Tue, 28 Oct 2025 08:31:00 +0100 Newsweek Polska Wiadomości newsweek.pl https://www.newsweek.pl/andrzej-duda newsweek.pl https://www.newsweek.pl/resources/newsweek.png https://www.newsweek.pl -1 -1 urn:uuid:ecdeabb9-ce50-43d5-8076-e6b03b9a5e81 Tue, 28 Oct 2025 08:31:00 +0100 "Duda śmiał się z Komorowskiego. Dzisiaj sam dorabia u cinkciarza" Nie będzie nikim w NATO, ONZ, MKOl, Mercosurze ani w OPEC. Dlatego Andrzej Duda postanowił zostać milionerem. https://www.newsweek.pl/opinie/duda-smial-sie-z-komorowskiego-dzisiaj-sam-dorabia-u-cinkciarza/lgng993 Były prezydent Andrzej Duda Dziękujemy, że z nami jesteś! Nie będzie nikim w NATO, ONZ, MKOl, Mercosurze ani w OPEC. Dlatego Andrzej Duda postanowił zostać milionerem.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Dla każdego, kto obserwował go z bliska, było pewne, że zaraz po wyprowadzce z Pałacu rzuci się w wir zarabiania pieniędzy. O kasie, najlepiej dużej, przebąkiwał coraz bardziej natrętnie. Ostatnie półrocze prezydentury spędził na spisywaniu wspomnień, które opublikował po to, żeby jak najwięcej zarobić.

Nawet wziętym bajkopisarzom pieniądze z jednej książki nie starczą jednak na wystawne życie, a Duda chce wciąż je wieść co najmniej równie luksusowo, co w czasach Pałacu. Dlatego też idzie w biznes — wszedł do "międzynarodowej rady nadzorczej" spółki ZEN.com, która oferuje m.in. karty płatnicze, wymianę walut, płatności internetowe.

To firma Dawida Rożka, który działa w nowych technologiach. Duda ma "wspierać międzynarodową ekspansję, w szczególności na rynkach azjatyckich i bliskowschodnich". Po pierwsze — ma blade pojęcie o Azji i Bliskim Wschodzie. A po drugie — ZEN, cóż za brak patriotyzmu, ma centralę na Litwie.

W czerwcu Duda zabrał ze sobą Rożka do Singapuru — to była jego ostatnia wizyta zagraniczna. A zatem już w finale kadencji pan prezydent miał dopiętą robotę. Duda jest dumny: "Nowoczesny profil działalności spółki jest znakomitym świadectwem kreatywności i globalnych ambicji rozwojowych polskich przedsiębiorców młodego pokolenia". Czyli kasa jest dobra.

Duda, prawnik z doktoratem na Uniwersytecie Jagiellońskim, ma finansowe kompleksy. Jego koledzy ze studiów to wzięci adwokaci i radcowie prawni — no i milionerzy. Do tej pory kompleksy niwelowała prezydentura, zwłaszcza celebra, która pozwala mu uwierzyć, że jest pępkiem Polski. Ale dziś już celebry nie ma, a Duda wylądował na emeryturze o wartości niespełna 20 tys. zł brutto. W dodatku pracy nie ma żona. Agata Kornhauser-Duda przez wiele lat pracowała jako nauczycielka niemieckiego w II liceum im. Sobieskiego w Krakowie. W czasie prezydentury nie zarabiała. Żaden z pomysłów przyznania wynagrodzenia Pierwszej Damie nie został wprowadzony w życie — co swoją drogą jest żenujące.

W liceum Sobieskiego nie chcą jej powrotu. To dlatego, że — co było w jej stylu — milczała, gdy prosili o wstawiennictwo, kiedy rządy PiS walczyły z nauczycielami. Dlatego wiarygodnie wyglądały niedawne doniesienia, że pracę chciał dać Dudowej szef NBP Adam Glapiński, który zawdzięcza jej mężowi stanowisko. Oficjalnie NBP zaprzecza, co może po prostu znaczyć, że "Glapa" — który ma kilka ważniejszych nominacji na głowie — wycofał się, żeby nie zwracać na siebie uwagi.

Długo wierzył Duda, że uda mu się zdobyć pracę za granicą. Próbował w ONZ, próbował w MKOl, pojawiały się pogłoski, że mógłby stanąć na czele jakiejś instytucji odpowiedzialnej za odbudowę Ukrainy. Przez całą prezydenturę pielęgnował dobre relacje z Donaldem Trumpem i chińskim sekretarzem Xi — liczył, że Amerykanie mu pomogą w zalezieniu roboty, a Chińczycy nie będą oponować. Ale różniący się w fundamentalnych dla świata kwestiach Trump i Xi akurat w tej sprawie są podobni — zgodnie zapomnieli o panu Andrzeju.

Problemy finansowe to zmora emerytowanych prezydentów RP. Lech Wałęsa ma na utrzymaniu dużą rodzinę, w tym niepracującą żonę, część niezaradnych życiowo dzieci i wnuki. Wciąż jest legendą — i dzięki temu może w Ameryce odcinać kupony, z których da się wyżyć w Polsce. Ale zdarzało mu się robić rzeczy przykre. Zaliczał szybkie występy na wycieczkowcach przypływających do Gdyni. Brał kasę w reklamówkach od kontrowersyjnego biznesmena Mariusza Świtalskiego. Występował na wiecach antyunijnej międzynarodówki.

Aleksander Kwaśniewski też próbował zarabiać w Ameryce, wykorzystując swoją przeszłość młodego komunisty, który nawrócił się na demokrację.

Ale okazało się, że — paradoksalnie — za taki życiorys lepiej płacą na Wschodzie. Kwaśniewski zarobił dużo w Kazachstanie za zachęcanie Zachodu do współpracy z autokratą Nursułtanem Nazarbajewem. I na Ukrainie — m.in. zasiadał w radzie dyrektorów gazowej firmy Burisma, gdzie spotkał Huntera Bidena, kontrowersyjnego syna poprzedniego prezydenta USA. Pisowcy na czele z Mariuszem Kamińskim podejrzewali zresztą, że Kwaśniewscy ukrywają nielegalnie zdobyty majątek — stąd słynna za pierwszych rządów PiS operacja CBA, która miała udowodnić, że są właścicielami zarejestrowanego na słupa domu w Kazimierzu.

Gdy Bronisław Komorowski niespodziewanie przegrał wybory w 2015 r., to w desperacji reklamował internetowy kantor Cinkciarz.pl — razem z Wałęsą zresztą. Wtedy Duda się z niego śmiał. Dziś sam dorabia u cinkciarza, tyle że nieco nowocześniejszego.

]]>
Andrzej Stankiewicz
urn:uuid:ba8bc451-c0f6-4c55-a490-9b477e1bf199 Sun, 19 Oct 2025 09:00:00 +0200 Pożegnanie prof. Strzembosza. Przestrzegał przed reformami PiS-u Nie jest się sędzią tylko w czasie pięknej pogody. Jest się sędzią także w czasach trudnych. Pogrzeb profesora Adama Strzembosza odbędzie się w środę 22 października na Starych Powązkach w Warszawie. https://www.newsweek.pl/opinie/pozegnanie-prof-strzembosza-przestrzegal-przed-reformami-pis-u/7t8t44q Adam Strzembosz Dziękujemy, że z nami jesteś! Nie jest się sędzią tylko w czasie pięknej pogody. Jest się sędzią także w czasach trudnych. Pogrzeb profesora Adama Strzembosza odbędzie się w środę 22 października na Starych Powązkach w Warszawie.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Profesora Adama Strzembosza można by zapamiętać z licznych zaszczytnych funkcji, które pełnił w III RP: wiceminister sprawiedliwości, wykładowca uniwersytecki, sędzia i I prezes Sądu Najwyższego, przewodniczący Trybunału Stanu, a przez chwilę nawet kandydat na prezydenta. Można by też zapamiętać go jako zaangażowanego działacza solidarnościowej opozycji w sądownictwie, co przypłacił zwolnieniem z sądu wojewódzkiego i Instytutu Badań Prawa Sądowego. Można by wreszcie zapamiętać go jako uczestnika obrad Okrągłego Stołu i twórcę wolnego sądownictwa po 1989 r.

Ale wielu z nas zapamięta go jako uczestnika jednej z manifestacji przeciw zamachowi PiS na wolne sądy we wrześniu 2017 r. — zdjęcie profesora Strzembosza, siedzącego w deszczu przy policyjnej barierce, na tle plakatu "Konstytucja", obiegło wtedy internet lotem błyskawicy. Profesor od początku sprzeciwiał się "reformom" PiS w sądownictwie, bo doskonale widział, jaki jest ich prawdziwy cel: odwrócenie zmian wprowadzonych po 1989 r., gwarantujących sędziowską niezawisłość. Dla 87-letniego wówczas sędziego w stanie spoczynku było to jak powrót do złych czasów PRL.

Trzymał rękę na pulsie

Już w grudniu 2015 r. wieszczył, że "sytuacja wokół Trybunału Konstytucyjnego będzie miała daleko idące konsekwencje międzynarodowe". A to były dopiero pierwsze niewinne harce PiS wokół TK. Ziobrowską czystkę w sądach i zamach na Sąd Najwyższy mało kto jeszcze sobie wtedy wyobrażał, ale w maju 2016 r. profesor Strzembosz apelował do sędziów: "Musimy mieć świadomość tego, że być może zbliżają się dla was czasy niełatwe. Ale nie jest się sędzią tylko w czasie pięknej pogody. Jest się sędzią także w czasach trudnych". I wierzył, że sędziowie zdadzą ten egzamin. W TVN24 z kolei bezlitośnie krytykował "sprawcę kierowniczego" ustrojowej demolki: "Jarosławowi Kaczyńskiemu chodzi wyłącznie o władzę. To jest samotny człowiek, dla którego władza i sukces polityczny jest całym życiem".

