Tue, 04 Nov 2025 13:25:00 +0100 Newsweek Polska Wiadomości newsweek.pl https://www.newsweek.pl/prawo-i-sprawiedliwosc newsweek.pl https://www.newsweek.pl/resources/newsweek.png https://www.newsweek.pl -1 -1 urn:uuid:19d821ad-6647-4b5f-a087-6c48168cf1d2 Tue, 04 Nov 2025 13:25:00 +0100 Na PiS sypią się ciosy, Jarosław Kaczyński jest wściekły. W partii mówią: jest dramat Już dawno Jarosław Kaczyński się tak nie złościł. PiS miało wejść na drogę do władzy, tymczasem skrajna prawica podkrada mu wyborców, a rząd sięga po haki. Na dodatek partię rozdziera ostry spór o to, jak wyjść z tarapatów. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/na-pis-sypia-sie-ciosy-jaroslaw-kaczynski-jest-wsciekly-w-partii-mowia-jest-dramat/m0m8k5e Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że z nami jesteś! Już dawno Jarosław Kaczyński się tak nie złościł. PiS miało wejść na drogę do władzy, tymczasem skrajna prawica podkrada mu wyborców, a rząd sięga po haki. Na dodatek partię rozdziera ostry spór o to, jak wyjść z tarapatów.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Zaczęło się w Krakowie, jak tylko prezes wrócił z Wawelu, gdzie złożył kwiaty na grobie brata. 18 października. Rocznica pogrzebu Lecha i Marii Kaczyńskich. Tradycyjnie wtedy w siedzibie partii przy ul. Retoryka spotyka się wierchuszka partii.

Przy pierogach czy żurku Jarosław miał pretensje — opisuje rozmówca z PiS.

— O co? — dopytuję.

— Na tę naszą konferencję programową bardzo narzekał [właśnie się zbliżała, odbyła się 24-25 października — red.]. Mówił, że w sumie to najwięcej jest na niej ludzi z samego PiS. Że mało ekspertów, a za dużo paneli dyskusyjnych. Że nic się nie przebije, a dyskusje będą powierzchowne — opisuje człowiek znający kulisy spotkania.

Gliński zawiódł prezesa

Konferencja programowa w Katowicach się odbyła i oficjalnie jest sukcesem. W PiS są zresztą politycy, którzy uznają ją za triumf. Jednak sam Kaczyński nie uznał tego wydarzenia za pozytywny zwrot. Tym bardziej że impreza kosztowała 1,5 mln zł. Na otwarcie zbeształ prof. Piotra Glińskiego za brak dyskusji o inwestycjach i za mało paneli o służbie zdrowia. Ale tak naprawdę poszło o coś innego.

— Kaczyński wściekł się na "Glinę" za to, że konferencja była słabo zorganizowana — mówi człowiek z tego obozu. Uczestnik konferencji z ramienia PiS: — Gliński był obsrany. Widać było, że wie, jak bardzo zawiódł prezesa.

Nasi rozmówcy opisują, że Kaczyński — gdy już trwała konferencja — był zły, że jest mało ludzi, zwłaszcza młodych. I że w mediach społecznościowych impreza odbijała się słabym echem.

Ale to też nie do końca prawda. W przestrzeni publicznej wybrzmiało na pewno "wszyscy won!" Michała Wosia rzucone, by opisać, co PiS powinno zrobić z sądownictwem. A najbardziej uwagę mediów przyciągnęła obecność Jacka Kurskiego. Były prezes TVP interweniował u samego Jarosława Kaczyńskiego, by w ogóle wystąpić w jakimś panelu dyskusyjnym.

Czy z perspektywy partii ta konferencja programowa była warta aż tak wielkiego zachodu i pieniędzy? W samym PiS są podzieleni. — Wielki sukces — mówią jedni. — Klapa. Nawet Kaczyński nie bardzo wiedział, co powiedzieć w czasie swoich dwóch przemówień — utyskują inni. Inauguracja marszu ku władzy w 2027 r. wyszła blado w stosunku do oczekiwań wielu działaczy.

W Katowicach Kaczyński zarządził, że politycy PiS mają objechać ze spotkaniami każdą gminę w kraju (jest ich 2479). A jednocześnie partia ma zacząć budować z pomocą prezydenta Donalda Trumpa nowy Pax America.

To wielkie plany, tymczasem Nowogrodzka musi się mierzyć z codziennością. Z tym, co na PiS spada.

Sondażowe nurkowanie

Partię dopadł kryzys. — Jest w okopach i nie może z nich wyjść.

Człowiek bliski Nowogrodzkiej łapie się za głowę: — Rząd Tuska ma tak fatalne notowania, a mimo to rosną sondaże jego partii i jeszcze dwóch partii opozycyjnych. Tylko trzeciej partii opozycyjnej, czyli PiS, spada.

— To w jakim jesteście miejscu? — pytam. Wypala bez wahania: — Totalny dramat. Była wielka wygrana i zafascynowanie wynikiem Karola Nawrockiego, ale on przecież w pierwszej turze zdobył tyle, na ile może teraz liczyć PiS. Około 30 proc.

Przypomnijmy: wynik Nawrockiego w pierwszej turze to było 29,54 proc.

Sondaże pokazują zapaść Polski 2050 i PSL — ich wyborców rozgrabia Platforma (przemianowana na Koalicję Obywatelską). — KałO, KałO! — mówi jeden ze znanych polityków PiS. Próba żartowania miesza się tu z zazdrością o słupek.

Sondaże dają nadzieję KO. Ogólnopolska Grupa Badawcza podała ostatnio, że Koalicja Obywatelska ma 38,1 proc. poparcia (wzrost o 4,1 pkt). Tymczasem PiS — 29,8 proc. (wzrost o 1,9 pkt). Jedna lista anty-PiS, o której tyle mówiono przed wyborami w 2023 r., miałaby dziś 46,7 proc. i większość w Sejmie. Podobnie CBOS daje partii Donalda Tuska coraz bardziej wyraźne prowadzenie — 28,4 proc. do 23,6 proc.

Partia premiera zjada poparcie dla PSL i Polski 2050. Jednak przemianowanie PO na Koalicję Obywatelską, przy okazji fuzji z satelickimi Nowoczesną i Inicjatywą Polską, też wypadło blado. Nowoczesna uciekła od długów — ok. 2 mln zł — a Platforma od zmurszałego szyldu. — Przecież oni te 2 mln kradną, a jest cicho wokół tego — nie może się nadziwić poseł PiS. Przynajmniej części tego długu partia nie spłaci, bo majątku likwidowanego ugrupowania na to nie wystarczy.

Konkurencja pod prawą ścianą

PiS traci dystans do Tuska, a jednocześnie przy prawej ścianie wyrosły mu dwie duże formacje. Od zawsze mówiło się, że powstanie czegoś na prawo od PiS jest koszmarem Kaczyńskiego. Dziś prezes PiS ma dwa takie koszmary: Konfederację i Koronę Polski (Grzegorza Brauna).

Nowogrodzka usiłuje walczyć o radykalny prawicowy elektorat, przyciągając Roberta Bąkiewicza (twórcę Ruchu Obrony Granic) — jednak Bąkiewicz teraz nie grzeje wyborców. Emocji nie rozgrzewa też kwestia migracji — w kampaniach wraca, ale dziś jest cisza wokół migrantów. Kaczyński ma iść w Marszu Niepodległości organizowanym przez narodowców ze środowiska Krzysztofa Bosaka. Człowiek bliski Marszowi: — PiS-owcy łaszą się, jak mogą.

Celny cios

Ledwo politycy PiS wrócili z Katowic, a dostali cios — sprawą działki pod CPK.

O sprzedaży 160 ha, które przeznaczone miały być pod budowę torów kolejowych i miasteczka przemysłowo-usługowego przy CPK, poinformowała Wirtualna Polska. Działka wcześniej należała do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa (KOWR). Została jednak sprzedana za 22,8 mln zł wiceprezesowi firmy przetwórczej Dawtona (to firma gigant na rynku przetwórstwa spożywczego). Władze CPK chciały zatrzymać sprzedaż, ale Ministerstwo Rolnictwa, kierowane przez Roberta Telusa (PiS), było nieugięte — 1 grudnia 2023 r. ją sprzedano — wtedy ministrem była Anna Gembicka (PiS). Na 12 dni przed oddaniem władzy przez PiS.

Prezes Kaczyński w ciągu kilku zaledwie godzin zawiesił w prawach członka PiS byłego ministra rolnictwa Roberta Telusa, byłego wiceministra Rafała Romanowskiego, który podpisał zgodę na sprzedaż, byłego szefa KOWR Waldemara Humięckiego, a także byłego zastępcę dyrektora KOWR w Warszawie Jerzego Wala.

Na Nowogrodzkiej wybuchł pożar. Koledzy Telusa nazywali go nieoficjalnie "idiotą albo złodziejem". On sam bronił się nieudolnie, wietrząc spisek — miał rzekomo zostać zaatakowany, bo krytykował umowę UE z państwami Mercosur (Ameryki Południowej).

Polityk PiS: — Jak to jest możliwe, że prezes CPK nie dzwoni do właściwego ministra i mówi: "Chłopie, co ty odpier...?!". A jak to by nie zadziałało, to do premiera.

Nowogrodzka wyznaczyła byłą marszałek Elżbietę Witek, by wyjaśniła sprawę. Od tego będzie zależał los zawieszonych.

CPK to jeden z tych projektów PiS, które zyskały poparcie społeczne. Ekipa Tuska nie zdołała się z niego wycofać. Premier przekonywał, że jego rząd uratował projekt CPK, a PiS tylko kradło i pilnowało łąki, a i to nieudolnie. Sprawa działki stała się więc politycznym złotem dla obecnej władzy. — Ta sprawa uderza w samo jądro PiS. Lata propagandy wokół CPK, a teraz cios w środek naszej narracji. Mają pałkę "CPK to wałek" — mówi "Newsweekowi" człowiek z PiS.

Po początkowym szoku Nowogrodzka zaczęła odbijać zarzuty. Nieudolność koalicji 15 października też zaczęła być widoczna. Bo mimo audytów doniesienie do prokuratury wysłano dopiero po prawie dwóch latach. KOWR mógł mocniej zawalczyć o odkupienie działki, bo w akcie notarialnym zapisano warunki jej odzyskania, i to po cenie z 2023 r. Prokuratura ociągała się z podjęciem śledztwa.

Dwie drogi

W PiS wciąż jest ostry spór, jaką ścieżką iść do 2027 r. Czy partia powinna być łagodniejsza i pokazywać pomysły rozwojowe? Czy raczej dążyć do ostrej konfrontacji? Zwolennikiem pierwszego wariantu jest Mateusz Morawiecki.

Drugi forsuje zwłaszcza Zbigniew Ziobro (i generalnie frakcja byłej Suwerennej Polski), z ostrą linią utożsamiany jest też Przemysław Czarnek.

— Morawiecki odstrasza radykalnie prawicowych wyborców, którzy nam uciekli do Konfederacji i Grzegorza Brauna — mówi oponent byłego premiera. — Radykalizacja przekazu nam szkodzi — twierdzą ludzie z frakcji Morawieckiego.

PiS jest jednak teraz skazane na obronę Ziobry, a więc utwardzenie przekazu. Prokuratura po dwóch latach od wyborów zapowiedziała wniosek o pozbawienie Ziobry immunitetu. Chce mu postawić 26 zarzutów i tymczasowo aresztować. Najcięższe są zarzuty o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą oraz przywłaszczenie 150 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości. Grozić za to może nawet 25 lat więzienia.

Ostatnie powstanie

Wcześniej prokuratura stawiała podobne zarzuty byłemu wiceministrowi sprawiedliwości Michałowi Wosiowi — ale tam chodziło o 25 mln zł. Zarzut przywłaszczenia jest co najmniej dyskusyjny, ale Wosiowi teoretycznie grozi wyrok nakazujący zwrot tej kwoty, prokuratura zajęła cały jego majątek — konto, dom, samochód. Zdążył on jednak wyprowadzić pieniądze z konta.

— Można stworzyć taką teoretyczną konstrukcję, że Zbigniew Ziobro i Michał Woś przywłaszczyli pieniądze, które z Funduszu Sprawiedliwości przekazywano instytucjom państwa bądź organizacjom pozarządowym. Nie wiemy jednak, czy taka konstrukcja jest zasadna. Sąd, a nie prokuratura, będzie to oceniać. Jeśli prokuratura jest pewna zarzutów, to niech pokaże kluczowy materiał dowodowy, skoro postępowanie jest już zaawansowane — mówi mec. Łukasz Chojniak.

Jak dodaje prawnik, Zbigniew Ziobro co prawda nie podpisywał dokumentów, na podstawie których wypłacano pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości, ale to nie oznacza, że nie będzie mógł ponosić odpowiedzialności karnej. — W postępowaniu karnym nie będzie się bowiem liczył brak podpisu, jeśli będą twarde i spójne zeznania świadków lub inne obciążające dowody. Tego jednak dziś do końca nie wiemy — dodaje mec. Chojniak.

Z zarzutem przywłaszczenia prokuratura mogła przeszarżować, ale otwiera on drogę do zabezpieczenia majątku także Ziobry.

Polityk PiS się śmieje: — Tusk chce swoim wyborcom dostarczyć głowę znienawidzonego przez nich Ziobry. A my wszyscy jesteśmy teraz zmuszeni do jego obrony.

W PiS krytycy Ziobry żartują przez łzy, że niedługo będą musieli bronić także prezesa Trybunału Konstytucyjnego. — Daleko tak nie zajedziemy. Tusk dobrze to teraz rozgrywa — twierdzi nasz rozmówca.

A inny człowiek z PiS dodaje: — Tusk chce wzniecić ostatnie powstanie antypisowskie.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:f32d25bb-3ff5-42d8-9515-6200d6dc3434 Tue, 04 Nov 2025 09:20:00 +0100 PiS jest pod presją. Musi się zmienić, ale Konfederacja go blokuje Jeśli powstaną po następnych wyborach nowe prawicowe rządy to nie jako porozumienie Mentzen-Kaczyński, ale jako pakt zawiązany pod patronatem Karola Nawrockiego — mówi prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/pis-jest-pod-presja-musi-sie-zmienic-ale-konfederacja-go-blokuje/xfeccsb Prezes PiS Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że jesteś z nami! Jeśli powstaną po następnych wyborach nowe prawicowe rządy to nie jako porozumienie Mentzen-Kaczyński, ale jako pakt zawiązany pod patronatem Karola Nawrockiego — mówi prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

"Newsweek": Po wyborach prezydenckich PiS sprawiał wrażenie partii na autostradzie do władzy. Dziś coraz częściej mówi się o kryzysie tej formacji — co się stało?

Rafał Chwedoruk: Mam wielką satysfakcję, że po niewątpliwym sukcesie Prawa i Sprawiedliwości, sztabowców i planistów tej partii, jakim było zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich, od początku mówiłem, że ten sukces nie rozwiązuje kluczowych strategicznych problemów PiS: demograficznego wśród elektoratu oraz konkurencji na prawicy.

Warto też pamiętać, że miarodajnym wynikiem poparcia PiS nie był wynik Karola Nawrockiego w drugiej, tylko w pierwszej turze — może lekko zaokrąglony w górę.

Zwycięstwo Nawrockiego nie zmienia też tego, że PiS jakoś musi nauczyć się współistnieć nie tylko z silną Konfederacją, ale też z partią Grzegorza Brauna.

Obie Konfederacje podbierają PiS elektorat?

— Konfederacja była tradycyjnie partią młodych wyborców, o poparciu mniej więcej symetrycznie rozłożonym w całym kraju. Już w 2023 r. oraz w wyborach w zeszłym roku można było jednak zauważyć ponadprzeciętny wzrost jej poparcia w tych obszarach, gdzie PiS był tradycyjnie najmocniejszy.

Z kolei, jeśli popatrzymy na poparcie Brauna w wyborach prezydenckich, to ono było najwyższe w bastionach PiS w Polsce południowo-wschodniej. Proporcjonalnie w pierwszej turze kandydat PiS stracił więcej na rzecz Brauna niż Mentzena.

Wszystko to sprawia, że PiS bardziej niż z Platformą Obywatelską konkuruje z Konfederacją, zajmuje się głównie walką na prawicy. A im bardziej skupia się na tej walce, tym bardziej musi się jako partia hermetyzować, zwierać szeregi, odsuwając przy tym moment, w którym mógłby się zastanowić, co poszło nie tak w 2023 r. i rozpocząć proces zmiany, pozwalający wyłonić nowe twarze, nowe hasła, może dokonać rebrandingu i zmienić nazwę — tak jak niedawno zrobiło KO. PiS wykonał taką pracę przed wyborami w 2015 r., stawiając na Andrzeja Dudę i Beatę Szydło, dziś podobny proces nie może się ciągle zacząć.

Po wyborach w 2023 r. PiS skupił się głównie na atakowaniu rządu za zmiany w prokuraturze i TVP, mobilizował się wokół obrony Kamińskiego i Wąsika. To była dobra strategia opozycyjna?

— Powiedziałbym, że dane są sprzeczne: z jednej strony zwycięstwo Nawrockiego przy dużej frekwencji, z drugiej stagnacja sondażowa PiS. Trudno wskazać, by po przegranej w 2023 r. PiS wypracowało jakąś nową strategię. Partia szukała raczej różnych taktyk przetrwania, na ogół zachowawczych. Nawrocki to było pierwsze ryzykowne działanie po 15 października, które bardzo się partii opłaciło.

Poza tym jednak PiS przyjął podobną politykę co opozycja wobec niego po 2015 r. Ona pozwoliła przetrwać, uniemożliwiając jednak przy tym transformację w opozycję zdolną realnie podważyć podstawy popularności obozu rządowego.

Notowania PiS w niektórych sondażach spadają poniżej 30 proc. To dzwonek alarmowy dla partii?

— Mimo wszystkich niekorzystnych dla PiS sondaży, trudno wskazać przesłanki tego, by partia ta przy dowolnej w zasadzie frekwencji zdobyła mniej niż 30 proc. głosów — chyba żeby doszło do jakiejś nagłej politycznej katastrofy. Jednocześnie to, czy PiS będzie mógł myśleć o powrocie do władzy po następnych wyborach, mniej będzie zależeć od tego, czy zdobędzie 30, czy 35 proc., a bardziej od tego, jak ułożą się wyniki Konfederacji Mentzena i Brauna i relacje PiS z tymi podmiotami.

Kaczyński wszedł tymczasem w bardzo ostry konflikt z Konfederacją, podkreślając, że PiS to prawica solidarystyczna, a Konfederaci wyznają "darwinizm społeczny". To mądra taktyka?

— To jest przykład strategii hermetyzacji. Fakt, że sam prezes PiS tak mocno stawia ją w kontrze do Konfederacji, pokazuje, jak poważny jest problem. Jednocześnie PiS dostrzega, że dziś — gdy znajduje się w patowej sytuacji, stabilnej, ale bez perspektyw szybkiego wzrostu — nie jest jeszcze w stanie walczyć o nowy, młodszy elektorat, musi za to konsolidować obecny i zwierać szeregi partyjne.

Gdzie dziś odpłynęli wyborcy PiS z 2023 r.? Te 5-7 punktów proc. o jakie zmniejszyły się notowania PiS?

— Część została w domu, część jest u Mentzena, część u Brauna. Pamiętajmy też o jeszcze jednym czynniku: demografii. Już w 2019 r. można było stawiać prognozę, że to ostatnie wybory, gdy PiS w tej formule może przy dużej frekwencji liczyć na wynik umożliwiający samodzielne rządy. Po prostu przemiany demograficzne, odchodzenie starszych roczników mu to uniemożliwią.

Odchodzą starsi wyborcy, którzy z czasów PRL wynieśli pewną wspólnotowość i prosocjalne nastawienie. Młodsi wyborcy z kolei albo myślą w kategoriach darwinizmu społecznego i głosują na Mentzena, albo myślą o państwie opiekuńczym jako o bardzo indywidualistycznie sprofilowanych usługach, nie jako o emanacji wspólnotowości.

Obecnie o wyniku zbliżonym do 40 proc. PiS może co najwyżej pomarzyć. A do tego, by dostosować się do nowej demografii potrzeba czasu. Gdy w Wielkiej Brytanii Partia Pracy przegrała po raz drugi z Margaret Thatcher, to wcale nie było tak, że przyszedł od razu Blair i zaprowadził reformy, które dały jej największą w historii większość. Ten proces trwał ponad dekadę, wymagał zmian mozolnie wprowadzanych przez poprzedników Blaira, zaczynając od Neila Kinnocka.

PiS-owi taką przemianę utrudnia przy tym Konfederacja, gromadząc wokół siebie elektorat, który mógłby stanowić zaplecze odmienionego PiS: sfrustrowaną młodzież z mniejszych ośrodków albo biedniejszych dzielnic większych miast. Ta młodzież nie zawsze ma silne ideologiczne związki z prawicą, ale ma strukturalne podstawy do frustracji i może szukać różnych płaszczyzn — w tym kulturowej — dla jej wyrażenia.

Dlaczego PiS traci wyborców na rzecz Grzegorza Brauna?

— Odpowiedzi znów szukałbym w geografii. W wyborach prezydenckich Braun królował na południowym wschodzie Polski szczególnie na Podkarpaciu i Lubelszczyźnie. Powód jest więc jasny: Ukraina.

Poparcie Brauna to cena, jaką PiS płaci za swoją politykę wobec Ukrainy, nieróżniącą się od polityki obozu liberalnego — a nawet bardziej proukraińską niż np. ta, jaką przez lata prowadziło PSL.

Dlaczego elektoratowi PiS aż tak bardzo nie podobała się polityka rządów tej partii wobec Kijowa?

— Po pierwsze, ze względu na obiektywne interesy ekonomiczne producentów rolnych. To grupa, która zwłaszcza na ścianie wschodniej od dawna głosowała na PiS. Nie zawsze z pełnym przekonaniem i ideologiczną pasją — taka dotyczy terenów postszlacheckich — ale z powodów pragmatycznych: ze względu na bezpieczeństwo socjalne, trochę mniejszy euroentuzjazm, deklaracje związane z polityką rolną.

Pod koniec rządów PiS doszło do uderzenia w interesy wielu sektorów produkcji rolnej, przede wszystkim zboża, ale też malin, wszystko ze względu na obecność na polskim rynku produktów z Ukrainy. Produkcją rolną zajmuje się dziś w Polsce stosunkowo niewiele osób, ale one mają rodziny, plus wiele osób na polskiej prowincji ciągle żyje pewnym mitem producenta rolnego jako podstawy gospodarki kraju, wywodzącym się jeszcze z przedwojennych agrarystycznych tradycji.

Druga kwestia to polityka historyczna. PiS operował retoryką suwerennistyczną, powstałą z przedziwnej syntezy tradycji piłsudczykowskich i endeckich. Części przyzwyczajonych do niego wyborców trudno się było nagle przestawić się na język solidarności międzynarodowej z Ukrainą. Podobnie jak trudno było się przestawić z postawy zamkniętej na migrację na politykę afirmacji uchodźców z Ukrainy. Wątpliwości co do ukraińskiej migracji narastały zresztą jeszcze przed wojną, po napływie uchodźców eksplodowały.

Jeśli chodzi o kwestie historyczne, warto dodać jeszcze jedno. Miejskie bastiony PiS na wschodnie Polski — jak Biłgoraj czy Stalowa Wola — to miejsca, gdzie po wojnie napływało dużo ludności zza Buga, która doświadczyła terroru i ludobójstwa ze strony UPA.

Braun jest dla tego elektoratu atrakcyjną alternatywą. Bo ile Konfederacja w sprawie w zasadzie tylko Ukrainy trochę inaczej rozkłada akcenty niż PiS, to Braun mówi pewne rzeczy wprost.

Braun może być więc większym problemem dla PiS niż Mentzen?

— Pamiętajmy, że po pierwsze, na razie poparcie Brauna jest jednocyfrowe, a po drugie on jest jednak politykiem wyłącznie jednego, ukraińskiego tematu.

Porusza jeszcze temat żydowski.

— Tak, ale antysemityzm nie trafi dziś w tak masowe emocje, jak kwestia ukraińska, czy jak antysemityzm endecji w Polsce przed wojną. To, co Braun mówi o Żydach, odbierane jest jako czysta abstrakcja, to nie ma praktycznie nic wspólnego z codziennymi doświadczeniami Polaków, inaczej niż to, co mówi o Ukrainie. Zresztą w praktycznie całej Europie daleka prawica pod wpływem nastrojów antyimigranckich przeszła z pozycji antysemickich na antymuzułmańskie, często deklarując zdecydowane poparcie dla polityki Izraela.

Tak więc w ogóle z punktu widzenia nie tylko poparcia Brauna, ale całej polskiej prawicy, kluczowa jest odpowiedź na pytanie: "kiedy zakończy się wojna w Ukrainie". I to "kiedy" może być dla polskiej polityki znacznie bardziej istotne niż "jak".

Dlaczego?

— Bo koniec wojny może radykalnie odmienić sytuację na prawicy — jaki nie będzie. Wtedy przekonamy się, czy np. młodzi ludzie, którzy głosowali na Konfederację, obawiając się wciągnięcia Polski do wojny, mobilizacji i posłania na front albo ze względu na różne napięcia związane z obecnością w Polsce Ukraińców i Ukrainek będą dalej chcieli popierać Mentzena, albo Brauna. Paradoksalnie dla obu tych polityków pokój na Wschodzie — choć ich elektorat jest najbardziej "pokojowy" — wcale nie musi być dobrą wiadomością.

Nawrocki jako prezydent nie pracuje na notowania PiS?

— Pracuje na rzecz PiS, ale nie poprzez ostentacyjne wspieranie tej partii, tylko zręcznie zmierzając ku politycznemu centrum. Tyle że centrum w obrębie samej prawicy.

Nawrocki próbuje dziś bowiem ustawić się w miejscu, skąd miałby mniej więcej tak samo blisko do PiS, Konfederacji, Brauna, a może nawet do PSL. Tak, by po następnych wyborach móc odegrać rolę patrona nowej koalicji rządowej. To jest dziś najlepszy sposób, w jaki ten polityk może się przysłużyć partii, która doprowadziła do jego wyboru na prezydenta.

PiS stracił po wyborach kontrolę nad mediami publicznymi, ale zbudował własny system medialny, z Republiką i telewizją wPolsce. To będzie jego istotny atut?

— PiS ogólnie realizuje jako partia model działania wywodzący się z obcej sobie tradycji ideowej, z partii socjaldemokratycznych w zachodniej Europy. One zbudowały pod koniec XIX wieku cały swój alternatywny społeczny świat, właściwie państwo w państwie, sieć różnych ruchów i stowarzyszeń, zajmujących się np. organizowaniem czasu wolnego robotnikom — w tym własne media.

Ten alternatywny społeczny świat pozwalał socjaldemokracjom przetrwać marginalizację polityczną czy czasem otwarte prześladowania — jak w czasach ustaw Bismarcka przeciw socjalistom w Niemczech. Jego zmierzch przyszedł wraz z ekonomicznym boomem w latach 50. ubiegłego wieku i towarzyszącą mu rosnącą indywidualizacją zachodnich społeczeństw.

PiS jako pierwszy zauważył, że rynek mediów się fragmentaryzuje, że obok telewizji hegemonem staje się internet. Wyprzedził tu konkurencję, bo np. Platforma zakładała, że nie musi budować mediów, bo te będą po jej stronie. Niemniej jednak Republika jako medium bardzo silnie skojarzone z PiS i dość skrajne w swoich politycznych poglądach może w przyszłości utrudniać partii przesunięcie się do centrum konieczne do walki o szerszy elektorat.

Widzi pan jakichś polityków młodszego pokolenia, którzy mogliby być w najbliższym czasie wykorzystani przez PiS podobnie jak kiedyś Duda i Szydło?

— PiS jako jedna z niewielu partii myśli strategicznie, poza horyzontem najbliższych wyborów, od dawna bardzo świadomie inwestuje w budowę kadr. I być może zwłaszcza na poziomie samorządowym tam jest wielu potencjalnych przyszłych liderów.

Tylko problem polega na tym, że dla młodego elektoratu wybór młody pisowiec albo młody konfederata będzie oczywisty. Młody pisowiec będzie się mu kojarzył z odchodzącym światem, niezależnie od tego, jakie będzie miał poglądy.

Dlatego teraz w ramach strategii hermetyzacji PiS pewnie będzie stawiał na rozpoznawalnych i szanowanych w swoim elektoracie polityków, kojarzących się ich wyborcom ze złotymi czasami między zwycięstwem PiS w 2015 roku a pandemią.

Rozliczenia i działania prokuratury będą dla PiS poważnym problemem?

— Nie sądzę. One zwierają szeregi partii, umacniają w niej i jej elektoracie dwubiegunową wizję polskiej polityki. Dziś rozliczenia dotykają głównie środowiska dawnej Suwerennej Polski i gdyby w ten sposób zakończyła się kariera polityczna Zbigniewa Ziobry i jego stronników, to wcale nie byłaby zła wiadomość dla PiS. Pozwoliłoby to skonsolidować partię i wyeliminować najbardziej radykalną frakcję.

Rozliczenia są raczej próbą pokazania przez Tuska najwierniejszemu elektoratowi antyPiS, że tylko KO skutecznie rozliczy PiS. O wyniku wyborów nie zadecydują jednak wyborcy żyjący rozliczeniami — z jednej lub drugiej strony.

Co będzie jeszcze największym wyzwaniem dla PiS w najbliższym czasie? Czy np. wpływ może mieć ewentualne załamanie się trumpizmu w Stanach?

— Na pewno sytuacja w Stanach będzie miała wpływ na naszą scenę polityczną. Ale na razie w naszym regionie to politycy mniej lub silniej stawiający na Trumpa — pragmatycznie lub ideologicznie — wygrywają. Przykładem Czechy, Słowacja i Węgry.

Największym wyzwaniem dla PiS jest za to, podkreślmy to raz jeszcze, konkurencja na prawicy.

Czy biorąc to wszystko pod uwagę, PiS wcale nie musi wrócić do władzy w 2027 roku?

— Ostatnie wybory prezydenckie uczą pokory. Przegrał absolutny faworyt, sam prognozowałem jego zwycięstwo. Ale to wezwanie do pokory trzeba też zastosować do drugiej strony. Bo jak widzimy, wynik Nawrockiego nie przekłada się na razie na wyniki PiS, a też nie wiadomo, jak się uda ostatecznie politycznie skonsumować dobre wyniki Brauna czy z drugiej strony Zandberga. Możliwe jest więc wszystko, ale w ramach tego, co istnieje. W drugiej turze zmierzyli się przecież, jak zwykle, kandydaci PiS i PO.

Wielką zagadką jest Konfederacja, formacja eklektyczna, rozpięta między tradycją endecką, bardziej wspólnotowym nacjonalizmem a skrajnie wolnorynkową silnie indywidualistyczną koncepcją polityki. Z jednej strony odwołująca się do lęku przed wojną i pragnienia jak najszybszego zaprowadzenia pokoju w Ukrainie, a z drugiej odległa od pacyfizmu, chętna za to zbrojeniom i etosowi militarystycznemu.

Mam wrażenie, że zarówno obóz rządowy, jak i PiS liczą na to, że Konfederacja w końcu nie wytrzyma tego szpagatu i podzieli się wewnętrznie, otwierając obu głównym graczom możliwość łowienia w jej elektoracie.

Można sobie wyobrazić, że PiS utraci władzę, bo Konfederacja porozumie się z KO?

—To mało realne. Oczywiście KO może się przesuwać na prawo i dość desperacko, wysuwając na pierwszy plan Sikorskiego, próbować się prezentować jako partia neothatcherowska. Problem w tym, że Konfederacja jest nie tylko partią wolnorynkową, ale też przedstawia się jako antysystemowa. I ta antystemowość uniemożliwia jej koalicję z Tuskiem czy Sikorskim.

Podobnie zresztą z Jarosławem Kaczyńskim. Jeśli powstaną po następnych wyborach nowe prawicowe rządy to nie jako porozumienie Mentzen-Kaczyński, ale jako pakt zawiązany pod patronatem Karola Nawrockiego.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:7cb519bf-5b1f-427e-ace1-fee5fada4b42 Mon, 03 Nov 2025 18:59:27 +0100 "Przestańcie kłamać na mój temat". Konflikt z PiS, który Konfederacji się opłaca Nowy tydzień i nowa awantura między PiS a Konfederacją. Na razie nikt nie odstawi nogi. Zwłaszcza Konfederacja, której utrzymywanie konfliktu — a wręcz rozpalanie go — po prostu się opłaca. Dla PiS może to mieć dramatyczne konsekwencje, czego Jarosław Kaczyński zdaje się kompletnie nie rozumieć. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/przestancie-klamac-na-moj-temat-konflikt-z-pis-ktory-konfederacji-sie-oplaca/z8p9ljy Jarosław Kaczyński, Mariusz Błaszczak i Sławomir Mentzen w Sejmie Dziękuję, że nas czytasz x.com x.com Nowy tydzień i nowa awantura między PiS a Konfederacją. Na razie nikt nie odstawi nogi. Zwłaszcza Konfederacja, której utrzymywanie konfliktu — a wręcz rozpalanie go — po prostu się opłaca. Dla PiS może to mieć dramatyczne konsekwencje, czego Jarosław Kaczyński zdaje się kompletnie nie rozumieć.

Dziękuję, że nas czytasz
Dziękuję, że nas czytasz

W weekend PiS postanowił zapanować nad przekazem w sprawie działki pod budowę CPK, ale próby te okazały się dość nieskuteczne. Z jednej strony, narracja o tym, że to "wina Tuska", bo nie odkupił sprzedanej przez PiS działki, jest zupełnie absurdalna i trudna do kupienia nawet przez najtwardszy elektorat PiS. Z drugiej strony, problem PiS jest Konfederacja.

Bo gdyby w PiS uderzała tylko rządząca koalicja, nie byłoby właściwie problemu. "My i oni", "walka dobra ze złem", "święta wojna" — wszystko jasne, wyborcy PiS wiedzą, że KO i koalicjanci po prostu mataczą, a wyborcy KO mają pewność, że PiS "ukradł". Nihil novi sub sole. Ale do tej rozgrywki weszła Konfederacja, która równie głośno jak KO chce wyjaśniać sytuację i grzmi, że winni tu są wszyscy poza nią. To na trochę inną melodię wciąż ta sama śpiewka "myśmy nie rządzili", ale jest to skuteczne.

PiS w tych swoich akrobacjach, zawieszaniu i żądaniu przeprosin, powoływaniu zespołów, kontrolach poselskich i próbach przerzucenia odpowiedzialności jest po prostu kompletnie niewiarygodny. Konfederacja cały weekend atakowała więc PiS, a ten postanowił się odgryźć. W porannych programach Radosław Fogiel i Mariusz Błaszczak tradycyjnie zaatakowali Sławomira Mentzena. Tradycyjnie, bo dokładnie ta koncepcja, którą przedstawili, trafiła już kilka razy do PiS-owskiego "przekazu dnia".

PiS ma przekaz dnia, więc odgryza się Konfederacji

"Konfederacja ma odegrać rolę nowej Trzeciej Drogi, aby konserwować wpływy Tuska i jego ludzi" — piszą spece od narracji PiS w notatce ujawnionej przez Wirtualną Polskę a rozsyłanej politykom partii. A ci powtarzają to tak często, jak tylko się da. Fogiel stwierdził, że członkowie Konfederacji "nawet używają tego samego podręcznika do atakowania PiS co Platforma". A Błaszczak przekonywał, że dla Tuska Mentzen byłby idealnym koalicjantem. — Dla Tuska byłby idealny, byłby rewelacyjny. Przecież jak już Tusk ma Giertycha, to jaki problem, żeby mieć Mentzena? — pytał w Radiu ZET szef klubu PiS. Wszystko zgodnie z instrukcją.

