być przygotowani? Czy to tylko taki zryw, który nam szybko przejdzie?

– Prawdopodobnie przejdzie. Ludzie trochę sobie poopowiadają o tym, co by zrobili "na wypadek wojny". I część na tym poprzestanie. W samorządach czy firmach nie żyje się wojną, w ogóle nie widzę działań. Obawiam się, że w razie czego, samorządy okażą się największą słabością systemu. Dlaczego przez lata zaniedbywaliśmy obronę cywilną? Bo zawsze był ważniejszy chodnik, basen. Z tego samorządowcy byli rozliczani przez wyborców. To, jak bardzo sobie nie radzą w sytuacjach kryzysowych, było widać po tym, co stało się z Odrą. Widzieliśmy strach przed podjęciem decyzji, brak koordynacji działań, w jednym województwie postępowali tak, w drugim śmak, jeden powiat coś robił, drugi nic i te śnięte ryby płynęły… Podobnie jest w firmach: poczekamy, zobaczymy. W wielu prywatnych, ale też i państwowych nikt nie ma żadnego pojęcia, jak powinien zachować się w sytuacji kryzysowej, nawet nie chodzi o wojenną. Po prostu nagle zdarzy się coś, co będzie wymagać niestandardowych działań, wstrzymania produkcji czy przeniesienia w inne miejsce. Gdzie ją przenieść? Ilu ludzi będzie potrzebnych, żeby firma w ogóle mogła istnieć? Jak, w razie kryzysu, wszystko na nowo zorganizować.

W Polsce nie istnieje coś takiego jak procedury zarządzania ryzykiem – BCM: Business Continuity Management. Nie ma takiej tradycji, jest raczej tradycja chaosu.

Mimo że większość z nas tak bardzo teraz boi się wojny, to ten strach nie zmotywuje nas na tyle, żeby podjąć sensowne działania?

– W firmach, szczególnie prywatnych, nie chce się wydawać pieniędzy na zarządzanie ryzykiem, trzeba byłoby zbudować struktury. Miałem ostatnio taką rozmowę z właścicielem firmy: "Po co mam budować jakieś struktury, skoro wojna może się nie zdarzy?" Nie rozumiał, że tu nie chodzi o to, żeby być przygotowanym na wojnę. Chodzi o to, żeby przygotować się na większość współczesnych zagrożeń.

* Marcin Samsel — ekspert do spraw bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego, ratownik, wykłada w Wyższej Szkole Administracji i Biznesu w Gdyni.

]]>
Małgorzata Święchowicz
urn:uuid:fe9e3fb6-7792-49aa-a267-054bcb14054f Thu, 11 Sep 2025 09:51:00 +0200 Rosyjskie drony nad Polską. Tusk i Nawrocki zadziałali jak trzeba — Rosjanie tymi dronami wysłali nam komunikat — mówi płk Robert Stachurski, były szef Obrony Powietrznej Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych. https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/rosyjskie-drony-nad-polska-tusk-i-nawrocki-zadzialali-jak-trzeba/h2vpepf Prezydent Karol Nawrocki i premier Donald Tusk. Dziękujemy, że jesteś z nami! Donald Tusk o rosyjskich dronach w Polsce. Najnowsze informacje Szok, obawa, dramat. Rosyjski dron zniszczył ludziom dom — Rosjanie tymi dronami wysłali nam komunikat — mówi płk Robert Stachurski, były szef Obrony Powietrznej Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

"Newsweek": O której drony zaczęły do nas wpadać?

Płk Robert Stachurski*: — Już około pierwszej w nocy były sygnały, że coś się dzieje — głównie na Lubelszczyźnie i Podlasiu. Od razu pojawiły się pytania: czy to kolejna prowokacja, czy już atak?

Gdy rozmawiamy, nie wiemy jeszcze, ile dronów wleciało w polską przestrzeń. Na razie mówi się o 19.

— Te, które dotąd udało się odnaleźć, bo upadły albo zostały zestrzelone, to przede wszystkim drony Gerbera — trudno wykrywalne, które są wykorzystywane przez Rosję w działaniach wojennych w Ukrainie głównie w roli "wabików". Są wykonane z tworzyw sztucznych, częściowo styropianu, mogą wykonywać zadania zwiadowcze, a więc "patrzeć", gdzie są rozlokowane ośrodki obrony powietrznej, w tym stacje wykrywania. Są wysyłane głównie po to, by zmęczyć obronę powietrzną. Mają za zadanie wzbudzić system, bo jak tylko wleci dron, to stacje radiolokacyjne, wojska radiotechniczne czy obrony przeciwlotniczej muszą reagować. Ponieważ "coś" leci, operatorzy wyszukują w przestrzeni powietrznej ten obiekt latający, a mówiąc inaczej środek napadu powietrznego. "Wabiki" są o tyle groźne, że mogą lecieć na wysokości powyżej 500 metrów, system obrony powietrznej skupia się na ich wyszukaniu i śledzeniu, a tymczasem dołem, czyli na niższej wysokości mogą zostać puszczone uderzeniowe drony Shahed, które mają wykonać zadanie bojowe, np. zniszczyć jakieś obiekty infrastruktury krytycznej. Zresztą "wabiki" też mogą przenosić ładunki wybuchowe o wadze 5-7 kg. Jeśli taki ładunek spadłby na dom, to nie byłoby już dachu, ścian i byłby ogromny pożar. Myślę, że wejście w naszą przestrzeń tylu dronów to test naszego systemu. A to, że doszło do tego właśnie teraz, ma związek z ćwiczeniami Zapad i tym, jak stanowczo premier Polski zapowiedział zamknięcie w tym czasie granic z Białorusią. Rosjanie wysłali nam komunikat: zamknięcie granicy nic wam nie da.