Kiedy PiS przejął Trybunał Konstytucyjny i zabrał się za sądy powszechne oraz Sąd Najwyższy, profesor wyszedł na ulicę, razem z Polakami. Szybko stał się jedną z najważniejszych twarzy demokratycznego sprzeciwu wobec ustrojowego zamachu, jaki przeprowadzało PiS do spółki z Solidarną Polską, za pokwitowaniem ze strony prezydenta Andrzeja Dudy, który podpisywał większość niekonstytucyjnych ustaw i bez oporu przyjmował przysięgi od neosędziów czy dublerów w Trybunale, jeśli było trzeba, to także po nocy. "Prezydent wielokrotnie łamał Konstytucję. Kiedyś to liczyłem — doliczyłem się do 13 i machnąłem ręką" — mówił prof. Strzembosz w 2023 r.

Co ciekawe, i Duda, i Strzembosz ubiegali się o prezydenturę z poparciem Jarosława Kaczyńskiego. W 1995 r. Kaczyński szybko wycofał swoje poparcie, promując w zamian swego brata. A wtedy ze startu zrezygnował Strzembosz. Za to 20 lat później Kaczyński postawił na Dudę, który wygrał wybory jako kandydat młody i zdolny. Do wszystkiego, jak się okazało.

]]>
Dariusz Ćwiklak
urn:uuid:2ccafa5b-bce4-5023-aae0-ae4072d0c529 Fri, 10 Oct 2025 19:45:00 +0200 "Apelowałem: Jarosławie, nie szalej". Mial blisko 90 lat, gdy stanął z tłumem protestujących. Nie żyje prof. Adam Strzembosz Adam Strzembosz: – Ludzie w obronie sądów wychodzą na ulice i śpiewają: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Tak. Jeszcze Polska nie umarła, póki obywatele bronią demokracji na ulicy, a sędziowie w sądach. https://www.newsweek.pl/apelowalem-jaroslawie-nie-szalej-mial-blisko-90-lat-gdy-stanal-z-tlumem/jspy0df Prof. Adam Strzembosz Dziękujemy, że jesteś z nami! Materiał archiwalny Adam Strzembosz: – Ludzie w obronie sądów wychodzą na ulice i śpiewają: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Tak. Jeszcze Polska nie umarła, póki obywatele bronią demokracji na ulicy, a sędziowie w sądach.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

W wieku 95 lat zmarł prof. Adam Strzembosz, w przeszłości: wiceminister sprawiedliwości w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, I prezes Sądu Najwyższego, przewodniczący Trybunału Stanu i przewodniczący Krajowej Rady Sądownictwa. Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek nazwał prof. Strzembosza "legendą polskiego wymiaru sprawiedliwości". Z tej okazji przypominamy rozmowę z 2018 r.

Materiał archiwalny
Materiał archiwalny

Spotykamy się w Sądzie Najwyższym. Jest 4 lipca 2018 roku – kulminacja protestów w obronie wolnych sądów. Pustka i cisza sądowych korytarzy kontrastuje z atmosferą ulicy. Na transparentach, ulotkach i koszulkach protestujących napis „Konstytucja”. Tysiące ludzi śpiewa hymn. Profesor Adam Strzembosz, pierwszy w wolnej Polsce prezes SN (w latach 1990-1998), mimo sędziwego wieku nie wyobraża sobie, że mogłoby go nie być tego dnia w tym właśnie miejscu.

NEWSWEEK: Dlaczego uznał pan, że obecność jest obowiązkowa?

PROF. ADAM STRZEMBOSZ: - Trwa próba sił. Gdy w 1990 roku zostawałem pierwszym prezesem Sądu Najwyższego, czułem ogromną odpowiedzialność. Miałem świadomość, że nie otrzymałbym tej nominacji, gdyby nie ewolucja, która rozpoczęła się w Polsce rok wcześniej. Tworzyliśmy kraj na nowo. Stresu jednak nie czułem, może dlatego, że mieliśmy gwarancje sędziowskiej niezawisłości i wzajemne do siebie zaufanie. To pozwalało w miarę gładko budować wymiar sprawiedliwości demokratycznej Polski.

PiS wyrzuca ten dorobek po 28 latach do kosza?

– Tak bym nie powiedział. Przez te 28 lat wydarzyło się coś nieodwracalnego, czego dowodem są protestujące dziś tłumy. Świadomość życia w wolnym kraju, w którym wymiar sprawiedliwości nie pochodzi z partyjnego rozdzielnika – tego już żadna władza nie odbierze łatwo obywatelom. Ludzie w obronie sądów od dwóch lat wychodzą na ulice i śpiewają: „Jeszcze Polska nie zginęła”. Tak. Jeszcze Polska nie umarła, póki obywatele bronią demokracji na ulicy, a sędziowie w sądach. Muszę wyrazić głęboki szacunek wobec moich młodszych kolegów i koleżanek, którzy w zdecydowanej większości zachowują się bardzo przyzwoicie, działając często samotnie, wydają świetnie uzasadnione wyroki sprzeciwiające się perswazjom władzy. Ktoś powiedział, że PiS ma tylko dwie zasługi. Tylko dwie.

Jakie?

– Obudziło poczucie obywatelskości w społeczeństwie i etos w sędziach. Przez lata względnego spokoju i prosperity bierność społeczeństwa była ogromna. A sędziowie czuli się przede wszystkim urzędnikami wydającymi wyroki. Oczywiście zgodne z literą prawa i własnym sumieniem, ale była to tylko praca, sposób zarabiania na życie. Dziś poczuli się sędziami z krwi i kości, z misją obrony obywateli.

Sędziowie to główny wróg PiS?

– Myślę, że obecna władza ma dwóch głównych wrogów: sędziów i niezależne media, a zwłaszcza telewizje niepubliczne. To dla partii rządzącej dwa – wciąż nieopanowane – odcinki władzy.

Powiedział pan na początku rozmowy: „Trwa próba sił”. Co tak naprawdę wydarzyło się 4 lipca, gdy w życie weszła ustawa podporządkowująca władzy Sąd Najwyższy?

– Taki był zamysł, aby Sąd Najwyższy uczynić instytucją uległą. A tu się nagle okazało, że zapisana w konstytucji sześcioletnia kadencja prezesa Sądu Najwyższego jest poza wszelką dyskusją i żadną ustawą zmienić tego nie można. Co udowodniła prezes Gersdorf, przychodząc 4 lipca do pracy, choć zgodnie z nową ustawą tego dnia miała zakończyć urzędowanie.

Bardzo ważne jest także to, że w przeddzień tego wydarzenia, podczas spotkania pani prezes z prezydentem, to ona wyznaczyła swojego zastępcę, a prezydent ten wybór zaakceptował. Czy mógł nie zaakceptować? Mógł, gdyby miał własnego kandydata na komisarza, ale nie udało mu się znaleźć chętnego wśród urzędujących sędziów Sądu Najwyższego.

Czy prezydent zakwestionował w ten sposób ustawę?

– W gruncie rzeczy tak. Proszę pamiętać, że ani nie wręczył obecnej prezes aktu stwierdzającego jej przejście w stan spoczynku, ani jej zastępcy aktu powołującego. Tym samym potwierdził, że to decyzje prof. Gersdorf są obowiązujące. Czyli że mimo ustawy to ona jest nadal urzędującym prezesem.

Dlaczego prezydent boi się decyzji na piśmie?

– Może wie, że byłby to dokument ewidentnie potwierdzający łamanie konstytucji? Pan prezydent składał przysięgę przestrzegania konstytucji, kładąc rękę na sercu i powtarzając: „Tak mi dopomóż Bóg”. Bardzo trudno dezawuować akt prawny, na który składa się ślubowanie, zwłaszcza w tej wersji religijnej.

Oczywiście za forsowanie ustaw łamiących konstytucję politycznie odpowiada prezes Kaczyński i jego zaplecze, ale prawnie dyskwalifikują one uchwalających je posłów, senatorów i prezydenta, który te ustawy podpisuje. Wydaje się, że prezydent zaplątał się we własne nogi. Zapewniając, że nie naruszył konstytucji, mija się z prawdą. Gdyby w ten sposób próbował tłumaczyć się prezydent Lech Wałęsa, to może nawet byłbym w stanie uwierzyć, że on tak myśli, ale Andrzej Duda? Doktor prawa? W przypadku ustawy o Sądzie Najwyższym prawo zostało złamane wielokrotnie.

Mówi się głównie o nieprzerywalności kadencji prezesa Sądu Najwyższego.

– To ewidentne naruszenie zapisu konstytucji, ale nowa ustawa przenosi w stan spoczynku wszystkich sędziów Sądu Najwyższego, którzy ukończyli 65. rok życia, choć mają zagwarantowane prawo orzekania do 70 lat. Owszem – można skrócić wiek orzekania, ale nie w stosunku do sędziów aktualnie orzekających. Nawet w przypadku policjantów, gdy wydłużano im okres uzyskania świadczeń emerytalnych, to nowe zasady nie objęły obecnych funkcjonariuszy, a jedynie tych, którzy dopiero będą zatrudnieni. Jeżeli taką zasadę stosuje się wobec policjantów, to śmieszne byłoby, gdyby nie miała ona zastosowania wobec sędziów. Nie mówiąc już o tym, że zaakceptowany przez prezydenta na zastępcę prezesa Sądu Najwyższego sędzia Iwulski także skończył 65 lat i także nie złożył wymaganej nową ustawą prośby o przedłużenie pozwolenia orzekania wraz ze świadczeniami. Prezydent zaakceptował jego kandydaturę wbrew podpisanej przez siebie ustawie.

Pani profesor Gersdorf zapewnia, że nadal jest prezesem Sądu Najwyższego. Prezydent twierdzi, że przeszła w stan spoczynku. Czy będziemy teraz żyć w dwóch alternatywnych rzeczywistościach? Tak jak przez wiele miesięcy było w przypadku Trybunału Konstytucyjnego?