W przekazie dnia PiS opisanym przez WP są także gotowe argumenty do zastosowania w dyskusji. Chodzi głównie o to, żeby podkreślać różnice pomiędzy Konfederacją a PiS oraz jej punkty wspólne z PO. Albo takie, które mogłyby być wspólne, bądź są wspólne według części wyborców. Na liście są, oczywiście, płatna edukacja i ochrona zdrowia Politycy PiS mają też podkreślać, że posłowie Konfederacji — a przynajmniej kilku z nich — poparli pomysł odebrania 800 plus niepracującym, zaś Mentzen nie poparł poprawki PiS wprowadzającej kary za propagowanie banderyzmu, co świadczy o tym, że po prostu banderyzm popiera.

To wszystko sprawiło, że w poniedziałek lider Konfederacji po raz kolejny odwinął się PiS. "Słuchajcie pisowcy. Mam dla was propozycję. Przestańcie kłamać na mój temat, to będę rzadziej miał okazję mówić o was prawdę" — napisał w serwisie X.

x.com

A bojownicy PiS znowu próbowali trafić w Mentzena. Niektórzy, jak poseł Kazimierz Smoliński, piszą nawet, że na korytarzu sejmowym słychać plotki o spotkaniach Mentzena z Tuskiem.

x.com

Strategia PiS, w którą nie wierzą w samym PiS?

Ale w PiS coraz więcej jest wątpliwości, czy ta strategia ma sens. Politycy PiS, z którymi rozmawiamy, mówią wprost, że nie ma ani jednej analizy, która pokazywałaby, że to działa. PiS nie odbija się w sondażach, a na tej awanturze zyskuje już nawet nie sama Konfederacja, a Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna. Niektórzy nawet próbują publicznie przekonywać, że do niczego ta awantura nie prowadzi.

"Czas zakończyć personalną wojenkę PiS-Konfederacja, na której zyskuje wyłącznie obóz Donalda Tuska. Można konkurować ad rem, a nie ad personam. Celem strategicznym prawicy powinna być na 2027 rok strategiczna koncepcja >>40 proc. PiS — 20 proc. Konfederacja<< oraz Paktu Senackiego po to, aby na poważnie zawalczyć o większość konstytucyjną potrzebną do budowy IV Rzeczypospolitej" — pisze na portalu x Janusz Kowalski [pisownia oryginalna].

Nie jest to przypadkowy post, bo akurat ten były ziobrysta jest największym zwolennikiem współpracy PiS z Konfederacją i to on był jednym z pomysłodawców prawicowego paktu senackiego. Takich głosów jest w PiS więcej, bo mimo zaklęć prezesa i jego akolitów sondaże od miesiąca nie dały partii poparcia powyżej 30 proc.

]]>
Dominika Długosz
urn:uuid:d4690044-3c85-4b40-9668-0de52d4933b3 Mon, 03 Nov 2025 15:01:12 +0100 "Brednie u Rymanowskiego". Oto dlaczego opublikowaliśmy ten tekst Nasza najnowsza okładka jest nie tylko o Bogdanie Rymanowskim i osobach zapraszanych do jego programów. Opowiada o czasach, w których coraz mniej liczą się fakty, a pod pretekstem dbania o wolność słowa do mainstreamu trafiają teorie spiskowe. https://www.newsweek.pl/opinie/brednie-u-rymanowskiego-oto-dlaczego-opublikowalismy-ten-tekst/3g27k0d Bogdan Rymanowski W najnowszym "Newsweeku" HtmlCode Nasza najnowsza okładka jest nie tylko o Bogdanie Rymanowskim i osobach zapraszanych do jego programów. Opowiada o czasach, w których coraz mniej liczą się fakty, a pod pretekstem dbania o wolność słowa do mainstreamu trafiają teorie spiskowe.

W najnowszym
W najnowszym "Newsweeku"

Mateusz Morawiecki, Sławomir Mentzen, Magdalena Ogórek, Krzysztof Stanowski, kilku działaczy Ordo Iuris, wyborcy (wnioskując po avatarach i podpisach) Grzegorza Brauna, Konfederacji i PiS — najnowsza okładka "Newsweeka" wywołała olbrzymie emocje w części twitterowego komentariatu.

Fakty nie mają znaczenia?

A prawda jest taka, że zrobiliśmy najmniej kontrowersyjną okładkę, jaką można zrobić. Napisaliśmy, że rozpoznawalny, korzystający z wiarygodności, jaką dały mu radia i telewizje, pracownik mediów, zaprasza do swojego kanału na YouTube gości wygadujących antynaukowe brednie. I te brednie niosą się po internecie, bo gospodarz nie konfrontuje swoich gości i gościn z faktami. Zgodnie z hasłem, które kanałowi przyświeca: "każdy zasługuje na wysłuchanie".

HtmlCode

To powyżej to fakty, nikt z tym nawet nie dyskutuje. Sytuacja jest jasna: dr Konrad Skotnicki wylicza w "Newsweeku" momenty, w których prof. Grażyna Cichosz — ostatnia gościni Rymanowskiego — nie mówi prawdy. To naprawdę bardzo proste: Francja albo wycofała aspartam, albo nie. Jeśli nie, to prof. Cichosz albo się pomyliła, albo kłamała. A Rymanowski tej informacji nie sprawdził.

Jego obrońcy zarzucają nam próby cenzury i widzą w nas zagrożenie dla wolności słowa, bohater okładki pisze na Twitterze o "policjantach myśli".

I to jest prawdziwy temat naszej najnowszej okładki.

W tej logice problemem nie jest to, że ktoś mówi nieprawdę, tylko to, że ktoś nazywa to nieprawdą. Powiedzieć: "szczepionki wywołują autyzm", "ziemia jest płaska", "globalne ocieplenie to mit" — to jest ok. Powiedzieć, że to nieprawda — oto prawdziwy skandal.

Absurdalne zarzuty o cenzurę

Ci, którzy nas atakują, świetnie się czują w świecie, w którym nie istnieje coś takiego jak prawda i fałsz, a tezy udowodnione naukowo są tylko "poglądami" jednej ze stron. I nie ma w tym nic dziwnego, bo sukces populistów w ostatniej dekadzie koniec końców ufundowany jest na kłamstwie. I nie mam na myśli wyłącznie partii, ale także biznesy medialne.

Zarzuty o cenzurę są absurdalne, bo "Newsweek" nie ma, nie chce mieć i nie będzie miał żadnych narzędzi, które są niezbędne, by ją wprowadzić. Tłumaczenie, czym jest wolność słowa, zapewne nie ma sensu. Napiszmy tylko, że ta olbrzymia wartość nie oznacza, że każdy może bezkarnie mówić, co chce. Mówi o tym polskie prawo (w którym np. negacjonizm jest karany), przemawia za tym interes publiczny — wpuszczanie w przestrzeń publiczną antynaukowych bredni jest jednoznacznie szkodliwe.

Nasza okładka jest także o dziennikarstwie. W "Newsweeku" wierzymy, że dziennikarz ma się dziwić, ma pytać, ma sprawdzać. Jeśli jego rola ogranicza się do słuchania, to jest tylko nieporęczną podstawką pod mikrofon.

]]>
Michał Szadkowski
urn:uuid:2a34490a-83ed-4dc2-8b58-555f9e608148 Mon, 03 Nov 2025 07:40:00 +0100 Bąkiewicza ścigają wierzyciele, oficjalnie nie ma nic. "Już raz robił z siebie dziada" Ścigają go komornicy, oficjalnie jego cały majątek to ślubna obrączka i strój piłkarski. Nieoficjalnie to rentier poprzedniej władzy, żyje w najlepsze z tego, co dostał od PiS. I organizuje zbiórki, którym przygląda się prokuratura. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/bakiewicza-scigaja-wierzyciele-oficjalnie-nie-ma-nic-juz-raz-robil-z-siebie-dziada/zh7jlkx Robert Bąkiewicz Dziękujemy, że jesteś z nami! Dom przepisany na córkę, w którym Robert Bąkiewicz zarejestrował m.in. Stowarzyszenie Roty (Marszu) Niepodległości oraz partię Niepodległość. Blok w Pruszkowie, w którym znajduje się siedziba powiązanej z Bąkiewiczem Fundacji Advocata Nostra. Ścigają go komornicy, oficjalnie jego cały majątek to ślubna obrączka i strój piłkarski. Nieoficjalnie to rentier poprzedniej władzy, żyje w najlepsze z tego, co dostał od PiS. I organizuje zbiórki, którym przygląda się prokuratura.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Lato 2024 r. Komornikom z Pruszkowa Robert Bąkiewicz pokazuje dokumenty, z których wynika, że jest biedny jak mysz kościelna. Pracy nie ma, z żoną i dziećmi mieszka w domu teściów.

Wierzycieli zapewnia, że nie jest właścicielem żadnego samochodu ani sprzętu (choć prowadził kiedyś z żoną dużą firmę budowlaną), nie ma też mebli, obrazów, dywanów, telewizora, nawet czajnika. Cały jego majątek to obrączka ślubna, której wartości nie jest w stanie oszacować, oraz koszulka, spodenki i piłkarskie getry (wpisuje to w rubryce "sprzęt sportowy"). Stan konta — jak wynika z ówczesnych dokumentów, do które widział "Newsweek" — to 26 zł i 59 gr.

W ostatnie wakacje było już nieco lepiej.

Bąkiewicz przyznaje, że w swojej Straży Narodowej ma zarabiać jakieś 3 tys. zł miesięcznie na rękę, w utrzymaniu rodziny pomagają rodzice żony. To jednak zbyt mało, aby spłacić wierzycieli. — Już raz robił z siebie dziada, żeby uciec od długów. Nie zdziwiłbym się, gdyby znowu robił to samo — mówi jeden z jego byłych pracowników.

Dom przepisany na córkę, w którym Robert Bąkiewicz zarejestrował m.in. Stowarzyszenie Roty (Marszu) Niepodległości oraz partię Niepodległość.
Dom przepisany na córkę, w którym Robert Bąkiewicz zarejestrował m.in. Stowarzyszenie Roty (Marszu) Niepodległości oraz partię Niepodległość.

— Stowarzyszenia związane z Bąkiewiczem zbierają pieniądze od darczyńców. Fundacje dysponują majątkiem, które dostały z Funduszu Patriotycznego [powstał z inicjatywy premiera Morawieckiego i wicepremiera Glińskiego — red.], on sam na co dzień rozporządza ich mieniem. Ale czy zapewnianie Bąkiewiczowi auta albo opłacanie jego licznych procesów jest zapisane w statucie Straży Narodowej? — zastanawia się jeden z wierzycieli.

"Mógłbym, ale nie chcę"

Wiedza o majątku Bąkiewicza pochodzi z postępowań komorniczych będących następstwem spraw sądowych, które w ostatnim czasie przegrał z "Gazetą Wyborczą" oraz Katarzyną Augustynek, czyli Babcią Kasią. Regularnie ucieka od pokrycia kosztów sądów i zapłaty zadośćuczynienia (np. 10 tys. dla Babci Kasi). — Egzekucja cały czas jest w toku — mówi "Newsweekowi" mecenas Jerzy Jurek, który reprezentował aktywistkę. Część wierzytelności została przejęta, gdy na konto Bąkiewicza wpłynął zwrot podatku.

— Mógłbym znaleźć dobrą pracę, ale ja nie chcę płacić pani Katarzynie Augustynek — mówi z rozbrajającą szczerością samozwańczy obrońca granic.

Jego długi mogą rosnąć, bo ma jeszcze kilka postępowań. Najgłośniejsze Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła po tym, jak narodowiec na wiecu PiS porównał przeciwników politycznych do chwastów i wzywał do wyplenienia ich napalmem. Zapowiadał jego występ na scenie sam Jarosław Kaczyński. Sprawa powinna być prosta, bo wszystko zostało nagrane, ale jest w powijakach — dostał ją nowy referent, bo przyszła z prokuratury rejonowej.

Ma też zarzuty znieważenia funkcjonariuszy Straży Granicznej i Żandarmerii Wojskowej, w sądzie czeka sprawa agitacji na posiedzeniu Rady Miejskiej w Zamościu przed wyborami prezydenckimi, prokuratura w Świdnicy prowadzi śledztwo poświęcone powiązanej z Bąkiewiczem Fundacji Mieszko, a aktywistka Agata Domańska pozwała Bąkiewicza za jego akcję podczas Strajku Kobiet w 2020 r. na schodach kościoła św. Krzyża.

Bąkiewicza reprezentuje aż trzech pełnomocników. Chcemy zapytać, jak rozlicza się z nimi ledwo wiążący koniec z końcem klient, ale ten zabrania swoim adwokatom rozmowy z mediami. Jednym z jego obrońców jest związany z Ordo Iuris mecenas Krzysztof Wąsowski, który w lipcu sam usłyszał zarzuty (m.in. prania brudnych pieniędzy).

Różni bankrutowali: Disney, Ford…

Pierwszy raz (przynajmniej formalnie) kompletnym golcem Bąkiewicz zostaje 20 stycznia 2016 r. To wtedy przed sądem w Warszawie kończy się trwający pięć lat proces upadłościowy jego firmy: blisko siedmiomilionowy dług zostaje umorzony i ponad 150 wierzycieli zostaje z niczym. W sądzie — co opisywali dziennikarze Frontstory.pl — przedsiębiorca z Pruszkowa zgrywa wtedy opuszczonego przez rodzinę rozbitka. — Z czego pan się utrzymuje? — pyta sąd. — Z prac dorywczych, z których uzyskuję po 700-800 zł miesięcznie — odpowiada Bąkiewicz.

Aby chronić majątek, jeszcze w grudniu 2010 r. małżeństwo Bąkiewiczów składa do sądu pozew rozwodowy, a w marcu przepisuje na ośmioletnią córkę rodzinną nieruchomość przy ulicy Przechodniej w Pruszkowie.

Blok w Pruszkowie, w którym znajduje się siedziba powiązanej z Bąkiewiczem Fundacji Advocata Nostra.
Blok w Pruszkowie, w którym znajduje się siedziba powiązanej z Bąkiewiczem Fundacji Advocata Nostra.

Dziś znów są po ślubie. — Nadal mieszkam z żoną, mamy piątkę dzieci, 25 lat małżeństwa — mówił w wywiadzie. — Świętował pan 25 lat, choć wziął rozwód? — nie dowierzał Robert Mazurek. — Tak, bo u katolików liczy się ślub kościelny, a nie cywilny — odpowie Bąkiewicz jakby nigdy nic. Ale w 2018 r. wzięli ślub cywilny.

W tej samej rozmowie, zapytany o upadłość odpowie, że przecież wielcy też bankrutowali: Walt Disney, Henry Ford…

— Ta sprawa od początku brzydko pachniała. Przed sądem Bąkiewicz opowiadał historię tego, jak rozpadała mu się rodzina, powodem miały być problemy finansowe firmy. W rzeczywistości w całej historii musiało chodzić o to, żeby uciec z majątkiem przed wierzycielami — mówią dziennikarze śledczy Konrad Szczygieł i Mariusz Sepioło, którzy opisywali tę sprawę.

W przepisanym na córkę (pracuje w polskim oddziale konserwatywnej organizacji CitizenGo) niepozornym domku na końcu ślepej uliczki Przechodniej Bąkiewicz zarejestrował jak do tej pory: Stowarzyszenie Roty (Marszu) Niepodległości, pod które podpięty jest Ruch Obrony Granic, Fundację pod Wierzbami, Telewizję Media Narodowe (gdzie ma mniejszościowy pakiet) oraz partię Niepodległość. Na bramie czy froncie budynku próżno szukać szyldów tych instytucji, choć za ich pośrednictwem Bąkiewicz zbiera pieniądze.

Układ z władzą

— Pamiętam go jeszcze jako działacza lokalnego ONR, który w Pruszkowie organizował nacjonalistyczne misteria dla kilku skinów na krzyż czy koncerty w pobliskiej szkole, na które nikt nie chciał przychodzić — mówi Tomek, dziennikarz z Pruszkowa. — Dziś narodowcy mają go za zdrajcę, który sprzedał się Kaczyńskiemu, ale zakręcenie się przy Marszu Niepodległości i przytulenie do PiS dały mu rozpoznawalność i środki.

Kariera Bąkiewicza wystrzeliła po 2016 r. w związku z organizacją Marszów Niepodległości i pójściem na układ z pisowską władzą w roku 2020. Jak wiadomo z e-maili znalezionych w skrzynce pocztowej ministra Dworczyka, Bąkiewicz zawarł z ówczesną władzą ciche porozumienie. W zamian za poparcie (m.in. dla walczącego o drugą kadencję Andrzeja Dudy) narodowiec zażądał, aby jego człowiek został dyrektorem w Instytucie Dziedzictwa Myśli Narodowej im. Romana Dmowskiego i Ignacego Jana Paderewskiego. Posadę dostaje — a co za tym idzie, władzę nad powołanym potem Funduszem Patriotycznym — Andrzej Turkowski, zausznik Bąkiewicza.

W efekcie do organizacji związanych z Bąkiewiczem popłynęło za rządów PiS blisko 13 mln zł. Beneficjentami pomocy oraz zwycięzcami różnych konkursów były m.in.: Stowarzyszenie Straż Narodowa, Stowarzyszenie Marsz Niepodległości, Stowarzyszenie Roty Marszu Niepodległości, Stowarzyszenie Patriotyczne Siedlce (to w tym mieście odbyło się kilka miesięcy temu pierwsze spotkanie Ruchu Obrony Granic) czy Stowarzyszenie Wiara i Tradycja.

Część tych środków — twierdzą ludzie zaznajomieni ze sprawą — mogła zostać przez Bąkiewicza wykorzystana dla prywatnych korzyści. Dzięki nim — choć oficjalnie to majątek jego stowarzyszeń i fundacji — Bąkiewicz nie musi się dziś martwić o przyszłość.­

— W pewnym momencie na jednej z jego posesji stanął nawet blaszany garaż kupiony z dotacji z Funduszu Patriotycznego bodajże — opowiada nasz informator.

300 tys. po Robercie

W lipcu tego roku, podczas wywiadu Mazurka z Bąkiewiczem w Kanale Zero, jeden ze słuchaczy — Marcin Białasek ze Stowarzyszenia Marsz Niepodległości — pytał m.in., czy Bąkiewicz i jego współpracownicy wyprowadzili ze SMN ponad 200 tys. zł, przelewając je na swoje prywatne konta z tytułem "Zaliczka" (dokumentów potwierdzających wydatkowanie tych środków na cele stowarzyszenia mieli nigdy nie przedstawić)? I czy to prawda, że Piotr Barełkowski, partner biznesowy Bąkiewicza ze spółki Telewizja Media Narodowe, po otrzymaniu 3 mln zł dotacji na realizację filmu dokumentalnego "Krzywda" wydał połowę tej kwoty na wynajem sprzętu od… spółki Telewizja Media Narodowe? A część tego sprzętu miała nie należeć do TMN, ale do Stowarzyszenia Straż Narodowa, które kupiło go za pieniądze z Funduszu Patriotycznego. Białasek chciał też wiedzieć, czy to prawda, że Tomasz Kalinowski (zastępca Bąkiewicza i jego partner w spółce Telewizja Media Narodowe) opublikował na portalu medianarodowe.com kilkadziesiąt artykułów sponsorowanych, reklamujących kasyna oraz firmy związane z hazardem, a wynagrodzenie z tego tytułu (od firm łotewskich i cypryjskich) miało trafiać na jego prywatne konto PayPal?

Jak opowiada "Newsweekowi" Bartosz Malewski, obecny prezes Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, po wyrzuceniu Bąkiewicza okazało się, że odziedziczony po nim dług stowarzyszenia sięgał ok. 300 tys. zł.

— Bąkiewicz robił to bardzo sprytnie, wszystko wyprowadzane było pod płaszczykiem zaliczek dla zaprzyjaźnionych osób, które potem nigdy nie były rozliczane. Z konsekwencjami borykamy się do tej pory — opowiada.

Wszystkie pytania ze strony Białaska Bąkiewicz uznał za oszczerstwo. Jeszcze w czasie programu na żywo zapowiedział, że spotkają się w sądzie. Pozew miał złożyć natychmiast.

— Być może złożył, ale nic takiego do nas nie dotarło — mówi prezes SMN. Narodowcy jeszcze w 2023 r. zawiadomili prokuraturę w sprawie podejrzenia oszustwa. Śledczy odmówili wszczęcia postępowania, sąd podtrzymał ich decyzję, ale SMN nie wyklucza powrotu do sprawy teraz, kiedy wiedza o działalności Bąkiewicza jest już dużo większa.

Pieniądze dla Piasta

I bez tego ulubiony narodowiec Jarosława Kaczyńskiego może mieć jednak kłopoty. W Świdnicy ruszyło właśnie śledztwo dotyczące Fundacji Mieszko, którą przejęli współpracownicy Bąkiewicza.

— To bardzo wczesny etap postępowania dowodowego. Wystąpiono o sprawozdania finansowe, ustalamy darczyńców fundacji, zwróciliśmy się też o materiały do urzędu skarbowego — wyjaśnia prokurator Mariusz Pindera z Prokuratury Okręgowej w Świdnicy.

To pokłosie tekstów portalu OKO.press. Jak opisywała Anna Mierzyńska, jeszcze w styczniu tego roku bliscy współpracownicy Bąkiewicza przejęli małą fundację ze Świdnicy i korzystają z jej numeru KRS. Mieszko jest organizacją pożytku publicznego, więc za jej pomocą narodowcy z Ruchu Obrony Granic czy Roty Marszu Niepodległości gromadzą pieniądze z odpisu podatkowego 1,5 proc. (same nie mogą tego robić, ROG nie ma w ogóle osobowości prawnej). Prezesem został Dominik Dzierżanowski, jeden z najbliższych ludzi Bąkiewicza, do zarządu trafiła jego żona Izabela Komorowska­‑Dzierżanowska.

Małżeństwo zasiada też we władzach związanej z Bąkiewiczem Fundacji Advocata Nostra, która w 2021 r. dostała z Funduszu Patriotycznego 450 tys. zł na stworzenie tzw. Centrum Patriotycznego. Poszły na kupno mieszkania w nowoczesnym bloku przy ulicy Staszica w Pruszkowie. To zaledwie kilka minut jazdy od domu Bąkiewicza i choć na klatkach czy przy domofonach brak jakichkolwiek oznaczeń organizacji, sąsiedzi opowiadają "Newsweekowi", że założyciel ROG był tam regularnie widywany.

Leśne zacisze & terenówka

Mieszkanie przy Staszica to niejedyna nieruchomość podarowana przez poprzednią władzę, z której korzysta Bąkiewicz. Najważniejszą jest siedziba Straży Narodowej w Otwocku. Na zakup położonego w głębi lasu dawnego ośrodka wypoczynkowego oraz dwóch samochodów (terenowego i busa) narodowcy dostali od ministra Glińskiego blisko 2 mln zł.

"W promieniu kilkuset metrów nie ma żadnej zabudowy, wszystko otoczone lasem, komfort i dyskrecja. Nikt nic nie widzi, nikt nic nie słyszy. To 8690 mkw. gruntu z murowanym, dwukondygnacyjnym budynkiem mieszkalnym, budynkiem gospodarczym oraz pięcioma parterowymi drewnianymi domkami o metrażu od 32 do 39 mkw." — pisali w książce "Wielkie żniwa. Jak PiS ukradł Polskę" posłowie Dariusz Joński i Michał Szczerba, którzy jako pierwsi ujawnili sprawę tej dotacji.

Kiedy przyjeżdżam pod ośrodek w Otwocku wieczorem w ubiegłym tygodniu, prace wewnątrz jeszcze trwają, światła w budynku są zapalone. Pod jednym z garaży stoi kupiony z dotacji bus, na lewo od bramy zaparkowana jest terenówka.

Nie dziwi, że Robert Bąkiewicz nie potrzebuje auta na własność. Choć w oświadczeniach dla komorników zapewnia, że nie jest posiadaczem żadnego samochodu, regularnie korzysta z terenówki Stowarzyszenia Straż Narodowa. To potężny pick-up Volkswagen Amarok. Zapytany kiedyś w tej sprawie przez dziennikarkę "Gazety Wyborczej" Dominikę Wielowieyską, Bąkiewicz zarzekał się, że "to nie jego samochód", ale liczne nagrania, które szef ROG wrzucał do sieci, potwierdzają, że z niego korzysta (to samo potwierdzili nam świadkowie). Jeszcze przed wyrzuceniem Bąkiewicza z Marszu Niepodległości przejeżdżający przez Pruszków Google Car uchwycił tego samego amaroka u Bąkiewicza na podjeździe przy domu.

Czy komornicy ścigający narodowca mogliby więc sięgnąć po majątek, który poprzednia władza przekazała rozlicznym fundacjom czy stowarzyszeniom, które firmuje Bąkiewicz? Zdaniem specjalistów to wykluczone.

— Egzekucja może być prowadzona wyłącznie z majątku należącego do dłużnika. Nawet jeżeli faktycznie korzysta z majątku fundacji, stowarzyszenia czy spółki, komornik nie jest uprawniony do zajęcia tego majątku. Przepisy są w tym względzie jednoznaczne — wyjaśnia w rozmowie z "Newsweekiem" Przemysław Małecki, rzecznik Krajowej Rady Komorniczej.

Co ciekawe, przepisy w tej sprawie znowelizowano dopiero w 2019 r. Wcześniejsza konstrukcja uniemożliwiała oszustom przepisywanie majątku na rodziny, spółki czy stowarzyszenia i korzystanie z niego. Dziś komornicy często spotykają się z sytuacjami, kiedy dłużnik formalnie niczego nie posiada, ale w najlepsze swobodnie korzysta z majątku stowarzyszenia czy spółki. Dokładnie tak jak Bąkiewicz.

— Na jego przykładzie doskonale widać, że PiS przygotowało dla swoich akolitów poduszkę finansową. Oficjalnie pieniądze się skończyły, ale budują kolejne polityczne przedsięwzięcia, jak choćby ten samozwańczy Ruch Obrony Granic. Przecież do tego też były potrzebne środki! Ten facet powinien rozliczyć się z każdej złotówki i nieruchomości, które dostał od poprzedniej władzy — mówi poseł KO Konrad Frysztak (Bąkiewicz startował w ostatnich wyborach jako spadochroniarz w jego rodzinnym Radomiu). Przy okazji wygrał z nim proces w trybie wyborczym, ale tam "bardzo ważny, mądry, dzielny człowiek" prezesa Kaczyńskiego wyjątkowo zapłacił koszty procesowe.

]]>
Jakub Korus
urn:uuid:7ec6e6db-221f-4503-b23d-e9064b0537a4 Sun, 02 Nov 2025 17:13:46 +0100 Cała nadzieja w młodych? "Popatrzcie na symulację najbliższych wyborów" Najdrożsi i Najdroższe, mam nadzieję, że zastaję Was w dobrej formie. Długo zbierałem się do napisania tego listu, ale w końcu przyszedł odpowiedni moment. Wielokrotnie zarzucałem Wam oderwanie od rzeczywistości, życzeniowe myślenie i, żeby napisać wprost, bujanie w obłokach. Dziś wyłożę, w czym rzecz. https://www.newsweek.pl/opinie/cala-nadzieja-w-mlodych-popatrzcie-na-symulacje-najblizszych-wyborow/2xbyk8m Marszałek Szymon Hołownia, wicemarszałkowie Piotr Zgorzelski z PSL i Włodzimierz Czarzasty z Nowej Lewicy i poseł Marek Jakubiak w Sejmie Dziękujemy, że z nami jesteś! "Stan Wyjątkowy". Tusk składa Platformę do grobu. Kaczyński chce sobie kupić powrót do władzy. Duda pragnie zostać milionerem "Stan Wyjątkowy". Aby obalić rząd, PiS potrzebuje dziesięciu posłów Polski 2050. "Nieformalny lobbing" Najdrożsi i Najdroższe, mam nadzieję, że zastaję Was w dobrej formie. Długo zbierałem się do napisania tego listu, ale w końcu przyszedł odpowiedni moment. Wielokrotnie zarzucałem Wam oderwanie od rzeczywistości, życzeniowe myślenie i, żeby napisać wprost, bujanie w obłokach. Dziś wyłożę, w czym rzecz.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Po wielu miesiącach, w pocie i znoju, powstał projekt ustawy o statusie osoby najbliższej. Wiem, co powiecie: że to coś nawet nie nazywa się tak, jak nam rządzący obiecywali w kampanii, że będzie się nazywać. Że właściwie mogłoby tej ustawy nie być, bo nie reguluje niczego ani w niczym nie pomaga.

To wszystko racja. Jeśli ten projekt jest odpowiedzią na potrzebę uregulowania statusu związków partnerskich, to odpowiedzią na potrzebę zapewnienia Polsce bezpieczeństwa jest zakup himarsa miotającego konfetti. Gdyby w ten sam sposób rządzący walczyli z horrendalnymi cenami mieszkań, wprowadziliby urzędowe zniżki na namioty wieloosobowe.

Ta ustawa, do cna oberżnięta z sensu i treści, nie powstała jednak w próżni. Więcej, jest doskonałym lustrem naszego społeczeństwa. To nasz szczyt możliwości, obecny parlament nie mógł wysmażyć odważniejszej.

Mit o postępowej Polsce

Od lat słyszę od Was o zmianach, jakie zachodzą w Polsce, powtarzacie, że nasze społeczeństwo staje się postępowe, że mamy zdecydowanie bardziej progresywny lud niż jego reprezentację w Sejmie. Czasami podpieracie się danymi, udowadniacie, że Polki i Polacy deklarują w sondażach poparcie dla legalizacji związków jednopłciowych i prawa do aborcji.

To wszystko prawda, te badania często są przeprowadzane przez wiarygodne ośrodki. Od lat widzimy jednak, że czym innym jest deklaracja sondażowa, a czym innym — decyzja, choćby taka podejmowana przy urnie (ile razy zaskakiwały nas wyniki wyborów w ostatnich latach).

Dosłownie przed chwilą 10,6 mln Polek i Polaków wybrało prezydenta, który najpewniej zawetuje nawet ten wyżej wymieniony ustawowy ochłap rzucony przez rządzących. A wcześniej, w historycznych pod względem frekwencji wyborach, Polki i Polacy oddali blisko połowę miejsc w Sejmie ugrupowaniom, które szybciej podniosą rękę za karą więzienia za "promocję LGBT" niż jakimkolwiek prawnym uregulowaniem życia osób nieheteronormatywnych.

"Stan Wyjątkowy". Tusk składa Platformę do grobu. Kaczyński chce sobie kupić powrót do władzy. Duda pragnie zostać milionerem

W styczniu Onet zamówił badanie, w którym zapytał: "Na jakich kwestiach kandydaci na prezydenta RP powinni najbardziej skupiać się w debacie publicznej w najbliższym czasie?". Prawo do aborcji wylądowało na 12. miejscu (12,6 proc. wskazań), legalizacja związków partnerskich — na 17. (7,8 proc.), a legalizacja związków jednopłciowych — na 19. (7,1 proc.). Na samej górze były: ochrona przed drożyzną w sklepach (28,7 proc.) i ochrona społeczeństwa przed wzrostem cen (27,3 proc.). Pomiędzy były inne sprawy dotyczące portfela, wysoko (22,7 proc.) wylądowało też "ograniczenie 800+ dla obcokrajowców".

Wiadomo, że ten sondaż nie opowiada całej historii, ale część obrazka jednak pokazuje. Tu jest Polska, tu ważniejsze jest uprzykrzenie życia uciekającym przed wojną Ukraińcom niż urzędowe uregulowanie związków dwóch osób, które deklarują, że się kochają. Nie prawem aborcyjnym i nie związkami jednopłciowymi wygrywa się tu wybory. Nikt rozsądny nie będzie za te rozwiązania politycznie umierał, bo to się nie opłaca. Możecie narzekać na Tuska, Kosiniaka-Kamysza, Czarzastego, wymyślać im od dziadersów (bardzo często słusznie), lecz prawda jest taka, że dla utrzymania władzy to, czy przeforsują związki partnerskie, ma niewielkie znaczenie.

To nie jest fotografia całej Polski

Droga Bańko, mam wśród Was osoby, które aktywnie sprzeciwiały się niszczeniu Trybunału Konstytucyjnego i wymiaru sprawiedliwości, te, które brały udział w protestach po zaostrzeniu prawa aborcyjnego, oraz te, które demonstrowały w obu tych sprawach. Wasze, wróć: nasze emocje były gorące, energia — prawdziwa, a późniejsze rozczarowanie — bolesne.

Te protesty miały sens. Prawdopodobnie zapobiegły głębszemu demolowaniu państwa prawa, sprawiły, że największa wówczas polska partia opozycyjna zmieniła stanowisko w sprawie aborcji. W ostatnich latach powstały grube tomiszcza tłumaczące, dlaczego protesty uliczne nie mają już takiej skuteczności (najgłośniejsza "If We Burn: The Mass Protest Decade and the Missing Revolution" Vincenta Bevinsa), więc nawet najmniejszy "wychodzony" sukces jest na wagę złota.

Tylko że Krakowskie Przedmieście skandujące "wolność, równość, demokracja", niosące się przez rondo Dmowskiego "wyp…" czy idący przez Warszawę Marsz Miliona Serc to nie są fotografie całej Polski. Kolejne wybory pokazują, że to raczej mniejszość, która po prostu czasami potrafi się bardziej zmobilizować niż druga strona.

Wiem, że z perspektywy centrum Gdańska, Poznania i Warszawy trudno w to uwierzyć. Siedzę z Wami w tych samych kawiarniach, prowadzę te same rozmowy i razem z Wami się dziwię. Nasze towarzystwo jest otwarte, media, z których korzystamy — wrażliwe na prawa człowieka. Ale — jeszcze raz, już naprawdę ostatni: nasza bańka to nie jest cała Polska.

Nigdy Wam tego nie opowiadałem, nie wydaje mi się też, że to mogłoby Was przekonać. Kilka lat temu, gdy byłem zastępcą Tomka Sekielskiego, dołożyliśmy do loga "Newsweeka" tęczową flagę. Początkowo tylko na Pride Month, później zostawiliśmy na stałe. Być może do czasu, gdy osoby LGBT+ doczekają się sprawiedliwego, równego traktowania w Polsce. Wiem, że Wam ten symbol opatrzył się i nie wywołuje już emocji, ale zapewniam, że jest dużo miejsc, w których jest on wciąż bardzo, ale to bardzo kontrowersyjny. I wiem to także z badań, jakie przeprowadziliśmy niedawno wśród czytelniczek i czytelników "Newsweeka".

Jest wśród Was grupa, która liczy na to, że dopóki Polskę wyrywają sobie Tusk z Kaczyńskim, zmian nie będzie, rewolucja nadejdzie dopiero dzięki młodzieży. Kilka dni temu analityk Daniel Pers opublikował symulację dotyczącą najbliższych wyborów parlamentarnych. W grupie 18-29 lat Konfederacja Sławomira Mentzena i Korona Grzegorza Brauna zdobywają 43,7 proc., w grupie 30-39 lat — 37,5 proc. W liczbach bezwzględnych te grupy nie ważą tyle, ile starsze, ale nie liczyłbym na to, że pomogą wprowadzić jakiekolwiek progresywne rozwiązanie. Już podczas ostatnich wyborów prezydenckich młodzież stanęła tam, gdzie stanęła.

10 mln głosów

Droga Bańko, piszę to wszystko życzliwie, bez złości. Uświadomienie sobie, gdzie żyjemy, jest niezbędne. Im szybciej wykonamy tę pracę, tym rzadziej będziemy się frustrować, a rzeczywistość nas zaskakiwać. Polskim prezydentem został właśnie gość, który był podejrzewany o wyłudzenie mieszkania od starszego człowieka i uczestniczył w procesie sutenerskim. I to nie jest przypadek, przypomnijcie sobie, jakiego formatu politykiem był jego poprzednik, dwukrotnie wybrany w wyborach powszechnych z poparciem przekraczającym 10 mln głosów.

"Stan Wyjątkowy". Aby obalić rząd, PiS potrzebuje dziesięciu posłów Polski 2050. "Nieformalny lobbing"

Mój list nie jest próbą obrony tego rządu, bo to nie jest dobry rząd. Godzinami możemy rozmawiać (rozmawiamy!) o tym, czego nie dowiózł, znęcać się nad ministrami i ministerkami, którzy nie dorośli do pełnionych funkcji. Ale chłostanie tej ekipy akurat za ustawę o związkach partnerskich jest intelektualnie nieuczciwe. I to, że nawet ten potworek nazwany "ustawą o statusie osoby najbliższej" wyląduje na śmietniku, jest tego najlepszym dowodem.