Ćwiczenia Zapad–2025, które rozpoczną się 12 września na Białorusi i w obwodzie królewieckim powodują, że mamy tuż przy naszej granicy przynajmniej 30 tys. wrogo do nas nastawionych żołnierzy. A według niektórych doniesień 45 albo nawet i 80 tys. Chcą, żebyśmy się bali?

— Ćwiczenia Zapad są przeprowadzane co dwa lata i zawsze z taką myślą, żeby wywołać niepokój, poczucie destabilizacji. Nasz kontrwywiad i wywiad dokładnie analizują rozmieszczenie sił i jestem pewien, że biorą pod uwagę różne scenariusze. To masowe pojawienie się dronów w naszej przestrzeni może nie być jedynym działaniem Rosji. Patrząc na postępowanie Putina, nie da się niczego wykluczyć.

Cały świat komentuje wtargnięcie rosyjskich dronów do Polski, bo to — jak podają — nowa sytuacja dla Polski i NATO. Jedni twierdzą, że Rosja w ten sposób testuje obronę naszego kraju, a w zasadzie całego Sojuszu, ale np. norweskie media podały, że mogła to być masowa awaria rosyjskich bezzałogowców. Wierzy pan w awarię?

— Nagła awaria na taką skalę? Tu nie ma przypadku. Drony leciały po zaprogramowanej trasie. Moim zdaniem to sygnał: będziemy was nękać, wzbudzać strach w społeczeństwie. W tych miejscowościach, w których spadły szczątki dronów ludzie zaczęli się bać o swoje bezpieczeństwo. Szybko pojawiły się pytania: dlaczego nie zostaliśmy ostrzeżeni?

Donald Tusk o rosyjskich dronach w Polsce. Najnowsze informacje

Donald Tusk na platformie X o godz. 4.19 poinformował, że "trwa operacja związana z wielokrotnym naruszeniem polskiej przestrzeni powietrznej, a przeciwko obiektom wojsko użyło uzbrojenia". O godz. 6.16 Sztab Generalny WP zakomunikował, żeby "w przypadku odnalezienia zestrzelonych dronów lub ich fragmentów" nie zbliżać się do nich, nie dotykać, nie przenosić. Mogą być niebezpieczne i muszą być sprawdzone przez patrole saperskie.

— Gdy weźmiemy pod uwagę to, co się działo za czasów PiS, to ogromna poprawa, bo pamiętamy, że gdy pod Bydgoszczą spadła rakieta, ukrywano to przez wiele miesięcy, aż kobieta jadąca konno ją znalazła. Teraz jest inaczej — środki rozpoznania radiolokacyjnego wojsk radiotechnicznych wykryły drony, a informacje z Centrum Operacji Powietrznych natychmiast szły wyżej, komunikacja między dowództwami, MON, premierem i prezydentem, dyżurną służbą operacyjną BBN-u była bez zarzutu. Okazuje się, że już w nocy premier i prezydent byli w dowództwie operacyjnym, czyli tutaj zadziałało wszystko naprawdę dobrze. To, co nie zadziałało szybko i nad czym trzeba jeszcze popracować, to system ostrzegania ludności. Dlaczego w tym czasie, gdy drony leciały, nie zawyły syreny? Nie było od razu komunikatów RCB? Skoro dostajemy komunikaty ostrzegające przed wichurami, deszczem, to dlaczego nie dostaliśmy informacji, że lecą drony? Wlatywały w nocy, a ja komunikat RCB dostałem o 7.45.

Koło Włodawy, gdzie szczątki drona wpadły do domu, ludzie słyszeli wcześniej, że coś leci, myśleli, że motolotnia. Później zobaczyli samolot, usłyszeli wybuch i to był prawdopodobnie moment, w którym dron został zestrzelony. Mieszkańcy wyszli z domów w piżamach, kapciach, chcieli zobaczyć, co się stało.