– Coraz częściej słyszę, że mamy do czynienia z pełzającym zamachem na Sąd Najwyższy, podobnie jak było z Trybunałem Konstytucyjnym. Oczywiście można zapytać, czy lepszy pełzający, czy – jak zakładała pierwotna wersja – gwałtowny? Przecież początkowa propozycja, idiotyczna i w najwyższym stopniu bezprawna, dawała pełną decyzyjność w sprawie obsady sędziów Sądu Najwyższego prokuratorowi generalnemu. Z prezydenta czyniła kogoś poniżej ministra sprawiedliwości. Andrzej Duda tego nie zaakceptował i doszło do wet przedłużających przeprowadzenie rewolucji o dobre pół roku.

Ostatecznie ustawy jednak i tak weszły w życie. Na podstawie tej o ustroju sądów powszechnych minister Ziobro wymienił ponad stu niewygodnych politycznie prezesów sądów rejonowych i okręgowych. A kolejna pozwoliła na polityczną czystkę w Krajowej Radzie Sądownictwa. Trudno się spodziewać, aby ustawa o Sądzie Najwyższym nie dokonała podobnego spustoszenia.

– To, że PiS ma taki zamiar, jest poza dyskusją, ale chciało tę operację wykonać szybko i radykalnie, tymczasem okazało się to niemożliwe. Nie twierdzę, że to, co dziś się dzieje, jest sukcesem. To tylko sparaliżowanie pierwotnego planu, wydłużające czas egzekucji. Czy to coś zmienia? Tak. W tym czasie unijny Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu, do którego trafi ustawa, może ją uchylić i uznać za niedopuszczalną.

Sądzi pan, że zmusi to PiS do wykonania kroku wstecz jak w przypadku ustawy o IPN?

– Jeśli trzeba będzie płacić 100 tys. euro kary dziennie?

Rząd nie płaci z własnej kieszeni.

– Oczywiście, że z naszej, ale wyegzekwowanie tej kary jest bardzo proste. Obcina się unijne fundusze. A premier Morawiecki obiecał plan inwestycyjny, jakiś milion samochodów, nowy, wielki port lotniczy, więc gdy zacznie mu znikać 100 tys. euro dziennie, to nie ma mocnych. Pomijam już to, że niepodporządkowanie się wyrokowi Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej uczyniłoby nas krajem dzikim.

Daleko nam do tej dzikości?

– Jeszcze kawałeczek.

Nowa ustawa zwiększa liczbę sędziów Sądu Najwyższego – z 73 do 120. Minister Ziobro wysyła ponoć sędziów Sądu Apelacyjnego w Warszawie na emeryturę, aby w ich miejsce zatrudniać młodych prawników, którym ten awans umożliwi aplikowanie do Sądu Najwyższego.

– To scenariusz możliwy, a wręcz prawdopodobny. Wyobrażam sobie jednak, że sędziowie, którzy zgodzą się orzekać w Izbie Dyscyplinarnej nowego Sądu Najwyższego, będą w oczach opinii publicznej skompromitowani i swoim awansem będą się cieszyć dotąd, dokąd będzie rządziło PiS. I ani dnia dłużej.

Nominacja do Sądu Najwyższego dla osób o minimalnych i ewidentnie niedostatecznych kwalifikacjach może się okazać jednak konieczna w sytuacji, gdy sędziowie z dorobkiem, szanujący samych siebie, nie zechcą ryzykować kariery dla PiS.

Może to sposób partii rządzącej na obniżenie rangi Sądu Najwyższego?

– To chyba nie jest ich założeniem. Oni by chcieli mieć Sąd Najwyższy o najwyższych kwalifikacjach, sędziów z profesorskimi tytułami. Tylko że to ma być przede wszystkim ich Sąd Najwyższy – legitymizujący poczynania władzy.

Prokurator Piotrowicz mówi o obecnie urzędujących sędziach, że są bezkarni i trzeba z tym skończyć.

– Oczywiście. Gdyby Piotrowicze skazywali sędziów, to mielibyśmy Polskę sprzed roku 1956 – najczarniejszy okres powojennej historii naszego kraju.

Rozliczenie sędziów z komunistycznej przeszłości to jeden z najczęściej używanych przez władzę argumentów, mających uwiarygodnić reformę sądownictwa.

– To czysta demagogia. Fakt, że ktoś był sędzią przed 1989 rokiem, nic nie znaczy. W czasie okupacji niemieckiej działały sądy grodzkie i wobec żadnego z ówczesnych sędziów nie zgłoszono zarzutu. Sędzia odpowiada za to, jak sądzi, a nie w jakim okresie historycznym. Sądy muszą działać w każdym czasie i im więcej ludzi odważnych i przyzwoitych będzie gotowych w nich pracować, tym lepiej – nie dla ustroju, ale dla kraju i jego obywateli. Kwestia usuwania sędziów, którzy skompromitowali się w przeszłości, przede wszystkim w czasach stalinowskich, niepokoiła mnie w 1990 roku, gdy obejmowałem stanowisko prezesa Sądu Najwyższego. Ale dziś? Dziś problemu nie ma, bo zadziałała biologia. Poza tym w stanie wojennym nie brakowało sędziów, którzy okazali się prawdziwymi bohaterami.

Wicemarszałek Terlecki twierdzi, że „wymiar sprawiedliwości jest jedyną częścią trójwładzy, która nie podlega kontroli narodu, i to się musi zmienić”.

– Odwoływanie się do narodu jest niebezpiecznym uproszczeniem. Do woli narodu odwoływał się gen. Jaruzelski i przez długie lata, także po 1989 roku, stan wojenny był łączony z aprobatą większości polskiego społeczeństwa. Za wyraziciela woli narodu uznawał się także Hitler, więc to naprawdę rodzi złe konotacje. Nie mówiąc o tym, że „naród”, o którym mówi marszałek Terlecki, to jest jakieś 19 procent, czyli nawet nie ćwierć tego narodu.

Ale to ta część, która w sposób demokratyczny pozwoliła PiS wygrać wybory. Co się dzieje, gdy demokratycznie wybrana władza zaczyna łamać zasady demokracji?

– Przestaje być demokratyczna. Nie ma aktu prawnego, z konstytucją włącznie, który jest w stanie sprzeciwić się sile. Niemal cała Europa wprowadziła Trybunały Konstytucyjne jako zabezpieczenie władzy wykonawczej po to, aby posługując się władzą ustawodawczą, nie mogła stać się władzą dyktatorską. A co zrobiło PiS? Zaczęło od rozmontowania Trybunału Konstytucyjnego. Ojciec Święty Jan Paweł II powiedział, że nawet w demokratycznym państwie demokracja może się przekształcić w nieznośną dyktaturę, jeżeli nie będzie szanować praw mniejszości i niezbywalnych praw ludzkich i obywatelskich. W przypadku Polski właśnie się to dzieje. Formalna demokracja wykorzystuje fakt, że przejęła pełnię władzy i zaczyna zmienić swój charakter w państwo policyjne.

Zmierzamy do sytuacji, w której wyrok będzie pisał prokurator, a usłużny sędzia jedynie go zatwierdzał?

– To byłoby spełnieniem ich marzeń. Ale niedoczekanie, bo nawet wśród prokuratorów, których obecne prawo trzyma za gardło, nie ma stuprocentowego podporządkowania władzy.

Prezes Kaczyński o protestach przeciwko niszczeniu Sądu Najwyższego mówi, że ta akcja skazana jest na sromotną klęskę.

– Skwitujmy to delikatnie tak: myślę, że jest to opinia człowieka doświadczonego, który nie myśli dostatecznie historycznie.

Co to znaczy?

– To znaczy, że prezes nie pamięta albo nie chce pamiętać, że układy polityczne są płynne i to, co dziś jest pewne, jutro może okazać się ułudą. Gdy SLD doszedł do władzy, wszyscy byli przekonani, że dwie kadencje mają jak w banku, a z ledwością dotrwali do końca pierwszej. Pewność, że będzie się rządziło wiele kadencji, to wielka polityczna naiwność.

Zna pan Jarosława Kaczyńskiego od lat. Pracowaliście w jednym zespole przy Okrągłym Stole, potem był pana sekretarzem u prezydenta Wałęsy. Nie ma pan ochoty zadzwonić do niego powiedzieć, co myśli o tym, co PiS robi z wymiarem sprawiedliwości?

– To nie miałoby żadnego znaczenia. Nasze kontakty urwały się w 1995 roku po moich nieszczęśliwych próbach startu w wyborach prezydenckich. Nie wiem, czy w ogóle zostałbym dopuszczony do tego, żeby prezes Kaczyński odebrał ode mnie telefon, nie mówiąc o tym, że on absolutnie by się nie przejął tym, co mam mu do powiedzenia. W jednym z wywiadów apelowałem: „Jarosławie, nie szalej. Co ty, człowieku, robisz?”. I co? Nie przyniosło to żadnego efektu.

A dziś co by mu pan powiedział?

– To samo. I może jeszcze to, że ostatecznie człowiek ma własną historię i powinien zakończyć ją tak, aby zachować dobrą opinię u następców.

Móc na koniec dnia spojrzeć sobie w lustro?

– No, oczywiście. Jarosław Kaczyński ma jakąś idée fixe, że społeczeństwo trzeba przebudowywać, zmieniać elity, ale jak tylko zaczyna zmieniać, to lepszych wymienia na gorszych, co dotyczy w równym stopniu prezesów sądów, jak i stadniny koni arabskich. Jego wizja wielkiej zmiany, wręcz obsesja likwidowania jakichś złogów komunistycznych, izoluje go od rzeczywistości. Dał się zasklepić w koncepcji, która ma wymiar wyłącznie teoretyczny. Ale wcielając ją w życie, wpycha kraj w coraz głębsze błoto.