]]>
Michał Szadkowski
urn:uuid:072e1100-82d5-4071-b4a3-acb21b9314c4 Sat, 01 Nov 2025 14:30:00 +0100 Rolna ekipa PiS powołała spółkę. Po roku z 200 mln zł zostało osiem Były asystent wiceministra rolnictwa z PiS zarządzał utworzoną przez Krajowy Ośrodek Wspierania Rolnictwa spółką. Po roku działalności z 200 mln na jej koncie nie zostało prawie nic. Kontrolerzy NIK ocenili działania zarządu spółki jako nierzetelne i niegospodarne. W całej sprawie pojawiają się nazwiska bohaterów afery ze sprzedażą działki pod CPK. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/rolna-ekipa-pis-powolala-spolke-po-roku-z-200-mln-zl-zostalo-osiem/smrlhec Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa stworzył spółkę, która w rok wydała 200 mln zł Były asystent wiceministra rolnictwa z PiS zarządzał utworzoną przez Krajowy Ośrodek Wspierania Rolnictwa spółką. Po roku działalności z 200 mln na jej koncie nie zostało prawie nic. Kontrolerzy NIK ocenili działania zarządu spółki jako nierzetelne i niegospodarne. W całej sprawie pojawiają się nazwiska bohaterów afery ze sprzedażą działki pod CPK.

Urzędnicy Krajowego Ośrodka Wspierania Rolnictwa (KOWR) tak opisują mechanizm działania Rolno-Spożywczej Spółki Inwestycyjnej (RSSI). — Najpierw trzeba powołać spółkę, nad którą nie będzie żadnej ustawowej kontroli. Potem na jej czele postawić swojego człowieka, a ten dogada się z innym zaufanym, który wygra przetarg na obsługę tej spółki — opowiada urzędnik warszawskiego oddziału KOWR.

Wie, co mówi, bo są na to dokumenty z kontroli NIK.

RSSI powstała w październiku 2022 r.za rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jej jednym, stuprocentowym udziałowcem był właśnie KOWR, który dysponuje gruntami rolnymi należącymi do państwa. W akcie założycielskim RSSI "wyłączono indywidualną kontrolę właściciela". Nie powołano też rady nadzorczej, co oznaczało, że przez cały niemal okres swojej działalności za rządów Prawa i Sprawiedliwości spółka działała bez żadnego nadzoru. Radę nadzorczą powołano dopiero 27 października 2023 r., już po wyborach, kiedy było jasne, że PiS traci władzę w kraju. O sprawie RSSI jako pierwsza pisała Wirtualna Polska.

Faktycznie spółką zarządzał jednoosobowo jej wiceprezes Piotr Wyrzykowski, (prezes RSSI zrezygnował z funkcji w maju 2023 r.) To były asystent Rafała Romanowskiego, słynnego dziś wiceministra rolnictwa w rządzie Mateusza Morawieckiego.

O Romanowskim zrobiło się głośno, kiedy Wirtualna Polska opisała historię sprzedaży działki należącej do KOWR prywatnemu inwestorowi. To jego podpis figuruje pod decyzją o sprzedaży. Chodzi o 160 hektarów położonych w okolicy miejscowości Zabłotnia, na trasie planowej przez spółkę Centralny Port Komunikacyjny linii kolei dużych prędkości między Warszawą a lotniskiem, który ma wybudować CPK. Zarząd CPK usiłował te grunty pozyskać, ale KOWR odmawiał ich sprzedaży. Miał różne argumenty, także ten, że od 2016 r. rząd PiS ustawowo wprowadził zakaz sprzedaży ziemi rolnej należącej do państwa. Można ją tylko dzierżawić.

Jednak kiedy po wyborach w 2023 r. stało się jasne, że PiS straci władzę, to szef KOWR Waldemar Humięcki wystąpił do ministra rolnictwa Roberta Telusa o zgodę na sprzedaż działki prywatnej osobie. Minister Telus szybko wyraził zgodę, a wiceminister Rafał Romanowski podpisał papiery. I tak w czasie dwutygodniowego rządu Mateusza Morawieckiego między 27 listopada a 1 grudnia 2023 sprawa została ostatecznie przeprowadzona, grunty trafiły notarialnie w ręce wiceprezesa firmy Dawtona.

Kiedy media sprawę nagłośniły Jarosław Kaczyński zawiesił Humięckiego, Telusa i Romanowskiego w prawach członka PiS. Sprawa dla polityków PiS jest kłopotliwa, ale na razie nie orzekają o winie swoich działaczy, tylko chwalą Kaczyńskiego za tak błyskawiczną reakcję.

Jak KOWR gospodarowało za czasów PiS. "Każdy dzień przynosił straty"

Ale to nie koniec kłopotów zawieszonych. Okazuje się, że KOWR, na którego czele stał Waldemar Humięcki nie tylko powołał do życia spółkę RSSI, na której czele postawił byłego asystenta wiceministra Romanowskiego. Przekazał jej też 200 mln złotych na działalność. Otrzymała też ona w dzierżawie od KOWR dwa magazyny, w istocie przechowalnie jabłek w miejscowościach Regnów i Stanisławowo. Te magazyny KOWR kupił od syndyka w 2022 r., tuż przed utworzeniem spółki RSSI za 68 mln zł — wraz z gruntem, na których stały, utwardzonymi placami dla samochodów dostawczych i drogami dojazdowymi. Zaraz na początku swojej działalności spółka wynajęła firmę do sprzątania i remontowania magazynów. I wydała na to w niecały rok prawie 15 mln złotych.

Nowe władze KOWR powołane przez rząd Donalda Tuska już 5 lutego 2024 r. złożyły zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnieniu przestępstwa, a 3 kwietnia 2024 r. postawiły spółkę w stan likwidacji.

— Postawiliśmy spółkę w stan likwidacji, bo nie prowadziła działalności bieżącej, a każdy dzień przynosił straty. Z 200 mln zł po roku na koncie zostało tylko 8 mln — wyjaśnia Lucjan Zwolak, obecny zastępca szefa KOWR.

Nowe władze zawiadomiły też NIK, który przeprowadził kontrolę doraźną.

Jak wykazała kontrola, magazyny kupiono w dobrym i bardzo dobrym stanie technicznym, więc praktycznie nie wymagały żadnych remontów. Zaś sprzątanie prostych hal magazynowych, praktycznie pozbawionych okien nie powinno być zbyt pracochłonne i kosztowne. Suma wydana na sprzątanie i remonty w porównaniu do ceny zakupu obu nieruchomości budzi poważne wątpliwości.

Dziesiątki spraw w KOWR. Straty szacuje się na miliard

Jak piszą kontrolerzy NIK "już w pierwszym okresie swojego funkcjonowania spółka poniosła wysoką stratę wynikającą z wydatków poniesionych na usługi remontowe i sprzątania". Piszą też, że umowy zawarte z firmą sprzątającą nie zabezpieczyły należycie interesów spółki, gdyż zostały zawarte bez określenia wartości zamówienia i nie wskazały zakresu robót. Do tego wykonawca prac znany był osobiście Piotrowi Wyrzykowskiemu i od niego dowiedział się o zapytaniu ofertowym. W ocenie NIK działania zarządu spółki były nierzetelne i niegospodarne, a ich realizacja wpłynęła w istotny sposób na wynik finansowy RSSI.

Postępowanie prokuratorskie w tej sprawie z zawiadomienia przez KOWR w lutym 2024 r. nadal się toczy. Jak mówią w KOWR: nikt się z nami nie kontaktuje.

Jak w powiedział w TVP Info dyrektor generalny KOWR Henryk Smolarz, podobnych spraw dotyczących nadużyć w tej instytucji z czasów rządów PiS jest kilkadziesiąt. A potencjalne starty z tego wynikające szacuje na ponad miliard zł. Część tych pieniędzy jego zdaniem jest nie do odzyskania przez skarb państwa. Wiele spraw jest bardzo skomplikowanych i są na różnym etapie wyjaśniania przez organy kontrolne państwa.

]]>
Krystyna Naszkowska
urn:uuid:71f31487-6603-4888-b3af-0002e41db0e1 Sat, 01 Nov 2025 12:45:00 +0100 Czują się oszukanym pokoleniem. Jak przetrwać podwyżki czynszów i rachunków? Ci, którzy kupili mieszkania wcześnie, albo coś dostali czy odziedziczyli, wsiedli na wygodną łódeczkę i sobie płyną. A inni siedzą na tym dziurawym, ciasnym stateczku i się zastanawiają: zatonie czy nie? — mówi Przemek. https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/czuja-sie-oszukanym-pokoleniem-jak-przetrwac-podwyzki-czynszow-i-rachunkow/mwfq51l Millenialsi czują, że dali się nabrać na kłamstwo Dziękujemy, że z nami jesteś! Ci, którzy kupili mieszkania wcześnie, albo coś dostali czy odziedziczyli, wsiedli na wygodną łódeczkę i sobie płyną. A inni siedzą na tym dziurawym, ciasnym stateczku i się zastanawiają: zatonie czy nie? — mówi Przemek.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Tak właśnie musi się czuć żaba wrzucona do garnka. Siedzi w chłodnej wodzie i myśli: ale przyjemnie. Pływa sobie, pali papieroska i ma chill: mieszka na 60 metrach na Nowym Mieście za 2500 zł plus media. Rata kredytu za umiarkowanie sfatygowane renault – sześć stów miesięcznie. A po jedzenie nie trzeba chodzić do biedronki, bo to jednak spacer. Można kupować u tych miłych pań w spożywczym na dole, co mają wszystko o połowę drożej, ale kto by liczył. I tak tanio. W ogóle wszystko się wydaje tanie, bo pensja osiem tysięcy na rękę.

I tak było do pandemii, wspomina żaba, znaczy Przemek. 38 lat, pracuje w internetowym marketingu. Kiedyś każdy chciał pracować w internetowym marketingu. Ale woda w garnku zaczyna się podgrzewać.

Najpierw drożeje jedzenie. Potem rachunki i czynsz. A po wybuchu wojny przychodzi córka właścicielki mieszkania, w którym Przemek mieszka od paru ładnych lat, i mówi, że jest nowa umowa do podpisania: 4000 plus media, plus opłaty administracyjne. W całej okolicy podnoszą, taniej pan nie znajdzie.

I

– Żyłam w błogiej nieświadomości – uśmiecha się Mila nostalgicznie, wspominając czasy sprzed pandemii. Dziś jest pod czterdziestkę, z pokolenia wolnych duchów, którym etaty zamieniono na projekty. O których mówiono "hipsterzy", bo siedzieli na leżaczkach w centrum Warszawy cali odstawieni, a swoje zawodowe życie ogarniali za pośrednictwem macbooka. Najważniejsze to być kreatywnym, bo jak ktoś jest kreatywny, to sobie poradzi.

Mila ma wrażenie, że słowo "hipster" zestarzało się równie źle, co pomysł jej pokolenia na życie. Znaczy pomysł był dobry, tylko rzeczywistość się zmieniła.

– Do pandemii właściwie nie wiedzieliśmy z moim Krzyśkiem, co to znaczy liczyć pieniądze. Nieustająco liczyć, na co nas stać, a na co nie. Szukać w sklepach tańszych produktów, upewniać się w aptece, czy mają tańsze zamienniki leków, jak się mała rozchoruje. Czekanie na przelew, sprawdzanie stanu konta po kilka razy dziennie. Wkur***** się na drożyznę. I na siebie, że nie mamy jak więcej zarobić.

Krzysiek, partner Mili (pracuje w teatrze, 42 lata), mówi, że jak się kończy kasa, to się zaczynają nieprzyjemne przemyślenia. Czy to moja wina? Czy inni mają lepiej?

– Myślisz: coś jest ze mną fundamentalnie nie tak. Zarabiam za mało. Nie sprawdziłem się jako ojciec, partner, mężczyzna. W ogóle się nie sprawdziłem. Jako człowiek. Normalnie na śmietnik – Krzysiek zawija nogę na nogę, ramię na ramię i zapala camela.

– Czasem, jak dziewczyn nie ma w pobliżu, chodzę po mieszkaniu i gadam do siebie: "Jak mogłeś do tego dopuścić?". "Jak możesz mieć taki gówniany zawód, z którego są takie gówniane pieniądze".

– Czasem próbuję bronić Krzyśka przed nim samym, przed tym jego surowym wewnętrznym krytykiem, który mu nie daje żyć – mówi Mila. – A czasem kłócimy się – choć oboje mamy temperamenty pluszowych misiów – żeby coś zrobić z tą koszmarną frustrą, że życie jest coraz cięższe.

– Przez kilka lat żyliśmy w świecie, który był raczej optymistyczny. Finansowo mieliśmy górki i dołki, ale generalnie było stabilnie. Widzieliśmy jakieś perspektywy, mogliśmy robić plany, mogliśmy marzyć. A teraz taka przykra codzienność, bez fajerwerków. Mój stary jest filozofem, całe życie wykłada na uczelni. Kropka w kropkę Dustin Hoffman z "Opowieści o rodzinie Meyerowitz". Od dziecka mi mówił, że "mieć czy być?" to nie jest żadne pytanie. Wiadomo, że być. Ci, co chcą tylko mieć, nie są. Teraz mówi, żebym się nie przejmował, bo jak babcia umrze, odziedziczymy mieszkanie na Starej Ochocie. To co, ja mam teraz czekać, aż mi babcia umrze? Może i jest pięć lat przed setką, ale przecież niech sobie żyje kobiecina kochana. Boże, co ja gadam. Dobrze, że nie mam rodzeństwa. Tam jest taki piękny widok z balkonu.

Żyłam w błogiej nieświadomości – mówi Mila. Słowo "hipster" zestarzało się równie źle, co pomysł jej pokolenia na życie. Znaczy pomysł był dobry, tylko rzeczywistość się zmieniła

II

Konrad ma dziś 42 lata i sam już nie wie, jak sobie dziękować, że w 2007 r., kiedy jego znajomi mieszkali po trzy osoby w wynajętych dziurach i żyli, jakby jutra miało nie być, zacisnął zęby i dogadał się z ojcem, żeby wzięli kredyt i kupili Konradowi mieszkanie. A on będzie spłacał każdą ratę, w terminie i co do złotówki.

Ojciec powiedział, że jest z Konrada dumny, ale pamiętaj, synu, że jesteś z tym sam, ja ci złotówki do raty nie dołożę, a jeśli stracisz pracę, to mieszkanie wynajmiesz, żeby mieć na kredyt, i zamieszkasz z nami. Ale lepiej nie trać, bo my z mamą lubimy przestrzeń.

Kupił pięćdziesiąt z groszem metrów na Woli za 300 tysięcy złotych. Fakt, do remontu. Dziś jest warte ponad trzy razy więcej. A kredyt prawie spłacony.

– Znajomi się łapali za głowy, że młodość sobie niszczę na własne życzenie, że wiązanie się kredytem na 20 lat jest dla starych ludzi, nie dla naszego pokolenia, że to jakieś kapitalistyczne niewolnictwo.

Czasem zazdrościł im tej beztroski. A już najbardziej Paulinie, bo jej starzy tak bardzo docenili fakt, że zrobiła magisterkę, że jak wyszła z uczelni, to tego samego dnia weszła do dwóch przestronnych pokoi z kuchnią w centrum. Dziś mieszka w domu pod miastem i problemy zwykłych ludzi jej nie dotyczą.

"Czy odebrałem sobie młodość?" – pytał sam siebie Konrad na początku tej historii z kredytem.

– Jestem z tych najstarszych milenialsów. Miałem siedem lat, kiedy upadł komunizm. Moje pierwsze świadome lata przypadły na czas turboliberalizmu. Miałem 22 lata, kiedy weszliśmy do Unii. Rośliśmy w poczuciu, że wszystko już zawsze będzie szło do góry, że będzie tylko coraz lepiej i lepiej. Nie dziwię się mojemu pokoleniu, choć to nie jest moje osobiste doświadczenie, że spróbowało zerwać z etosem rodziców: "Nie poświęcę życia na zarabianie na domy i mieszkania. Na jeden stały i nieszczęśliwy związek". Bardzo długo myślałem, że to oni mieli rację. Od kilku lat coraz bardziej nabieramy – i ja, i oni, tak zwana wielkomiejska i wciąż w miarę młoda klasa średnia – przekonania, że to było marzenie. I od paru lat przestało się spełniać. Mam farta, że nigdy tak do końca w to nie uwierzyłem.

Dziś mieszkanie Konrada spłaca się samo, bo ceny najmu wystrzeliły tak, że nawet stopy procentowe mu niestraszne. Mieszka z partnerką i dwójką dzieci w jednej z podwarszawskich sypialni. Życie jest w miarę spokojne, choć i tu rośnie w ludziach – w Konradzie też – jakiś lęk. "Żeby tylko praca była", "żeby tylko inflacja nie rosła", "żeby stopy spadły". I ten najbardziej abstrakcyjny lęk, którego nikt już nigdy miał w tej części świata nie doświadczać: "żeby tylko wojny nie było". Co, jeśliby ta chybotliwa konstrukcja, jaką jest życie Konrada, miała się rozpaść? Na kogo mogliby z Moniką liczyć?

III

– Politycznie nikt mnie nie reprezentuje – wzdycha Przemek. Pierwszy raz głosował w 2005 r. Na PO, a tak naprawdę to przeciw wszystkim innym.

– Od zawsze głosuję sumieniem, a nie portfelem. Tak mnie wychowano, że wszystko jest w moich rękach, że każdy jest kowalem własnego losu i jak ten kowal się zaprze i będzie zapieprzał, to włos mu z głowy nie spadnie. I będzie miał dobry samochód, i własne mieszkanie, i oszczędności, i fajne wakacje – wszystko będzie miał, bo jeśli tylko zechce, to sobie na to zapracuje. Większość znajomych myślała podobnie. Głosowaliśmy za liberalnym światopoglądem, za Europą, za prawami mniejszości i tak dalej. A przez ostatnie 10 lat za tym, żeby PiS wypier*****. I Kościół też.

Tylko, zastanawia się dziś Przemek, co z osobistym interesem ludzi takich jak on? Gdzie są ci, którzy w kółko powtarzają, że klasa średnia to, klasa średnia tamto. Fundament demokracji liberalnej, tak gadają. Czy coś w tym stylu.

To teraz, myśli Przemek, zróbmy małe ćwiczenie intelektualne. Załóżmy, że rzeczywiście jest tak, że ta klasa średnia taka ważna. Że to od niej zależy stabilność Polski i Europy.

– Prawicowi populiści tę klasę je***, aż boli, bo za mało nacjo i za mało kato. Lewicowi populiści nią gardzą, bo solidaryzuje się wyłącznie z czubkiem własnego nosa. A tak zwane polityczne centrum mówi to, co Rafał Trzaskowski w Warszawie: musicie na nas głosować, bo co? Każdy inny wybór was całkiem słusznie przeraża. No. To teraz wystawiać pupę wiadomo do czego.

Tak to w profesjonalnej – ostatecznie zrobił trzy lata politologii – opinii Przemka wygląda. A co, jeśli ci ludzie, którym obiecano dobre życie, jak będą pracować, rozwijać się, działać kreatywnie i tak dalej, wściekną się jeszcze bardziej? Co, jeśli część z nich powie: w dupie z ideałami liberalnej demokracji, gdzie są moje pieniądze?

– Konfiarze i pisowcy tylko na to czekają. Im się to super podoba. Docisnąć klasę średnią jeszcze bardziej, niech boli. A Platforma na to: nie da się żyć lepiej, sorry – mówi Przemek. A tak poważnie: co, jeśli duża część liberalnych, zarabiających te sześć do dziesięciu tysięcy miesięcznie ludzi powie: chcieliśmy żyć w pięknym świecie, w którym każdy może być sobą i nikt nikogo nie trzyma za pysk, ale okazało się, że ten świat istniał tylko przez chwilę, już go nie ma i nie wróci? Jak wtedy będzie wyglądać Polska i Europa?

IV

– W pewnym sensie pogardzaliśmy ludźmi, którzy głosowali portfelem. Zostali kupieni. My tylko chcieliśmy, żeby nam obniżono podatki – mówi Mila i zamawia sobie kawę z przelewu, przy okazji robiąc wielkie oczy. Wskazuje spojrzeniem na tablicę z menu nad barem i klnie pod nosem. Kawa – 16 zł.

Piwo w butelce – 22. – Najwyraźniej ludzi stać – wzdycha. – Tak samo jak na mieszkania za 25 tysięcy za metr.

– Niepisana umowa między tak zwaną klasą średnią a państwem była taka: wy nam dajecie żyć i nie przygniatacie podatkami, a w zamian my nic od was nie chcemy – mówi Mila. – Zapłacimy za prywatne przedszkole, prywatnego dentystę, psychologa, a podstawową opiekę zdrowotną wykupimy sobie w pakiecie. Państwu nie można ufać, że cokolwiek zrobi dobrze, ja w tym nie chcę brać udziału, stać mnie. Państwo mówiło: okej.

– Ci o lewicowej wrażliwości robili sobie z tego order, że co prawda nic od państwa nie chcą, za to ich podatki idą na usługi państwowe dla tych, którym się gorzej wiedzie. A ci o bardziej konfiarskim spojrzeniu na rzeczywistość myśleli: a korzystajcie sobie z tych beznadziejnych publicznych szkół i przychodni, wy robaki, co wam w życiu nie wyszło.

Spora część mojego pokolenia, w ogóle ludzi takich jak ja – zarabiających nieźle, z wielkich miast, z perspektywami, z obietnicą, że wszystko będzie zawsze rosło – uwierzyła w to, że państwo jest potrzebne tylko nieudacznikom – irytuje się Krzysiek.

– Dlatego bardzo długo nikomu nie przeszkadzały beznadziejne zarobki w edukacji, beznadziejna opieka zdrowotna i tak dalej. Ja sobie zapłacę i mam wszystko w wersji premium. Zgodziliśmy się na to, że politycy mogą być nieudacznikami. Pisowcy mają bronić papieża i tańczyć u Rydzyka, platformersi mają się owijać we flagę Unii, a lewica może mądrze mówić i nic nie robić — dodaje.

V

– Pracuję w niedużej agencji, w sumie kilkanaście osób – mówi Przemek. – Znamy się dobrze i lubimy. Większość z nas zarabia podobne pieniądze, a jednak nasze życia i perspektywy są od siebie kompletnie różne. Ci, którzy kupili mieszkania wcześnie, albo coś dostali czy odziedziczyli, wsiedli na wygodną łódeczkę i sobie płyną. Żyje się im znacznie lepiej. Wartość ich nieruchomości rośnie, stają się coraz bogatsi, nie muszą nic w tym kierunku robić. A inni siedzą na tym dziurawym, ciasnym stateczku i się zastanawiają: zatonie czy nie? Kowale własnego losu, co im włos z głowy nie spadnie.

Z tym kowalem, śmieje się Przemek nerwowo, to jest pewna ironia. Bo on po trzydziestce prawie całkiem wyłysiał.

]]>
Dawid Karpiuk
urn:uuid:6ab3f447-2d09-4453-9450-6071efee9b62 Sat, 01 Nov 2025 06:00:00 +0100 Tusk jest przeszczęśliwy. Wreszcie może zadowolić elektorat Donald Tusk zrozumiał, że jego wyborcy chcą igrzysk. Dlatego czekają nas dwa lata twardych rozliczeń PiS. https://www.newsweek.pl/opinie/tusk-jest-przeszczesliwy-wreszcie-moze-zadowolic-elektorat/jcfh68q Zbigniew Ziobro Dziękujemy, że jesteś z nami! Donald Tusk zrozumiał, że jego wyborcy chcą igrzysk. Dlatego czekają nas dwa lata twardych rozliczeń PiS.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

To jest prawdziwa sensacja. Prokuratura wystąpiła o uchylenie immunitetu byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, bo chce mu postawić zarzuty i go zatrzymać. Śledczy uznali, że stworzył on zorganizowaną grupę przestępczą, która za jego przewodem okradała Fundusz Sprawiedliwości. Wyliczyli, że popełnił 26 przestępstw i odpowiada za kradzież 150 mln zł.

Sensacja polega na tym, że do tej pory prokuratura ścigała w tej sprawie jedynie płotki — ziobrystów, którzy ustawiali konkursy na dofinansowanie z Funduszu Sprawiedliwości (jak Marcin Romanowski), lub ziobrystów, którzy doili kasę w tych ustawionych konkursach (jak Dariusz Matecki). Pan Zbyszek był zrelaksowany, wręcz śmiał się prokuraturze i komisjom śledczym w twarz — wszak sam nigdy niczego nie podpisywał, przerzucając to na młodych i naiwnych, takich jak jego wiceminister Michał Woś, 26-letni wówczas młokos. Wiemy jednak, że to Ziobro dzielił kasę z Funduszu Sprawiedliwości, a decyzje zapadały m.in. na nieformalnych naradach w jego domu w Jeruzalu w Łódzkiem, nad którym na wszelki wypadek obowiązywał zakaz lotów dla dronów. Romanowski, Woś czy Matecki po prostu wykonywali jego polecenia.

Z tej wiedzy o prawdziwych mechanizmach złodziejstwa — która pochodzi m.in. od skruszonego ziobrysty, byłego szefa Funduszu Sprawiedliwości Tomasza Mraza — prokuratura skorzystała, by postawić Ziobrze zarzut "sprawstwa kierowniczego". Biorąc pod uwagę, że prokuratura uważa Fundusz Sprawiedliwości za zorganizowaną grupę przestępczą — czyli mafię — to Ziobro właśnie został ogłoszony tej mafii hersztem.

To zarzut przełomowy z kilku powodów. Przede wszystkim to pierwszy przypadek, gdy prokuratura chce postawić zarzuty przekrętów politykowi z czołówki PiS. Po wtóre — za zarzutami idzie wniosek o areszt, co pokazuje, że nie będzie miękkiej gry. Po trzecie wreszcie — co najważniejsze — formuła prawna zastosowana do ścigania Ziobry może być równie dobrze zastosowana wobec innych liderów PiS, bo pasuje jak ulał do największych afer ich rządów.

Mateusz Morawiecki też niczego nie podpisywał w sprawie Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych — ale okradali ją jego ludzie, a on sam spotykał się z przekręciarzem Pawłem S. z odzieżowej firmy Red is Bad, który dostał z RARS ponad pół miliarda w ustawionych konkursach.

Adam Bielan również nie składał podpisów pod dofinansowaniami z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju, ale — jak twierdzi jego były kolega, dawny poseł Zjednoczonej Prawicy Jacek Żalek — to jego ludzie doili NCBiR na potęgę. Zwali zresztą Bielana swym "sponsorem".

Widać wyraźnie, że rozliczenia przyspieszyły, odkąd szefem prokuratury i ministrem sprawiedliwości został Waldemar Żurek, który ma z pisowcami własne porachunki — był za poprzednich rządów najbardziej gnębionym sędzią.

Donald Tusk jest przeszczęśliwy, bo wreszcie może zadowolić elektorat antypisowski. Za czasów Adama Bodnara prokuratura nie była zbyt wyrywna w ściganiu liderów PiS. Dość powiedzieć, że zarzuty usłyszał tylko Morawiecki, i to w politycznie niegroźnej dla niego kwestii — próby organizacji wyborów kopertowych podczas pandemii.

Niezborność prokuratury przyczyniła się do porażki prezydenckiej Rafała Trzaskowskiego. Część elektoratu obecnej władzy z wyborów parlamentarnych w 2023 r. została w domach, bo była wściekła, że rozliczenia są homeopatyczne.

Powiedzmy to sobie jasno: ponieważ nie było rozliczeń, Trzaskowski przegrał; a ponieważ przegrał, to prawdziwych rozliczeń nie będzie. Nawet jeśli Ziobro czy inni liderzy PiS trafiliby za kraty, to na krótko — w grę wchodzi maksymalnie kilka miesięcy w areszcie przed wyrokiem. W razie skazania przez sąd ułaskawi ich Karol Nawrocki. Zresztą w przypadku Ziobry nawet areszt jest bardzo niepewny — były minister twierdzi, że ciągle walczy z nowotworem.

Przedstawiciele rządu z premierem i ministrem sprawiedliwości na czele zdają sobie oczywiście z tego wszystkiego sprawę. Ale z ich punktu widzenia ściganie czołowych polityków PiS przez prokuraturę, uchylanie im immunitetów poselskich i wnioski o areszt to gra warta świeczki. Nawet hurtowe ułaskawienia Nawrockiego byłyby dla nich politycznym złotem.

Wyborcy Koalicji Obywatelskiej oczekują rozliczeń. A Donald Tusk uznał, że jeśli chce naprawdę walczyć o wygraną w kolejnych wyborach, musi dopieścić ten elektorat — i dać mu kilka efektownych pisowskich skalpów.

Swoją drogą zarzut "sprawstwa kierowniczego" jak ulał pasuje do jeszcze jednego polityka PiS. Ciekawe, ile jest prawdy w przebąkiwaniach współpracowników Żurka — choćby prok. Ewy Wrzosek — że jego czas także się zbliża.

]]>
Andrzej Stankiewicz
urn:uuid:1400cd95-ba6f-420f-9fb8-8c410eee5458 Sat, 01 Nov 2025 05:00:00 +0100 Politycy Koalicji 15 października powinni zrzucić się na bombonierkę dla prezesa PiS [FELIETON] Geniusz Jarosława Kaczyńskiego sprawił, że na konwencji programowej w Katowicach dostaliśmy dawkę przypominającą, jak PiS wyobraża sobie Polskę po wyborach w 2027 r. https://www.newsweek.pl/opinie/politycy-koalicji-15-pazdziernika-powinni-zrzucic-sie-na-bombonierke-dla-prezesa-pis/56frclz Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że z nami jesteś! Geniusz Jarosława Kaczyńskiego sprawił, że na konwencji programowej w Katowicach dostaliśmy dawkę przypominającą, jak PiS wyobraża sobie Polskę po wyborach w 2027 r.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Gdyby chcieć streścić ten plan najkrócej, należałoby zacytować byłego wiceministra sprawiedliwości Michała Wosia, który na panelu o reformie sądownictwa dyskutował m.in. z Marcinem Warchołem i Zbigniewem Ziobrą, a swój pomysł na "uzdrowienie" trzeciej władzy sprowadził do słów: "wszyscy won".

To akurat dotyczyło sędziów, którzy chcieliby przestrzegać zapisów konstytucji i wyroków europejskich trybunałów, ale całe przesłanie z konwencji "Myśląc Polska" można by sprowadzić do tego prostego przekazu także dla innych środowisk. Bo jak inaczej odczytać umieszczenie w panelu o finansach publicznych Mateusza Morawieckiego i jego wiceministra finansów Piotra Patkowskiego? Albo Daniela Obajtka i Ryszarda Czarneckiego w dyskusji o sporcie czy Antoniego Macierewicza i Michała Dworczyka w rozważaniach o bezpieczeństwie i wojsku? Choć oczywiście nic nie przebije dyskusji o mediach publicznych z udziałem Jacka Kurskiego (były prezes TVP), Joanny Lichockiej (członkini Rady Mediów Narodowych), Witolda Kołodziejskiego (były szef KRRiT), a moderowanej przez Dorotę Kanię (była szefowa Polska Press). No, może dyskusja o zmianie konstytucji, w której przemyśleniami dzielili się Przemysław Czarnek, Krzysztof Szczucki, Zbigniew Bogucki i Julia Przyłębska.

Najwyraźniej w PiS uznano, że sposobem na wygraną w 2027 r. jest program "więcej tego samego" — czyli jeszcze więcej niszczenia zasad ustrojowych państwa, debaty i mediów publicznych oraz rozłożenie wszelkich systemów bezpieczeństwa. I kto wie, może jest to przepis na sukces — wszak ideologiczną podbudową kampanii Trumpa w 2024 r. był "Projekt 2025", czyli metodyczny plan niszczenia instytucji amerykańskiej demokracji, od którego wprawdzie sam Trump się przed wyborami odżegnywał, ale już po wyborach realizuje go z pełnym zaangażowaniem, zaś autorów "Projektu 2025" zatrudnił na kluczowych stanowiskach w administracji.

Sądząc po konwencji programowej, "Projekt 2027" w wykonaniu PiS to jeszcze więcej tego, co widzieliśmy przez osiem lat rządów tej partii. A wszystko podlane jeszcze ostrzejszym nacjonalistycznym sosem, bo PiS z jednej strony rywalizuje z Koalicją Obywatelską, ale chyba jeszcze bardziej zaciętą walkę toczy ze wszelkimi odmianami Konfederacji, które zachodzą partię Kaczyńskiego od prawej flanki. Stąd sięganie po groteskowego Bąkiewicza z czerwono-białą kosą na sztorc i rozszerzanie listy urojonych wrogów państwa polskiego (w przemówieniu prezesa PiS do Niemiec dołączyła ostatnio Francja).

Pytanie, czy to wystarczy, by wygrać wybory. I czy w kampanii pomoże, czy zaszkodzi PiS to, że część jego kandydatów będzie startować z piętnem prokuratorskich zarzutów za afery z poprzedniej kadencji. Bo rozliczenia mocno przyspieszyły.

]]>
Dariusz Ćwiklak
urn:uuid:2eb1b38c-5845-4a4e-b15c-a334c4ef8b30 Fri, 31 Oct 2025 07:30:00 +0100 Kłopotliwa dla Karola Nawrockiego ustawa. Podpisze, ale narazi się Mentzenowi Z Pałacu Prezydenckiego popłynął jasny przekaz, że Karol Nawrocki podpisze ustawę podwyższającą podatek od banków. Głowa państwa złamie w ten sposób słowo dane Sławomirowi Mentzenowi. Narazi się, ale w kręgu prezydenta podkreślają, że liderowi Konfederacji zależy na relacji z prezydentem, więc go oszczędzi. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/klopotliwa-dla-karola-nawrockiego-ustawa-podpisze-ale-narazi-sie-mentzenowi/8rcs8ee Karol Nawrocki Dziękujemy, że z nami jesteś! Z Pałacu Prezydenckiego popłynął jasny przekaz, że Karol Nawrocki podpisze ustawę podwyższającą podatek od banków. Głowa państwa złamie w ten sposób słowo dane Sławomirowi Mentzenowi. Narazi się, ale w kręgu prezydenta podkreślają, że liderowi Konfederacji zależy na relacji z prezydentem, więc go oszczędzi.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Prezydent miał nie podwyższać żadnego podatku, ale najpewniej to zrobi.

W kampanii prezydenckiej Karol Nawrocki walczył o elektorat Konfederacji. W "deklaracji toruńskiej" Sławomir Mentzen — jej autor i zdobywca prawie 15 proc. w pierwszej turze — napisał już w pierwszym punkcie: "Nie podpiszę żadnej ustawy, która podnosi istniejące podatki, składki, opłaty lub wprowadza nowe obciążenia fiskalne". Karol Nawrocki, zabiegając o wsparcie Mentzena, a nader wszystko o sympatie jego wyborców, podpisał tę deklarację.

Polityk PiS wspomina: — Sam się złapałem za głowę, gdy Karol Nawrocki powiedział, że nigdy nie zgodzi się na podwyższenie żadnych podatków. Taka 100-proc. zasada jest absurdem.

Donald Tusk: mam nadzieję, że pan prezydent to przemyśli

Literalnie czytając ten punkt "deklaracji toruńskiej", to nie powinien podpisywać zwiększenia podatku dla banków, nie było w nim bowiem mowy o podatkach dla ludzi, ale o wszystkich podatkach. Jednakże banki notują absolutnie rekordowe zyski, to przede wszystkim efekt wysokich stóp procentowych, kredyty są w Polsce bardzo drogie, zwłaszcza hipoteczne. Przez co zysk netto polskiego sektora bankowego w 2024 r. wyniósł 40,16 mld zł. W 2025 r. — wedle prognoz — sięgnie 44 mld zł.

W sierpniu w czasie Rady Gabinetowej zwołanej przez prezydenta temat podatku poruszył premier Donald Tusk. Wiedział, jak politycznie trudna dla Nawrockiego, a jednocześnie ważna dla budżetu państwa to ustawa. Szef rządu wręcz szydził z głowy państwa. Miał powód. Sięgnijmy jednak nieco do historii, bo w niej się kryje powód tego potrzasku, w jakim znalazł się prezydent.