— Nad ranem odbierałem mnóstwo telefonów z pytaniami, czy wiem, co się dzieje i czy dostałem jakiś komunikat z RCB. Odpowiadałem zgodnie z prawdą: nie, jeszcze nie dostałem komunikatu, a mieszkam na Mazowszu, które tak jak województwa podlaskie i lubelskie było później wskazywane, jako to, w którym mogło się pojawić zagrożenie. To, że ludzie we wsi, słysząc, że coś się dzieje, wybiegli z domu, pokazuje, że — niestety — nie wiedzą, jak postępować w takiej sytuacji i zachowali się jak każdy, kto jest ciekawy tego, co się wydarzyło. Gdyby dostali wcześniej informację, np. z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa czy z samorządu o tym, że coś się dzieje w przestrzeni powietrznej i że nie należy wychodzić z domu, trzeba przeczekać, najlepiej w ukryciu, to prawdopodobnie by nie wyszli, nie rozglądali się i nie patrzyli w niebo, sprawdzając, czy coś jeszcze nadleci. Informacja, żeby zachować ostrożność i pozostać w domu, przyszła po czasie. Jesteśmy teraz w takiej sytuacji, że trzeba sobie wyrobić nawyk chronienia się. Jeżeli w domu jest piwnica, to w takim przypadku schronić się w piwnicy. Jeżeli nie ma piwnicy, znaleźć inne bezpieczne miejsce. Trzeba brać przykład z Ukraińców, którzy dobrze wiedzą, że należy się chować, a nie wychodzić z domu, żeby popatrzeć w niebo. Do tego jednak niezbędny jest dobrze działający system powiadamiania o zagrożeniach. Teraz ludzie byli zdezorientowani. Komunikat z apelem, żeby pozostać w domu, pokazał się późno i był enigmatyczny. Od wielu osób słyszałem, że nie rozumieli, co to dokładnie znaczy "pozostać w domu". Na jak długo mają pozostać? Czy chodzi o to, że mają nie posyłać dzieci do szkoły i nie iść do pracy? Nie wiedzieli, jak to potraktuje pracodawca.

Szok, obawa, dramat. Rosyjski dron zniszczył ludziom dom

W operacji poza polskimi F–16 wzięły udział również holenderskie F–35, włoskie samoloty AWACS. Sporo dronów udało się zneutralizować, ale pojawiły się pytania: dlaczego nie wszystkie?

— Podjęcie decyzji o zestrzeleniu jakiegokolwiek środka napadu powietrznego to duża odpowiedzialność. Trzeba się liczyć ze wszystkimi konsekwencjami takiej decyzji. To zawsze jest stres, kalkulacja, ryzyko, że rakieta, która zostanie wystrzelona w kierunku drona nie trafi w cel albo spadające szczątki doprowadzą do szkód, których nikt nie chce. Proszę mi wierzyć, że dowódca operacyjny, który podejmuje decyzję o zestrzeleniu, siedzi na gorącym krześle — cokolwiek zrobi, jedni będą oceniać to dobrze, drudzy źle. Jednak nawet nie próbuję sobie wyobrażać, co by się działo, gdyby — mimo ryzyka — nie podjął decyzji o zestrzeleniu, a któryś z dronów by spadł i wybuchł. Każdy by pytał: jak to się stało, że wiedząc, ile dronów tu wleciało, nic nie zrobiliście?

A czy udało się zrobić wszystko, co można było zrobić. Część dronów spadła, część być może wleciała i wyleciała.

— Nie ma takiego systemu na świecie, który mógłby gwarantować, że nic nie wleci albo wszystko, co wleci, zostanie zneutralizowane. Jeżeli chodzi o obronę powietrzną, nigdy nie ma 100-proc. skuteczności, ale być może efekty byłyby lepsze, gdyby w przeszukiwaniu przestrzeni i niszczeniu dronów wykorzystano środki OPL, czyli obrony przeciwlotniczej. Podrywanie samolotów to za mało. Nawet jeżeli piloci dostaną bardzo dobre wskazanie z punktu naprowadzania, nie jest wcale tak prosto znaleźć drona, szczególnie jeżeli leci nisko. Biorąc pod uwagę wcześniejsze przypadki wysyłania przez Rosję dronów w polską przestrzeń powietrzną, na dużo niższej wysokości niż teraz, np. poniżej 100 metrów, to samo Dowództwo Operacyjne w jednym z komunikatów przyznało, że nie było w stanie ich wykryć. Wtedy Rosjanie dowiedzieli się, że nie wykrywamy na tak małych wysokościach. Teraz drony zostały puszczone prawdopodobnie powyżej 500 metrów i zostały zauważone, część udało się zneutralizować. Rosjanie nas najwyraźniej testują, sprawdzają, co widzimy, a czego nie jesteśmy w stanie dostrzec. Mam nadzieję, że, Dowództwo Operacyjne, w tym szefostwo obrony powietrznej i Sztab Generalny, wyciągną z tego wnioski i uda się zabezpieczyć naszą przestrzeń nie tylko na dużej wysokości.

*Płk Robert Stachurski — były szef Obrony Powietrznej Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, teraz zastępca dyrektora Wojskowego Centrum Edukacji Obywatelskiej.

]]>
Małgorzata Święchowicz