]]>
TEKST Aleksandra Pawlicka, ZDJĘCIA Maciej Zienkiewicz
urn:uuid:8ab31c4d-e80b-40b4-b8e2-3d7ee3916947 Wed, 01 Oct 2025 07:00:00 +0200 W PZU zarobił milion. Nie udało się znaleźć śladów jego pracy Ponad milion złotych zarobił w PZU Maciej Zdziarski, były dziennikarz związany z prawicą. Niedawno znów było o nim głośno, bo pomógł prezydentowi Andrzejowi Dudzie napisać książkę. Współpraca z PZU była dla Zdziarskiego lukratywna, samej premii wypłacono mu ponad 170 tys. zł. Problem w tym, że brak jakichkolwiek dowodów na świadczenie przez niego pracy dla spółki. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/w-pzu-zarobil-milion-nie-udalo-sie-znalezc-sladow-jego-pracy/3dx1612 Maciej Zdziarski zarobił w PZU milion złotych. Nie znaleziono dowodów wykonywania pracy Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka" Andrzejem Dudą promuj autobiografię "To ja" z Maciejem Zdziarskim, który pomógł ją napisać Ponad milion złotych zarobił w PZU Maciej Zdziarski, były dziennikarz związany z prawicą. Niedawno znów było o nim głośno, bo pomógł prezydentowi Andrzejowi Dudzie napisać książkę. Współpraca z PZU była dla Zdziarskiego lukratywna, samej premii wypłacono mu ponad 170 tys. zł. Problem w tym, że brak jakichkolwiek dowodów na świadczenie przez niego pracy dla spółki.

Dziękujemy, że czytasz
Dziękujemy, że czytasz "Newsweeka"

Ustalenia w sprawie Macieja Zdziarskiego są częścią szczegółowego raportu na temat wydarzeń w PZU za rządów PiS. Opracował go zlikwidowany niedawno z niezrozumiałych względów wewnętrzny Zespół Analiz Nieprawidłowości. Kulisy jego likwidacji i tego, co zrobiono z wynikami prac zespołu, opisujemy w najnowszym "Newsweeku".

Do zadań speczespołu powołanego 1 sierpnia 2024 r. należało uszczegółowienie dotychczasowych ustaleń PZU na temat nieprawidłowości z ostatnich lat. Chodziło o to, aby winnych naruszeń pociągnąć do odpowiedzialności, a w przyszłości odzyskać stracone przez spółkę miliony. Tak też było w przypadku Macieja Zdziarskiego, wieloletniego dziennikarza, działacza prawicy z kręgu Zbigniewa Ziobry, dyrektora programowego forum gospodarczego w Krynicy (kulisy tej instytucji opisywaliśmy jakiś czas temu w "Newsweeku"). Zdziarski w PZU SA oraz PZU Życie SA w okresie od marca 2020 r. do maja 2021 r. zarobił dokładnie 1 milion 53 tys. 667 zł. Zespół wnikliwie zbadał jego dokonania w spółce, wnioski są druzgocące.

PZU płaciło i nie wymagało. Milion w rok za nicnierobienie…

"Pan Maciej Zdziarski otrzymywał wynagrodzenie z PZU SA i PZU Życie SA, nie świadcząc pracy. […] Takie działanie wyczerpuje znamiona przestępstwa z artykułu 286 kodeksu karnego" — czytamy w raporcie na jego temat. Artykuł 286 kk traktuje o oszustwie.

Jak się okazuje, członkowie Zespołu Analiz Nieprawidłowości nie znaleźli żadnych materiałów wytworzonych przez pana Zdziarskiego. Nie ma ani jednego dowodu na to, że jego praca przyniosła jakiekolwiek korzyści finansowe lub wizerunkowe dla PZU SA i PZU Życie SA. — Mało tego. Na zabezpieczonym dysku laptopa służbowego pana Zdziarskiego również nie ujawniono żadnych materiałów — słyszymy.

Andrzejem Dudą promuj autobiografię
Andrzejem Dudą promuj autobiografię "To ja" z Maciejem Zdziarskim, który pomógł ją napisać

Kto zdecydował o podpisaniu umowy ze Zdziarskim? Cóż, jak wynika z dokumentacji, w dniu zawierania ustaleń z byłym dziennikarzem prezesem PZU SA był Paweł Surówka, a w PZU Życie SA prezesem zarządu była Aleksandra Agatowska. Umowy podpisywała pani Anna Wardecka jako dyrektor w Biurze Zarządzania Kadrami (o jej roli obszernie piszemy w "Newsweeku"). To ona w lutym 2025 roku — ciągle będąc szefową HR w Grupie PZU — zwolniła kierowników Biura Bezpieczeństwa oraz badającego przekręty Zespołu Analiz Nieprawidłowości.

"Osoby te wiedziały o fikcyjności zatrudnienia, tym samym aktywnie uczestniczyły w wyprowadzaniu pieniędzy ze Spółek poprzez zawarcie umów z Maciejem Zdziarskim. Taka forma działania wyczerpuje znamiona przestępstwa z artykułu 258 kodeksu karnego" — czytamy w raporcie. Art. 258 w paragrafie pierwszym stanowi: "Kto bierze udział w zorganizowanej grupie albo związku mających na celu popełnienie przestępstwa lub przestępstwa skarbowego, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".

Wypowiedzenie umowy z Maciejem Zdziarskim nastąpiło 21 maja 2021 roku. "Tytułem odszkodowania pracownik otrzymał z PZU SA i PZU Życie SA kwotę w wysokości SZEŚCIOMIESIĘCZNEGO (wyróżnienie redakcji) wynagrodzenia zasadniczego"

Poza pensją za nicnierobienie należała się też... premia

Jak ustalili członkowie zespołu, w PZU w latach 2016-2023 na głowie stał też system przyznawania premii tzw. doradcom zarządu. O ile reguły przyznawania premii kadrze kierowniczej są ściśle określone w wewnętrznych regulaminach, o tyle nie stosowano ich do zaufanych, których ściągnięto dla spółki dla synekur oraz sowitych wynagrodzeń.

Pisząc skrótowo — w normalnej sytuacji system przyznawania premii jest kilkuetapowy. Pracownikom wyznacza się indywidualne cele, potem następuje realizacja tych celów (wraz z monitorowaniem postępów pracowników), na koniec dochodzi do podsumowania wykonanej pracy i ewentualnego wypłacania premii.

— Z doradcami było natomiast tak: doradca składał oświadczenie dotyczące realizacji zadań, przełożony przyznawał procent premii, a na jego podstawie naliczane było wynagrodzenie premiowe. Nikt nie weryfikował ich pracy — słyszymy.

Z myślą o doradcach przygotowano nawet specjalne oświadczenia, które były podstawami do sowitej wypłaty. Były lakoniczne i kilkuzdaniowe:

"Oświadczam, że w trakcie zatrudnienia na stanowisku Doradcy Prezesa Zarządu w okresie XXXX [tu miejsce na podanie dat — przyp. red.] zrealizowałem postawione przede mną przez przełożonego zadania, zachowując: terminy harmonogramów, założenia merytoryczne, jakość i kompletność wykonanej pracy oraz przygotowanych materiałów".

Pod takimi właśnie oświadczeniami podpisywał się Maciej Zdziarski i kilkudziesięciu innych doradców zarządu, którym pozwolono uwłaszczyć się na pieniądzach spółki. Były dziennikarz miał też do dyspozycji samochód służbowy.

Ustalenia Zespołu Analiz Nieprawidłowości na temat Macieja Zdziarskiego zostały przekazane członkom zarządu oraz do biura prawnego PZU.

]]>
Jakub Korus
urn:uuid:1787daed-ff9c-4867-a0a0-45eca995672d Tue, 30 Sep 2025 14:48:51 +0200 Karol Nawrocki uwodzi lud PiS-owski. Jarosław Kaczyński mówi "nie" Jarosław Kaczyński ucisza brawa, gdy mówi o zmianie Konstytucji na taką z systemem prezydenckim. Już gasi entuzjazm i poparcie ludu PiS-owskiego dla wizji uczynienia Karola Nawrockiego najpotężniejszym prezydentem w historii III RP. Prezes PiS ma koszmarne doświadczenia z Andrzejem Dudą – nie chce, żeby Nawrocki też mu się rozbestwił. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/karol-nawrocki-uwodzi-lud-pis-owski-jaroslaw-kaczynski-mowi-nie/qnye27j Prezydent Karol Nawrocki i prezes PiS Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że jesteś z nami! Jarosław Kaczyński ucisza brawa, gdy mówi o zmianie Konstytucji na taką z systemem prezydenckim. Już gasi entuzjazm i poparcie ludu PiS-owskiego dla wizji uczynienia Karola Nawrockiego najpotężniejszym prezydentem w historii III RP. Prezes PiS ma koszmarne doświadczenia z Andrzejem Dudą – nie chce, żeby Nawrocki też mu się rozbestwił.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

We Wrocławiu prezes Prawa i Sprawiedliwości podsumowywał swój dziękczynny objazd Polski. Przy jego okazji napomykał, że obecna konstytucja to "ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra". Chciałby ją oczywiście zmienić na lepszą, ale nie powiedział wprost, co powinna zakładać przyszła Konstytucja.

Za to prezydent wie, jakiej by chciał: Karol Nawrocki chce systemu prezydenckiego – od 2030 roku, kiedy to ma nadzieję, być głową państwa na drugą kadencję. I tu zaczyna się problem.