Na wspomnianej Radzie Donald Tusk wbijał szpile prezydentowi: — Mogę rozumieć zaletę polityczną takich haseł, że nie pozwoli pan prezydent na to, aby jakakolwiek grupa społeczna została obciążona dodatkowymi daninami, to jest bliskie też memu sercu, oczywiście. Natomiast nigdy nie spodziewałem się, że ta wrażliwość społeczna i ta czułość pana prezydenta będzie dotyczyła banków, które osiągają rekordowe zyski. Warto byłoby jednak trochę tymi pieniędzmi się podzielić, właśnie dla ludzi, dla Polek i Polaków. Mam nadzieję, że pan prezydent to przemyśli i z tego weta zrezygnuje — zakończył szef rządu.

Konfederacja podzielona

Niedługo będzie "sprawdzam". Sejm uchwalił bowiem ustawę o wyższym podatku od banków w październiku. W sumie banki mają zapłacić w 2026 r. o ok. 6,6 mld zł więcej podatków, a w ciągu dekady — 23,4 mld zł więcej.

Co ciekawe, sama Konfederacja się podzieliła. 9 posłów się wstrzymało, w tym Krzysztof Bosak, przeciw zagłosowało 6, w tym Sławomir Mentzen. Nie głosował Przemysław Wipler. Mentzen atakował podwyżkę podatku dla banków, twierdząc, że wyższy podatek zostanie przez banki przerzucony na klientów.

Nawrocki albo ustawi się w pozycji obrońcy ludu i narazi się Mentzenowi. Albo obrońcy banków i narazi się wyborcom PiS. Co prawda w Sejmie posłowie PiS głosowali przeciwko ustawie rządowej, ale dlatego, że PiS chciało jeszcze wyższego podatku tak, aby banki zapłaciły nie 6,6 mld zł, ale 26.

Z Pałacu Prezydenckiego długo nie płynęły żadne sygnały w sprawie podatku dla banków.

Dopiero w wywiadzie dla Money.pl szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki zasugerował podpis pod tą ustawą. — Ta deklaracja [o niepodwyższaniu żadnych podatków — red.] oczywiście obowiązuje i dotyczy zwykłych Polaków, małych polskich przedsiębiorców, wszystkich tych, którzy płacą uczciwie podatki i niosą ciężar utrzymania państwa. Natomiast jeżeli mamy do czynienia z dużymi podmiotami, dysponującymi olbrzymimi środkami, w sposób niesymetryczny dokładającymi się do budżetu państwa, to jest to nieco inna sytuacja. Nie może być tak, że wymagamy płacenia podatków od statystycznego Kowalskiego czy małej firmy, a z drugiej strony pobłażamy korporacjom zagranicznym, wielkim bankom, które praktycznie w ogóle nie płacą podatków w Polsce lub płacą je w wymiarze nieadekwatnym do skali zysków. (...) I to jest coś absolutnie niebywałego, że instytucje, które generują gigantyczne zyski, przy zapowiedzi jakiegokolwiek większego udziału w dokładaniu się do budżetu państwa, mówią: "przerzucimy to na zwykłego Kowalskiego".

"Mentzen podlizuje się prezydentowi"

Co innego głosowanie w Sejmie, które nie niesie konsekwencji, a co innego decyzja prezydenta, która przesądza o losie ustawy. Głosy PiS zwyczajnie były bez znaczenia.

Człowiek z kręgu prezydenta: — Wiadomo było, że kiedyś jakąś podwyżkę prezydent podpisze. Lepiej, żeby się Konfederacja obraziła na wyższy podatek od banków, niż o coś innego. Lepiej teraz przełknąć tę gorzką pigułkę i to szybko, niż kiedyś w przyszłości na przykład, gdyby miała się o to rozbijać koalicja z Konfederacją i miał wybuchać przez to kryzys.

Nawrocki, podpisując wyższy podatek od banków, narazi się zwłaszcza Nowej Nadziei, partii Mentzena, która wchodzi w skład Konfederacji. Polityk PiS się uśmiecha: — Proszę jednak zauważyć, że Sławomir Mentzen podlizuje się prezydentowi, jest taki milusi wobec Karola Nawrockiego. Wali w PiS, a Nawrockiego oszczędza.

I faktycznie. Sławomirowi Mentzenowi bardzo zależy na zachowywaniu dobrych relacji z głową państwa, na zaproszeniach do Pałacu Prezydenckiego i wspólnych zdjęciach. W PiS bije jak w bęben, zrównuje z Koalicją Obywatelską, Jarosława Kaczyńskiego nazywa "politycznym gangsterem", ale o Karolu Nawrockim złego słowa nie mówi.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:d50fdbd3-6c4d-4f76-9923-60750a15d520 Fri, 31 Oct 2025 05:55:00 +0100 Zbigniew Ziobro nie może spać spokojnie. Rząd odzyskuje inicjatywę Wobec Zbigniewa Ziobry i jego ludzi, środowiska skupionego kiedyś w Suwerennej Polsce, partii, która w latach 2015-23 kontrolowała między innymi Ministerstwo Sprawiedliwości, robi się coraz goręcej. Niemal codziennie media donoszą o nowych kłopotach stronników Ziobry i kolejnych działaniach prokuratury. Ziobryści krzyczą o bezprawiu i politycznej zemście, aktyw i najbardziej zaangażowany elektorat KO są zachwycone. Czy rządowi uda się zbudować na tym wszystkim? https://www.newsweek.pl/polska/polityka/zbigniew-ziobro-nie-moze-spac-spokojnie-rzad-odzyskuje-inicjatywe/bfl7vd4 Zbigniew Ziobro Dziękujemy, że jesteś z nami! Wobec Zbigniewa Ziobry i jego ludzi, środowiska skupionego kiedyś w Suwerennej Polsce, partii, która w latach 2015-23 kontrolowała między innymi Ministerstwo Sprawiedliwości, robi się coraz goręcej. Niemal codziennie media donoszą o nowych kłopotach stronników Ziobry i kolejnych działaniach prokuratury. Ziobryści krzyczą o bezprawiu i politycznej zemście, aktyw i najbardziej zaangażowany elektorat KO są zachwycone. Czy rządowi uda się zbudować na tym wszystkim?

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Widać efekty

Przypomnijmy pokrótce ostatnie działania prokuratorów. We wtorek prokuratora ogłosiła, że będzie prosić Sejm o uchyleni immunitetu Zbigniewa Ziobry oraz o zgodę na wystąpienie do sądu o zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie byłego ministra sprawiedliwości. Służby prawne marszałka Sejmu zakończyły analizę formalną wniosku, już w przyszłym tygodniu może on trafić do sejmowej komisji regulaminowej i być głosowany nawet na najbliższym posiedzeniu Sejmu. Ziobro na razie przebywa w Budapeszcie, gdzie w czwartek spotkał się z premierem Viktorem Orbánem, a ten wyraził solidarność z prawicowym politykiem, którego przedstawił jako ofiarę "polowań na czarownice" prowadzonych przez rząd Tuska przy milczeniu europejskich instytucji.

W czwartek do sądu trafił akt oskarżenia przeciw posłowi Dariuszowi Mateckiemu, stronnikowi Ziobry ze Szczecina. Prokuratura zarzuca mu popełnienie sześciu przestępstw, zagrożonych w sumie karą 10 lat więzienia. Akt oskarżenia, obejmujący osiem osób, dotyczy nieprawidłowości przy organizowaniu konkursów z Funduszu Sprawiedliwości, a konkretnie tego, że były one przeprowadzone tak, by środki trafiały do dwóch stowarzyszeń.

W zeszłym tygodniu do sądu trafił akt oskarżenia wobec Michała Wosia, jednego z zastępców Ziobry w resorcie. Prokuratura zarzuca mu przekroczenie uprawnień w związku z przekazaniem 25 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości na zakup systemu Pegasus. Dwa dni później prokuratura podjęła decyzję o zastosowaniu poręczenia majątkowego wobec Wosia w wysokości 200 tys. zł — mieszkanie posła obciążono przymusową hipoteką, zajęto mu też rachunki bankowe.

Najbardziej antypisowsko zaangażowani wyborcy, zniechęceni tym, że rozliczenia szły w ich przekonaniu zbyt wolno, że Ziobro kpi sobie z komisji ds. Pegasusa, a PiS zachowuje się, jakby już za chwilę miał wrócić do władzy, wreszcie mogą mieć poczucie, że coś drgnęło, że wreszcie widać efekty działań prokuratury.

Na portalu X często widać głosy, że trzeba było tak od razu, że gdyby od początku postawiono na kogoś takiego jak Waldemar Żurek, to Ziobro być może od dawna by już siedział w więzieniu. Niczego nie odejmując ministrowi Żurkowi, to obecne działania prokuratury nie byłyby możliwe, gdyby nie zmiany, jakie zaczęły się jeszcze w czasach Adama Bodnara. Śledztwa w tak skomplikowanych sprawach, jak nadużycia w Funduszu Sprawiedliwości, trwają długimi miesiącami i nacisk z góry, by za wszelką cenę jak najszybciej je domknąć, niekoniecznie musi służyć interesowi publicznemu — bo równie ważne jest to, by prokuratura działała w rozsądnym tempie, by jej akt oskarżenia obronił się w sądzie i doprowadził do skazania.

Czy sąd faktycznie uzna argumenty prokuratury w sprawie Wosia i Mateckiego — nie wspominając o Ziobrze — przekonamy się za kilka lat. Na razie z pewnością kumulujące się w krótkim czasie działania prokuratury wobec ziobrystów mogą sprawiać wrażenie, że rząd odzyskuje inicjatywę. Zwłaszcza jeśli dołożymy do tego wszystkie kłopoty głównej partii opozycji: mało inspirujący kongres programowy w Katowicach, całkowicie przykryty przez aferę wokół sprzedaży działki kluczowej dla budowy CPK, sondaże słabsze o 5-7 pkt proc. niż wynik wyborczy sprzed dwóch lat, konflikt z Konfederacją, a w końcu wzrost partii Grzegorza Brauna, łowiącej bezpośrednio w elektoracie PiS.

Pytanie, kto to przegrzeje

To, czy uda się utrzymać wrażenie, że rząd w sprawie rozliczeń przejął inicjatywę, zależeć będzie od jakości pracy prokuratury. Np. od tego, czy jej wniosek o zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie Ziobry nie zostanie odrzucony przed sąd. Kluczowe będzie jednak co innego: to, kto w oczach bardziej letniej, mniej uwikłanej w partyjną polaryzację opinii publicznej przegrzeje sprawę oskarżeń pod adresem środowiska Ziobry.

Prawie dwa lata temu, na początku rządów obecnej koalicji PiS całkowicie przegrzał obronę Kamińskiego i Wąsika. Estetyka z czasów stanu wojennego, grafiki "Solidarni z Kamińskim" jakby wyciągnięte z głębokich lat 80., dyżury posłów PiS pod więzieniami wyglądały dość groteskowo. PiS próbował nieudolnie zrobić więźniów sumienia z dwóch niepopularnych polityków, którym udowodniono przekroczenie uprawnień, rozpętał kompletnie przestrzeloną narrację o prześladowaniach "reżimu Tuska" w sytuacji, gdy ich pobyt w więzieniu w każdej chwili mógł zakończyć prezydent Duda, tym razem ułaskawiając Kamińskiego i Wąsika prawidłowo.

Teraz PiS musi uważać, by podobnie nie przegrzać sprawy Ziobry i jego ludzi. Tym bardziej że wszyscy oni są równie, jeśli nie bardziej niepopularni niż Kamiński. Ten ostatni miał przynajmniej szlachetną kartę działalności opozycyjnej w latach 80., podczas gdy zwłaszcza Dariusz Matecki to polityk, o którym przy najlepszych chęciach naprawdę trudno coś dobrego powiedzieć. W dodatku sprawa Funduszu Sprawiedliwości, tak jak przedstawiały ją media, wygląda bardzo obciążająco dla środowiska Ziobry, któremu do tej pory nie udało się skuteczni przedstawić własnej narracji, przekonująco zbijającej zarzuty, że fundusz został zamieniony w skarbonkę służącą politycznym celom jego stronnictwa.

Jednocześnie PiS nie może nie bronić Ziobry i jego ludzi. Suwerenna Polska została wchłonięta przez PiS i kłopoty prawne ziobrystów, będą bezpośrednio obciążać partię Kaczyńskiego. Jak niepopularny w samym PiS nie byłby Ziobro, jak bardzo wielu polityków tej partii nie byłoby przekonanych, że Suwerenna Polska sama sobie zapracowała na obecne kłopoty z prawem, to chcąc nie chcąc PiS będzie musiał mówić, że to wszystko polityczna zemsta Tuska i bezprawie. Klucz w tym, by zachować w tym proporcje, a najlepiej znaleźć inne tematy.

Z punktu widzenia PiS zdecydowanie lepiej byłoby też, gdyby politycy dawnej Suwerennej Polski bronili się przed zarzutami w kraju, zamiast kryć się na Węgrzech, bo duża część opinii publicznej, w tym część prawicowej, odczyta to jako przyznanie się do winy.

Rząd też może to przegrzać

Jednocześnie sprawę może przegrzać także rząd i prokuratura. Zobaczymy, jak opinia publiczna zareaguje na skalę zarzutów wobec Ziobry — bo o ile zarzuty przekroczenia uprawnień pewnie większości będą wydawać się intuicyjnie proporcjonalne, to już różnie może być z kierowaniem zorganizowaną grupą przestępczą. Podobnie jakaś część wyborców, bynajmniej nie sympatyzujących z PiS, może zastanawiać się nad takimi środkami jak areszt wobec Ziobry czy nałożone w momencie, gdy do sądu kierowany jest już akt oskarżenia poręczenie majątkowe wobec Wosia.

Kluczowe jest jednak, by strona rządowa nie grzała w kółko tematu i nie zachowywała się, jakby akt oskarżenia tożsamy był z prawomocnym wyrokiem. Bardzo dobrze, że rozliczenia się toczą, politycy Suwerennej Polski mają się z czego tłumaczyć, bardzo istotne z punktu widzenia interesu publicznego jest, by ponieśli kary, jeśli udowodni się im złamanie prawa. Ale rząd nie może zbyt długo jechać na sukcesach rozliczeń, wyborcy oczekują od niego też szeregu innych rzeczy.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:f9987d0e-6f97-4d1b-ae22-510dd4388e20 Thu, 30 Oct 2025 17:15:03 +0100 Spłata politycznych długów? Promotor Karola Nawrockiego ambasadorem Bez Grzegorza Berendta kariera Karola Nawrockiego wyglądałaby zupełnie inaczej. Gdański historyk pojawiał się przy Nawrockim w najważniejszych momentach i uparcie promował swojego wychowanka. Teraz został przez niego mianowany ambasadorem. W kancelarii prezydenta będzie odpowiadał za politykę historyczną. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/splata-politycznych-dlugow-promotor-karola-nawrockiego-ambasadorem/h3tpsgc Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Karol Nawrocki oraz doradca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej Grzegorz Berendt Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka" Manifestacja w obronie historyka Sławomira Cenckiewicza (Cenckiewicz z książką). Na zdjęciu z nim Karol Nawrocki i Mariusz Błaszczak. Bez Grzegorza Berendta kariera Karola Nawrockiego wyglądałaby zupełnie inaczej. Gdański historyk pojawiał się przy Nawrockim w najważniejszych momentach i uparcie promował swojego wychowanka. Teraz został przez niego mianowany ambasadorem. W kancelarii prezydenta będzie odpowiadał za politykę historyczną.

Dziękujemy, że czytasz
Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka"

Dr. hab. Grzegorz Berendt — o czym wielokrotnie pisaliśmy w "Newsweeku" — był jednym z najważniejszych promotorów kariery Karola Nawrockiego — dosłownie i w przenośni. To historyk z Gdańska, w latach 2008-2013 pełnił funkcje naczelnika Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej (OBEP) w Instytucie Pamięci Narodowej w tym mieście. To u Berendta Karol Nawrocki napisał swój doktorat "Opór społeczny wobec władzy komunistycznej w województwie elbląskim 1976-1989". I to po nim stanowisko naczelnika OBEP przejął dzisiejszy prezydent.

Berendt akuszerem kariery Nawrockiego

Historyk przez lata związany był z tzw. grupą trójmiejską w Prawie i Sprawiedliwości. Jest bliskim kolegą chociażby Jarosława Sellina, z którym razem studiowali historię na gdańskim uniwersytecie. Kiedy po przejęciu władzy w roku 2015 pisowcy szukali sposobu na przejęcie Muzeum II Wojny Światowej (ostatecznie zwyciężyła koncepcja zrobienia tego poprzez połączenie go z Muzeum Westerplatte), to Grzegorz Berendt miał podpowiedzieć Ministerstwu Kultury (w którym Sellin był wiceministrem) właśnie Karola Nawrockiego.

Z młodym historykiem po raz pierwszy osobiście Sellin miał spotkać się w 2016 r. podczas pogrzebu Danuty Siedzikówny "Inki" oraz Feliksa Selmanowicza "Zagończyka".

— Szukaliśmy dyrektora Muzeum II Wojny Światowej (MIIWŚ). Potrzebny był ktoś, kto umie się politycznie bić. Wtedy poznałem Karola Nawrockiego i uznałem, że to właściwa osoba. Od początku był gotowy twardo bronić swoich racji — opowiadał o tym potem w wywiadzie wiceminister.

— Bez rekomendacji z góry nie było szans, aby zwykłemu naczelnikowi Biura Edukacji Publicznej, jakim był Nawrocki, w dodatku rocznikowi 1983, powierzono tak prestiżowe stanowisko. Zadziałał Berendt — mówili "Newsweekowi" informatorzy z Trójmiasta.

"Doskonały fachowiec: Grzegorz Berendt"

Ówczesny minister kultury Piotr Gliński postawił przed Nawrockim jedno najważniejsze zadanie — spacyfikować grupę historyków z (MIIWŚ) kierowaną przez prof. Pawła Machcewicza. Karol Nawrocki zabrał się to tego z zapałem: przeprowadził czystki kadrowe i zmienił wystawę, o którą spór trwał potem jeszcze długo przed polskimi sądami.

W rodzinnym Gdańsku Karolowi Nawrockiemu, pod opieką polityków z Jarosławem Sellinem na czele, miało być wtedy — jak słyszeliśmy — wyjątkowo dobrze. Parasol ochronny nad jego działaniami w muzeum dał nie tylko resort kultury, ale też Telewizja Polska, którą rządził pochodzący z Gdańska Jacek Kurski.

Kiedy w wyniku wewnątrzpartyjnych rozgrywek Karol Nawrocki został szefem IPN, to Berendt (dotychczasowy wicedyrektor) przejął jego obowiązki w Muzeum II Wojny Światowej. Obecny prezydent nie mógł się go wtedy nachwalić.

— Nigdy nie zostawiłbym Muzeum II Wojny Światowej, gdybym nie miał przekonania, że mogę je przekazać tak doskonałemu fachowcowi, jakim jest profesor Grzegorz Berendt. Jest osobą, która równie dobrze, a może nawet lepiej będzie kontynuowała tę misję — mówił Karol Nawrocki. Po objęciu stanowiska prezesa IPN, mianował też Grzegorza Berendta jednym ze swoich doradców.

Dawny promotor ambasadorem

29 października Karol Nawrocki powołał dr. hab. Grzegorza Berendta na Ambasadora — specjalnego przedstawiciela Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej do spraw dyplomacji historycznej.

— Ambasador ten nie wchodzi w skład służby zagranicznej, podlega wyłącznie prezydentowi, podobnie jak było za czasów prezydenta Andrzeja Dudy — powiedział w rozmowie z PAP rzecznik prezydenta Rafał Leśkiewicz. Jak dodał, będzie to funkcja społeczna, Grzegorz Berendt nie będzie pobierał za jej pełnienie wynagrodzenia. — Jego działalność będzie koncentrować się wokół tematów historycznych ważnych z punktu widzenia państwa i jego polityki oraz dyplomacji w ujęciu historycznym — wyjaśniał.

— Powiem brutalnie, chodziło o to, żeby uhonorować swojego byłego promotora, bo nie wszyscy wiedzą, ale pan Berendt był promotorem doktoratu Karola Nawrockiego […] Bardzo bezczelnie dodam, że gdybym wspierał Karola Nawrockiego, to miałbym szansę zostać zastępcą pana Berendta — skomentował w rozmowie z "Faktem" profesor Antoni Dudek.

W środowisku historyków Grzegorz Berendt uchodzi za specjalistę od historii Polski XX wieku, historii Pomorza oraz relacji polsko-żydowskich. Kiedy w 2018 r. Prawo i Sprawiedliwość próbowało zażegnać kryzys wywołany nowelizacją ustawy o IPN, historyk wszedł w skład rządowego zespołu ds. dialogu prawno-historycznego z Izraelem. Oddelegowany na ten odcinek wiceminister spraw zagranicznych zabrał go wtedy do Jerozolimy na rozmowy, które miały deeskalować napięcie pomiędzy oboma krajami. Oprócz wiceministra oraz Grzegorza Berendta do Izraela polecieli wtedy jeszcze wiceprezes IPN Mateusz Szpytma, dyrektor Departamentu Prawnego KPRM Armen Artwich oraz Bronisław Wildstein.

Warto przypomnieć, że ważną postacią w kancelarii prezydenta Karola Nawrockiego jest też już profesor Sławomir Cenckiewicz uznawany za drugiego spośród głównych — obok Berendta — promotorów politycznych byłego dyrektora Muzeum II Wojny Światowej i prezesa IPN.

Manifestacja w obronie historyka Sławomira Cenckiewicza (Cenckiewicz z książką). Na zdjęciu z nim Karol Nawrocki i Mariusz Błaszczak.
Manifestacja w obronie historyka Sławomira Cenckiewicza (Cenckiewicz z książką). Na zdjęciu z nim Karol Nawrocki i Mariusz Błaszczak.
]]>
Jakub Korus
urn:uuid:7bf32c8b-59e6-42e4-b011-24259f7734e4 Thu, 30 Oct 2025 17:11:35 +0100 PiS grzmiał, że to zamach na CPK. Ale i PiS nie do końca w CPK wierzył — Trzeba się bić i tyle! — słyszymy w PiS. Partia ma nadzieję na odzyskanie władzy już za dwa lata — symbolicznie rozpoczęła kampanię wyborczą od katowickiej konwencji, ma swojego prezydenta i potencjalnego koalicjanta, tylko nie ma szczęścia. Bo znowu musi walczyć o każdy oddech i bronić się wszystkimi siłami. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/pis-grzmial-ze-to-zamach-na-cpk-ale-i-pis-nie-do-konca-w-cpk-wierzyl/6595cnn Jarosław Kaczyński Dziękuję, że nas czytasz — Trzeba się bić i tyle! — słyszymy w PiS. Partia ma nadzieję na odzyskanie władzy już za dwa lata — symbolicznie rozpoczęła kampanię wyborczą od katowickiej konwencji, ma swojego prezydenta i potencjalnego koalicjanta, tylko nie ma szczęścia. Bo znowu musi walczyć o każdy oddech i bronić się wszystkimi siłami.

Dziękuję, że nas czytasz
Dziękuję, że nas czytasz

To był dla PiS bardzo trudny tydzień, bo gdzie się nie odwrócić, tam strzał. Na samym początku tygodnia uderzyła w PiS sprawa ziemi przeznaczonej na część infrastruktury CPK, a sprzedanej przez Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa (KOWR) w czasie dwutygodniowego rządu Mateusza Morawieckiego. Potem zarzuty dla Zbigniewa Ziobry, a wśród nich — kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. Następnie zatrzymanie przez CBA byłego wiceministra cyfryzacji, a następnie spraw wewnętrznych i administracji z czasów PiS Pawła M. za powoływanie się na wpływy. I z okazji czwartku skierowanie przez prokuraturę do sądu aktu oskarżenia przeciwko Dariuszowi Mateckiemu. A na okrasę — zdjęcia z weekendowej imprezki patriotycznej w Katowicach. Takiego nagromadzenia niefortunnych zdarzeń dawno PiS nie doświadczyło.

Mija doba i Kaczyński zmienia strategię

Początek tygodnia był trudny, ale Jarosław Kaczyński podjął decyzję, że natychmiast trzeba zrzucić z sań winnych problemów. Zawieszeni w partii zostali: Robert Telus, Rafał Romanowski, Waldemar Humięcki i Jerzy Wal. Dwaj pierwsi byli za czasów PiS w kierownictwie resortu rolnictwa, trzeci był szefem KOWR, zaś ostatni to były zastępca dyrektora oddziału KOWR w Warszawie.

Prezes PiS po raz pierwszy chyba zastosował zupełnie inną metodę niż do tej pory i od razu tego pożałował. Przeważnie, kiedy wybucha afera z udziałem polityków PiS, Kaczyński milknie i czeka, co z tego będzie — ucichnie czy nie ucichnie, wyborcy się oburzą czy nie. Decyzje zapadają z pewnym opóźnieniem, żeby sprawdzić, czy afera budzi emocje. Tym razem prezes uznał jednak, że problem jest tak duży, że trzeba działać od razu. Politycy PiS w social mediach potępili Telusa i całą historię, ale po 24 godzinach prezes uznał, że dość tego tłumaczenia się, nic dobrego partii z tego nie przychodzi. Politycy PiS zaczęli więc opowiadać, że właściwie to afera Tuska i całej rządzącej koalicji. Niektórzy zaczęli nawet przepraszać Telusa i jego rodzinę.

— No ile można przepraszać? To jakaś głupota była. Trzeba się bić i tyle! — wzruszają ramionami politycy PiS.

Ale przejęcie narracji jest już skazane na porażkę. Można bowiem powtarzać w nieskończoność, że to wina Tuska, bo przez dwa lata nie wykrył problemu, a prokuratura się nim nie zajęła, ale dla każdego — nawet dla wyborców PiS — jasne jest, że problemu w ogóle by nie było, gdyby działka nie została sprzedana. PiS nie uda się już tego odkręcić.

Ziobry PiS na pożarcie Tuskowi nie rzuci

Kolejne wydarzenia już są dla PiS prostsze, bo można odkurzyć sprawdzone schematy. Ziobro i Matecki to ofiary reżimu. Niezależnie od tego, jakie są zarzuty i czego konkretnie dotyczą.

— Zarzuty o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą to jest jakiś absurd. Z takiego paragrafu można w przyszłości spróbować oskarżyć cały rząd. W końcu ktoś stoi na jego czele i ktoś wykonuje polecenia — zżymają się politycy PiS.

Nawet jeśli są wśród nich tacy, którzy nie zamierzają Ziobry bronić zbyt zawzięcie, to wiedzą, że i tak będą musieli. W tym przypadku partia nie porzuci swojego posła i na pewno nie wykluczy go ze swojego grona. Nawet jeśli — jak mówi minister sprawiedliwości Waldemar Żurek — miał w domu dokumenty, które nie powinny się tam znaleźć, a dotyczyły związków osoby z rodziny byłego ministra sprawiedliwości z mafią paliwową.

Tylko że ta walka nie przyniesie PiS korzyści, nie przyciągnie nowych wyborców. Jak i nie przyciągnie ich Koalicja Obywatelska, stawiając zarzuty Ziobrze — sprawi jedynie, że jej wyborcy będą zadowoleni, a ich rozczarowanie znacznie się zmniejszy. Oczekiwali, że na liście oskarżonych pojawią się duże nazwiska i duże zarzuty. W przypadku Ziobry mają jedno i drugie.

Matecki a Fundusz Sprawiedliwości

Akt oskarżenia przeciwko Mateckiemu to konsekwencja wcześniej już stawianych mu zarzutów i oczywiście także chodzi o Fundusz Sprawiedliwości.

Akt oskarżenia dotyczy tzw. wątku szczecińskiego obejmującego nieprawidłowości przy organizacji trzech konkursów Funduszu Sprawiedliwości, które — jak czytamy w komunikacie prokuratury — od początku były przeprowadzane w sposób zapewniający przyznanie wielomilionowych dotacji dwóm z góry wskazanym stowarzyszeniom: Stowarzyszeniu Fidei Defensor oraz Stowarzyszeniu Przyjaciół Zdrowia.

Przyjaciele Zdrowia to przyjaciele Dariusza Mateckiego, a rozmowy nagrane przez ówczesnego dyrektora departamentu Funduszu Sprawiedliwości Tomasza Mraza z wiceministrem Marcinem Romanowskim stanowiły podstawę do postawienia zarzutów ustawiania pod siebie konkursu na pieniądze z Funduszu Sprawiedliwości. Matecki twierdzi, że to wszystko nieprawda i nie czerpał żadnych korzyści z funduszy FS.

Najmniej dotkliwa jest dla PiS sprawa zatrzymania byłego wiceministra Pawła M., bo po prostu nikt go nie zna. To mało znaczący w czasach rządu PiS jeden z wielu "ministrów" w Kancelarii premiera Morawieckiego. Tyle że jego sprawa to element znacznie większego problemu, jakim dla PiS jest afera RARS i zaangażowania w nią ludzi Morawieckiego.

Kto w PiS wierzył w powodzenie CPK?

To, co spotyka PiS w tym tygodniu, to efekt coraz bardziej zdecydowanych działań prokuratorów i ministra Żurka. Oliwy do ognia dolewa oczywiście premier, który sprawę komentuje po swojemu — filmikiem w social mediach. Donald Tusk je zupę i pyta: "niezły ten Żurek, nie?". Żurek pisany wielką literą, oczywiście.

Ten dość tani chwyt PR-owy zapewne nie byłby celny, gdyby nie wszystkie wydarzenia, jakie miały miejsce w tym tygodniu. PiS przegrywa narracyjnie. Uderzenie w budowę Centralny Port Komunikacyjny jest jednym z najbardziej bolesnych ciosów, jakie PiS ostatnio musiał odebrać. Od dwóch lat słyszymy o zamachu na CPK i tę wielką inwestycję PiS, teraz okazuje się, że nie wszyscy w PiS chyba wierzyli, że jest ona realna, skoro KOWR sprzedało 160 hektarów gruntów potrzebnych do realizacji inwestycji. To może być znacznie bardziej kosztowne niż kolejne zatrzymania czy zarzuty dla posłów PiS.

Problem każdej partii, która nagle zaczyna zachowywać się jak osaczone zwierzę, jest taki, że robi chaotyczne ruchy, zaczyna się miotać i wyborcy tracą przekonanie, że może ona jeszcze coś naprawdę zdziałać. Jeśli odbiera ciosy z każdej strony, to wyborcy zastanawiają się głównie, kiedy znajdzie się na deskach, i zaczynają szukać kogoś, kto nie jest aż tak obity. Zwłaszcza jeśli nie muszą szukać daleko.

]]>
Dominika Długosz
urn:uuid:4bb79510-b510-46af-b530-1c9c1e84f63f Wed, 29 Oct 2025 13:05:19 +0100 Zbigniewowi Ziobrze grozi więzienie, a niektórzy w PiS się cieszą. "Kibicuję Żurkowi" Oficjalnie Prawo i Sprawiedliwość broni Zbigniewa Ziobry przed zarzutami, za które może mu grozić nawet 25 lat więzienia. Ale w nieoficjalnych rozmowach wielu polityków PiS mówi o partyjnym koledze ze skrajną niechęcią. Niektórzy rozważają, czy zdecyduje się on na ucieczkę z kraju. Ale są i tacy, którzy wprost kibicują Waldemarowi Żurkowi. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/zbigniewowi-ziobrze-grozi-wiezienie-a-niektorzy-w-pis-sie-ciesza-kibicuje-zurkowi/hshnrhj Były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro Dziękujemy, że z nami jesteś! Oficjalnie Prawo i Sprawiedliwość broni Zbigniewa Ziobry przed zarzutami, za które może mu grozić nawet 25 lat więzienia. Ale w nieoficjalnych rozmowach wielu polityków PiS mówi o partyjnym koledze ze skrajną niechęcią. Niektórzy rozważają, czy zdecyduje się on na ucieczkę z kraju. Ale są i tacy, którzy wprost kibicują Waldemarowi Żurkowi.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Pytany o zarzuty wobec byłego ministra sprawiedliwości poseł PiS wypala radośnie: – Ziobrze grozi 25 lat? To 25 powodów do świętowania!

Nie kryje satysfakcji z kłopotów byłego ministra, choć przecież to jego kolega z szeregów jednej partii i sejmowych ław. Ale atmosfera wokół Zbigniewa Ziobry jest w PiS wybuchową mieszanką. Partia to żaden monolit, za kulisami toczy się podjazdowa wojna. A dwóch polityków dzieli PiS najmocniej: Zbigniew Ziobro i Mateusz Morawiecki. O ile byłemu premierowi prokuratura postawiła jak do tej pory drugorzędny zarzut ws. wyborów kopertowych, to w Ziobrę wycelowała najcięższe działa.

Rozmówca z PiS, częsty gość programów telewizyjnych: – To jest polityczna konieczność, aby bronić byłego ministra sprawiedliwości. To za mocny gracz, żeby go zostawić samego. Zbyszek i tak może się zaraz szarpać, że go niewystarczająco mocno bronimy.

Publicznie nawet były premier Mateusz Morawiecki broni Ziobry. Na X napisał: "To, co dzieje się wobec Z. Ziobry i jego współpracowników, nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością. To polityczna zemsta, a nie wymiar sprawiedliwości. Prokuratura, służby, media – wszystko ruszone jednym rozkazem, by realizować strategię Tuska – niszczenie PiS i przykrywanie swojej nieudolności. Będę zawsze bronił zasady, że w Polsce nie można wykorzystywać aparatu państwa do politycznych przeciwników".

Ziobro ma w PiS wrogów. A oni są dość wylewni i nie gryzą się w języki, ale oczywiście tylko nieoficjalnie. Linia PiS jest publicznie jak najtwardsza. A jest przed czym go bronić. Prokuratura Krajowa wystąpiła do Sejmu o uchylenie mu immunitetu. Chce mu postawić 26 zarzutów i wnioskować o tymczasowe aresztowanie. Najcięższe to zarzuty o stworzenie i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą oraz przywłaszczenie 150 mln zł z Funduszu Sprawiedliwości. Grozić za to może do 25 lat więzienia. W głosowaniu w Sejmie nad wnioskiem prokuratury posłowie PiS zagłosują "przeciw" uchyleniu immunitetu – to jasne.

Zbigniew Ziobro ucieknie na Węgry? "Wiedzieli, gdzie uderzyć, żeby bolało"

Zbigniewa Ziobrę w obronę wziął prezes PiS Jarosław Kaczyński, a także szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. – Jeśli chodzi o charakter zarzutów stawianych ministrowi Ziobrze, to one wpisują się w modus operandi, które oni [rząd] przyjęli, ponieważ nie są w stanie uzasadnić, że ktoś z naszej partii, poza tymi których sami ustaliliśmy, rzeczywiście coś kradł, że się wzbogacał. Wobec tego przyjęli nowe konstrukcje, niemające nic wspólnego z prawem karnym, że jeżeli ktoś przekazuje instytucjom społecznym, albo nawet przekazuje jakieś pieniądze wewnątrz budżetu, to jest to przywłaszczenie. Stąd te 150 mln zł – skomentował Jarosław Kaczyński.

Zarzut przywłaszczenia prokuratura stawiała też wcześniej Michałowi Wosiowi, byłemu wiceministrowi sprawiedliwości – 25 mln zł, na których przekazanie z Funduszu Sprawiedliwości do służb się zgodził, by zakupiono za te pieniądze Pegasusa. Konstrukcja zarzutów – dla Wosia i Ziobry – o przywłaszczenie jest co najmniej dyskusyjna. Daje jednak prokuraturze oręż: śledczy mogą – mówiąc potocznie – wejść na majątek. Czyli dokonać zabezpieczenia na całym majątku oskarżonych polityków. Parlamentarzysta PiS: – Wiedzieli, gdzie uderzyć, żeby bolało. W portfel.

Polityk PiS: – Prokuratura [Waldemara] Żurka wali w Ziobrę. Pod względem prawnym to jest pewnie nie do obrony, by mu zarzucać, że ukradł 150 milionów, ale Żurek się na tym buduje.

Najmocniej Ziobry, ale też i Wosia, bronią ludzie z frakcji dawnej Suwerennej Polski. Ziobryści – wedle naszych informacji – mocno lobbują u najważniejszych polityków PiS, by ci stawali murem za Ziobrą. Ale na tym nie koniec: ziobryści podsuwają gotowe narracje dla takiej obrony. – Ci z Suwerennej bronią swojego, nawet jeśli już nie mają własnej partii ani ministra, szefa – mówi człowiek, który te zabiegi obserwuje. Jak widać po konferencji Kaczyńskiego – dały one efekt.

Inny rozmówca z PiS: – SolPolowcy [politycy, którzy działali z Ziobrą w Solidarnej Polsce – przyp. red.] pałują innych PiS-owców, żeby bronili Zbyszka.

Kolejny z PiS: – Kuluarowo to nikt nie mówi dobrze o Ziobrze. Szerokiego frontu jego obrony w partii teraz nie ma.

Z szeregów partii Jarosława Kaczyńskiego słyszymy rozważania, czy były minister wyjedzie za granicę – na Węgry – tak, aby uniknąć zatrzymania i możliwego aresztowania.

Zarzuty wobec Zbigniewa Ziobry. "Wszyscy w PiS wiedzieli, że z tym będzie problem"

Ale są i ludzie w partii, którzy wręcz trzymają kciuki za prokuraturę. Mówi parlamentarzysta PiS: – Gorąco kibicuję ministrowi Waldemarowi Żurkowi. Niech Ziobrze zupa w więzieniu smakuje. Zobaczymy, czy nasze państwo zda egzamin, czy jednak Ziobro zdoła uciec.

Rozmówca z PiS: – Żurkowscy w prokuraturze stosują brudne chwyty z tym zarzutem o przywłaszczenie, ale wszyscy wiedzą, że tym Funduszem Sprawiedliwości to ziobryści zarządzali, jak chcieli. Wiedzą, że są nagrania [Tomasza] Mraza i pełno jakichś kwitów, więc ciężko było bronić Romanowskiego, a teraz też Ziobry. Wszyscy w PiS wiedzieli, że z tym Funduszem to będzie wielki problem, no i teraz jest. Prokuratura może nie obroni zarzutu o stworzeniu zorganizowanej grupy przestępczej, ale jakiegoś przekraczania uprawnień już tak.

Co ciekawe, w PiS jest zresztą pewna zazdrość wobec ziobrystów. To dlatego, że w wyborach kandydaci Ziobry – nawet z odleglejszych miejsc – często przeskakiwali kandydatów z rdzennego PiS-u. A – wiadomo – największy wróg, to wróg z własnej listy wyborczej.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:9e6a5aa5-0111-4d17-ac1b-5e91b7a37a15 Wed, 29 Oct 2025 08:20:00 +0100 Co może pójść nie tak w sprawie Ziobry? Prokuratura musi wyciągnąć wnioski z historii Działania Zbigniewa Ziobry należy rozliczyć, ale pod względem politycznym sprawa może się różnie potoczyć. Na czym mogą się potknąć śledczy? https://www.newsweek.pl/polska/polityka/co-moze-pojsc-nie-tak-w-sprawie-ziobry-prokuratura-musi-wyciagnac-wnioski-z-historii/fmrj1ls Zbigniew Ziobro Dziękujemy, że jesteś z nami! "Stan Wyjątkowy". Tusk składa Platformę do grobu. Kaczyński chce sobie kupić powrót do władzy. Duda pragnie zostać milionerem Prokuratura chce uchylić immunitet Zbigniewowi Ziobro. Premier Donald Tusk komentuje Działania Zbigniewa Ziobry należy rozliczyć, ale pod względem politycznym sprawa może się różnie potoczyć. Na czym mogą się potknąć śledczy?

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Prokuratura skierowała do Sejmu wniosek o pozbawienie immunitetu Zbigniewa Ziobrę oraz o zgodę na zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie w celu postawienia zarzutów. Istnieje bowiem obawa, jak twierdzi prokuratura, że Ziobro, kontaktując się ze świadkami lub innymi oskarżonymi, może mataczyć i utrudniać śledztwo. Nie można też wykluczyć ucieczki byłego ministra sprawiedliwości zagranicę.

Na Węgrzech już przebywa jego były podwładny z resortu — Marcin Romanowski. Ziobro właśnie pojechał do Budapesztu, gdzie wziął udział w dyskusji wokół filmu "Przejęcie", krytykującego zmiany w TVP po wyborach w 2023 r.

Zarzuty, jakie prokuratura chce postawić Ziobrze, związane są głównie z aferą w Funduszu Sprawiedliwości. W sumie jest ich 26, wśród nich znajduje się też zarzut "założenia i kierowania zorganizowaną grupą przestępczą". Gdyby do sądu faktycznie trafił akt oskarżenia zarzucający byłemu ministrowi sprawiedliwości kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, to mielibyśmy do czynienia z absolutnie bezprecedensowym procesem w całej historii III RP. Zarówno w prawnym, jak i politycznym wymiarze. Ten drugi wymiar "sprawy Ziobry" będzie zresztą od początku równie istotny, jak pierwszy i to dla wszystkich stron sporu politycznego, który dzieli dziś Polskę.

Prezent dla betonowego elektoratu

Akt oskarżenia, a zwłaszcza ewentualne aresztowanie Ziobry, z pewnością ucieszy najbardziej betonowy elektorat Koalicji Obywatelskiej, który od dawna domaga się zdecydowanych rozliczeń z PiS. Według tych wyborców najlepiej byłoby, gdyby kluczowe osoby rządzące Polską w latach 2015-23 trafiły za kratki.

Błędem byłoby jednak zakładać, że sprawa będzie interesować tylko ten elektorat. Ziobro od dawna jest politykiem budzącym wielką nieufność i lęk poza swoim obozem i dla wielu jest on symbolem tego wszystkiego w rządach PiS, przed czym należy ratować Polskę. Nie trzeba być przepełnionym jakimś szczególnym pragnieniem zemsty na PiS ultrasem, by przyjąć z zadowoleniem to, że prokuratura działa i jest gotowa pociągnąć do odpowiedzialności osoby łamiące prawo nawet wtedy, gdy do niedawna sprawowały najwyższe funkcje w państwie. Ziobro może w dodatku wrócić — być może już za dwa lata — do kierowania prokuraturą. Tym bardziej trzeba docenić postawę prokuratorów i kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości, którzy nie przejmują się ewentualną polityczną zemstą wpływowego polityka, tylko stosują wobec niego prawo.

Gdyby w sprawie Funduszu Sprawiedliwości zarzuty usłyszeli wyłącznie anonimowi urzędnicy resortu sprawiedliwości albo słabo znani opinii publicznej wiceministrowie, ale nie kierujący ministerstwem Ziobro, to duża część społeczeństwa uznałaby to za kolejny dowód bezsilności państwa wobec możnych.

Wyborcy całej rządzącej koalicji głosowali na Polskę, w której nikt nie stoi ponad prawem, a państwo jest w stanie się oczyścić. Jeśli kierownictwu Ministerstwa Sprawiedliwości uda się przedstawić sprawę Ziobry jako część tego procesu, to zapunktuje nie tylko w najbardziej betonowym elektoracie.

Ryzykowny areszt

Jednocześnie sprawa przeciw Ziobrze niesie szereg politycznych ryzyk. Największe związane jest z propozycją zatrzymania i tymczasowego aresztowania byłego ministra w celu przeprowadzenia z nim wszelkich czynności procesowych. Wiele rzeczy może tu pójść nie tak, jak wyobraża sobie to prokuratura.

Jeśli Ziobro wyjedzie z kraju i otrzyma jak Romanowski azyl na Węgrzech, zanim Sejm odbierze mu immunitet, to wprawdzie do reszty zniszczy swoją reputację wśród większości opinii publicznej, ale przy okazji po raz kolejny pokaże, że państwo jest bezradne wobec prominentów z PiS.

"Stan Wyjątkowy". Tusk składa Platformę do grobu. Kaczyński chce sobie kupić powrót do władzy. Duda pragnie zostać milionerem

Sąd może też po prostu nie zgodzić się na aresztowanie, co byłoby wielką porażką prokuratury. Jeśli sąd wyrazi zgodę, to nie wiemy, jak opinia publiczna zareaguje na osadzenie w areszcie polityka, który niedawno miał poważne problemy zdrowotne. Co, jeśli w areszcie jego stan zdrowia nagle znacząco się pogorszy? To może oznaczać poważny kryzys dla rządu.

Wątpliwości może budzić sama zasadność zastosowania aresztu w tym wypadku. Prokuratura od dawna prowadzi śledztwo w sprawie Funduszu Sprawiedliwości, miała dość czasu, by zabezpieczyć zeznania świadków i dowody. Ziobro wiedział doskonale, że śledczy mogą do niego dotrzeć, miał wcześniej dość czasu, by próbować wpływać na osoby mogące go ewentualnie obciążyć. Czy areszt jest tu naprawdę konieczny? Także argument o ryzyku ucieczki można zbić, bo gdyby Ziobro chciał faktycznie uciec, to będzie miał na to dość czasu między złożeniem przez prokuraturę wniosku do Sejmu a decyzją sądu w sprawie zatrzymania.

PiS już przekonuje, że wniosek o zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie Ziobry to czysta zemsta, polityczna pokazówka, obsługująca emocje najtwardszego elektoratu KO. Widać, że partia — a zwłaszcza jej ziobrowska frakcja — będzie bronić byłego ministra sprawiedliwości, mówiąc o "politycznej zemście" "nielegalnie przejętej przez Tuska prokuratury". O ile argumenty o "nielegalnych prokuratorach" nie trafią do nikogo poza największym politycznym betonem PiS, to już te o zemście mogą wywołać wątpliwości także poza prawicą. Z pewnością nie pomagają takie wypowiedzi przedstawicieli rządzącej koalicji jak niedawny wpis Bartosza Arłukowicza z portalu X: "Przyszedł Waldemar Żurek i okazało się, że można. Trzeba tylko odwagi i determinacji. To jest czas prawdziwych kowbojów i szeryfów. Czas na analizy paradygmatów prawa rzymskiego przyjdzie, jak kurz opadnie".

Komisja ds. Pegasusa pokazała, czego nie robić

Ryzyko związane ze sprawą Ziobry nie ogranicza się do tego, jak przełoży się ona na notowania KO. Zachowanie polityka przed komisją ds. Pegasusa wyraźnie pokazywało, że były lider Suwerennej Polski liczy na to, że uda się — grając sprytnie na czas — przeczekać całą sprawę aż PiS wróci do władzy, a on do kierowania prokuraturą. Niestety wspomniana komisja wykazała się nieudolnością i pozwoliła posłowi PiS osiągnąć kilka łatwych politycznych zwycięstw.

Prokuratura chce uchylić immunitet Zbigniewowi Ziobro. Premier Donald Tusk komentuje

Co, jeśli prokuratura popełni podobny błąd? Co, jeśli Ziobro wróci do władzy przekonany, że wobec sądów i prokuratury trzeba przyjąć jeszcze ostrzejszą linię niż w latach 2015-23? Co, jeśli wykorzysta je do uderzenia w politycznych przeciwników na skalę nieznaną w historii III RP?

Z drugiej strony w 2015 r. Sejm, obawiając się eskalacji politycznego konfliktu i zemsty po zmianie władzy, nie był w stanie postawić Ziobry przed Trybunałem Stanu, choć miał teoretycznie większość. To tragiczny błąd, za który wszyscy zapłaciliśmy destrukcją wymiaru sprawiedliwości. Niezależnie od ryzyka i politycznych sporów prokuratura i cały wymiar sprawiedliwości muszą w sprawie Ziobry wykonać swój obowiązek.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:01c5703e-bde6-43c7-bf6c-13f663837b41 Tue, 28 Oct 2025 06:30:00 +0100 Jaki jest naprawdę Donald Tusk? "Zderzył się z tym, od czego wiele lat temu uciekł" Tusk wszedł z Kosiniakiem-Kamyszem i od razu zdzielił Paulinę wzrokiem. Usiadł obok, rozmawiając dalej z Władkiem. No i ta im się wtrąciła w rozmowę. Myślałem, że Tuska szlag trafi. Powiedział do Kosiniaka, nie patrząc na nią: "Panie premierze, czy mógłby pan uświadomić pani minister, że jeszcze nie skończyliśmy?" — opowiada minister Kamilowi Dziubce w jego nowej książce. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/jaki-jest-naprawde-donald-tusk-zderzyl-sie-z-tym-od-czego-wiele-lat-temu-uciekl/wnj2wx2 Premier Donald Tusk Dziękujemy, że jesteś z nami! Okładka książki dziennikarza Onetu Kamila Dziubki „Kierownik. Kulisy władzy Donalda Tuska” (Czerwone i Czarne) Tusk wszedł z Kosiniakiem-Kamyszem i od razu zdzielił Paulinę wzrokiem. Usiadł obok, rozmawiając dalej z Władkiem. No i ta im się wtrąciła w rozmowę. Myślałem, że Tuska szlag trafi. Powiedział do Kosiniaka, nie patrząc na nią: "Panie premierze, czy mógłby pan uświadomić pani minister, że jeszcze nie skończyliśmy?" — opowiada minister Kamilowi Dziubce w jego nowej książce.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Europoseł KO: Bardzo się zmienił. Bruksela go wygładziła. Więcej poświęca uwagi swoim partnerom w rozmowie. Wiek też zrobił swoje. No i wnuki.

Senator: Jest o wiele dojrzalszy i mądrzejszy, nasiąknął polityką europejską. Ale stary Donald z niego czasem wychodzi i się wtedy śmiejemy, że przeleżał siedem lat pod brukselskim lodem.

Wieloletni współpracownik: Jak się wkurza, to mówi przez zaciśnięte zęby i pokazuje słynne wilcze oczy. Potrafi być bardzo nieprzyjemny.

Polityk KO: Dla tłumu czarujący. A na piątym piętrze, czyli w siedzibie naszej partii, widziałem takie sceny, że szok! On nie krzyczy, ale wystarczy, że powie jedno słowo i delikwent nie żyje.

Minister: Przed jednym z posiedzeń rządu podchodzi do mnie Paulina Hennig-Kloska, z takimi rozbieganymi oczami i mówi: "Jezu, ciekawe, czego tym razem będzie chciał i o co się przyczepi?".

Wiceminister: Pełczyńska-Nałęcz i Hennig-Kloska to dwie ulubienice Donalda (śmiech). Zresztą całej reszty rządu.

Minister: Pełczyńska-Nałęcz jest tak mądra, że sam nie wiem, jak ona sobie radzi z tą swoją mądrością (śmiech). Donald ma z nią wielki problem. Wszyscy wiedzą, że jej nie lubi. Jak wybuchła afera z pieniędzmi z KPO na jachty i ekspresy do kawy, publicznie się wyzłośliwiał. Przed posiedzeniem rządu, kiedy miała się tłumaczyć z tej historii, wbił jej szpileczkę: "Wszystkie kamery na panią minister. Pozazdrościć popularności". To w jego stylu.

Minister: Była kiedyś jakaś sprawa do załatwienia przed posiedzeniem rządu związana z resortem klimatu i pech chciał, że Paulina usiadła akurat na miejscu, które zwykle zajmuje Donald. Ten wszedł z Kosiniakiem-Kamyszem i od razu ją zdzielił wzrokiem. Usiadł obok, rozmawiając dalej z Władkiem. No i ta im się wtrąciła w rozmowę. Myślałem, że Tuska szlag trafi. Powiedział do Kosiniaka, nie patrząc na nią: "Panie premierze, czy mógłby pan uświadomić pani minister, że jeszcze nie skończyliśmy?".

Poseł KO: Jak już cię zaprosi, to naprawdę trzeba być dobrze przygotowanym, bo nie ma czasu na pitu-pitu.

Polityk koalicji: Trzeba być erudytą, bo narzuca taki poziom rozmowy, który nie każdy wytrzymuje. Choć jak mu się chce, to potrafi się dostosować do niższego poziomu gościa i wszystko znieść. I tego mu Kaczyński zazdrości. Jeżeli Tusk chce, to może pana przekonać, że jest taki, jak pan chce, żeby właśnie był. Pójdzie na spotkanie narodowców i oni wyjdą ze spotkania przekonani, że tak naprawdę jest narodowcem. Pójdzie na spotkanie socjaldemokratów, socjaldemokraci wyjdą i powiedzą: "K****, nasz człowiek".

Doświadczony parlamentarzysta: Czuje się komfortowo wtedy, kiedy jest królem podwórka, może sobie trochę podrzeć łacha albo wręcz poniżać na oczach innych. Na przykład Grasia. Kaczyński tego nie ma. Może być dla kogoś bardzo miły, ale jednocześnie podejrzewać, że ten ktoś go przyszedł zabić. Kaczyński jest psychopatą. Tusk jest sk*********. Można się od niego uczyć sk*********** w polityce. Bez tego nie da się w niej długo przetrwać.

Kamil Dziubka: A co ich łączy?

Doświadczony parlamentarzysta: Obaj nie kradną. Kaczyński żyje z partii, Tusk zarobił duże pieniądze w Europie. I uczciwie zarobił. Kaczyński ma kłopot z rozróżnieniem tego, co jest jego politycznym interesem, a co jest interesem Polski. Donald jest za to bardziej podatny na towarzyskie koterie.

Donald Tusk nie gra już w piłkę. "Ma problem z kolanami"

Minister: Tusk potrafi się z siebie śmiać, co jest rzadką cechą. Siedzimy kiedyś, w tle leci telewizor. I akurat puścili wypowiedź Kaczyńskiego, który na jakimś wiecu powiedział, żeby ludzie uważali na "tego ryżego". A Donald: "Jestem rozczarowany. Powinien powiedzieć »tego ryżego ch***«".

Ważny polityk koalicji: Nigdy nie słyszałem, żeby Donald w luźnych rozmowach mówił źle o Kaczyńskim. Za to o Morawieckim wiele razy, między innymi, że to zdradzieckie nasienie, które się przykleiło do Platformy, a jak nie dostało tego, co chciało, poszło do PiS. Kiedyś też słyszałem, jak kogoś pouczał w żartach: "Zastanów się, co by w tej sytuacji zrobili chłopcy Morawieckiego. Broniliby go do upadłego. Bierz przykład".

Parlamentarzysta KO: Lubi pytać: "Co sądzisz o Kowalskim? Co sądzisz o Malinowskim?". Dzisiaj mnie pyta o Kowalskiego, jutro jego o mnie. Dlatego jak się idzie do Kierownika, to o innych mówi się tylko dobrze. Na wszelki wypadek.

Współpracownik: Wzywa ludzi, rzuca im temat, słucha, co mają do powiedzenia, i przez to upewnia się, że to, co on myśli, jest dobre. Nie siedzi nad papierami, tylko ciągle rozmawia i słucha.

Były urzędnik: Coraz częściej przeciąga spotkania. Zaprasza kogoś na pół godziny, a wypuszcza po dwóch. Lubi sobie posiedzieć, zwłaszcza wieczorem.

Ważny polityk koalicji: Lubi wino, porto, ale raczej sączy. Weźmie kieliszek do ust, odstawi na piętnaście, dwadzieścia minut, kontynuuje rozmowę. Z rzadka pyka cygaro. Bawi anegdotami. Czasem w tle leci muzyczka, najczęściej jazz, ale jak dopinaliśmy skład rządu w 2023 roku, był adwent, z głośnika płynął Bach.

Polityk KO: Widać, że się szybciej męczy. Jak leci do Brukseli na szczyt Rady Europejskiej, to raczej nie bladym świtem, jak kiedyś, tylko dzień wcześniej, żeby się normalnie przespać. A kiedyś potrafił wyruszać wcześnie rano i wracać do Warszawy późnym wieczorem bez chwili odpoczynku.

Minister: Nie gra już w piłkę, bo ma problem z kolanami. Trochę biega. Gra w ping-ponga. Ma stół na Parkowej. No i lekki brzuszek złapał, więc marynarki mu szyją trochę szersze.

Polityk KO: Miał problem z nadciśnieniem, boryka się też z nawracającym zapaleniem płuc. Wielokrotnie mówiliśmy, żeby odpoczął: "Nie masz trzydziestu siedmiu lat, tylko sześćdziesiąt osiem. Jesteś nam potrzebny, więc nie lekceważ tego". W końcu dał się namówić na leczenie w Gdańsku. Stara się zdrowo prowadzić. Grał w tenisa z Moniką Krzepkowską, obecną ambasador w Hiszpanii, i skręcił kolano. Ale jak mu kazali chodzić w ortezie, to pochodził kilka dni i zdjął.

Jaki jest naprawdę Donald Tusk? "Straszyli mnie, że to tyran"

Wieloletni współpracownik: W dawnych czasach Donald nie miał litości i wyp******* ludzi za byle g****. Najlepszym przykładem była dymisja ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ćwiąkalskiego, który został zmuszony do odejścia, bo w więzieniu w Płocku powiesił się jeden z zabójców Krzysztofa Olewnika. Ta dymisja to był absurd, ale takie rzeczy najczęściej doradzał Tuskowi Igor Ostachowicz, który uwielbiał, jak ścięte głowy toczyły się po bruku. Z czasem to było jednak coraz trudniejsze, bo przecież trzeba było znaleźć następców tych wyrzucanych ludzi, a ławka była coraz krótsza. Inna sprawa, że taka dymisja zaspokaja media na jeden, dwa dni. Potem to już nikogo nie interesuje. A PiS pokazało, że można bronić swoich do oporu i nie wpływa to na notowania rządu czy partii.

Minister: Chce za wszelką cenę utrzymać większość. Każdy głos się liczy, dlatego przymyka oko na różne debilne historie. To nie jest tak, że jest łagodniejszy. Jest po prostu w trudniejszej sytuacji niż dawniej.

Doradca polityczny: Dziś nie musi aż tak mocno przejmować się tradycyjnymi mediami. Internet zarzucił świat kłamstwem, więc dzisiaj prawdą jest to, co ktoś lepiej opowie. To oczywiście jest zła wiadomość. Kiedyś okładka "Gazety Wyborczej" ustawiała dzień albo tydzień. A teraz nie wiadomo, co jest prawdą, co fałszem. Media społecznościowe mają ogromny wpływ na ludzi, ale tam rządzą fabryki trolli. A z drugiej strony ten wpływ jest nietrwały.

Współpracownik: Szef rzadko chodzi do mediów, bo stracił przekonanie, że to jest najlepszy środek komunikacji z ludźmi. Lepiej napisać w mediach społecznościowych i to dotrze do większej grupy, niż pójść na wywiad do telewizji.

Poseł PSL: Pierwszy kontakt z Donaldem? Czarodziej. Serce na dłoni, "kochany Donald". Jednak wie pan, jak to jest. Kochany mąż potrafi być i czarodziejem, i suk*******. Tusk na pewno jest uroczym rozmówcą.

Senator: Jest niesamowicie bystry. Doskonale potrafi skanować ludzkie charaktery. Czujesz od razu, że gość jest nieprawdopodobnie wręcz sprawczy. Ma rozwiniętą inteligencję emocjonalną na nieziemsko wysokim poziomie. Potrafi zamordować wiedzą. Kiedyś rozmawialiśmy i konwersacja zeszła na temat sytuacji na Bałkanach. Było mi głupio, że wiem tak mało w porównaniu z nim.

Minister: Był taki wyjazd członków rządu do Gdańska na spotkanie z kolegium komisarzy unijnych, z Ursulą von der Leyen na czele. Wszyscy jechali razem pociągiem. Donald wymyślił zabawę i odpytywał z wiedzy historycznej. Rzucał nazwami bitew, a wskazany delikwent musiał odpowiadać, kiedy była pod Cedynią, a kiedy pod Płowcami.

Doświadczony parlamentarzysta: Historia to jego konik. Bardzo lubi też mówić o swojej kaszubskości.

Ważny urzędnik: Straszyli mnie, że to tyran, który nie wybacza błędów. Mówili, że przy nim nie ma sensu się odzywać, jak o nic nie zapyta. Na pierwszą rozmowę szedłem na miękkich nogach. Wchodzę, a tu uśmiechnięty facet, pyta o rodzinę, "mów mi Donald".

Rodzina Donalda Tuska. "Uczucia żony zawsze były bardzo ważne"

Współpracownik: Kiedyś Gosia bardzo pilnowała tego, żeby wracał na weekendy do Sopotu. Zwłaszcza jak dzieci były młodsze. Teraz co chwilę coś się dzieje, ale jak tylko jest okazja, to rusza do domu.

Kamil Dziubka: Samolotem?

Współpracownik: Samochodem. W samochodzie coś przeczyta, czasem się zdrzemnie. Ale nawet jeśli jedzie do domu na weekend, to najczęściej w niedzielę po południu jest z powrotem. I wtedy wzywa ludzi, którzy są na miejscu, żeby zaplanować kolejny tydzień.

Polityk KO: Jest bardzo rodzinny, z czego wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy. Pamięta pan, jak odbyła się słynna impreza u Roberta Mazurka, na której stawili się politycy zarówno z PiS, jak i PO? Byli tam między innymi Budka z Siemoniakiem. Tusk się wściekł i ich zawiesił w pełnieniu obowiązków na partyjnych stanowiskach. Powiedział potem, że teściowa do niego dzwoniła w ich sprawie, broniąc i prosząc, żeby ich nie wyrzucać. Wszyscy się z tego śmiali, ale sporo w tym prawdy. Dla niego rodzina jest święta.

Ważny urzędnik: Za pierwszych rządów Platformy wielokrotnie zdarzały się sytuacje, że Tusk po weekendzie w Trójmieście wracał do pracy i jego zespół od razu dostawał opierdol. Często używał formułki: "Wszyscy mówią, że dajemy d***, bo to, to i tamto". Najczęściej okazywało się, że ci "wszyscy" to teściowa, która coś mu powiedziała albo napisała SMS. Co rusz okazywało się, że ta pani coś źle usłyszała, i potem trzeba to było przez cały poniedziałek prostować.

Były minister: Uczucia żony zawsze były bardzo ważne. Sławek Nowak, jak był szefem gabinetu Tuska, dbał o to, by żadnym z bliskich asystentów nie była kobieta. Żeby na wszelki wypadek nie było żadnych dwuznaczności. Tusk o żonie zawsze się wypowiadał niezwykle życzliwie. Wydaje mi się, że są zgodnym małżeństwem, choć od dekad funkcjonują na odległość.

Urzędnik: Jest człowiekiem starej szkoły, zgodnie z którą polityka to jest męska gra. Ale podobno córka mocno uczuliła go na prawa kobiet.

Odejdzie czy ucieknie?

Wieloletni współpracownik: Zawsze powtarzał, że władzy się nie dostaje, tylko się ją bierze. On z rządzenia sam nie zrezygnuje, bo to jest całe jego życie. To jest on. Marniał w Brukseli, bo nie miał żadnej władzy. Odzyskał ją po powrocie do Polski. I ją ma. Może jest ułomna, ale jest. Dlaczego miałby z niej rezygnować? I przede wszystkim komu miałby ją oddać? Zawsze powtarzał, że jak ktoś chce być królem, musi zamordować króla. Hodowanie następcy rzadko się sprawdza.

Były minister: A ja coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma odwrotu od silnego przesilenia dotyczącego bezpośrednio premiera. To może nie odbędzie się dziś, może nie będzie to jutro, ale być może kilka miesięcy przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi. To się oczywiście musi odbyć z jego udziałem i na jego warunkach. Dziś sądzę, że do września 2026 roku premiera Tuska może już nie być. Obawiam się, że Donald jako lider rządu przekreśla nasze szanse na cokolwiek. Obserwuję go z bliska i mam poczucie, że chyba wie, iż nie jest już w stanie ugasić tego pożaru. Tusk nie będzie chciał przegrać, więc odejdzie.

Kamil Dziubka: Odejdzie, czyli ucieknie?

Były minister: ONZ, Bank Światowy, jakaś inna organizacja międzynarodowa. Myślę, że coś by się dla niego znalazło.

Polityk KO: Po porażkach w 2005 r. Tusk wymknął się spod politycznej gilotyny. Odbudował się i chłostał PiS przez prawie osiem lat. Tyle że był wtedy dużo młodszy, miał inną perspektywę. A teraz ma prawie siedemdziesiąt lat i za dwa lata może mieć ostatnie swoje wybory, które na dodatek pewnie przegra. Ludzie, którzy go dobrze znają, zastanawiają się, czy on tuż przed metą nie odstawi jakiegoś numeru typu "sekretarz generalny ONZ". Chodzi o to, że on nie chce być twarzą porażki. Z drugiej strony po tym, co stało się po jego wyjeździe w 2014 roku, już zawsze mówiłoby się o nim, że pierwszy ucieka z tonącego okrętu. Myślę, że nie chciałby się w ten sposób zapisać w historii.

Minister: To już by się od niego nie odkleiło i myślę, że o tym wie. Może uzna, że lepiej po prostu przegrać z mieczem w ręku.

Były członek władz Platformy Obywatelskiej: Donald jest w trudnej sytuacji, dlatego musi mieć zwartą i podporządkowaną mu partię. Ona jest dla niego najważniejsza, tak jak PiS dla Kaczyńskiego. Pod tym względem są tacy sami. Nieco inaczej zarządzają jednak partyjnymi elitami. Kaczor jest wobec swoich elit lojalny, a Donald ich nie szanuje. Na spotkaniu z naszymi wyborcami w Pabianicach, po wyborach prezydenckich i rekonstrukcji rządu, publicznie narzekał, mówiąc, że mu wstyd, jak słucha niektórych z nas, którzy idą do mediów. A przecież to on układał listy do parlamentu w ostatnich wyborach.

Polityk KO: Następca Donalda? Nie ma. Patrzę sobie na to całe towarzystwo u nas i niestety obawiam się, że jest pustynia. Jak ktoś jest sensowny, to gra wyłącznie na siebie. A tu jednak trzeba trochę też myśleć o większej grupie.

Minister: Myślę jednak, że Tusk zaczyna powoli myśleć o poszukiwaniach następcy. Niekoniecznie takiego, który na lata przejmie stery w Platformie, ale takiego, który będzie frontmanem w kampanii wyborczej. Jeśli Donald ustąpi na przykład rok przed wyborami, to po ewentualnej przegranej już nikt nie będzie pamiętał, że to on ponosi odpowiedzialność za cokolwiek.

Polityk KO: Przez lata starał się przycinać tych, którzy wyrastali ponad przeciętność. Nie pozostawił żadnych potencjalnych liderów. Im Donald był mocniejszy, tym coraz bardziej stawał się samotny. Wycinał wewnętrzną konkurencję, która wcześniej stanowiła jego oparcie.

Doradca polityczny: Żaden lider nie jest w stanie w sposób naturalny zbudować swojego następcy, bo taki ktoś z automatu stanie się konkurencją. Taki następca musi się sam zbudować trochę wbrew liderowi, ale też w sytuacji, gdy nie będzie przez niego aktywnie zwalczany. Moim zdaniem w taki sposób właśnie wyrósł u boku Kaczyńskiego Przemysław Czarnek, który najbardziej pasuje do PiS, w przeciwieństwie do Morawieckiego. Tyle że Czarnek w pewnym sensie wychował się sam i przede wszystkim nigdy wprost nie mówił o swoich ambicjach. Wręcz przeciwnie.

Donald Tusk przerósł dinozaury

Polityk KO: Bardzo trudno nam się teraz będzie podnieść. Ja nie widzę u Donalda wystarczającej determinacji. A najbardziej mnie wkurza, że patrzę na pisiorów i oni nagle nabrali jakiejś powagi. Nawet ten głupkowaty Jabłoński. Kuźmiuk, który dyżuruje w Sejmie właściwie non stop, nagle się spokojnie, merytorycznie wypowiada. Rząd skrytykuje, ale też czasem za coś nawet pochwali. To się zmieniło dosłownie w ciągu kilku tygodni od rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich.

Minister: Ciężko o tym mówić, ale rzeczywistość chyba bardzo Tuska zaskoczyła. On sobie nie zdawał sprawy z tego, jak mocno polityka przeniosła się do algorytmów, internetu. Nie był w stanie uwierzyć w to, że młodzi ludzie tak mocno poszli do prawej ściany. Ale chyba najgorsze dla Donalda jest to, że on zdał sobie sprawę, iż nie wszystko kręci się wokół niego i to nie on już nadaje wszystkiemu ton. Wybory prezydenckie miały sprawić, że wreszcie przestanie być tak mocno zależny od koalicjantów. A stało się odwrotnie.

Ważny polityk KO: Donald w obecnej koalicji zderzył się z tym, od czego wiele lat temu uciekł. Nienawidzi czegoś takiego, co nazwałbym kolegialnym przywództwem. W początkach Platformy kierownictwo było trójgłowe, bo składało się z Tuska, Macieja Płażyńskiego i Andrzeja Olechowskiego. Narady, dyskusje, próby uzgodnienia wspólnego stanowiska trwały czasem wiele godzin, a nawet wiele dni. I to nie przekładało się w żaden sposób na realne poparcie. To się zmieniło, kiedy Tusk wyciął pozostałych liderów i wziął partię za mordę. Dlatego tak się wściekał na rzeczywistość, w jakiej musiał się zanurzyć po wyborach w 2023 roku.

Polityk PSL: Tusk jest premierem dzięki nam. Wydaje mi się, że Władek Kosiniak-Kamysz już to rozumie. Tusk wyborów w 2023 roku nie wygrał, ale jest szefem rządu, bo taką decyzję podjęło między innymi Polskie Stronnictwo Ludowe. Zresztą nigdy Platforma nie miała samodzielnej większości i mieć nie będzie.

Polityk KO: Donald wie, że perspektywy na zwycięstwo w 2027 roku są marne, natomiast gdyby udało mu się stworzyć jedną listę koalicji, to to dałoby mu prymat po stronie demokratycznej. A w ten sposób trudniej byłoby mu zrobić krzywdę.

Polityk lewicy: Wspólne listy z samą Platformą? W życiu. Pamiętam, że kiedyś na spotkaniu z Radą Wojewódzką na Śląsku ktoś spytał Włodka Czarzastego, czy bierze pod uwagę start z Platformą w wyborach do Sejmu. Odpowiedział pytaniem: "Kto jest szefem Nowoczesnej?". Cisza. Ktoś rzuca: "Lubnauer". Cisza. Po kilkudziesięciu sekundach ktoś inny mówi: "Nie, tam teraz jest Szłapka". Czarzasty wtedy mówi: "No i k**** właśnie dlatego nie pójdziemy nigdy z Platformą jako koalicja dwóch partii, bo oni zjadają swoich koalicjantów".

Doradca polityczny: Załóżmy, że po najbliższych wyborach Kaczyński bierze władzę, a Konfederacja jest druga. I Konfederacja mówi: "OK, wiemy, że nasz polityk nie może być premierem, bo PiS ma większy klub, ale niech to w takim razie będzie kolega Czarnek". Zresztą Czarnek już dawno mówił o tym, że dogaduje koalicję z Konfederacją. A to oznacza, że Kaczyński zostanie sympatycznym politycznym emerytem, bo Czarnek byłby premierem nie dzięki PiS, ale Konfederacji, a prezydentem jest Nawrocki, który będzie kręcił swoje lody i jest ideologicznie bliższy Konfederacji. W Polsce ma władzę ten, do kogo się po coś przychodzi. Do Kaczyńskiego mało kto by przychodził. I on się tego boi, bo chce mieć realną kontrolę nad rządem. PiS ideologicznie będzie przeżerany. Do gry wejdzie zupełnie nowe pokolenie.

Polityk PSL: Kaczyński naprawdę nie chce z nimi koalicji. Uważa Mentzena za gangrenę. Najchętniej by ich po prostu zabił, ale nie ma w tym momencie takich narzędzi.

Doradca polityczny: Mniej więcej wiadomo, jak będzie wyglądała scena polityczna, dopóki żyje Kaczyński. Brzmi to może paradoksalnie, ale nie wierzę w to, że on dopuści do władzy wariatów. On wie, że gdyby jacyś jawni antysemici objęli funkcje ministerialne, natychmiast stracilibyśmy poparcie Amerykanów. Problem polega na tym, że nie wiemy, jak długo Kaczyński będzie żył.