W najbliższym czasie, co zapowiadał publicznie szef Kancelarii Prezydenta Zbigniew Bogucki, Karol Nawrocki ma powołać w Pałacu Prezydenckim swoją radę konstytucyjną. Ma być ona złożona po części z polityków prawicy, ale także z konstytucjonalistów i akademików. Rada ta będzie mieć za zadanie napisać projekt konstytucji – do 2029 roku. A w 2030 roku ta nowa Konstytucja miałaby wejść w życie. Pisanie nowej ustawy zasadniczej to osobisty pomysł Karola Nawrockiego – przedstawił tę ideę w czasie swojego orędzia przed Zgromadzeniem Narodowym 6 sierpnia, gdy składał przysięgę. W szeregach PiS było spore zaskoczenie, ale potem w partii dominowało przekonanie, że teraz można powiedzieć wiele, a co z tego wyjdzie i czy cokolwiek, to jest bardzo odległy horyzont.

Ze słów Jarosława Kaczyńskiego wynika jednak, że na pisanie projektu nowej konstytucji na zlecenie Karola Nawrockiego, nie można machać ręką.

Karol Nawrocki chciałby być najsilniejszym prezydentem w III RP

Karol Nawrocki to jest oczywiste, jest zwolennikiem kursu na system prezydencki. Ba, on już teraz stara się tak rozpychać w swoich – konstytucyjnie dość ograniczonych – kompetencjach, aby nie zmieniając Konstytucji, przekształcać system w quasi prezydencki. A to chce mieć wpływ na kształt ustaw, gdy one są procedowane w Sejmie – ma plan stworzenia prezydenckiego zaplecza w Sejmie, grupy posłów, którzy będą pilotować jego projekty w Sejmie. A to oczekuje od strony rządowej, że projekty ustaw będą z nim konsultowane, nim je uchwali Sejm. A to zapowiada, że żaden kandydat na ambasadora nie uzyska jego podpisu, jeśli na samym początku nie uzyska od niego wstępnego zielonego światła.

To jednak półśrodki. Dopiero nowa konstytucja z systemem prezydenckim spełniłaby jego ambicje. Tę przeforsować musiałby alians PiS, Konfederacji i być może też PSL-u. Perspektywa na uzyskanie większość 2/3 w przyszłym Sejmie przez taki konserwatywny jest iluzoryczna, nie wspominając już nawet o tym, jaka jest szansa, by się kilka formacji porozumiało co do poparcia projektu podsuniętego przez Nawrockiego.

Jednak już sama idea wzmocnienia prezydenta – Nawrockiego – może uwieść przynajmniej część ludu PiS–owskiego czy też szerzej: prawicowych wyborców. Na to prezes PiS nie chce pozwolić. Jarosław Kaczyński ma już bardzo złe doświadczenie z Andrzejem Dudą – dziś już wprost oskarża go o sabotowanie (choćby wetując ustawy sądowe w 2017 roku) rządów Prawa i Sprawiedliwości. Duda wyrwał się z posłuszeństwa wobec Nowogrodzkiej, a o jego wetach Jarosław Kaczyński zaczął się dowiadywać z telewizji. Duda robił to i tak dość zachowawczo i w reżimie obecnej konstytucji.

Teraz Kaczyński mówi "stop". We Wrocławiu powiedział – co akurat odkrywcze nie jest – że decydując się na konstytucję, można wybrać albo system prezydencki, albo parlamentarno-gabinetowy. Rytualnie też utyskuje, że system polski to – cytując Władysława Gomułkę – "ni pies, ni wydra, coś na kształt świdra" i należy go zmienić.

– To jest model zły. Trzeba coś wybrać. Dzisiaj jestem przekonany, że gdyby tutaj na tej sali przeprowadzić tajne głosowanie, to wygrałby model prezydencki. Jestem całkowicie pewny. I sądzę, że gdyby takie głosowanie przeprowadzić w całym kraju, a nie tylko na tej sali, to też by to wygrało – rzucił prezes PiS we Wrocławiu.

Dodawał, że sam widzi wiele zalet w systemie prezydenckim, ale się nad nimi nie rozwodził – nawet ich nie wymieniał. Od razy przeciął: – Tylko, proszę państwa, prezydenci nie są wieczni, a taka konstytucja powinna obowiązywać przynajmniej przez wiele dziesięcioleci. Wobec tego warto też rozważyć model kanclerski – ten niemiecki, gdzie prezydent ma rolę wyłącznie w istocie pewnego rodzaju ozdoby systemu, a rządzi kanclerz, który ma dużo silniejszą pozycje niż polski premier.

Kaczyński uciszał brawa, gdy wspomniał o systemie prezydenckim.

Brak konkretów

Ale nie jest tak, że Kaczyński ucina dyskusje o zmianie Konstytucji. Jest wręcz przeciwnie. Prezes PiS nie chce oddać pola prezydentowi. W Katowicach na konwencji programowej PiS na panelach dyskusyjnych – a ich ma być 100 albo i więcej – zapewne też będą dyskusje o konstytucji. Dyskusje nad konstytucją mają się w obozie PiS odbywać, ale nie ma twardej decyzji Nowogrodzkiej, aby napisać projekt nowej konstytucji i iść z nią do wyborów w 2027 roku.

W PiS jest ferment wokół konstytucji. Swój projekt pisze były szef Rządowego Centrum Legislacji Krzysztof Szczucki, który dziś jest posłem PiS. O swoich ideach konstytucji pisał też Bartłomiej Wróblewski, też poseł PiS.

Nasi rozmówcy z szeregów PiS przekonują, że Jarosław Kaczyński z rozmysłem nie mówi o żadnych konkretach ws. tego, jak mogłaby wyglądać przyszła konstytucja. Dlaczego? Bo póki mówi o trzeba nowej konstytucji, to się wszyscy na prawicy zgadzają. A jeśliby powiedział, jakiej konkretnie nowej by chciał, to wszyscy by się pożarli.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:7c4add8c-ceb4-48a9-b783-ab5c01bce164 Mon, 29 Sep 2025 08:48:00 +0200 Przyjaźń Kosiniaka-Kamysza i Hołowni się skończyła. "Miał już serdecznie dość" Władysław Kosiniak-Kamysz długo gryzł się w język, udawał miesiącami, że współpraca z Szymon Hołownią układała się dobrze — mówi Jacek Gądek w najnowszym "Stanie Wyjątkowym". Po dawnej sympatii między liderami PSL i Polski 2050 nie ma już śladu. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/przyjazn-kosiniaka-kamysza-i-holowni-sie-skonczyla-mial-juz-serdecznie-dosc/c6x49fl Władysław Kosiniak-Kamysz i Szymon Hołownia Dziękuję, że nas czytasz HtmlCode Władysław Kosiniak-Kamysz długo gryzł się w język, udawał miesiącami, że współpraca z Szymon Hołownią układała się dobrze — mówi Jacek Gądek w najnowszym "Stanie Wyjątkowym". Po dawnej sympatii między liderami PSL i Polski 2050 nie ma już śladu.

Dziękuję, że nas czytasz
Dziękuję, że nas czytasz

— Polsce 2050 udało się wkurzyć już wszystkich, nawet PSL, które przed chwilą było ich partnerem i przyjacielem — mówi Dominika Długosz.

— Od polityków z szeregów PSL, którzy mieli okazję współpracować z Hołownią, usłyszałem, że Kosiniak-Kamysz był niebywale umęczony tą współpracą — dodaje Jacek Gądek.

Na potwierdzenie tych słów prowadzący "Stan Wyjątkowy" przywołują uszczypliwą wymianę zdań między Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem a Szymonem Hołownią, do której doszło kilka dni temu w Sejmie.

— Kto chce teraz zabrać głos? Dwóch wicepremierów to cały premier. Zapraszamy najpierw wicepremiera Gawkowskiego, a potem Kosiniaka-Kamysza — powiedział Szymon Hołownia.

Podczas swojego przemówienia do słów o "dwóch wicepremierach" odniósł się lider PSL. — Pan marszałek mówił o sumowaniu się wicepremierów, to jest trochę inaczej niż z marszałkami rotacyjnymi, więc tego nie warto porównywać — odpowiedział złośliwie wicepremier Kosiniak-Kamysz.

— Hołownia próbował być zabawny w swoim stylu, Kosiniak-Kamysz odebrał to inaczej i potraktował jako okazję, żeby się odegrać — mówi Dominika Długosz.

Chemia się skończyła

Relacja Kosiniaka-Kamysza i Szymona Hołowni rozkwitła wraz z ogłoszeniem ich wspólnego projektu politycznego, czyli Trzeciej Drogi.

— Wszyscy mówili, że między nimi dwoma jest chemia i że ona działa — mówi Dominika Długosz. — Doły PSL i Polski 2050 pogryzły się ze sobą już dawno. Rok po wyborach samorządowych zorientowały się, że się nienawidzą i nie chcą mieć ze sobą nic wspólnego. A oni, Szymon i Władysław, funkcjonowali siłą rozpędu, naprawdę do pewnego momentu się dogadywali. Trochę też dlatego, że Kosiniak-Kamysz nie miał ochoty znowu startować w wyborach prezydenckich. On już to przerobił, w 2020 r. poniósł wielką porażkę, więc wygodniej było mu postawić na Hołownię. Ale cały czas była mowa o tym, że między nimi jest super.

Jacek Gądek dodaje: - Tylko że w ostatnim czasie Kosiniak-Kamysz miał już serdecznie dość. Z szeregów samego PSL-u słyszałem, że szef ich partii był już kompletnie umęczony tą współpracą, powinien być ogłoszony świętym, że to wszystko znosił, chodziło o kolejne fochy i żarty Szymona Hołowni. Teraz, jak publicznie Hołownia wbił szpilę Kosiniakowi, to głupio było się nie odwinąć. Kosiniak dostosował się poziomem żartu do samego marszałka Sejmu, ale widać, że są między nimi urazy.

Jacek Gądek relacjonuje też, co usłyszał od polityka z PSL-u, który współpracował z marszałkiem Sejmu. — Że [Hołownia] to dzieciak w polityce. Jeden z polityków powiedział mi: gdybym ja miał się zachowywać jak Hołownia, to chodziłbym do profesorów fizyki, żeby robić im wykłady z fizyki kwantowej. Hołownia to świeżak, który przychodzi i chce nas uczyć polityki. To powinno wyglądać na odwrót — streszcza rozmowę z politykiem PSL-u Jacek Gądek.