Minister: Po okresie chaosu powyborczego ewidentnie widać, że Donald postanowił zawalczyć. Pytanie: o co? Dał sobie czas. Może chce zobaczyć, czy to wszystko ma jeszcze szansę ruszyć z miejsca. On naprawdę ma przekonanie, że nie wolno poddać się myśleniu, że przegrana w wyborach prezydenckich jest klęską absolutną. Jednak ponad dziesięć milionów ludzi znowu głosowało na naszego człowieka. Nie można udawać, że tych wyborców nie ma.

Doradca polityczny: Nie należał do grona ojców założycieli III RP. Trudno byłoby go postawić w jednym szeregu z Wałęsą, Geremkiem, Kuroniem, Mazowieckim. Był dla nich politycznym szczylem, przynajmniej na początku. A jednocześnie — poza Wałęsą, do którego ma wielki szacunek — on ich wszystkich przebił po wielekroć, niektórych wręcz zarąbał polityczną siekierą, sprawiając, że o tamtych zawsze będzie się mówić z jednej strony jako o dobrych ludziach, a z drugiej jako o trochę naiwnych politycznych dinozaurach, którzy nie odczytali w porę znaków czasu. A Tusk to zrobił. Zawsze też irytował Kaczyńskiego swoją bezczelnością, pewnością siebie, nonszalancją. Jarosław nie był w stanie znieść, że ten chłopak w — jak uważał — krótkich gaciach, może rzucić mu wyzwanie i jeszcze z nim wygrywać.

Okładka książki dziennikarza Onetu Kamila Dziubki „Kierownik. Kulisy władzy Donalda Tuska” (Czerwone i Czarne)
Okładka książki dziennikarza Onetu Kamila Dziubki „Kierownik. Kulisy władzy Donalda Tuska” (Czerwone i Czarne)
]]>
Kamil Dziubka
urn:uuid:65544fee-b996-49f8-9895-eee010caa72e Tue, 28 Oct 2025 05:00:00 +0100 "Mają na nas pałkę". PiS dostało po głowie działką pod CPK Centralny Port Komunikacyjny jest na sztandarach PiS jako dowód na to, że rząd tej formacji czynił Polskę wielką. Działka, którą sprzedano tuż przed oddaniem władzy, sprawia, że sztandar wpada w błoto. W PiS się dziwią, jak to można było tak spartaczyć. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/maja-na-nas-palke-pis-dostalo-po-glowie-dzialka-pod-cpk/v9qcfl2 Prezes PiS Jarosław Kaczyński, były minister rolnictwa Robert Telus i były wicepremier Piotr Gliński Dziękujemy, że z nami jesteś! x.com x.com x.com Centralny Port Komunikacyjny jest na sztandarach PiS jako dowód na to, że rząd tej formacji czynił Polskę wielką. Działka, którą sprzedano tuż przed oddaniem władzy, sprawia, że sztandar wpada w błoto. W PiS się dziwią, jak to można było tak spartaczyć.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Twarzą tej historii jest były minister rolnictwa Robert Telus (PiS). — Idiota — wypala jeden z polityków PiS pytany o Telusa i tego, jak za jego rządów w resorcie rolnictwa sprzedano działkę ważną dla CPK. Nie cytujemy dalej idących określeń, gdyż są wulgarne. Były minister rolnictwa ma, to dość powszechna opinia, opinię niezbyt lotnego.

Państwo straciło działkę

A chodzi o sprzedaż liczącej 160 hektarów działki, która przeznaczona miała być pod budowę torów kolejowych oraz miasteczka przemysłowo-magazynowo-usługowego w ramach projektu Centralnego Portu Komunikacyjnego — poinformowała w poniedziałek Wirtualna Polska. Działka wcześniej należała do Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa (KOWR). Później została jednak sprzedana za 22,8 mln zł wiceprezesowi firmy przetwórczej Dawtona. Zgodę na to wydał wiceminister rolnictwa — zastępca Telusa — Rafał Romanowski.

Firma wcześniej dzierżawiła ten teren pod uprawy. Dawtona to gigantyczna firma, która sama potrafi — przez swą skalę — dyktować ceny skupu produktów rolnych. A przez to jej właściciele są bardzo wpływowi — to duże figury, z którymi politycy muszą się liczyć.

— Ta sprawa uderza w samo jądro PiS. Lata propagandy wokół CPK, a teraz cios w środek naszej narracji. Mają pałkę "CPK to wałek" — mówi "Newsweekowi" człowiek z PiS.

Telus: nic nie wiedziałem

Sprzedaż, jak opisuje WP, do ostatniej chwili usiłowały powstrzymać władze CPK. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, kierowane wówczas przez Roberta Telusa, było jednak nieugięte. Działka sprzedana została formalnie 1 grudnia 2023 r., czyli dwanaście dni przed utratą władzy przez PiS. Niedługo wartość sprzedanej działki ma znacząco wzrosnąć i osiągnąć nawet 400 mln zł. Aby KOWR mógł sprzedać działkę, konieczne było umorzenie postępowanie w sprawie cieków wodnych, które znajdują się na jej terenie. Decyzję o umorzeniu wydało Ministerstwo Infrastruktury.

Odpowiedzialność — co najmniej ta polityczna — spada na Telusa. On sam się broni, że nic nie wiedział o tej transakcji. Opublikował oświadczenie w sieci: "Od wielu miesięcy głośno sprzeciwiam się umowie Mercosur, która uderza w polskie rolnictwo i wspiera zagraniczne — głównie niemieckie — koncerny. Walczę o to, by Polska tej umowy nie podpisała, bo byłby to cios w naszych rolników, nasze przetwórstwo i naszą żywność. Właśnie ta postawa — mój zdecydowany sprzeciw wobec Mercosur — stała się powodem ataku na moją osobę. Ze zrozumieniem przyjąłem decyzję prezesa Jarosława Kaczyńskiego o moim zawieszeniu w prawach członka Prawa i Sprawiedliwości do czasu wyjaśnienia sprawy sprzedaży działki przez KOWR firmie rodzinnej Dawton. Nie miałem żadnej wiedzy o tej transakcji ani o fakcie, że taka działka była sprzedawana. Jestem pewien, że sprawa zostanie szybko i rzetelnie wyjaśniona. Decyzję prezesa traktuję jako wyraz troski o dobro naszej formacji i jej wiarygodność. Jestem, byłem i pozostanę przeciwnikiem sprzedaży państwowej ziemi. Zasoby Skarbu Państwa to rezerwa strategiczna, której Polska nie może się pozbywać. Nie dam się zastraszyć. Nadal będę walczył o polskie rolnictwo, polską ziemię i polskie firmy".

x.com

PiS wściekłe na Telusa

Od tego wyjaśnienia naszym rozmówcom z PiS opadają ręce, bo exminister wiąże historię działki pod CPK z umową o handlu UE z państwami Ameryki Południowej. Wyrazem publicznym tej złości jest choćby reakcja bardzo wpływowego w PiS wiceprezesa partii, europosła Joachima Brudzińskiego, który w Telewizji Republika stwierdził, że "zbycie ziemi, będącej własnością Skarbu Państwa na rzecz prywatnego podmiotu, przy pełnej wiedzy, że to nie będzie ziemia rolna, szwindlem śmierdzi na kilometr".

Nowogrodzkiej bardzo zależało na szybkim przecięciu sprawy. Kłopot w tym, że to obecny rząd premiera Donalda Tuska ma w rękach wszystkie materiały. Telus i były wiceminister Rafał Romanowski zostali zawieszeni w prawach członków PiS.

Podobnie też pełnomocnik rządu PiS ds. CPK Marcin Horała przekonuje na Twitterze (X), że nie wiedział o transakcji. "CPK za naszych rządów zachował się prawidłowo, składając odpowiednie wnioski, żeby zablokować sprzedaż działki. Faktycznie działka została sprzedana, choć nie powinna i służby powinny sprawdzić, kto dokładnie za to odpowiada — na przykład za zatajenie przed ministrem istotnej okoliczności sprzeciwu CPK wobec sprzedaży" — napisał.

x.com

Rozmówca z PiS: — PiS nie może witać się z władzą, choć niektóry już to robili. Takie sprawy nas oddalają od powrotu.

Premier Donald Tusk szybko uderzył w PiS sprawą działki pod CPK. "Mateusz Morawiecki zawsze umiał w działki, a pisowski minister od CPK Horała tłumaczył, że jak kraść, to tylko zgodnie z procedurami. Mam dla nich złą wiadomość: sprawa przekrętu opisanego przez WP od kilku miesięcy jest w prokuraturze. Zgodnie z procedurami oczywiście" — napisał premier.

x.com
]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:06c30aef-71aa-475f-a151-7b31ad676718 Mon, 27 Oct 2025 21:21:46 +0100 CPK. Telus i Romanowski zawieszeni, kluczowa narracja PiS się chwieje Sprawa działki pod CPK uderza w kluczową dla PiS narrację. Informacje te przychodzą w dodatku w mało korzystnym dla partii momencie: problem w sondażach, wyczyny Łukasza Mejzy, konwencja bez wizji. Ale to wcale nie KO może na tym skorzystać. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/cpk-telus-i-romanowski-zawieszeni-kluczowa-narracja-pis-sie-chwieje/dwm1ew4 Robert Telus i Rafał Romanowski Dziękuję, że nas czytasz Sprawa działki pod CPK uderza w kluczową dla PiS narrację. Informacje te przychodzą w dodatku w mało korzystnym dla partii momencie: problem w sondażach, wyczyny Łukasza Mejzy, konwencja bez wizji. Ale to wcale nie KO może na tym skorzystać.

Dziękuję, że nas czytasz
Dziękuję, że nas czytasz

Tuż przed oddaniem władzy — już po przegranych wyborach z października 2023 r., w trakcie trwania tzw. rządu dwutygodniowego Mateusza Morawieckiego — podległy resortowi rolnictwa Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa sprzedał wiceprezesowi spółki Dawtona, potentata na rynku przetwórstwa spożywczego, kluczową dla inwestycji CPK działkę. Sprawę ujawniła Wirtualna Polska.

Do transakcji doszło, mimo że do ostatniej chwili próbowały powstrzymać ją władze CPK. Nabywca za działkę zapłacił 22,8 mln zł. Jednak dzięki planowanym na niej w związku z budową CPK inwestycjom — jak wytyczenie trasy szybiej kolei oraz budowa magazynów, mieszkań i punktów usługowych — jej wartość może wzrosnąć nawet do 400 mln zł. Minister rolnictwa w drugim rządzie Morawieckiego (do końca listopada 2023 r.) Robert Telus dwukrotnie odwiedzał Dawtonę w trakcie kampanii wyborczej w 2023 r.

W reakcji na podobne ustalenia mediów na ogół PiS mówił o "politycznych atakach", kpił, że "to kapiszon" albo atakował "niemieckie media". Tym razem reakcja była inna — Jarosław Kaczyński natychmiast podjął decyzję o zawieszeniu w prawach członka PiS dwóch posłów partii . Tak wspominanego Roberta Telusa, jak i wiceministra w jego resorcie Rafała Romanowskiego. Co najlepiej pokazuje, jak politycznie poważna jest sprawa i jak potencjalnie może zaszkodzić PiS.

Państwo PiS, państwo z dykty

CPK i koncentrująca się wokół tej inwestycji narracja o rozwoju była w zasadzie jedynym pozytywnym przekazem PiS w ostatnich dwóch latach. Oprócz tego partia mówiła głównie o dybiących na naszą suwerenność Niemcach i brukselskich biurokratach, "bezprawiu bodnarowców", a najczęściej o Donaldzie Tusku.

Opowieść o CPK — wielkiej inwestycji mającej stanowić koło zamachowe rozwoju Polski i stanowiącej odzwierciedlenie polskich ambicji — była właściwie jedynym tematem pozwalającym PiS nawiązać kontakt ze środowiskami spoza swojego ścisłego kręgu oddziaływania, w tym z młodszym elektoratem. Dzięki narracji o CPK PiS mógł przedstawić się jako partia ambicji i wizji. W kontrze do pozbawionej obu — jak przekonywała formacja Kaczyńskiego — polityki Tuska. Ta wizja trzymała przy PiS prawicowy, aspiracyjny elektorat, który w innym wypadku mógłby zdemobilizować się lub odpłynąć np. do Konfederacji.

Ustalenia Wirtualna Polski podważają tę kluczową dla PiS narrację na dwóch poziomach. Po pierwsze, stawiając pod znakiem zapytania uczciwość całego procesu budowy CPK i stojącego za nią środowiska. Wiele osób czytających artykuł Szymona Jadczaka w Wirtualnej Polski będzie zadawać sobie pytanie, czy przy okazji nie doszło do korupcji. Czy ktoś, kto umożliwił transakcję tak niekorzystną dla państwa, przypadkiem się na tym nie wzbogacił? Jeśli wyborcy uznają, że w całym projekcie CPK nie chodziło nigdy — a przynajmniej nie głównie — o budowę wielkiego hubu transportowego, ale o stworzenie okazji do wątpliwych interesów na styku wielkiego biznesu i wielkiej polityki, to PiS będzie miał potężny problem.

Po drugie, to, co opisuje WP, podważa kompetencje PiS do tego, by przeprowadzić podobną wielką inwestycję. Artykuł Jadczaka pokazuje państwo niezdolne skoordynować realizację kluczowej dla rządu inwestycji z działaniami resortu kontrolującego — przez podległą sobie agencję — ziemię konieczną do jej ukończenia. Cały ten obraz pogarsza jeszcze fakt, że pełnomocnik rządu ds. CPK Marcin Horała przyznaje, że nie wiedział wcześniej o transakcji. Maciej Wilk, prezes stworzyszenia #TakdlaCPK, skomentował na portalu X sprawę słowami: "Państwo z dykty przegrało z mafią rolniczą". Takie tłumaczenia bynajmniej nie służą PiS, bo po ośmiu latach samodzielnych rządów trudno przekonywać, że to ktokolwiek inny niż PiS ponosił odpowiedzialność za to, że w 2023 r. państwo było z dykty, a w kraju panoszyła się "mafia rolnicza".

Jak nie idzie, to nie idzie

Informacje te przychodzą w dodatku w mało korzystnym dla PiS momencie. Partia ma wyraźny problem w sondażach. Sondażowa średnia według Poll of Polls "Politico" wynosi obecnie 30 proc. — ponad 5,3 punktu procentowego mniej niż partia uzyskała w wyborach dwa lata temu. Niektóre sondaże dają PiS nawet poparcie poniżej 30 proc. Partia traci poparcie nie tylko na rzecz Konfederacji Sławomira Mentzena i Krzysztofa Bosaka, ale również tej Grzegorza Brauna. A z tą drugą, choćby ze względu na sojusz z bardzo proizrealskim ruchem MAGA, PiS nie będzie mógł wejść w porozumienie, biorąc pod uwagę antysemickie poglądy głoszone przez Brauna.

Chwilę wcześniej PiS musiał tłumaczyć się z kolejnego wyczynu posła Łukasza Mejzy, który pędził swoim samochodem 200 km na godz., a przyłapany przez drogówkę zasłonił się immunitetem. Wielu sympatyków partii czy osób o prawicowych poglądach, jakich PiS musi odzyskać, zadawało sobie w mediach społecznościowych pytanie, po co w ogóle PiS wziął Mejzę na listy wyborcze i czemu ten poseł już dawno nie wyleciał, w momencie, gdy jego głos przestał być potrzebny do tego, by uciułać większość w Sejmie.

Za sukces trudno też uznać było konwencję PiS z ostatniego weekendu. Partia nie zaprezentowała żadnej nowej, naprawdę nośnej politycznie nośnej wizji, idei, pomysłu. Wręcz przeciwnie, pokazała się jako formacja buksująca w miejscu, nieustannie przetasowująca te same, coraz bardziej zużyte twarze — wśród nich Roberta Telusa — i stare pomysły. Teraz PiS znów musi gasić nowy pożar.

PiS, PO... zyska Konfederacja?

Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek zapowiada, że prokuratura sprawdzi sprawę "do spodu". Można spodziewać się, że KO będzie starała się maksymalnie politycznie wykorzystać to sprawdzanie. Tusk w swoim stylu wbił PiS szpilę, pisząc na X: "Mateusz Morawiecki zawsze umiał w działki, a pisowski minister od CPK Horała tłumaczył, że jak kraść, to tylko zgodnie z procedurami. Mam dla nich złą wiadomość: sprawa przekrętu opisanego przez WP od kilku miesięcy jest w prokuraturze. Zgodnie z procedurami oczywiście".

Wbrew nadziejom KO to niekoniecznie ta partia musi najwięcej zyskać na osłabieniu PiS przez "aferę CPK". Dla "prorozwojowego" elektoratu KO w sprawie CPK nie jest najbardziej wiarygodnym głosem. A PiS będzie teraz podważał jeszcze tę wiarygodność, pytając "czemu nowe władze CPK nie podjęły zdecydowanych działań, by odzyskać działkę"? "Czemu nie słyszeliśmy o sprawie zanim nie zainteresowały się nią media"?

Zyskać może za to znów Konfederacja. Mentzen napisał w reakcji na informacje WP: "PiS ukradł, PO zatuszowała. PO-PiS działa świetnie. Wszyscy won!". I jak widać po dzisiejszych komunikatach polityków Konfederacji w mediach społecznościowych, to będzie jej przekaz na najbliższe dni. Ataki na PiS jeszcze pogłębią konflikt tej formacji z Konfederacją, który jeśli nie zostanie w pewnym momencie zastopowany, może nawet kosztować PiS władzę w 2027 r. Jakich problemów pod dwóch latach rządów nie miałaby rządząca koalicja, PiS też ma ich mnóstwo.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:3e417753-e2d4-4e20-940a-25f7974a84d7 Mon, 27 Oct 2025 18:15:00 +0100 TV Republika i wPolsce24 z zastrzykiem gotówki. Jacek Kurski snuje plany Był prezes TVP Jacek Kurski przedstawił pomysł na fundusz misji publicznej, który miałby zostać powołany, gdyby PiS na powrót doszedł do władzy. W ten sposób można by przepompować pieniądze do Telewizji Republika i wPolsce24, które straciłyby widownię odpływającą do TVP. Cel? Zapłacić Sakiewiczowi, by nie wierzgał. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/tv-republika-i-wpolsce24-z-zastrzykiem-gotowki-jacek-kurski-snuje-plany/ebqmglv Jacek Kurski i Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że z nami jesteś! Był prezes TVP Jacek Kurski przedstawił pomysł na fundusz misji publicznej, który miałby zostać powołany, gdyby PiS na powrót doszedł do władzy. W ten sposób można by przepompować pieniądze do Telewizji Republika i wPolsce24, które straciłyby widownię odpływającą do TVP. Cel? Zapłacić Sakiewiczowi, by nie wierzgał.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

To jeden z najciekawszych paneli — choć poboczny, a nie na głównej sali — w czasie konwencji Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach. Tytuł: "Reforma mediów publicznych". W panelu — wedle planu opublikowanego przez PiS — mieli wziąć udział: Jolanta Hajdasz (ze Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich), Dorota Kania (związana z mediami Tomasza Sakiewicza), Witold Kołodziejski (były szef KRRiT), Joanna Lichocka (posłanka PiS jako moderatorka), Igor Zalewski (dziennikarz, Kanał Zero) oraz dopisany na kilka dni przed konwencją Jacek Kurski, były prezes TVP.

Tytułem wyjaśnienia: ostatecznie Igora Zalewskiego nie było. Jak mówi "Newsweekowi", został potraktowany niepoważnie, bo nie poinformowano go, gdzie odbywa się panel, a dodatkowo zmieniono jeszcze termin — z piątku na sobotę — dyskusji.

Nie widział problemu, by rozmawiać również z Jackiem Kurskim, miał zresztą zamiar krytykować media publiczne za rządów PiS. Ale — podkreśla — został niepoważnie potraktowany, więc podziękował organizatorom za zaproszenie.

Donald Tusk i "upiorny cyrk" Jacka Kurskiego

Premier Donald Tusk konferencję PiS nazwał "upiornym cyrkiem". — Jacek Kurski o wolnych mediach. Słuchajcie, śmieszne, nie? To jest straszne — drwił podczas sobotniej konwencji szef rządu.

Bo wspomniany Jacek Kurski podczas panelu w Katowicach — dwie godziny przez premierem w Warszawie — przedstawiał wizję mediów publicznych. Ba, nawet mediów generalnie. Były prezes TVP rządzącym zarzucał, że "zabili media publiczne", bo są "wrogami pluralizmu". Do takiego stylu już nas przyzwyczaił, za to miarkował się w chwaleniu siebie i TVP pod własną prezesurą. Przekonywał, że "media publiczne, oczywiście, muszą być odbudowane", z czego potem, jako że mówi to Kurski, drwił Tusk.

Kurski poszedł jednak dalej. Wrócił do zakurzonego pomysłu sprzed 10 lat na "fundusz misji publicznej". Polega on na tym, że państwo daje ze swojego budżetu pieniądze także mediom prywatnym, jeśli te realizują misję publiczną, tak jak rozumie ją państwo.

Zacytujmy byłego prezesa TVP: — Ale nie mogą [przyszłe rządy PiS — red.] być ślepe na to, że istnieją teraz już realni gracze rynkowi, którzy odpowiadają na realne zapotrzebowanie publiczne. I pewnie warto, pewnie wróci pomysł, o którym była mowa również, kiedy przygotowywaliśmy się do władzy w 2015 r. Żeby wrócić do pomysłu funduszu misji publicznej.

PiS wygrywa... ale co wtedy z TV Republika i wPolsce24?

Pomysł to nie nowy, chociaż w 2015 r. sytuacja była zupełnie inna niż dziś. Obecnie widzów prawicowych — wyborców PiS, częściowo Konfederacji — przyciągnęła Telewizja Republika i w mniejszym stopniu wPolsce24. W pierwszej szefem wszystkich szefów jest Tomasz Sakiewicz nazywany w obozie PiS "Sakiewką". Drugą zawiadywali, choć teraz się pokłócili, bracia Jacek i Michał Karnowscy.

W PiS głośno o tym nie mówią, ale pisaliśmy o tym w "Newsweeku" — jeśli PiS wróci do władzy i znów przejmie TVP, to TV Republika i wPolsce24 będą tracić widzów. Zwłaszcza dla Sakiewicza powrót PiS do władzy jest finansowo nieopłacalny. Podobnie dla telewizji wPolsce24, która ma z Nowogrodzką akurat dobre kontakty i w którą — choć nieformalnie — zaangażowany jest Kurski. Jego pomysł o powrocie do idei funduszu misji publicznej ma wygaszać ogromny konflikt interesów Sakiewicza i PiS.

Miliony, a może nawet miliardy dla mediów propisowskich

Dalej Kurski w Katowicach przekonywał, że fundusz misji publicznej byłby zawiadywany przez "gremia demokratycznie legitymizowane". Co to oznacza? Jeśli PiS przejmie władzę, to będzie mieć legitymację demokratyczną, a więc to władza PiS będzie — w tym pomyśle — rozdzielać pieniądze, komu zechce. Mediom publicznym, ale też mediom prywatnym. Zatem Sakiewicz może i straci widzów, a więc i pieniądze z reklam, ale za to od przyszłego rządu PiS (jeśli ten powstanie) dostałby pieniądze na krzewienie misji publicznej.

Kurski: — Żeby nie wylewać dziecka z kąpielą. Żeby nie było pomysłu takiego, że skoro są media publiczne, PiS wraca do władzy, więc przekierowujemy wajchę na media publiczne i znowu Republika, wPolsce24 czy inne obywatelskie zrywy wolnościowe, dziennikarskie nagle zostają na lodzie.

Za taką wolnościową poetyką stoi więc przepompowanie milionów, a może i miliardów złotych do mediów Sakiewicza, Karnowskich i innych sprzyjających rządom prawicy, by nie splajtowały w momencie, gdy TVP, Polskie Radio i PAP na powrót odbiorą im odbiorców.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:986b1a06-3416-45bf-91b1-3070b883fcc9 Sun, 26 Oct 2025 06:30:00 +0100 Adam Hofman na konwencji PiS. "Pewnie myśli, że już mu zapomniano grzechy" Adam Hofman dostał swoje pięć minut na konwencji programowej PiS. Nieoficjalnie z okolic Nowogrodzkiej słychać, że to Daniel Obajtek walczył o zaproszenie dla Hofmana. Były rzecznik partii wraca do polityki, czy wydeptuje sobie ścieżki do nowych biznesów po powrocie Kaczyńskiego do władzy? https://www.newsweek.pl/polska/polityka/adam-hofman-na-konwencji-pis-pewnie-mysli-ze-juz-mu-zapomniano-grzechy/7ym2ktq Jarosław Kaczyński i Adam Hofman przed ogłoszeniem wyników do europarlamentu Dziękuję, że nas czytasz Adam Hofman Adam Hofman dostał swoje pięć minut na konwencji programowej PiS. Nieoficjalnie z okolic Nowogrodzkiej słychać, że to Daniel Obajtek walczył o zaproszenie dla Hofmana. Były rzecznik partii wraca do polityki, czy wydeptuje sobie ścieżki do nowych biznesów po powrocie Kaczyńskiego do władzy?

Dziękuję, że nas czytasz
Dziękuję, że nas czytasz

"Po pierwsze gospodarka — jak utrzymać szybki rozwój" — to nazwa panelu, który Nowogrodzka zaproponowała w ostatni weekend Hofmanowi. Wśród uczestników był Marcin Chludziński, były szef KGHM z listy "tłustych kotów PiS", który dzięki nominacji partyjnej zarobił w trzy lata prawie 7 mln zł, a w czasie pandemii ściągnął z Chin tysiące maseczek bez certyfikatów. Dyskutowali także Olga Semeniuk-Patkowska, była szefowa Polskiej Agencji Kosmicznej i jedna z najwierniejszych politycznych żołnierek Michała Dworczyka, oraz Karol Rabenda, jeden z najbliższych ludzi Karola Nawrockiego w jego kancelarii bez doświadczenia w gospodarce. Za to poseł PiS Maciej Małecki był do 2023 r. wiceministrem aktywów państwowych, ale z wykształcenia jest historykiem po KUL, kształcił się też w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej Tadeusza Rydzyka.

Co w tym towarzystwie robi Adam Hofman? — Od 10 lat zajmuję się konsultingiem i naprawdę wiem, z jakimi realnymi problemami zmagają się przedsiębiorcy, zarówno kiedy rządzi PiS, jak i kiedy rządzi PO. Dostałem zaproszenie i chętnie się tą wiedzą podzielę — odpowiada na pytanie "Newsweeka".

Adam Hofman
Adam Hofman

Promotor Obajtka

Nieoficjalnie z okolic Nowogrodzkiej słychać, że to Daniel Obajtek walczył o zaproszenie dla Hofmana. Nie ma co się dziwić. W 2011 r. Hofman doradził Kaczyńskiemu, że warto postawić na wójta z Pcimia, i powstało wtedy słynne powiedzenie "Daniel wszystko mogę Obajtek".

— Ponoć były szef Orlenu, będąc europosłem w Brukseli, mocno zbliżył się z frakcją Mateusza Morawieckiego. — A Hofman w ostatnich latach był chyba najbliżej Morawieckiego i jego harcerzy, mają podobny vibe — słyszymy od polityków PiS.

Mówią to złośliwie i z zazdrością, mając na myśli duże pieniądze zarobione przez ludzi premiera i Hofmana. Różnica polega na tym, że "harcerze" robili to na państwowych posadach i mają teraz kłopoty w prokuraturze, a były rzecznik dorobił się fortuny "na własnym", choć doświadczenie i kontakty z polityki bardzo mu się przydały.

Odlot

Rocznik 1980. Absolwent politologii. Miał 25 lat, gdy został posłem i szefem młodzieżówki PiS. Wygadany, bystry, bezczelny. Jarosław Kaczyński mianował go na usta prezesa, ale na wizerunku rzecznika PiS pojawiły się rysy. Najpierw został zawieszony przez partię, bo prokuratura miała wątpliwości co do jego oświadczenia majątkowego. Potem wyszła sprawa z wycieczką do Madrytu.

Nagrany przez polskich turystów filmik z wyjazdu czterech polityków PiS — Hofmana, Adama Rogackiego, Dawida Jackiewicza i Mariusza Antoniego K. (ma zarzuty za korupcję) — poruszył Nowogrodzką. Jeden udawał, że oddaje mocz, Hofman chodził na czworaka, ale awantura zaczęła się już w samolocie, bo towarzyszące im małżonki piły wniesiony na pokład alkohol.

"Dobrą" zabawę prezes jeszcze by im wybaczył, ale to nie koniec tej historii. Okazało się, że polecieli do Hiszpanii jako przedstawiciele Sejmu, ale zamiast debatować, podpisywali listę i znikali. Gdy media zainteresowały się posłami podróżnikami, szybko wyszło, że jeżdżą za pieniądze podatników dużo i jeszcze na tym zarabiają. W skrócie rozliczają w Sejmie podróż samochodem, ale nie zmieniają się za kierownicą na prawie 3 tys. km do Madrytu, tylko wsiadają w tani samolot bez bagażu.

PiS właśnie szło po wygraną w wyborach, za moment miało ogłosić kandydata na prezydenta i zacząć kampanię do Sejmu, a tu rzecznik z kolegami robi takie numery. Prezesowi nawet ręka nie drgnęła, żeby wyrzucić Hofmana. Jackiewicz został w partii z mandatem europosła, bo zapłacił za swoje bilety sam i z "gospodarnością" kolegów nie miał nic wspólnego.

Rok później Adam Hofman pojawił się na wieczorze wyborczym Prawa i Sprawiedliwości. Dziennikarz "Newsweeka" usłyszał wtedy taką rozmowę:

Kaczyński: — O, pojawił się syn marnotrawny.

Hofman: — Syn marnotrawny jest tutaj (pokazuje na Jacka Kurskiego, przyszłego prezesa TVP). Ja byłem wierny ojcu. I nie dostałem utuczonego cielaka.

Niektórym wydawało się, że zaraz wróci. Ale nie wrócił.

W układzie

Jednak przez ostatnie 10 lat ani partia nie zapomniała o Hofmanie, ani Hofman o partii, tylko kontakty przeszły do kuluarów.

Dołączył do firmy PR-owej R4S założonej jeszcze przed wyborami przez byłego rzecznika policji Mariusza Sokołowskiego (poróżnili się i już nie pracują razem). Po przyjściu Hofmana i dojściu PiS do władzy tak dynamicznie rosła w siłę, że CBA Mariusza Kamińskiego bardzo szybko zainteresowało się tym biznesem. Już niecały rok po wyborach agenci sprawdzali, po co były rzecznik PiS tak często bywa w resorcie skarbu państwa kierowanym przez swojego przyjaciela Dawida Jackiewicza i czy ma to związek z tym, że klientami jego firmy zostało przynajmniej kilka państwowych spółek.

Nie ma lepszego miejsca, żeby dobrać się do konfitur, bo skarb państwa ma pod sobą mniejsze i większe spółki, a niemal wszystkie potrzebują marketingu. OKO.press, Fundacja Reporterów i "Gazeta Wyborcza" opisały wówczas historię "układu wrocławskiego", grupy kumpli, których część poznała się jeszcze na studiach we Wrocławiu.

Oprócz Hofmana i Jackiewicza wymieniano Roberta Pietryszyna, Adama Buraka, biznesmena Radosława Tadajewskiego i jeszcze kilka osób z ich kręgu towarzyskiego. Byli wszechmocni, a przynajmniej na takich się kreowali.

Hofman wypadł z list wyborczych, ale nie wypadł z kręgu tych, których lubi Jarosław Kaczyński. Jeszcze w 2016 r. bywał na Nowogrodzkiej. Wtedy też zawiązał sojusz z ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą. Jeśli w jakiejś spółce lądował człowiek związany z Ziobrą, to dobierał sobie kogoś od Hofmana i odwrotnie.

Gdzie jest pozew dla Giertycha

Podczas jednej z wizyt na Nowogrodzkiej Jarosław Kaczyński już coś wiedział i nie był tak przyjacielski jak zwykle. Hofmanowi nie udało się załatwić tego, po co poszedł, i swoim współpracownikom powiedział, że wokół niego i Jackiewicza dzieje się coś niepokojącego.

Informator "Gazety Wyborczej" z CBA tłumaczył potem: — Okazało się, że jeden z naszych funkcjonariuszy kontaktował się z figurantami. Niedługo potem przestali ze sobą rozmawiać przez telefony.

CBA po przecieku (jeden z funkcjonariuszy delegatury CBA we Wrocławiu znał wspólnika Hofmana) nie doprowadziło sprawy do końca i nie postawiono nikomu zarzutów. Dziennikarze opisywali jednak, że z wyliczeń Biura wynikało, że w ciągu niecałego roku od przejęcia władzy przez PiS na rachunki R4S (dziś spółka nazywa się XHP RE) wpłynęło ponad milion złotych od państwowych spółek. W sumie interes Hofmana w pierwszym roku działalności przyniósł ponad 4 mln. Na liście klientów były Grupa Azoty, Polski Holding Nieruchomości, Polfa Tarchomin, Polska Wytwórnia Papierów Wartościowych, KGHM, MS TFI i Polska Spółka Gazownicza.

Po zakończonej fiaskiem akcji CBA "układ wrocławski" spadł na cztery łapy, bo miał w zanadrzu Daniela Obajtka. Już na początku 2016 r. Pietryszyn (były prezes Zagłębia Lubin) zostaje członkiem zarządu PZU, a potem — w wieku 37 lat, bez żadnego doświadczenia w branży — prezesem Lotosu. Adam Burak idzie za Pietryszynem najpierw do PZU, potem do Lotosu, w końcu ląduje w Orlenie. Na współpracy z Orlenem, jak pisał Onet, miał zarabiać także znajomy Hofmana Radosław Tadajewski. Z różnych państwowych źródeł do jego biznesów miały trafić nawet 63 mln zł.

Gdy Pietryszyn traci lukratywne posady skarbu państwa, Hofman przygarnia go do swojej spółki. Oprócz byłego rzecznika policji w R4S pracują też znani na rynku medialnym i salonach dziennikarze, a na przeczekanie byli politycy (zlecają firmie Hofmana prowadzenie działań w swoich kampaniach wyborczych).

Pieniądze lubią ciszę, ale pięć lat temu o Hofmanie znowu robi się głosno. "Co były rzecznik PiS proponował ściganemu przez prokuraturę Zbigniewa Ziobry miliarderowi i w czyim to robił imieniu?" — pyta "Newsweek" w listopadzie 2020 r. w artykule "Przychodzi Hofman do Czarneckiego, czyli kulisy pewnego nagrania".

I opisuje: "15 września, elegancka restauracja w Monte Carlo. Gdy Leszkowi Czarneckiemu spada ze stołu telefon i jeden z gości chce go podnieść, miliarder rzuca się pierwszy i nerwowym ruchem chowa aparat do torby. Po wyjściu ze spotkania były rzecznik PiS Adam Hofman i były prezes Lotosu Robert Pietryszyn żartują, że Czarnecki pewnie ich nagrał".

Miliarder korzystał z pomocy firmy Hofmana, gdy w 2018 r. jego Idea Bank był w ogromnych kłopotach. Potem zaproponował mu doradztwo strategiczne.

Fragmenty rozmów nagranych w Monako opublikował w mediach społecznościowych pełnomocnik Czarneckiego Roman Giertych, dziś poseł KO. Zdaniem Czarneckiego — Zbigniew Ziobro chce z niego zrobić kozła ofiarnego w aferze GetBacku i wsadzić za kraty. Słychać, jak Hofman namawia miliardera, by zatrudnił Michała Krupińskiego, do niedawna złote dziecko PiS, bliskiego znajomego brata Ziobry. Przekonuje, że Krupiński ma dobre kontakty z ministrem i "może pójść do Zbyszka".

— Jak uznasz, że go ściągamy [Krupińskiego — red.], to go tu w dwa-trzy tygodnie przywieziemy i pogadamy z nim — wtrąca się na nagraniu Pietryszyn.

Do zatrudnienia Krupińskiego nie dochodzi. Tydzień po spotkaniu w Monte Carlo — 21 września — Ziobro na konferencji prasowej oskarża Czarneckiego o działanie na szkodę tysięcy poszkodowanych w aferze GetBacku.

"Nie mamy twardych dowodów, że Ziobro wiedział o ofercie Hofmana i Krupińskiego. Ale to jest przestępstwo powoływania się na wpływy, bo Hofman zażądał korzyści majątkowej w postaci zatrudnienia dla Krupińskiego, który miał lobbować w sprawie Czarneckiego u prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości. Prokuratura powinna się tym zająć" — mówił pięć lat temu Giertych w "Newsweeku".

Hofman twierdził, że nie powoływał się "wobec kogokolwiek na znajomości czy kontakty w administracji rządowej", a w szczególności "nie przedstawiał jako jej »wysłannik«", a także że "nie formułował żadnych propozycji". Zapowiadał pozew przeciwko Giertychowi.

Prokuratura nie zajęła się nagraniem z Monako, a pozwu od Hofmana Giertych nigdy nie zobaczył.

Media donosiły też o tym, że firma Hofmana miała zarobić przy fuzji Orlenu z Lotosem. Węgierski MOL miał zatrudnić R4S do przygotowania i przeprowadzenia transakcji. Gościem na otwarciu biura spółki w Budapeszcie był Viktor Orbán.

Wszystko kręci się wokół władzy

— Dlaczego zjawił się na naszej konwencji? To w polityce wyrobił sobie nazwisko i znajomości, które ułatwiają zarobienie dużej kasy. Ale minęło 10 lat, więc pewnie chce odnowić kontakty — zastanawia się polityk PiS. — A że znowu jest szansa na powrót do władzy, wydeptuje sobie ścieżki do nowych biznesów. Pewnie myśli, że już mu w partii zapomniano grzechy.

Pobrzmiewa w tym zazdrość. Bo kiedy politycy PiS wypruwają sobie żyły w kolejnych kampaniach, Hofman bryluje na biznesowych salonach, kupił motocykl, nosi dobre garnitury, zapuścił modny zarost. Nagle odkrył, że bieganie zastępuje mu polityczną adrenalinę. Jest bardziej wyluzowany, wygląda dziś lepiej niż jako 35-letni przyboczny Jarosława Kaczyńskiego.

Ale polityka zajmuje spory kawałek jego serca. — Chyba nigdy nie pozbył się przekonania, że mógłby zrobić sobie partię — śmieje się dawny kolega rzecznika. — Zrealizował się w biznesie, ale cały czas w nim siedzi to, że nie miał szans pokazać, na co go stać w polityce.

Kiedy frakcja Morawieckiego zaczęła szukać sprzymierzeńców w świecie biznesu, to Hofman miał organizować spotkania z Rafałem Brzoską. Od lat ma też dobry kontakt z Przemysławem Wiplerem. Nie dość, że zawodowo zajmują się tym samym, to łączy ich trudna przeszłość wyrzuconych z PiS. A że Wipler jest teraz prawą ręką Sławomira Mentzena, aż prosi się o najprostsze skojarzenia.

— Przemek zna się z Adamem, ale szczerze wątpię, czy ściągałby go do nas. Słyszałem, że Hofman wyrażał jakieś chęci — opowiadają konfederaci, dodając, że nazwisko Hofmana przyciąga kłopoty. Dużo cieplej mówią za to o Dawidzie Jackiewiczu, przyjacielu Hofmana. Że doświadczony, że wojownik, który pokonał raka, mógłby się przydać w partii Mentzena i Krzysztofa Bosaka.

"Żywiłem wiarę w bezwzględny prymat władzy. To było myślenie: kasę to może mieć każdy, ale tylko władza się liczy. To wokół niej są pieniądze, na usługach polityki jest prawo i najważniejsi prawnicy, naukowcy, artyści — wszyscy. Bo wszystko tak naprawdę kręci się wokół władzy — mówił Hofman kilka lat temu w wywiadzie dla "Dziennika Gazety Prawnej". — Kiedy byłem w polityce, to — wbrew obiegowej opinii — nie szukałem w niej forsy, ale chciałem mieć więcej władzy. I miałem ją w wymiarze prestiżowym, nie realnym, ale rozumiem, jak smakuje".

Nie da się zdobyć władzy bez pieniędzy. A bez władzy zarobić trudniej. Jeśli za dwa lata prawica obejmie w Polsce rządy, Adam Hofman będzie miał swoich ludzi i w PiS, i w Konfederacji. Tak na wszelki wypadek.

]]>
Dominika Długosz
urn:uuid:7db7e511-eec0-4ab6-b391-3dcd735906e5 Sat, 25 Oct 2025 16:50:27 +0200 "Tusk zamierza gryźć trawę, żeby osiągnąć cel" - słyszymy w Koalicji Obywatelskiej Donald Tusk może powiedzieć sobie po konwencji zjednoczeniowej Koalicji Obywatelskiej: "informacje o mojej śmierci były przesadzone". Zakreślił podział, który przypomina wyborcom, dlaczego zagłosowali na niego dwa lata temu. — Jest zdeterminowany — słyszymy w KO. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/tusk-zamierza-gryzc-trawe-zeby-osiagnac-cel-slyszymy-w-koalicji-obywatelskiej/8tg2r1z Donald Tusk podczas konwencji zjednoczeniowej Koalicji Obywatelskiej Dziękuję, że nas czytasz Donald Tusk może powiedzieć sobie po konwencji zjednoczeniowej Koalicji Obywatelskiej: "informacje o mojej śmierci były przesadzone". Zakreślił podział, który przypomina wyborcom, dlaczego zagłosowali na niego dwa lata temu. — Jest zdeterminowany — słyszymy w KO.

Dziękuję, że nas czytasz
Dziękuję, że nas czytasz

Nie ma zaskoczenia, bo Koalicja Obywatelska pozostaje Koalicją Obywatelską. To jedyny logiczny ruch i raczej zaskakujące byłoby, gdyby Donald Tusk przekreślił to, co jako koalicja wypracował. Ze sceny znikają więc Platforma Obywatelska, Nowoczesna i Inicjatywa Polska.

W percepcji wyborców te dwie ostatnie partie i tak dawno już nie istniały, więc to wyłącznie formalność, ale takie formalności mają znaczenie wizerunkowe, które zawsze partiom dają trochę sympatii wyborców. Dokładnie tak samo było, kiedy Solidarna Polska dołączała do PiS. Wyborcy premiują jedność, a denerwuje ich, kiedy politycy żrą się wewnątrz swoich partii.

Tuska powrót do narracji sprzed dwóch lat

Dla Donalda Tuska to była bardzo dobra okazja, żeby odpowiedzieć Jarosławowi Kaczyńskiemu na jego wystąpienie otwierające konwencję PiS. Zwłaszcza że prezes sam wystawił mu piłkę, mówiąc, że Niemcy i Francja chcą odebrać nam państwo, a w dokumentach przygotowanych na konwencję PiS można przeczytać, że winne agresji Rosji na Ukrainę są państwa Zachodu. Tusk nawiązał do tego w swoim wystąpieniu kilkukrotnie, podkreślając, że Polska musi współpracować z Unią Europejską, USA i NATO, a nie szukać wrogów.

Podkreślał, że "zadaniem wszystkich wolnych Polaków jest być wystarczająco silnym, by obronić swoją jedność na rzecz wolności, kultury Zachodu, naszej obecności w Europie". — Nie damy się podzielić z Europą, nie damy się podzielić z Zachodem — mówił Tusk.

Ale to, co wydaje się najważniejsze, to powrót do narracji sprzed dwóch lat, prosty i łatwy do zrozumienia podział — tu jest dobro, tam jest zło, białe i czarne widzenie świata. Tusk wielokrotnie odnosił się do katowickiej imprezy PiS-u, wspominając choćby o tym, że w panelu o mediach uczestniczy Jacek Kurski, a Julia Przyłębska — w panelu poświęconym praworządności.

Państwo, w którym złodziej się boi

— Przeciwstawiajmy się złu. Nie dajmy się sterroryzować. Nie pozwólmy, aby Polskę ogarnęła znowu fala kłamstwa, pogardy, nienawiści. Między innymi właśnie po to tu dzisiaj jesteśmy — przemawiał ze sceny. — Pierwszymi słowami, które zmobilizowały nasze środowiska polityczne, były słowa, że więcej nie pozwolimy na to, aby bezkarnie kłamano o historii, o teraźniejszości, żeby bezkarnie pogardzano ludźmi

Premier wyliczał: — To my powiedzieliśmy głośno, że jesteśmy gotowi zerwać tę kurtynę kłamstw, obłudy, hipokryzji. To my jako pierwsi po wielu latach postanowiliśmy nazywać rzeczy naprawdę po imieniu: korupcję — "korupcją", kradzież — "kradzieżą", autorytaryzm — "autorytaryzmem".

Premier odniósł się także do rozliczeń. To było hasło, które towarzyszyło całej kampanii wyborczej dwa lata temu, a które budzi najwięcej chyba emocji wśród wyborców KO — za mało, za wolno, zbyt po amatorsku. Tusk doskonale wie, że za każdym razem, kiedy jest okazja, trzeba przypominać wyborcom, że sprawiedliwość nie działa na gwizdek.

— Oni nie wszyscy poszli "siedzieć". Część uciekła za granicę, część ciągle skutecznie chowa się za immunitetem, ale czy nie widzicie tej różnicy, że jeszcze niedawno ci, którzy kradli, byli ministrami, prezesami, szefami agencji państwowych, a dzisiaj muszą uciekać? — pytał. — Dzisiaj słyszę zgrzytanie ich zębów i widzę, jak się trzęsą — dodawał, podkreślając, że "woli żyć w państwie, gdzie złodziej się boi, a nie sprawuje władzę"

Tusk "naprawdę chce się bić"

Co lider KO chciał osiągnąć sobotnim wystąpieniem? Przede wszystkim pokazać wyborcom, że jest zdolny do przyciągania innych, nawet jeśli ci inni dawno kręcili się po jego orbicie. Słowa, że "w jedności siła", a "miejsce wszystkich, którzy chcą wygrywać z PiS-em, jest w KO", można odczytać jako sygnał i groźbę wobec koalicjantów. Groźbę dość uzasadnioną sondażami. Z jednej strony Tusk mówi, że pod parasolem KO mogliby się schronić, jeśli będzie im szło naprawdę słabo, a z drugiej: "już idzie wam naprawdę źle, a tym razem nie podam wam pomocnej dłoni tuż przed metą".

Ostatnie sondaże są dla Donalda Tuska naprawdę korzystne i premier chce wycisnąć z tego, ile się da. Przypomina wyborcom, jaka jest alternatywa, a wciąż jest taka sama — albo Zachód, albo Wschód, innej drogi po prostu nie ma.

Tym razem Tusk nie wspominał nic o tym, że dostał jedną trzecią władzy i dlatego zrealizuje tylko 30 proc. obietnic. Bardzo wyraźnie chciał obudzić nadzieję w ludziach KO i w wyborcach. Trudno powiedzieć, że to początek kampanii, bo do wyborów wciąż jest bardzo daleko, ale to początek odrabiania strat i budowania nowej narracji na drugą połowę kadencji. Nawet jeśli ta nowa narracja ma być przypomnieniem tej sprzed dwóch lat.

Uczestnicy konwencji KO powtarzają nam, że Tusk "jest zdeterminowany". Przez ostatnie miesiące nie zawsze mieli przekonanie, że premier "naprawdę chce się bić". Teraz ci sami ludzie mówią: "widać, że ma cel i zamierza gryźć trawę, żeby go osiągnąć".

]]>
Dominika Długosz
urn:uuid:0a0e9ef8-e68f-41a1-aa1e-f909d73eb945 Sat, 25 Oct 2025 05:00:00 +0200 Logika Czarnka: Mamy trzymać psy na łańcuchach i nosić futerka W wypowiedziach Przemysława Czarnka najgorsze nie są jednak intelektualne mielizny czy całkowity brak międzygatunkowej empatii, ale polityczny cynizm i bezwzględność. https://www.newsweek.pl/opinie/logika-czarnka-mamy-trzymac-psy-na-lancuchach-i-nosic-futerka/1n2bzlz Poseł PiS Przemysław Czarnek Dziękujemy, że z nami jesteś! W wypowiedziach Przemysława Czarnka najgorsze nie są jednak intelektualne mielizny czy całkowity brak międzygatunkowej empatii, ale polityczny cynizm i bezwzględność.

Upłynął mi ten tydzień pod znakiem Franza Kafki. Najpierw przeczytałam książkę Remigiusza Grzeli o poszukiwaniu pisarza ("Poszukiwany Franz Kafka"), a potem obejrzałam piękny i odważny film Agnieszki Holland. Opowiadanie o genialnym, odkrywającym w literaturze zupełnie nowy głos autorze "Zamku" i "Procesu" sprzyja rozwiązaniom dalekim od oczywistości, meandrycznym, zarazem bardzo nowoczesnym.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Może właśnie dlatego, to Franz Kafka, wraz z jego krótką, lecz intensywną biografią, ma wszelkie szanse, by stać się bohaterem naszych czasów, tej epoki samotności i zagubienia, epoki absurdu, kiedy nie sposób odnaleźć sensu w świecie, który na wszystkie możliwe sposoby wariuje.

W filmie Holland historia przeplata się ze współczesnością, Kafka odbija się w tysiącu luster, samego siebie wciąż gubiąc z oczu, żeby na koniec siebie w rzeczywistości cierpienia spotkać. Ale jest tam też szczery śmiech, są wahadłowe powroty do domu z kolejnych nieudanych prób wybijania się na niepodległość. Jest hałas, a człowiek, żeby pisać, potrzebuje przecież ciszy. Podążanie za Franzem, odklejanie od niego skorupek kolejnych sklepów z pamiątkami, wydobywanie go spod zwałów komercyjnych nadużyć i klisz, to zadanie wymagające odwagi i wielkiej precyzji, żeby na koniec pokazać postać wielowymiarową, żywą, pełną emocji.

"Kafkowskie", mówił mój ojciec za każdym razem, kiedy przychodziło mu się konfrontować z bezdusznym systemem, wypluwającym nieoczekiwane, niesprawiedliwe albo po prostu głupie decyzje. W sytuacji, kiedy człowiek staje naprzeciw instytucji, często zostaje automatycznie, bez żadnego procesu skazany na bezradność i poczucie absurdu. Myślę, że wiele godzin poświęconych przeze mnie na analizowanie — często wbrew sobie — wypowiedzi polityków wszystkich opcji, to czas zainwestowany w rozumienie, bo boję się wpaść w tę mroczną otchłań. Wiem również, że nie zawsze się da.

Weźmy na przykład sytuację, w której były minister edukacji udziela w jednej z komercyjnych stacji radiowych wywiadu, w którym oświadcza, że "nie ma czegoś takiego jak prawa zwierząt". Nazywa je "wymysłem", bo żeby mieć prawa — argumentuje — trzeba być osobą. Zaś zwierzę, według posła Czarnka, osobą nie jest. Wystarczająco dużo się naczytałam pism personalistów, takich jak Jacques Maritain, Emmanuel Mounier, Luigi Pareyson czy Jan Paweł II, żeby wiedzieć, iż nie jest to wcale takie proste. Bo nawet jeśli założymy, że istnieje coś takiego jak dusza, którą człowiek miałby w odróżnieniu od zwierzęcia posiadać, to nie wyklucza to w żadnym razie troski o istoty nazywane przez św. Franciszka "braćmi mniejszymi".

Pan profesor pomieszał filozoficzną kategorię osoby z kategorią osobowości prawnej i ze złą wolą zakwestionował podstawowe założenie współczesnych systemów prawa, mówiące o tym, że przede wszystkim powinno ono służyć ochronie przed cierpieniem. Właśnie tak przecież nasze polskie kodeksy definiują zwierzęta — jako "istoty żyjące i zdolne do cierpienia". A skoro są do niego zdolne, to należy je chronić, wziąwszy na siebie, bo naprawdę jesteśmy gatunkiem dominującym, pełną odpowiedzialność. Jak profesor prawa może tego nie wiedzieć?

W tych wypowiedziach najgorsze nie są jednak intelektualne mielizny czy całkowity brak międzygatunkowej empatii, ale polityczny cynizm i bezwzględność. Bo przecież on to wszystko mówi, żeby przekonać do siebie, a co za tym idzie, do PiS, wyborców Konfederacji. Posłowie z tego właśnie klubu nie chcieli ani zakazu trzymania psów na łańcuchach, ani zatrzymania upiornego procederu hodowania zwierząt na futra. Więc choć większość osób poselskich z Prawa i Sprawiedliwości poparła zakazy, wystąpił z głosem odrębnym, samodzielnie mianując się naczelnym troglodytą frontu antyzwierzęcego: psy powinny być trzymane na łańcuchach, a ludzie mają nosić "futerka". Bo — jak z werwą argumentował — jeśli tak dalej pójdzie, to lewacy zakażą Polakom jedzenia schabowego oraz picia mleka.

A co, gdyby to pan poseł miał być futrem, psem na łańcuchu, schabowym kotletem? Wróćmy do Kafki. "Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka. Leżał na grzbiecie twardym jak pancerz, a kiedy uniósł nieco głowę, widział swój sklepiony, brązowy, podzielony sztywnymi łukami brzuch, na którym ledwo mogła utrzymać się całkiem już ześlizgująca się kołdra. Liczne, w porównaniu z dawnymi rozmiarami, żałośnie cienkie nogi migały mu bezradnie przed oczami. Co się ze mną stało? — myślał. To nie był sen".

]]>
Katarzyna Kasia
urn:uuid:f2bdade2-6c32-4f8c-99bc-af7867cdacd2 Fri, 24 Oct 2025 13:46:17 +0200 Kaczyński otworzył kongres PiS. "Niemcy chcą nam zabrać państwo" Można zastanawiać się, na ile Jarosław Kaczyński wierzy w scenariusze, którymi straszy, a na ile traktuje je jako narzędzie wyborczej mobilizacji. Pewne jest jedno — przemówienie prezesa PiS otwierające kongres partii w Katowicach nie było inspirujące. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/kaczynski-otworzyl-kongres-pis-niemcy-chca-nam-zabrac-panstwo/4y1kfc7 Jarosław Kaczyński na kongresie PiS w Katowicach zorganizowanym pod hasłem "Myśląc Polska" Dziękuję, że nas czytasz Można zastanawiać się, na ile Jarosław Kaczyński wierzy w scenariusze, którymi straszy, a na ile traktuje je jako narzędzie wyborczej mobilizacji. Pewne jest jedno — przemówienie prezesa PiS otwierające kongres partii w Katowicach nie było inspirujące.

Dziękuję, że nas czytasz
Dziękuję, że nas czytasz

Jarosław Kaczyński zakończył swoje przemówienie otwierające dwudniowy kongres PiS w Katowicach przestrogą, że to, co dzieje się dziś w kraju, "stanowi zagrożenie dla naszej wolności", wymieniając w tym kontekście działalność ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka oraz premiera Donalda Tuska. Ale jak na swoje ostatnie publiczne wystąpienia lider PiS wyjątkowo mało mówił o "bezprawiu Tuska", a praktycznie nic o tym, jakie konsekwencje czekają obecnie rządzących, gdy w Polsce "wróci sprawiedliwość".

Widać było wyraźnie, że Kaczyński chciał wygłosić możliwie merytoryczne przemówienie, jak przystało na otwarcie kongresu mającego pokazać PiS jako merytoryczną opozycję. Zdolną nie tylko do walenia w rząd jak w bęben, ale też do zaprezentowania konkretnych rozwiązań dla stojących przed Polską problemów.

Kaczyńskiego trzy kluczowe obszary

Kaczyński wskazał trzy kluczowe obszary, w których ma się skupić praca nad tymi rozwiązaniami: zdrowie, bezpieczeństwo oraz gospodarka. Jak sam przyznał, to Polacy wskazują w badaniach, że właśnie te obszary wywołują ich największą troskę i niepokój. W służbie zdrowia, przekonywał Kaczyński, kryzys już jest widoczny, w gospodarce, jak wiele wskazuje, może już wkrótce nadejść.

Jak rozwiązać te kryzysy? Kaczyński nie miał tu nic merytorycznego do powiedzenia, głównie zapowiadał, że temu będą poświęcone poszczególne panele. Mówiąc o zdrowiu, prezes wywodził, że to nie tylko kwestia poziomu finansowania, ale całego złożonego układu interesów, który zbudował się w ostatnich latach wokół sektora stanowiącego kilka procent PKB. Zwracał uwagę, że szpitale są często głównymi pracodawcami w gminach, a takie kwestie jak polityka lekowa wiążą się z szeroko rozumianą polityką gospodarczą państwa. Mówił, że materialne interesy producentów leków czy lekarzy niekoniecznie są zgodne z celami polityki zdrowotnej i dobrem pacjentów, co sprawia, że budowa naprawdę sprawnego systemu ochrony zdrowia to znacznie bardziej skomplikowana kwestia niż dosypanie do niego pieniędzy i czasem wymaga wejścia w polityczny konflikt z wpływowymi grupami.

Wszystko to prawda, pojawia się jednak pytanie, co PiS zrobił, by usprawnić ten system w ciągu ośmiu lat swoich rządów. Bo przecież obecny kryzys, który — jak przyznał sam prezes Kaczyński — panuje w ochronie zdrowia, jest też w części efektem zaniedbań i błędów lat 2015-23. Przecież nawet najtwardszy elektorat PiS nie wierzy, że do grudnia 2023 r. wszystko w służbie zdrowia działało, jak trzeba, a przynajmniej zmierzało w tym kierunku, a popsuło się, gdy wrócił Tusk.

Być może w trakcie konwencji i szczegółowych paneli PiS odpowie na pytania o to, co poszło nie tak z ochroną zdrowia, i jakie partia ma pomysły na tym razem naprawdę udaną reformę. Biorąc jednak pod uwagę, że w Katowicach wypowiadać się głównie osoby odpowiedzialne w PiS za zdrowie w latach 2015-23, to trudno się tego spodziewać. Można też obawiać się, czy jeśli do reformy służby zdrowia PiS podejdzie, skupiając się głównie na walce z panującej w niej "układami", to nie skończy się jak z "reformą" sądów.

Trump zamiast "niemieckiej Europy"

Kaczyński wyznaczył też w trakcie przemówienia linię sporu, jaka ma dzielić PiS z obecną koalicją. Koncentrować się ma ona wokół pytania o miejsce Polski w świecie. Prezes zarysował bowiem jasną alternatywę — albo niemiecka Europa, w której dojdzie do likwidacji polskiej państwowości, albo sojusz z Donaldem Trumpem.

Znów więc straszył reformą traktatów unijnych, w wyniku której miałoby dojść do przekształcenia Unii Europejskiej w federalne superpaństwo, oparte na dominacji Berlina i w mniejszym stopniu — jako zdecydowanie młodszego partnera — Paryża.

— Niemcy chcą nam zabrać państwo, Francuzi, nie wiem czemu z Niemcami, też, brukselska biurokracja chce nam zabrać państwo — przestrzegał w Katowicach Kaczyński. Jest jednak wobec tego alternatywa: wizja, którą Trump zarysował podczas swojego ostatniego wystąpienia w ONZ. To wizja "uzbrojonych demokracji" cieszących się sojuszem z USA w zamian za przeznaczanie odpowiedniego procenta PKB na ochronę.

I choć, jak przyznał Kaczyński, Trump "bywa trudny", to "przynajmniej nie chce odebrać nam państwa". Prezes PiS podkreślał też, że sojusz z Trumpem nie oznacza wyjścia z UE lub jej zniesienia, tylko reformę w takim kierunku, by wróciła do swojej pierwotnej idei Europy niepodległych narodów. Mówił też o uzupełniającej sojusz ze Stanami współpracy wojskowej z niektórymi sąsiadami, np. z krajami skandynawskimi — co jest wątkiem, którego PiS do tej pory raczej nie eksponował.

Poza współpracą ze Skandynawami to, co mówił Kaczyński, merytorycznie średnio miało sens. Nikt dziś w Europie nie dąży do budowy federalnego państwa, rządy w Paryżu i Berlinie zagrożone przez własną populistyczną rewoltę traktują temat jako w dużej mierze toksyczny. Trump jest dużo trudniejszym sojusznikiem, niż przedstawia to Kaczyński, a projektowany przez amerykańskiego prezydenta świat, w którym bezpieczeństwo trzeba sobie u Amerykanów wykupić jak usługę, wcale nie jest korzystny dla Polski.

Po prostu absurdalne jest przedstawianie naszych najbliższych sojuszników — Berlina, Paryża i Brukseli — jako zagrożenia dla polskiej państwowości i niewspominanie w tym kontekście o Rosji, która chciałaby widzieć Polskę jeśli nie w swojej bezpośredniej sferze wpływów, to przynajmniej cieszyć się prawem weta w sprawie obecności wojsk NATO na naszym terytorium.

Można zastanawiać się, na ile prezes PiS wierzy w scenariusze, którymi straszy, a na ile traktuje je jako narzędzie wyborczej mobilizacji. Pytanie tylko, czy ten temat chwyci, czy poza najtwardszym elektoratem PiS ktokolwiek realnie obawia się tego, że "Niemcy chcą nam zabrać państwo".

Co z Konfederacją?

Co ciekawe, w wystąpieniu Kaczyńskiego zabrakło też odniesień do Konfederacji i prezentowanego przez tę partię typu prawicowości. Tymczasem PiS czeka trudna walka o wyborców tej partii i o utrzymanie zerkającego w jej kierunku elektoratu. Prezes PiS nie podniósł w Katowicach żadnego z kluczowych obszarów, na których toczy się spór z Konfederacją — np. solidaryzmu społecznego.

Patrząc na skład paneli, w których pojawią się postaci fatalnie odbierane także przez okołokonfederacki elektorat jak Jacek Kurski, nic specjalnie nie wskazuje, by z kongresu mogło się wyłonić przesłanie atrakcyjne dla młodych, prawicowych wyborców coraz bardziej przekonanych do Mentzena czy Bosaka.

Choć pokazanie "normalsom", że partia ma odpowiedź na kluczowe dla nich problemy ze służbą zdrowia na czele, jest kluczowe dla PiS, jeśli partia chce wrócić do władzy, to nie uniknie ona też debaty — czy mówiąc wprost ideowej walki — z Konfederacją o "rząd dusz na prawicy". Po zakończeniu kongresu w Katowicach będzie można więcej powiedzieć na ile PiS jest do niej gotowe. Mowa prezesa partii nie była w tym obszarze szczególnie inspirująca — ani w żadnym innym.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:027e5773-320a-4d18-9f47-f4cb8c614727 Fri, 24 Oct 2025 13:30:36 +0200 Kaczyński z uśmiechem zbeształ Glińskiego. Sam chce "demokracji zbrojnej" Trzy filary: służba zdrowia, bezpieczeństwo i portfele Polaków. Jarosław Kaczyński wskazał je jako najważniejsze dla PiS, powołując się na badania opinii społecznej. Jednocześnie publicznie beształ prof. Piotra Glińskiego, bo uznał, że program konferencji jest zbyt ubogi. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/kaczynski-z-usmiechem-zbesztal-glinskiego-sam-chce-demokracji-zbrojnej/0r4w3l6 Prezes PiS Jarosław Kaczyński podczas wystąpienia programowego w trakcie konwencji programowej Prawa i Sprawiedliwości w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach Dziękujemy, że z nami jesteś! Trzy filary: służba zdrowia, bezpieczeństwo i portfele Polaków. Jarosław Kaczyński wskazał je jako najważniejsze dla PiS, powołując się na badania opinii społecznej. Jednocześnie publicznie beształ prof. Piotra Glińskiego, bo uznał, że program konferencji jest zbyt ubogi.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Wedle prezesa PiS Polska jest w ruinie, a w ciągu najbliższych lat może de facto przestać istnieć. Ratunkiem ma być prezydent USA Donald Trump i "demokracja zbrojna".

"Być albo nie być"

"Być albo nie być" dla Polski są według Jarosława Kaczyńskiego plany Unii Europejskiej, "plany Brukseli i Berlina, by dokonać takiej zmiany sytuacji w Europie (...), by w istocie nie wszystkie, poza Niemcami i Francją, w gruncie rzeczy przestały istnieć, (...) przestały być suwerenne".

Ani litanią kryzysów, ani rzekomą likwidacją państwa polskiego przez Unię prezes PiS nie zaskoczył. Mówił to już w czasie dziękczynnego objazdu kraju po wygranych przez Karola Nawrockiego wyborach prezydenckich. Teraz jednak rozwijał wątki. Bardzo wprost zaczął mówić o programie PiS, który będzie programem ocalenia narodowego (co prawda nie użył tej właśnie frazy, ale taki był wydźwięk jego słów).

"Bez fałszywego wstydu"

Jakie są więc założenia programu według prezesa PiS? Po pierwsze nie ma być dokumentem naukowym (choć takie lubi prof. Gliński).

— My pracujemy nad programem politycznym. Nad programem, który ma być realizowany, ale przedtem ma oddziaływać na świadomość społeczną, na decyzje wyborcze. To ma być program wyborczy i nie ma w tym nic złego — podkreślał Kaczyński. Słowem: ma być prosty, atrakcyjny i nakłonić lud do głosowania na PiS. I PiS chce to mówić "bez fałszywego wstydu".

Zdrowie, bezpieczeństwo, portfel

A filarami programu mają być: służba zdrowia, bezpieczeństwo i portfele Polaków. Bo tak nakazują badania opinii społecznej.

I tu przestało być miło. Kaczyński zbeształ bowiem publicznie głównego organizatora konwencji prof. Piotra Glińskiego. — Zacznę od służby zdrowia. Otóż tylko dwa panele są poświęcone służbie zdrowia, może bardziej pośrednio troszkę więcej, ale nie jest tego dużo, choć oczywiście jest to sprawa niesłychanie ważna. Tutaj prostuje moją wypowiedź główny organizator, pan prof. Gliński. Może się jakoś omyliłem, ale miałem takie wrażenie i to nie jest żadna krytyka, to tylko stwierdzenie pewnego faktu — mówił Kaczyński.

Kaczyński podkreślił w swoim przytyku, że potrzebna jest "generalna reforma służby zdrowia". Jest to potwornie trudne zadanie, więc prezes PiS radził "stanąć w prawdzie" i nakazał dyskutować bez znieczulenia. Zresztą wcale nie pieniądze — czy raczej ich brak — są wedle prezesa PiS największym problemem służby zdrowia.

Ze słów Jarosława Kaczyńskiego można wnioskować, że PiS będzie proponować w swoim przyszłym programie jakąś rewolucję w służbie zdrowia.

Dla równowagi Gliński został również pochwalony — za wielość paneli o bezpieczeństwie. Kaczyński podkreślał, że ważne są sojusze w ramach NATO, ale lokalne — na przykład w basenie Morza Bałtyckiego: z Danią, Norwegią, Szwecją, Finlandią.

Gospodarka czyli portfel

Równie ważna dla prezesa PiS jest "kwestia portfelowa". Paneli o gospodarce jest w Katowicach sporo, ale Kaczyński narzekał na to, że pomijana jest kwestia udziału inwestycji w PKB. — Ja panelu na ten temat nie zauważyłem. Może znów będę tu strofowany przez pana profesora, ale nie zauważyłem, a sądzę, że w ramach dyskusji trzeba się tym koniecznie zająć, bo to bardzo, bardzo ważna sprawa — powiedział.

Stopa inwestycji to wielka bolączka i niedotrzymana przez PiS obietnica. W czasie swoich rządów premier Mateusz Morawiecki kreślił wizję, że inwestycje wzrosną do 25 proc. PKB. Tymczasem spadały, a w 2024 r. spadły do 16,9 proc.

Kaczyński wieszczył kryzys gospodarczy i szalejące bezrobocie. — Musimy powiedzieć sobie jasno: przede wszystkim gospodarka, przede wszystkim naprawa finansów publicznych — podkreślał. Nawiązywał do rządów PiS od 2015 roku, które opierały się o to, że w budżecie były pieniądze na 500+ i inne programy społeczne.

Finis Poloniae?

Kaczyński lubi co jakiś czas przywoływać wizję końca Polski. Nie inaczej było w Katowicach. Straszył słuchaczy "opcją niemiecko-brukselską", która jego zdaniem doprowadzi przez nowe traktaty Unii Europejskiej do powstania jednego państwa. — To wszystko, co się zaczęło po II wojnie światowej, ma zostać sfinalizowane jako wielkie zwycięstwo Niemiec i powstanie czegoś w rodzaju nowego imperium — opisywał. I to nie w perspektywie dekad, ale lat. Nie używał jednak określenia "IV Rzesza", które powtarzał jeszcze parę lat temu.

Konkurencyjną wobec niemieckiego imperializmu wizję Kaczyński dostrzegł w przemówieniu prezydenta USA Donalda Trumpa na niedawnym Zgromadzeniu Ogólnym ONZ. — Ona nie została przedstawiona precyzyjnie — przyznał.

Trumpowska koncepcja, tak ją odczytał prezes PiS, to "demokracja zbrojna" (podkreślmy: to nie słowa Trumpa, ale Kaczyńskiego). Zbrojna, bo każde państwo powinno wydawać 5 proc. PKB. — Nowa, szersza, potężniejsza wersja Pax Americana — tak tę wizję ochrzcił Kaczyński.

Prezes PiS po raz setny powtórzył też swój bon mot, że USA nie chcą Polakom zabrać państwa, a Niemcy i Bruksela tak. Ale to już nikogo nie bawi.

Kaczyński idzie teraz dalej: chce, aby przez konferencje międzynarodowe "postawić ten problem [Pax Americana — red.] na forum globalnym. Powinniśmy to zrobić — mówił śmiało. Warto pamiętać, że kiedyś Kaczyński chciał napisać nowe traktaty UE, ale nie ukończył dzieła.

Prezes PiS po zejściu ze sceny uścisnął rękę prof. Glińskiemu, ale jakoś bez entuzjazmu. Paneliści (w sumie około pół tysiąca osób) ruszyli dyskutować. To dla partii lekcja — wszyscy, którzy mają zabierać głos, musieli się podszkolić. Także po to, żeby przygotować materiały ze swoich paneli, które PiS skleił w liczący niemal pół tysiąca stron dokument.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:e1acf24a-3397-4e18-8d8e-cdc0f288b411 Fri, 24 Oct 2025 06:30:00 +0200 Kaczyński dostał listę. Zirytowało go zachowanie jednego posła Sejm uchwalił na ostatnim posiedzeniu ustawę o zakazie hodowania zwierząt na futra. Klub PiS się wtedy podzielił. Po głosowaniu Jarosław Kaczyński zażądał listy z wykazem, kto jak głosował, a na tych, którzy byli przeciw, zirytował się. Poseł Paweł Jabłoński został nawet wycięty z konwencji programowej PiS, gdzie zastąpił go Zbigniew Ziobro, ale ostatecznie wystąpią i jeden, i drugi, bo Nowogrodzka chciała wygasić konflikt. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/kaczynski-dostal-liste-zirytowalo-go-zachowanie-jednego-posla/x9244eh Prezes PiS Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że jesteś z nami! Sejm uchwalił na ostatnim posiedzeniu ustawę o zakazie hodowania zwierząt na futra. Klub PiS się wtedy podzielił. Po głosowaniu Jarosław Kaczyński zażądał listy z wykazem, kto jak głosował, a na tych, którzy byli przeciw, zirytował się. Poseł Paweł Jabłoński został nawet wycięty z konwencji programowej PiS, gdzie zastąpił go Zbigniew Ziobro, ale ostatecznie wystąpią i jeden, i drugi, bo Nowogrodzka chciała wygasić konflikt.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Decyzją Sejmu hodowla zwierząt na futra w Polsce zostanie zakazana. Przedsiębiorcy prowadzący fermy będą musieli zakończyć działalność najpóźniej do końca 2033 r. A ci, którzy zdecydują się na wcześniejsze zamknięcie biznesu, mogą liczyć na odszkodowania. To efekt uchwalonej kilka dni temu nowelizacji ustawy o ochronie zwierząt. To ustawa, na której Jarosławowi Kaczyńskiemu bardzo mocno zależało. Sam jest bowiem wielkim miłośnikiem zwierząt – na czele z kotami.