Co jeszcze w najnowszym "Stanie Wyjątkowym"?

  • Wystąpienie Karola Nawrockiego w ONZ
  • Kłótnie w rządzącej koalicji
  • Hołownia staje się coraz większym obciążeniem koalicji
  • Wrogowie Morawieckiego zwierają szyki
  • Kaczyński wrócił z diagnozowaniem alkoholizmu

Czym jest "Stan Wyjątkowy"?

"Stan wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Kamil Dziubka i Jacek Gądek dyskutują o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i "Newsweeka" zapewniają słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulis polskiej sceny politycznej, gwarantują potężną dawkę informacji.

Poniżej lista wszystkich dotychczasowych odcinków podcastu:

HtmlCode
]]>
Dominika Długosz, Jacek Gądek
urn:uuid:eb724fbd-6d72-405b-82d1-c2120b10f489 Sat, 27 Sep 2025 08:10:00 +0200 Jarosław Kaczyński ostrzega Karola Nawrockiego. Wysłał wyraźny sygnał Atak Jarosława Kaczyńskiego na Andrzeja Dudę można by uznać za zdalną odpowiedź na postulaty byłego prezydenta. W końcu chciał on wysłać prezesa na żoliborską emeryturę i wątpił, czy "ludzie prawie 80-letni powinni decydować o losach Polski". Ale tak naprawdę Kaczyński nie zajmuje się już Dudą, tylko przestrzega Karola Nawrockiego. https://www.newsweek.pl/opinie/jaroslaw-kaczynski-ostrzega-karola-nawrockiego-wyslal-wyrazny-sygnal/e4tyejr Prezes PiS Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że jesteś z nami! Atak Jarosława Kaczyńskiego na Andrzeja Dudę można by uznać za zdalną odpowiedź na postulaty byłego prezydenta. W końcu chciał on wysłać prezesa na żoliborską emeryturę i wątpił, czy "ludzie prawie 80-letni powinni decydować o losach Polski". Ale tak naprawdę Kaczyński nie zajmuje się już Dudą, tylko przestrzega Karola Nawrockiego.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Jarosław Kaczyński postanowił ostatecznie zakończyć polityczną karierę swego prezydenckiego wybranka Andrzeja Dudy. Obwinił go za to, że za swych rządów PiS nie było w stanie zbudować państwa w pełni podporządkowanego Kaczyńskiemu. "Przebudowa państwa się załamała, bo trzeba by ją było zacząć od przebudowy sądownictwa, a to się nie udało" — oświadczył Kaczyński. "Nie udało się to, dlatego że prezydent Duda podstawową ustawę prowadzącą do tej zmiany ku naszemu zaskoczeniu zawetował. To był potężny cios".

Nie bardzo wiadomo, którą ustawę nieomylny prezes miał na myśli, bo Duda w 2017 r. zawetował dwie — o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa. Obie autorstwa Zbigniewa Ziobry były po prostu obłąkane — dawały mu władzę nad prokuraturą i sądami jednocześnie.

Zresztą Duda przedstawił potem własne wersje ustaw, które w zasadniczej mierze były kopią tych Ziobry, z jednym wyjątkiem — zachowywały kompetencje prezydenta w nadzorze nad sądownictwem. W efekcie PiS i tak przejęło kontrolę nad Sądem Najwyższym i nad KRS i ma ją do dziś.

Ale Kaczyńskiemu rzecz jasna nie chodzi o meritum. Chodzi o obwinianie Dudy za klęski rządu PiS. Prezes musi mieć alibi dla swych wyborców, by tłumaczyć porażki i na nowo poderwać ich do kolejnej, tym razem już — ma się rozumieć — ostatecznej "bitwy o zwycięstwo".

Można byłoby atak Kaczyńskiego uznać za zdalną odpowiedź na postulaty Dudy, który chciał go wysłać na żoliborską emeryturę, wątpiąc tuż po końcu kadencji, czy "ludzie prawie 80-letni powinni decydować o losach Polski". Ale tak naprawdę Kaczyński nie zajmuje się już Dudą, tylko przestrzega Karola Nawrockiego.

Prezes jest patronem większości prawicowych karier po 1989 r. I jednocześnie katem własnych pupili. To on w 2005 r. wybrał na premiera Kazimierza Marcinkiewicza, by szybko pozbawić go władzy, gdy zaczął się obawiać, że Marcinkiewicz podkopie jego pozycję. W 2015 r. wylansował, a potem wykończył Beatę Szydło, gdy zamarzyła o liderowaniu prawicy. Zastąpił ją Mateuszem Morawieckim, którego też szybko zaczął osłabiać, gdy okazało się, że Morawiecki ma podobne marzenia. Były premier wciąż jest w PiS, Kaczyńskiemu nawet zdarza się wypowiadać o nim ciepło, ale to element partyjnych rozgrywek — chwali Morawieckiego po to, żeby konsolidować jego przeciwników. Gdy Morawiecki starał się o nominację prezydencką, to dostał czarną polewkę. Kaczyński podejrzewał, że kampanię wyborczą wykorzystałby do przejęcia lub rozbicia PiS.

Są też o wiele cichsze ofiary Kaczyńskiego. To on postawił krzyżyk na Antonim Macierewiczu, pozbawiając go stanowiska szefa MON i całkowicie marginalizując. Upokorzył również byłego szefa MSWiA Mariusza Kamińskiego. Już po tym, gdy Kamiński wyszedł z więzienia w aureoli ofiary Tuska, Kaczyński usunął go ze stanowiska wiceprezesa PiS. To egzekucja za to, że otwarcie sprzeciwił się decyzji prezesa o włączeniu do PiS partii Adama Bielana, zrzeszającej postaci upadłe i podejrzane, takie jak Łukasz Mejza.

Sporo racji ma Sławomir Mentzen, który na listę ofiar Kaczyńskiego wpisuje także koalicjantów PiS. "Co się stało z Lepperem? Najpierw stracił partię, wyleciał z polityki, a następnie zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Giertych stracił partię, stracił poparcie, wyleciał z polityki i zwariował. Gowin stracił partię, stracił poparcie, załamał się psychicznie, skończył w jakimś wariatkowie, nie ma go. Ziobro stracił partię, stracił poparcie, stracił zdrowie" — wylicza lider Konfederacji.

Kaczyński nie odpowiada za chorobę Ziobry. Faktem jest jednak, że wielomiesięczną nieobecność ministra wykorzystał, by przejąć jego partię. Przygotowywał się do tego, przeciągając na swoją stronę choćby Patryka Jakiego, latami Ziobrowego giermka. Jeszcze zanim Ziobro zachorował, to Kaczyński zablokował mu powrót do PiS na jego warunkach — a chciał zostać wiceprezesem partii. Dziś jest po prostu nikim.

Wszystkie te upadłe biografie polityków o gigantycznych ambicjach są przestrogą dla Karola Nawrockiego. Na razie prezydent trafnie odczytuje pragnienia prezesa — szybko wycofał się z płynnej współpracy z rządem w kwestiach bezpieczeństwa, która nie podobała się Kaczyńskiemu.

Jednak do prawdziwego testu w ich relacjach dojdzie, jeśli PiS za dwa lata odzyska władzę. Wtedy prezes zażąda pełnego podporządkowania. Właśnie dlatego dziś strzela do niegroźnego Dudy, by Nawrocki zawczasu zrozumiał, czym się kończy naiwny bunt.

,

]]>
Andrzej Stankiewicz
urn:uuid:9bd62a82-715c-46bd-a608-68ba7159be12 Wed, 24 Sep 2025 12:35:53 +0200 Nawrocki i Sikorski przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ. Może być trudno utrzymać jedność W trakcie kampanii wyborczej Karol Nawrocki wyraźnie dystansował się od polityki PiS wobec Ukrainy z lat 2015-23, dawał do zrozumienia, że nie będzie wobec Kijowa tak "naiwny" jak Andrzej Duda czy Mateusz Morawiecki, że idealistyczną politykę wschodnią kojarzoną spod znaku Lecha Kaczyńskiego zastąpi twardym "realizmem". Na tle tej kampanijnej retoryki pierwsze wystąpienie prezydenta Nawrockiego przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ można uznać za miłe zaskoczenie. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/nawrocki-i-sikorski-przed-zgromadzeniem-ogolnym-onz-moze-byc-trudno-utrzymac-jednosc/vjrwphj Prezydent RP Karol Nawrocki przemawia podczas debaty generalnej 80. Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ Dziękujemy, że z nami jesteś! Prezydent Karol Nawrocki i szef MSZ Radosław Sikorski podczas posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku W trakcie kampanii wyborczej Karol Nawrocki wyraźnie dystansował się od polityki PiS wobec Ukrainy z lat 2015-23, dawał do zrozumienia, że nie będzie wobec Kijowa tak "naiwny" jak Andrzej Duda czy Mateusz Morawiecki, że idealistyczną politykę wschodnią kojarzoną spod znaku Lecha Kaczyńskiego zastąpi twardym "realizmem". Na tle tej kampanijnej retoryki pierwsze wystąpienie prezydenta Nawrockiego przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ można uznać za miłe zaskoczenie.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Karol Nawrocki powoływał się na słynną mowę Lecha Kaczyńskiego z Tbilisi w 2008 r., przestrzegał przed rosyjskim imperializmem, upominał się o prawo narodów do podmiotowości, którego Rosja nie jest w stanie uszanować. Jednocześnie mówił tyleż Lechem Kaczyńskim, co Donaldem Trumpem, krytykował nie tylko Rosję, ale i Unię Europejską, nasycając przy tym swoje wystąpienie bliskimi ruchowi MAGA ideologicznymi obsesjami na temat migracji czy aborcji.

Nawrocki i Sikorski o Rosji jednym głosem

Niemniej trzeba docenić to, co Nawrocki mówił o Rosji i prawdziwej stawce wojny w Ukrainie. Prezydent ma bowiem rację, że "rosyjska agresja nie jest konfliktem lokalnym, to sprawdzian, czy zasady ONZ ustąpią dążeniom Rosji". Jak ma też rację w tym, że nie może być zgody, by "Rosja zastraszała społeczeństwa Europy", a sprawcy rosyjskich zbrodni wojennych powinni zostać osądzeni i ponieść konsekwencje swoich działań.

Docenić należy również to, że w Nowym Jorku prezydent i szef MSZ Radosław Sikorski mówili w sprawie Rosji jednym głosem. Konflikt między dwoma ośrodkami mającymi wpływ na kształtowanie polskiej polityki zagranicznej, który w ciągu pierwszych kilku tygodni prezydentury Nawrockiego zdołał zaznaczyć się bardzo wyraźnie, był na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ praktycznie niewidoczny. Powinno być to standardem, ale przy obecnym stopniu polaryzacji, niestety, nie zawsze jest, warto więc odnotować, że prezydent i minister spraw zagranicznych nie przenosili polskich sporów na forum ONZ.

Obaj przedstawiciele Polski wyraźnie potępili rosyjską prowokację i dali jasno do zrozumienia, że Polska nie da się zastraszyć podobnym działaniom większego sąsiada. Sikorski przestrzegał w poniedziałek Rosjan, aby nie skarżyli się, jeśli ich statek powietrzny zostanie zestrzelony, bo naruszy bez pozwolenia naszą przestrzeń powietrzną. Dzień później prezydent Nawrocki zapewniał, że Polska jest gotowa, by w odpowiedni sposób odpowiadać w przyszłości na rosyjskie prowokacje.

Co powiedziałby Nawrocki, gdyby Trump nie zmienił zdania?

Ten zdecydowany polski głos w sprawie Rosji zbiegł się ze zmianą tonu Trumpa. Amerykański przywódca pytany o to, czy europejskie państwa NATO powinny móc zestrzeliwać rosyjskie samoloty naruszające ich przestrzeń powietrzną, odpowiedział twierdząco — choć wcześniej na ten sam temat bardzo sceptycznie wypowiadał się jego sekretarz stanu Marco Rubio.

Na swoim portalu społecznościowym Truth Social Trump opublikował też wczoraj zaskakujący w wydźwięku post, w którym uznaje, że "z pomocą Unii Europejskiej" Ukraina może wygrać wojnę z Rosją, odzyskując wszystkie kontrolowane dziś przez okupanta tereny, a nawet poszerzając swoje terytorium — choć Kijów nigdy nie zgłaszał podobnych ambicji. Trump stwierdza dalej, że "prawdziwa potęga wojskowa" powinna wygrać wojnę taką jak ta w Ukrainie "w tydzień", a to, że Rosja od trzech lat "prowadzi bezcelowe walki" ze swoim mniejszym sąsiadem, "nie świadczy o niej dobrze", każe postawić pytania, czy nie jest przypadkiem "papierowym tygrysem".

To bardzo wyraźna zmiana retoryki. Do tej pory Trump mówił o Rosji jako o wielkim mocarstwie, z którym trzeba się liczyć, wielokrotnie postponował Zełenskiego za to, że wdał się z potężniejszym sąsiadem w wojnę, do której wygrania nie posiadał koniecznych narzędzi. Ciekawe, czy gdyby Trump nie zmienił tonu w sprawie Rosji, wystąpienie Nawrockiego byłoby aż tak zdecydowane jak to, które ostatecznie wygłosił — wspomniany post Trumpa pojawił się kilka godzin przed przemówieniem polskiego prezydenta.

Jakkolwiek by było, we wtorek Nawrocki brzmiał w ONZ niemal w pełni zgodnie z tym, co w ostatnich dniach mówił Trump. Amerykański prezydent wygłosił wcześniej w ONZ przemówienie, w którym zaatakował politykę klimatyczną UE, właściwie przyjmujące denialistyczną pozycję wobec zmian klimatu. Nawrocki basował więc amerykańskiemu prezydentowi: — Zgadzam się z prezydentem Trumpem, że Europa pogrążyła się w ideologicznym szale, który doprowadził do migracyjnego szaleństwa, do szaleństwa Zielonego Ładu.

Za Trumpem wezwał też do "ochrony chrześcijan" oraz "życia od poczęcia do naturalnej śmierci", podnosząc tym samym temat bliski ideologicznym obsesjom nie tylko części polskiej prawicy, ale i dużej części ruchu MAGA. We fragmencie wystąpienia skierowanym wybitnie do elektoratu PiS podniósł ponownie temat odszkodowań od Niemiec za drugą wojnę światową. Bo do tego odnosiły się słowa: — Żadne wojny nie mogą się agresorom opłacać — także pod względem ekonomicznym. Państwom należy się pełne zadośćuczynienie od tych, którzy wywołali wojny. Także za II wojnę światową.

Polska, państwo UE, a nie republikański stan

We wtorek media społecznościowe obiegły zdjęcia Nawrockiego i Sikorskiego siedzących razem w ONZ i rozmawiających w sposób wyglądający na przyjazny. I przynajmniej w kwestii Rosji obaj politycy z przeciwnych obozów grali dziś zespołowo. Jednocześnie trudno będzie utrzymać jedność, jeśli Nawrocki będzie dalej mówił na arenie międzynarodowej ruchem MAGA.

Prezydent Karol Nawrocki i szef MSZ Radosław Sikorski podczas posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku
Prezydent Karol Nawrocki i szef MSZ Radosław Sikorski podczas posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku

Nawrocki jest prezydentem Polski, kraju należącego do Unii Europejskiej, a nie gubernatorem republikańskiego stanu USA. Niestety, zachowuje się często, jakby Polska leżała gdzieś między Kentucky a Florydą.

Wszystko wskazuje na to, żePolska będzie musiała — jak cała Unia — wspólnie wzmacniać europejski filar bezpieczeństwa — bo Stany Zjednoczone Trumpa mają inne priorytety. Choć wspomniany post amerykańskiego prezydenta zawiera cieszącą polskie uszy zmianę retoryki wobec Ukrainy, wydaje się jednocześnie sugerować, że to na Europie ma teraz spocząć ciężar wspierania Ukrainy. "Będziemy dalej dostarczać NATO broń, a NATO zdecyduje, co z nią dalej zrobić" — napisał Trump.

Nadzieje na to, że Polska zbuduje sobie ponad Europą jakąś specjalną relację bezpieczeństwa z Trumpem tylko dlatego, że Nawrocki mówi językiem MAGA, mogą okazać się po prostu radykalnie przestrzelone. Powtarzanie za Trumpem ataków na Unię zachwyca podczepiony pod ruch MAGA polski prawicowy elektorat, ale realnie Polsce nie pomaga.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:bd35417a-34a0-49a9-96f2-4d69c152b589 Wed, 24 Sep 2025 09:30:00 +0200 Andrzej Duda chce być milionerem. Tajemnica jego majątku — Zawsze bardzo go bolało to, że inni zarabiają duże pieniądze, a on nie, choć jest prezydentem — mówi osoba z kręgu Andrzeja Dudy. Na razie były prezydent ma głównie długi i szybko chce się odkuć. Dlatego rzucił się w wir zarabiania pieniędzy. Choć znajomi i życzliwi politycy kręcą głowami i mówią, że rozmienia się na drobne. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/andrzej-duda-chce-byc-milionerem-tajemnica-jego-majatku/08dzg93 Były prezydent Andrzej Duda Dziękujemy, że z nami jesteś! Okładka książki "Duduś" Jacka Gądka Spotkanie autorskie Andrzeja Dudy w Stalowej Woli, 6 września 2025 r. — Zawsze bardzo go bolało to, że inni zarabiają duże pieniądze, a on nie, choć jest prezydentem — mówi osoba z kręgu Andrzeja Dudy. Na razie były prezydent ma głównie długi i szybko chce się odkuć. Dlatego rzucił się w wir zarabiania pieniędzy. Choć znajomi i życzliwi politycy kręcą głowami i mówią, że rozmienia się na drobne.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Na swojej książce "To ja" może zarobić nawet kilka milionów. — To jego interes życia — twierdzi polityk znający Andrzeja Dudę.

Były prezydent zwykł narzekać na to, że nie ma większego majątku, a skoro chce być nadal aktywny w polityce, to potrzebuje pieniędzy. Właśnie teraz je zdobywa, choć wielu w jego otoczeniu kręci nosami z niesmakiem.

Po 10 latach w pałacu prezydenckim Duda ma do spłacenia wielki kredyt na mieszkanie i nie ma dużych oszczędności. Boli go też coś innego. — Andrzej ma syndrom odstawienia — uśmiecha się człowiek znający go dobrze.

Chce wejść do grona milionerów. I nie chce schodzić ze świecznika.

Zaglądając do portfela

— Z wielkiego mieszkania do znacznie mniejszego trudno się było przeprowadzić. Z kilkuset metrów do mniej niż 150 — mówił Andrzej Duda o pierwszym miesiącu prezydenckiej emerytury. Odebrano to jako narzekanie, więc w mediach społecznościowych było sporo drwin. Były prezydent miał tyle garniturów, pamiątek i rzeczy, które trzeba było zabrać z pałacu, że musiał wynająć na to magazyn.

W pałacu — jak Duda opisywał w "To ja" — mieszkanie prezydenta zajmuje połowę drugiego piętra i jest ogromne — ma ponad 700 mkw. — Prawda jest jednak taka, że razem z Agatą zajmowaliśmy tylko trzy pokoje, łazienkę i maleńką kuchnię — pisał.