Rozłam w klubie PiS

Ustawa przeszła przytłaczającą większością głosów. W głosowaniu nad nowelizacją wzięło udział 436 posłów. Za zakazem hodowli zwierząt futerkowych opowiedziało się 339 z nich, 78 było przeciw, a 19 wstrzymało się od głosu. Wśród zwolenników ustawy znaleźli się m.in. posłowie Koalicji Obywatelskiej, Polski 2050, Lewicy oraz większość przedstawicieli Polskiego Stronnictwa Ludowego. Przeciw głosowali wszyscy obecni na sali posłowie Konfederacji oraz część parlamentarzystów Prawa i Sprawiedliwości.

W klubie PiS był jednak rozłam. Nie było dyscypliny, więc – teoretycznie – każdy bez żadnych konsekwencji może głosować, jak chce. Ostatecznie 100 było "za", 55 "przeciw", 18 się wstrzymało, a 15 w ogóle nie zagłosowało.

Po głosowaniu poseł Waldemar Andzel, poseł PiS, który jest klubowym rzecznikiem dyscypliny, przyniósł Kaczyńskiemu listę kto i jak głosował. W sumie 88 posłów PiS nie zagłosowało za ustawą (to suma "przeciw", wstrzymujących się i nieobecnych).

– Andzel dał prezesowi listę – opisuje polityk PiS. Jak mówią nasi rozmówcy z PiS, Kaczyński zdenerwował się na tych, którzy nie stanęli po jego stronie, a więc byli przeciw zakazowi hodowania zwierząt na futra. Ale nikogo nie zawiesił w prawach członka klubu PiS – nie było zresztą dyscypliny w głosowaniu nad ustawą futrzarską, wiec formalnej podstawy do tego też nie było.

Jak słyszymy, lista była słodko-gorzka. A to dlatego, że choć przeciwko woli Kaczyńskiego – ale nie decyzji – ws. ustawy futrzarskiej, to bunt ten był mniejszy niż niewiele wcześniej ws. ustawy łańcuchowej (zakaz trzymania psów na łańcuchach). Za zdjęciem łańcuchów zagłosowało we wrześniu tylko 49 posłów PiS, 84 było przeciw, 30 się wstrzymało, a 25 nie głosowało.

Iść na rękę ziobrystom

Jednak to ustawa futrzarska mocniej leżała Kaczyńskiemu na sercu – zakaz hodowli zwierząt na futra to minimum, które chciałby, aby Sejm przeforsował. Sprawa futer dotyczy bardzo wąskiej branży rolnej, gdy tymczasem łańcuchy to sprawa o o wiele większej skali.

Po głosowaniu nad futrami prezes PiS miał jednak wyciągnąć pewne konsekwencje. Jak pisaliśmy w "Newsweeku", analizując zmiany w składach paneli dyskusyjnych na konwencji PiS w Katowicach, doszło do korekt. Z panelu o wymiarze sprawiedliwości wycięto Pawła Jabłońskiego, a zastąpił go Zbigniew Ziobro. Były też i inne korekty: dopisano Jacka Kurskiego do panelu o rynku mediów. Albo dopisano w innym panelu posła Filipa Kaczyńskiego (on akurat głosował za zakazem hodowli na futra).

Uwagę przykuwała zwłaszcza ta zmiana: skreślenie Jabłońskiego i zastąpienie go Ziobrą. Są w PiS różne teorie: że skoro Ziobro jest zdrowotnie zdolny do udziału, to go dopisano. Albo że frakcja Suwerennej Polski chciała zmonopolizować ten panel, więc doprowadzili do wycięcia człowieka kojarzonego z Mateuszem Morawieckim. I trzecia wersja: Jabłońskiego wycięto, bo głosował przeciwko ustawie o zakazie chowu na futra. Wedle naszych informacji – wszystkie złożyły się na efekt: Jarosław Kaczyński, którego zirytowali buntownicy z PiS, wraz z Piotrem Gliński – odpowiedzialnym za organizowanie konwencji programowej – podjęli decyzję, żeby iść na rękę ziobrystom, skoro Jabłoński i podpadł w głosowaniu ws. futer.

Gliński skreślił więc Jabłońskiego, a na jego miejsce wpisano Ziobrę. Ale na tym nie koniec tej historii. Ostatecznie bowiem, żeby wygasić konflikt wokół tego panelu, Nowogrodzka zdecydowała, że będą w nim uczestniczyć i Ziobro, i Jabłoński. Posłowie są z dwóch zwalczających się frakcji - byłej Suwerennej Polski i Mateusza Morawieckiego - ale na scenie nie mogą rzucić się sobie do gardeł.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:fd80eb1d-5219-4134-95f8-1cbd17f2df8b Wed, 22 Oct 2025 11:34:37 +0200 Ostra walka o miejsce na konwencji PiS. Wbijają się Ziobro i Kurski Niby już wszystko zapięte na ostatni guzik, a za kulisami jeszcze ktoś kogoś wycina albo rzutem na taśmę walczy o miejsce na konwencji PiS w Katowicach. Na przykład Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski. Trwają też symboliczne napięcia między ludźmi Mateusza Morawieckiego a grupą, którą niektórzy nazywają ''maślarzami''. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/ostra-walka-o-miejsce-na-konwencji-pis-wbijaja-sie-ziobro-i-kurski/60xf5bm Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że jesteś z nami! Niby już wszystko zapięte na ostatni guzik, a za kulisami jeszcze ktoś kogoś wycina albo rzutem na taśmę walczy o miejsce na konwencji PiS w Katowicach. Na przykład Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski. Trwają też symboliczne napięcia między ludźmi Mateusza Morawieckiego a grupą, którą niektórzy nazywają ''maślarzami''.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Konwencja programowa Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach ma być wielkim otwarciem partii w pisaniu nowego programu wyborczego na rok 2027. A jednocześnie przygotowaniem do ewentualnych wcześniejszych wyborów — szansa na takowe jest mikra, ale Nowogrodzka i takiego scenariusza nie wyklucza. Ponad 100 paneli dyskusyjnych, około miliona złotych na całą imprezę, dwa dni, pozapraszani goście spoza samej partii. Centrala PiS chce pokazać, że partia jest płodna i stanowi jedyną poważną alternatywę dla rządu premiera Donalda Tuska.

W "Newsweeku" pokazaliśmy już, jak wyglądały przygotowania do tej konwencji, publikując informacje z wewnętrznego dokumentu Nowogrodzkiej. Potem PiS opublikowało już oficjalny plan konwencji. Kłopot w tym, że choć teoretycznie wszystko powinno być już zapięte na ostatni guzik, to wcale nie jest. Na samej stronie internetowej PiS znajdują się dwa nieco różne programy — widać po nich, jakie zmiany są wprowadzane.

Ludzie Morawieckiego kontra "maślarze"

Jest tam np. panel dyskusyjny "Polska sprawiedliwość — reforma trzeciej władzy". W nim w pierwszym oficjalnym programie był umieszczony poseł Paweł Jabłoński, ale na parę dni przed konwencją ten polityk, związany z byłym premierem Mateuszem Morawieckim, został zastąpiony przez byłego ministra sprawiedliwości — Zbigniewa Ziobrę. To o tyle symboliczne, bo ziobryści zwalczają najmocniej właśnie Morawieckiego. W "Newsweeku" opisywaliśmy najpoważniejszy teraz spór w partii Jarosława Kaczyńskiego. Po jednej stronie są w nim Morawiecki i jego sprzymierzeńcy (jak prof. Piotr Gliński, Ryszard Terlecki). A po drugiej taktyczny alians w PiS ochrzczony niedawno przez zwolenników Morawieckiego "maślarzami", a przez innych "muszkieterami": Przemysław Czarnek, Patryk Jaki, Jacek Sasin i Tobiasz Bocheński.

A dlaczego "maślarze"? To określenie wzięło się stąd, że europoseł PiS Tobiasz Bocheński — jeden z potencjalnych kandydatów na premiera z PiS — bił w ekipę rządową za to, że w samolocie LOT-u z Frankfurtu do Polski podano mu masło "Deutsche Markenbutter", a nie polskiego producenta. LOT tłumaczył potem, że linie lotnicze najczęściej zaopatrują się porcie lotniczym startu.

Ale wróćmy do konwencji PiS w Katowicach. Jednym z paneli jest "reforma rynku audiowizualnego". W początkowo oficjalnie opublikowanym wykazie gości: Tomasz Herbich (jako moderator — to bardzo bliski współpracownik Piotra Glińskiego), Maciej Pawlicki (reżyser, producent filmowy, współautor scenariusza do filmu "Smoleńsk", związany z mediami bliskimi PiS), a także Radosław Śmigulski. Potem dodano jednak Roberta Kaczmarka i — co najważniejsze — Jacka Kurskiego.

Ale to nie wszystkie zmiany.

Dopisano Bartosza Cichockiego (byłego ambasadora Polski w Kijowie) do panelu o polityce wschodniej. Podobnie dopisano też prof. Andrzeja Nowaka (historyka, społecznego doradcę prezydenta Karola Nawrockiego). Mariusz Błaszczak został skreślony jako rozmówca o nowym porządku cyfrowym Unii Europejskiej.

Zmian może być zresztą więcej.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:ef6f29f7-9ac7-424c-b2d7-712ec1dbadec Tue, 21 Oct 2025 12:50:00 +0200 Poseł-biznesmen oplata Brauna siecią fundacji. Kim jest Włodzimierz Skalik? Tak bardzo kocha pokój, że jako jedyny głosował przeciw uchwale potępiającej drony Putina nad Polską. Poseł-biznesmen odpowiada za sieć fundacji oplatających Grzegorza Brauna i jest jego prawą ręką. Kim jest szara eminencja Konfederacji Korony Polskiej? https://www.newsweek.pl/polska/polityka/posel-biznesmen-oplata-brauna-siecia-fundacji-kim-jest-wlodzimierz-skalik/6e0lkjj Włodzimierz Skalik i Grzegorz Braun Dziękujemy, że z nami jesteś! Tak bardzo kocha pokój, że jako jedyny głosował przeciw uchwale potępiającej drony Putina nad Polską. Poseł-biznesmen odpowiada za sieć fundacji oplatających Grzegorza Brauna i jest jego prawą ręką. Kim jest szara eminencja Konfederacji Korony Polskiej?

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Włodzimierz Skalik — przed laty mistrz świata w lataniu precyzyjnym. Potem szef Aeroklubu Polskiego i biznesmen, dziś szara eminencja Konfederacji Korony Polskiej. Najnowszy sondaż daje partii Brauna ponad 6 proc. poparcia. W Sejmie reprezentują ją Skalik, Roman Fritz oraz pożyczony przez PiS na potrzeby drażnienia mentzenowców Sławomir ­Zawiślak.

Długi lot

— Utylizacja zmowy magdalenkowej została rozpoczęta — zapowiadał Skalik w 2019 r., kiedy Grzegorz Braun po raz pierwszy dostał się do parlamentu. 30 lat wcześniej, gdy waliła się komuna, wystartował w wyborach kontraktowych jako bezpartyjny, ale z poparciem PZPR. Potem stawiał na PiS, Ligę Polskich Rodzin, Prawicę Rzeczpospolitej Marka Jurka, ale nie doleciał ani na Wiejską, ani do Brukseli. Raz został tylko radnym sejmiku śląskiego.

Radykalizował się stopniowo. — Nie pamiętam, aby przed laty miał poglądy tak bardzo prorosyjskie czy antyukraińskie — mówi "Newsweekowi" polityk prawicy z okręgu opolskiego, gdzie Skalik zdobył mandat. — Zaczęło się od działalności anty-LGBT+ w Częstochowie, potem przyszła pandemia, ruch antyszczepionkowy, kolejne ostre komentarze w mediach.

Podczas krótkiej kariery poselskiej Skalik chciał już wystąpienia Polski ze Światowej Organizacji Zdrowia, zgłaszał do komisji ds. aborcji lekarkę antyaborcjonistkę i chciał użyczać sali antywojennemu ruchowi Pitonia oraz Sykulskiego (który opisywaliśmy w jednym z numerów "Newsweeka"). Dziś jest jednym z najwierniejszych żołnierzy Brauna, razem mają nawet na koncie karę od komisji etyki poselskiej. Do Brauna karanego nagminnie mu daleko, ale fundacja, której jest prezesem, organizowała zbiórkę na grzywny, a częstochowski lotnik przykładnie wpłacił na nią pierwszy.

— Prawa ręka Brauna, w Konfederacji z ramienia Korony razem z Braunem zasiadał w Radzie Liderów, samo to świadczy o jego pozycji. Pilnuje kwestii partyjnych, którymi Braun się nie zajmuje — mówi "Newsweekowi" poseł Witold Tumanowicz z Konfederacji.

Interes

12 października w Wieliczce środowisko Konfederacji Korony Polskiej zorganizowało marsz "Polska za pokojem". — Polacy nie chcą być wpychani w cudzą wojnę. Nie chcemy być mięsem armatnim w konflikcie, który nie jest nasz. Polska ma bronić swoich granic, swojego interesu i swojego pokoju — nie cudzych ambicji. To nie jest nasza wojna! — przekonywał ze sceny Skalik.

Wojna odbija się na interesach posła. Po nieudanym starcie do Sejmu z poparciem PZPR zajął się biznesem. Jak wynika z jego oświadczenia majątkowego, jest do dziś udziałowcem w siedmiu spółkach. Zaglądamy do ich sprawozdań za ostatnie lata. Większości dały mocno w kość zmiany rynkowe wywołane wojną (ceny surowców, zamknięcie szlaków transportowych do Rosji, Białorusi oraz Ukrainy) oraz legislacja (pakiet mobilności dla rynku transportowego czy nowe normy efektywności energetycznej).

Największym z jego biznesów jest firma Wilga, działająca od roku 1990. Hurtowo handluje wyrobami metalowymi, sprzętem i wyposażeniem hydraulicznym i grzejnym, ma oddziały w Gliwicach, Kielcach, Katowicach oraz Radomsku, zatrudnia ponad 40 osób. W 2022 r. jej przychody przekraczały 70 mln zł. Dwa lata później spadły do 54 mln.

Podpisany pod sprawozdaniem firmy wspólnik posła Konfederacji Korony Polskiej Andrzej Podsiedlik zwraca uwagę, że ryzyko związane z eskalacją konfliktów zbrojnych będzie miało w najbliższym czasie duże znaczenie dla spółki.

W ostatnich latach ucierpiała też transportowa Daytona. W 2020 r. — pomimo pandemii — udało się jej jeszcze wypracować 50 tys. zysku. Potem były już straty (w 2023 r. 112 tys. zł). Pakiet mobilności spowodował wzrost płac dla kierowców międzynarodowych, a wojna zamknęła szlak na wschód: do Rosji, Białorusi czy Ukrainy.

Latem 2016 r. do drzwi Skalika zapukało Centralne Biuro Antykorupcyjne. Zdaniem śledczych jeszcze jako prezes Aeroklubu Polskiego miał podjąć się próby skorumpowania przewodniczącego sejmowej komisji sportu i turystyki. Ostatecznie śledztwo umorzono, co tylko utwierdziło Skalika w przekonaniu, że była to polityczna pokazówka.

— Zostałem poddany kilkugodzinnemu przesłuchaniu przez zespół prokuratorski w składzie trzyosobowym. Nie przyznałem się do zarzucanych mi czynów i udzieliłem prokuratorom obszernych wyjaśnień. W tym czasie na stronach CBA i Prokuratury Krajowej ukazały się komunikaty w sprawie mojego i dwóch innych osób zatrzymania o treści wprowadzającej opinię publiczną w błąd i szkalującej moją osobę, gdyż sugerowała mój związek z wielomilionową korupcją w NCBiR — opisywał to potem.

Dwa kłamstwa, cztery manipulacje

Jest współzałożycielem braunowskiego Frontu Gaśnicowego, a byli współpracownicy nazywają go w rozmowach z dziennikarzami "mechanizmem sterującym" partii. Według Demagog.org z mówieniem prawdy miewa na pieńku. Na sześć zbadanych przez serwis wypowiedzi publicznych Skalika dwie okazały się fałszem, a cztery manipulacją.

Poseł KKP zasiada między innymi w poselskich zespołach ds. Kresów Rzeczypospolitej Polskiej, obrony Gietrzwałdu, uczczenia 1000-lecia koronacji Bolesława Chrobrego i ds. wsparcia i rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw. Podczas głosowań w Sejmie przeciwstawiał się sankcjom na rosyjską oraz białoruską żywność, we wrześniu był jednym, który zagłosował przeciw uchwale potępiającej rosyjskie drony nad Polską.

— Patrzę na wielu polityków prawicy, którzy od dłuższego czasu powielają antyukraińską propagandę, i zastanawiam się, czy celowo wpisują się w narrację Federacji Rosyjskiej. Nawet koledzy Włodzimierza Skalika, którego bardzo szanuję za dokonania sportowe, wstrzymali się od głosu — komentował Andrzej Szewiński, wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej.

Iskierka (finansowej) nadziei

— Już z poprzedniej kadencji pamiętam go bardzo blisko Brauna. Cały czas razem chodzili po Sejmie. To wtedy zaświeciła mi się pierwsza czerwona lampka. Pomyślałam, że przecież dalej na prawo jest już tylko ściana — opowiada jedna z polityczek z okolic Częstochowy.

Poseł biznesmen odpowiada też za sieć fundacji oplatających Grzegorza Brauna. Najważniejsza jest zarejestrowana 3 grudnia 2015 r. Fundacja Osuchowa. Były lotnik jest jej prezesem, w radzie nadzorczej zasiadają Braun oraz jego żona Aleksandra. Adres korespondencyjny fundacji? Dokładnie taki sam, jak biznesów Skalika — ulica Jagiellońska w Częstochowie.

Na początku października Wojciech Hermeliński, były przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej, zasugerował, że PKW powinna przyjrzeć się uważnie Osuchowej. Jak ustalili dziennikarze "Rzeczpospolitej", w ciągu ostatnich pięciu lat aż ośmiokrotnie wzrosły kwoty, jakie dostaje z półtora procentu podatku dochodowego od osób fizycznych. W ostatnim roku to blisko 835 tys. zł. "To kwota o 72 proc. wyższa od wpływów sprzed roku i aż ośmiokrotnie od tych z roku 2020" — pisał Wiktor Ferfecki i pytał, czy fundacja zarabia zgodnie z prawem. Dlaczego? Bo działania Fundacji Osuchowa — głównie wyprodukowany przez nią film "Gietrzwałd 1877. Wojna światów" oraz związane z nim konferencje, prelekcje i pielgrzymki — mogły stanowić nieuprawnioną promocję Brauna i jego partii.

Nie byłby to pierwszy raz, kiedy PKW miała zastrzeżenia do finansów partii. Jak już kiedyś informowała "Rzeczpospolita", PKW w 2022 r. ustaliła, że partia ma nie jeden, ale 43 rachunki bankowe.

Pieniądze z podatku to jednak nie wszystko. Jak wynika z dokumentów, Osuchowa z samych zbiórek mogła liczyć na 260 tys. zł, poza odpisem podatkowym przekazano jej też w ramach darowizn niemal 339 tys.

Prowadzi też sklep. Wśród bestsellerów okołocovidowy hit braunowców — dwutomowa "Fałszywa pandemia. Krytyka naukowców i lekarzy" oraz płyta DVD z filmem "Luter i rewolucja protestancka". Wśród nowości kalendarz z Panem Tadeuszem na 2026 r. wzbogacony o ilustracje Michała Elwiro Andriollego. — Skoro już ten podatek płacimy, to przeznaczcie 1,5 proc. W mrokach eurosocjalizmu niech błyśnie iskierka nadziei — namawia do wpłat Grzegorz Braun.

Wszystkie oczy na Gietrzwałd

O ile Osuchowa to finansowe zaplecze braunowców, o tyle założona przez Skalika i Brauna Fundacja Pobudka jest zapleczem ideowym. Powołali ją w roku 2015, aby promować hasło Kościół-szkoła-strzelnica-mennica.

"Celem tego programu jest praca organiczna, która skupia się na edukowaniu i jednoczeniu ludzi, ceniących także takie wartości jak wolność, bezpieczeństwo, wiara, rodzina, własność, suwerenność ojczyzny, pokój, rozwój przedsiębiorczości i obronności Polaków. […] Naszą misją jest budzenie śpiących Rycerzy" — można przeczytać w akcie założycielskim.

Na Jagiellońskiej w Częstochowie zarejestrowane są jeszcze inne fundacje, w których udziela się Włodzimierz Skalik. Założona w 2017 r. Nigra Sum (nazwa nawiązująca do Czarnej Madonny) stawia sobie za cel kultywowanie tradycyjnych form liturgii Kościoła Rzymskokatolickiego. Zarejestrowane w lipcu 2021 r. Polskie Veto (członkiem zarządu jest inny polityk KKP Roman Fritz w styczniu została też do niej powołana znana z działalności antyszczepionkowej Justyna Socha) ma reagować "na bezprawne ograniczenie swobód obywatelskich pod fałszywym pretekstem zabezpieczenia bezpieczeństwa". A najmłodsza, czyli Konfederacja Gietrzwałdzka, ma szerzyć wiedzę o objawieniach maryjnych z 1877 r. I — czego braunowcy nie ukrywają — pomóc w uzyskaniu dobrego wyborczego wyniku w 150. rocznicę, w 2027 r.

Już dziś w jednym z ostatnich sondaży partyjnych Konfederacja Korony Polskiej ma ponad 6 proc. Czy Konfederacja nie boi się konkurencji? Po odejściu z partii Mentzena i Bosaka poseł Skalik zarzucał jej władzom zejście z pozycji "ideowej prawicy". — To tylko poetyka, wyniki w 2027 r. mogą być naprawdę różne, arytmetyka może wymuszać naprawdę różne konfiguracje. Nie chciałbym w tym momencie dzielić skóry na niedźwiedziu — zastrzega poseł ­Tumanowicz.

]]>
Jakub Korus
urn:uuid:3dcf0570-26b4-454e-bc2a-9f31093b5760 Mon, 20 Oct 2025 11:29:37 +0200 PiS nie wyrzuci Łukasza Mejzy. "Bronił prezesa w czasie awantury" To było aż tak kłopotliwe, że posłom PiS trudno było się tym dzielić od razu. Teraz zdradzają, że głównym argumentem za obroną posła Łukasza Mejzy była jego postawa w czasie awantury w Sejmie. Mejza stanął wtedy jak "na bramce", by bronić prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/pis-nie-wyrzuci-lukasza-mejzy-bronil-prezesa-w-czasie-awantury/ccmejdg Poseł PiS Łukasz Mejza w Sejmie Dziękujemy, że z nami jesteś! To było aż tak kłopotliwe, że posłom PiS trudno było się tym dzielić od razu. Teraz zdradzają, że głównym argumentem za obroną posła Łukasza Mejzy była jego postawa w czasie awantury w Sejmie. Mejza stanął wtedy jak "na bramce", by bronić prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Szef klubu PiS Mariusz Błaszczak użył argumentu, który sprawił, że posłowie przecierali oczy ze zdumienia. Błaszczak przywołał sytuację z 2 kwietnia z Sejmu. Wtedy to na mównicy doszło do konfrontacji Jarosława Kaczyńskiego i Romana Giertycha.

Awantura

Kaczyński wszedł na mównicę i nazwał Giertycha "sadystą". Prezes PiS mówił: — Mamy w tej chwili znęcanie się nad panią Wójcik i, co gorsza, jeszcze nad jej bardzo ciężko chorym synem. Mamy do czynienia także z doprowadzeniem do śmierci śp. Barbary Skrzypek poprzez haniebne przesłuchanie. I mamy tutaj na sali, można powiedzieć, głównego sadystę: Giertycha. Niejakiego Giertycha.

Tytułem wyjaśnienia spraw, o których wspomniał Kaczyński. Pod koniec stycznia Anna Wójcik trafiła do aresztu. Prokuratura stawiała jej zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej i przyjęcia korzyści majątkowej w wysokości 3,5 mln zł w aferze Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Obrona podnosiła wówczas, że stan jej chorego 13-letniego syna znacznie się pogarsza ze względu na rozłąkę z matką. W kwietniu sąd zwolnił ją z aresztu.

Z kolei Barbara Skrzypek byłą współpracowniczką prezesa PiS. 12 marca była przesłuchiwana jako świadek w śledztwie dotyczącym powiązanej z PiS spółki Srebrna i niedoszłej inwestycji w dwie wieże w Warszawie. Kobieta zmarła trzy dni później. Jak wykazała sekcja zwłok, Skrzypek zmarła z powodu zawału. PiS oskarżało obóz rządowy o to, że doprowadzili do jej śmierci. W złożonej do Prokuratury Okręgowej w Warszawie opinii biegli stwierdzili, że oględziny i sekcja zwłok zmarłej, nie pozwalają stwierdzić, że do zgonu doprowadziło przesłuchanie.

Mejza bronił prezesa

Wracając do sytuacji w Sejmie. Po tym, jak Kaczyński nazwał Giertycha "głównym sadystą", na mównicę wszedł poseł Koalicji Obywatelskiej. Jednocześnie głos chciał zabrać też prezes PiS. Efekt był taki, że stali obok siebie na mównicy, ale dostęp do mikrofonu miał Giertych. — Jarku, siadaj, uspokój się — mówił do prezesa PiS. Kaczyński odpowiadał: — Nie jestem z tobą po imieniu, łobuzie. — Panie marszałku, nie jestem z panem, panie Kaczyński, po imieniu, tylko badacze genealogii wykazali, że jestem wujkiem pana Kaczyńskiego daleko spowinowaconym. Mów mi "wuju", Jarku — dodawał Giertych. A posłowie PiS zbierali się wtedy wokół swojego lidera, posłanka Iwona Arendt krzyczała do Giertycha: — Ty morderco, siadaj.

Na podwyższenie, tuż obok mównicy, wszedł też Łukasz Mejza. Wyraźnie starał się zagradzać wejście politykom Platformy Obywatelskiej. Mejza jest rosły, więc było mu o tyle łatwiej. Za jego plecami przechodził poseł PO Jakub Rutnicki (dziś minister sportu), a także postawny poseł PO Konrad Frysztak. Mejza wyglądał wówczas, jakby stał na bramce. Gdy wicemarszałek Piotr Zgorzelski ogłosił przerwę, Mejza snuł się wokół mównicy, a potem podszedł do pierwszego rzędu ław PiS, gdzie miejsce zajął Jarosław Kaczyński. Mejza zamieniał kilka słów, potem odszedł i teatralnie radził, aby wszyscy się uspokoili.

Mejza sprawdził się w bitwie

Okazuje się, że na Nowogrodzkiej dobrze zapamiętano Mejzie to, że w czasie spięcia z Giertychem pospieszył z pomocą Kaczyńskiemu. Do tego stopnia mu to zapamiętano, że gdy Mejza dopuścił się kolejnego wybryku — pędził 200 km na godz. na trasie ekspresowej i odmówił przyjęcia za to mandatu — to też był ważny argument, by go nie wyrzucać z klubu PiS.

Jak pisaliśmy w "Newsweeku", w środę rano Błaszczak spotkał się z przedstawicielami komisji sejmowych i Komitetem Wykonawczym PiS. Błaszczak sam zaczął dyskusję o wybryku Mejzy. Bronił go i mówił, że przecież w Platformie Obywatelskiej mają gorsze historie (na przykład dwóch marszałków województw) na drogach, a Mejza przeprosił, więc nie ma co robić mu krzywdy. Część posłów PiS twierdziła jednak, że Mejza szkodzi partii i nie zamierzają go bronić.

W partii dominuje przeświadczenie, że Błaszczak nie mówił tego, co sam sądzi, ale jest głosem prezesa. I to Jarosław Kaczyński, który dość oszczędnie i ostrożnie komentuje sprawę Mejzy, nie chce go srogo karać. A karać nie chce nie tylko dlatego, że swoich posłów się broni, ale także dlatego, że Mejza okazał się bitny w czasie sejmowej konfrontacji. — To był wręcz główny argument Błaszczaka, że Mejza bronił prezesa w czasie awantury — mówi jeden z uczestników spotkania. Kolejny, gdy słuchał Błaszczaka, to aż nie wierzył, że szef klubu sięga po taki argument.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:95fbe4d3-f4be-4d4a-9e6b-3d7e4b134ce1 Mon, 20 Oct 2025 08:19:48 +0200 Tusk utyskuje, że jest sam. "Panie premierze, to pan o tym zdecydował" W najnowszym odcinku "Stanu Wyjątkowego" Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka podsumowali dwa lata rządów koalicji 15 października. Oberwało się zwłaszcza premierowi Donaldowi Tuskowi. — Uważam, że to jest jego ostatnia kadencja. Jeżeli nie zrezygnuje w ogóle w czasie tejże kadencji, bo on sonduje rozmaitych ludzi, co zrobić — mówił Stankiewicz. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/tusk-utyskuje-ze-jest-sam-panie-premierze-to-pan-o-tym-zdecydowal/qrj63rt Premier Donald Tusk podczas otwartego spotkania z mieszkańcami w Piotrkowie Trybunalskim, 15.10.2025 Dziękujemy, że z nami jesteś! Połówka rządu Tuska. Kaczyński przytulił Bąkiewicza. Żurek chce odbić Trybunał Konstytucyjny HtmlCode W najnowszym odcinku "Stanu Wyjątkowego" Andrzej Stankiewicz i Kamil Dziubka podsumowali dwa lata rządów koalicji 15 października. Oberwało się zwłaszcza premierowi Donaldowi Tuskowi. — Uważam, że to jest jego ostatnia kadencja. Jeżeli nie zrezygnuje w ogóle w czasie tejże kadencji, bo on sonduje rozmaitych ludzi, co zrobić — mówił Stankiewicz.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Podczas niedawnego spotkania z wyborcami w Piotrkowie Trybunalskim Donald Tusk tłumaczył się z niezrealizowania obietnic wyborczych, tzw. sto konkretów Tuska. — Gdybym miał 100 procent władzy, byłoby tych sto rzeczy. [...] Dostałem niecałe 31 proc. głosów, więc zrobiłem jedną trzecią z tego, co obiecałem. Chyba uczciwy rachunek — mówił. Twierdził również, że w realizacji niektórych postulatów, m.in. zmiany prawa aborcyjnego, przeszkodzili mu koalicjanci. — Okazało się, że koalicja 15 października nie jest we wszystkim, delikatnie mówiąc, jednorodna — przyznał.

Andrzej Stankiewicz ostro skrytykował premiera za te słowa. Wskazał, że Tusk, idąc do władzy, wiedział, z kim będzie rządzić, "a mimo to obiecywał na przykład legalną aborcję, związki partnerskie, obniżoną składkę dla przedsiębiorców".

— Przypomnijmy, że formalnie wybory wygrał PiS. Koalicja Obywatelska była druga. [..] To premier jest szefem Koalicji Obywatelskiej, ale także liderem tego rządu i liderem całej koalicji. A zatem jest jednak powód, żeby go rozliczać z obietnic. Ale poza wszystkim, bez względu na to, jaką werbalną formułę wyjścia ze stu konkretów Tusk znajdzie, to jest tak, że ludzie głosują nogami. Frekwencja w wyborach prezydenckich niższa niż w wyborach parlamentarnych o kilka ładnych punktów doprowadziła do tego, że Rafał Trzaskowski przegrał wybory. A zatem może pan premier nawijać makaron na uszy, mówiąc "to nie moje, to nie jest sto, tylko dwieście dni albo tysiąc dni, a w ogóle to jedna trzecia". Finalnie jest tak, że wyborcy zabrali głos w wyborach prezydenckich. No i to była czerwona kartka dla rządu — mówił Stankiewicz.

Połówka rządu Tuska. Kaczyński przytulił Bąkiewicza. Żurek chce odbić Trybunał Konstytucyjny

Prowadzący "Stan Wyjątkowy" rozmawiali również o wywiadzie, którego Tusk w zeszłym tygodniu udzielił Kubie Wojewódzkiemu i Piotrowi Kędzierskiemu. Zdaniem Kamila Dziubki, premier nie wypadł w nim najlepiej.

— Mam obraz człowieka, który mówi tak: "no mam beznadziejnych koalicjantów, mam bardzo słabych ludzi u siebie, właściwie jestem sam, muszę to wszystko ciągnąć. Czy to się uda, to nie wiem, no ale wiecie... Ja sam tu nie dam rady nic wymusić, wy musicie pomóc" — mówił Dziubka.

— To jest trochę też wina Donalda Tuska, który nie zbudował od powrotu w 2021 r. pewnej szerszej palety polityków. Ja zawsze przytaczam przykład Kaczyńskiego. W roku 2012-2013 PiS przechodził potężny kryzys po przegranych wyborach parlamentarnych w roku 2011, po odejściu Ziobry i po bardzo marnych obchodach smoleńskich przy niskiej frekwencji. Kaczyński zrozumiał, że jest niewybieralny i zaczął rozszerzać partię. Wciągnął na nowo Gowina i Ziobrę. Wylansował Beatę Szydło, Andrzeja Dudę. I dzisiaj proszę zobaczyć na szeroką paletę polityków PiS u. Jest tam i Czarnek, i Bocheński już odkładam na bok. Nawrockiego jako kandydata, który wygrał wybory prezydenckie. Jest Patryk Jaki. Jest grupa polityków, których Kaczyński może w każdej chwili użyć do budowania jakiejś koalicji, wysłać ich jako kandydata na ministra, na premiera albo na prezydenta. Tusk mówi, że jest sam. Ale kto ma tę partię rozbudowywać? Kto ma tworzyć kariery? "Ja jestem sam". Ale to pan trochę, panie premierze, zdecydował, że jest pan sam — ocenił Stankiewicz.

Podkreślał, że premier ponosi też odpowiedzialność za porażkę KO w wyborach prezydenckich. — Nawet jeżeli Trzaskowski nie ma charyzmy, to trzeba było mieć charyzmę I przeprowadzić głęboki proces wyłaniania kandydata. Jeżeli Trzaskowski nie miał odpowiednich wyników, to trzeba było mu powiedzieć "nie nadajesz się" i przekonać partię, że trzeba wybrać innego kandydata. W połowie kadencji mam wrażenie, że on zdaje się nie widzieć swoich słabych osobistych sondaży i zdaje się nie rozumieć, jakie jest ryzyko i dla niego samego, i dla jego elektoratu za dwa lata. [...] On prezentuje sondaże, które dają Koalicji Obywatelskiej pierwsze miejsce. Ale jak państwo patrzą na te sondaże, to okazuje się, że na drugim, trzecim, czwartym miejscu jest PiS, Konfederacja i partia Brauna. Z kim on będzie rządził? Nawet jeżeliby wygrał, w co ja nie wierzę. Trzaskowski też miał bardzo dobre sondaże, właściwie prowadził we wszystkich głównych sondażach do samego końca — stwierdził.

Dziubka zauważył jednak, że Tusk "ma takich ludzi, jakich ma". — Nie wiem, kogo może sobie dobrać. Ma takich ministrów, ma takich posłów. I on posługuje się takimi kartami, jakie ma aktualnie w talii. To znaczy, oczywiście można by mówić o tym o mitycznym ustąpieniu Donalda Tuska. Tylko co, musiałby ustąpić na rzecz Sikorskiego? — zastanawiał się dziennikarz.

— Moim zdaniem Tusk nie będzie premierem przez kolejną kadencję. Uważam, że to jest jego ostatnia kadencja. Jeżeli nie zrezygnuje w ogóle w czasie tejże kadencji, bo on sonduje rozmaitych ludzi, co zrobić. Natomiast jedyną alternatywą jest Sikorski — powiedział Stankiewicz.

Czym jest "Stan Wyjątkowy"?

"Stan wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Kamil Dziubka i Jacek Gądek dyskutują o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i "Newsweeka" zapewniają słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulis polskiej sceny politycznej gwarantują potężną dawkę informacji.

Poniżej lista wszystkich dotychczasowych odcinków podcastu:

HtmlCode
]]>
Andrzej Stankiewicz, Kamil Dziubka