Czytasz ten tekst? Specjalnie dla ciebie przygotowaliśmy rabat na książkę Jacka Gądka "Duduś. Prezydent we mgle". Wpisz hasło: "długopis" tutaj i zyskaj 20 proc. zniżki

Okładka książki
Okładka książki "Duduś" Jacka Gądka

Ludzie znający prezydenta łapią się za głowy, bo Duda brzmiał, jakby narzekał, że teraz ma tak małe mieszkanie. Ale też przyznają, że on taki jest — lubi sobie pogadać, pomarudzić.

Z jego ostatniego oświadczenia majątkowego wiemy, że ma w Krakowie mieszkanie o powierzchni 132 m i garaż podziemny (19 m). To majątek wspólny z żoną Agatą Kornhauser-Dudą. Majątkiem osobistym jest działka o powierzchni 325 mkw. Do tego ma oszczędności (wspólne z żoną): 150 tys. zł, 400 euro i 1500 dolarów. I jeszcze polisę ubezpieczeniową (III filar emerytalny) o wartości ok. 85 tys. zł. Karta kredytowa z limitem 20 tys. zł. Ale najbardziej boli Dudę kredyt hipoteczny — do spłaty pozostało prawie pół miliona złotych. Przy takiej kwocie rata to kilka tysięcy złotych.

W całym 2024 r. jako prezydent zarobił 304 283,80 zł brutto. Na odchodne przysługiwały mu jeszcze trzy pensje — ok. 80 tys. zł.

Książka za miliony

— Ja nawet nie muszę oglądać kolejnego wywiadu ani nagrania Andrzeja na Kanale Zero. Wiem, że będzie reklamował swoją książkę. On już wszędzie to robi — śmieje się polityk dobrze znający prezydenta.

Inny rozmówca z jego kręgu: — Zbyt nachalnie promuje tę swoją książkę.

Spotkanie autorskie Andrzeja Dudy w Stalowej Woli, 6 września 2025 r.
Spotkanie autorskie Andrzeja Dudy w Stalowej Woli, 6 września 2025 r.

Faktycznie, przy okazji każdego występu w mediach Duda ogłasza, że książkę "To ja" można kupić tylko na stronie AndrzejDuda.pl.

Polityk dobrze go znający i nawet darzący go sympatią: — Duda jest skrajnym materialistą.

Wiedział, że notariusz, adwokat czy ktoś z władz spółek Skarbu Państwa zarabia więcej niż głowa państwa.

Wściekał się choćby o to, że pierwsza szefowa jego kancelarii, Małgorzata Sadurska, nawet dwóch lat nie wytrzymała w pałacu — a głównie zajmowała się donoszeniem na Nowogrodzką, byle zdobyć dzięki temu posadę w zarządzie PZU i PZU Życie.

Człowiek z otoczenia byłego prezydenta: — Duda był wściekły na Sadurską, że trochę popracowała, a potem poszła do państwowego biznesu i tam zarobiła kilkanaście milionów.

Inny: — Wściekał się też o to, że Daniel Obajtek [dziś europoseł PiS — red.] zarabiał miliony, kiedy był prezesem Orlenu. I że Mateusz Morawiecki był taki majętny po pracy w banku i obracaniu nieruchomościami.

Emerytura nie starczy

Byłemu prezydentowi przysługuje dożywotnia emerytura. To 75 proc. wynagrodzenia zasadniczego urzędującego prezydenta, czyli 13 tys. 809 zł brutto miesięcznie. Na rękę to ok. 11 tys. zł.

Ale Duda nie chce iść na emeryturę. A jeśli chce być aktywny w polityce, musi mieć na to pieniądze. 19 tys. zł, które gwarantuje mu państwo na utrzymanie biura, starczy na skromny lokal i sekretarkę. Były prezydent ma też dożywotnią ochronę i samochód od Służby Ochrony Państwa, ale to za mało, by działać z rozmachem. A Duda widzi siebie jako wielkiego polityka.

Chce uruchomić think tank, który będzie się zajmował tym, co się Dudzie udało w ciągu 10 lat: współpracą transatlantycką z USA, a także w obszarze Trójmorza. By to móc robić, potrzebuje w Warszawie zacnego lokalu — 19 tys. zł na jego wynajęcie może nie wystarczyć.

Nie spełniły się nadzieje Dudy, że końcówka prezydentury będzie bardziej efektowna, co by podbudowało jego pozycję międzynarodową. Zawiódł się na Trumpie. Prezydent USA, którego Duda ma za bliskiego sobie i ideowo, i osobiście, nie przyleciał do Polski pod koniec kadencji Dudy, choć obiecywał. Mógł być w Warszawie przy okazji szczytu NATO w Brukseli, albo odwiedzić Polskę w czasie szczytu Trójmorza w Warszawie. Nie zrobił Dudzie tego honoru.

Człowiek mający okazję współpracować z prezydentem: — Trump ma gdzieś Dudę, bo nie miał z nim już interesu do ubicia.

Teraz Duda robi własny interes — jeździ po Polsce i studiach telewizyjnych, podcastowych, by promować swoją książkę. Najważniejszy jest cel merkantylny. Chęć obrony swojego dorobku jest na drugim miejscu.

— On ma jeszcze do spłacenia pół miliona — przypomina jeden z jego znajomych.

Teraz ja

Pomysł na napisanie "To ja" ma brodę.

Opisuje kolejny rozmówca: — Krótko po wygranej w wyborach 2020 r., w szóstym roku prezydentury, Duda powiedział, że to jest już "początek końca". Wtedy zrodził się pomysł, żeby wydał książkę o swoich 10 latach w pałacu.

Na serio się za to zabrano w pałacu na przełomie 2023-2024 r.

Maciej Zdziarski, którego firma wydała "To ja", a był też ghostwriterem Dudy, mówi, że z pomysłem, by taka książka powstała, przyszedł do prezydenta ponad rok temu.

Zysk ze sprzedaży książki jest sprytnie maksymalizowany. Jedynym kanałem dystrybucji jest strona internetowa, więc Duda i Zdziarski nie dzielą się zyskiem z dystrybutorami, np. z Empikiem.

Książkę rozsyła InPost stworzony przez biznesmena Rafała Brzoskę — prywatnie Brzoska i jego żona Omenaa Mensah są dobrymi znajomymi pary prezydenckiej. Swoją drogą: Rafał Brzoska został odznaczony przez Dudę Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi w działalności na rzecz rozwoju polskiej gospodarki, a Omenaa Mensah — za działalność społeczną i charytatywną oraz za wybitne zasługi w działalności filantropijnej i charytatywnej.

Jaki finalnie udział w cenie okładkowej książki ma prezydent Duda? Zdziarski: — Informacje na ten temat dotyczą relacji między autorem a wydawcą i są chronione tajemnicą przedsiębiorstwa.

Zakładając sprzedaż ok. 100 tys. egzemplarzy i 50 zł dochodu dla autora z każdego egzemplarza, to zysk Dudy wyniósłby ok. 5 mln zł. Zdziarski nie chce się odnosić do takich kalkulacji.

Wydawca celuje w więcej niż 100 tys. W jakim nakładzie została wydrukowana książka "To ja"? Zdziarski mówi: — W niewystarczającym, bo od czasu ogłoszenia informacji o książce konieczne były już trzy dodruki, pierwszy jeszcze przed premierą. Wiele osób pisze do nas, że to świetny prezent dla rodziców, dziadków, dla przyjaciół, którzy popierali prezydenta i chcą mieć w domu pamiątkę — opowieść o jego prezydenturze.

Mają być kolejne wydania dla konkretnych klientów. — Wspólnie z NSZZ Solidarność tworzymy specjalne wydanie książki z poszerzonym wątkiem współpracy prezydenta ze związkowcami. To edycja adresowana do członków i sympatyków Solidarności, będzie dostępna od początku października — mówi Zdziarski.

Do Kanału Zero

Firma Zdziarskiego wydała książkę i współtworzy także projekt Andrzeja Dudy w Kanale Zero. — Fakt współpracy prezydenta z tak nowoczesnym i atrakcyjnym medium pokazuje, że Andrzej Duda buduje nowy styl poprezydenckiego funkcjonowania — chwali Zdziarski.

Program w kanale Krzysztofa Stanowskiego ma mieć w sumie 16 odcinków. Jednak obecność Dudy w Kanale Zero budzi mieszane uczucia nawet wśród jego sympatyków.

Polityk mający do Dudy sporo sympatii: — Nie powinien się rozmieniać na drobne. Nie powinien przyjmować każdej oferty.

Inny człowiek z jego otoczenia: — Ma dobry zmysł. Wyczuł, że Stanowski to jest perspektywiczny człowiek w mediach.

Do Kanału Zero często pielgrzymują politycy z pałacu prezydenckiego i PiS. Za to Roberta Mazurka — drugiego gwiazdora kanału — Duda długo bojkotował. Przez kilka lat był obrażony za wywiad z 2017 r., kiedy Mazurek zadał mu pytanie o "Ucho prezesa" i o wizytę w domu Jarosława Kaczyńskiego. Duda się o to potwornie wściekł. Później nawet śledził to, jak jego współpracownicy wypadają w wywiadach u Mazurka i miał pretensje, że w ogóle chodzą na te rozmowy.

Gdy jednak startował Kanał Zero, Duda wyczuł, że projekt może odnieść sukces i schował żale.

Z wizytą u "GaPola"

W Starym Sączu czy w innych miejscach, gdzie ma spotkania z czytelnikami, Duda może liczyć na wielką sympatię. Ale już na spotkaniu z Klubami "Gazety Polskiej" usłyszał szereg zarzutów i pretensji.

Na zjeździe — jak mówią niektórzy — "GaPola" Adam Borowski (ważna postać w warszawskich strukturach klubów) zaczepił go pytaniami, dlaczego nie przyjechał bronić TVP przed władzą Donalda Tuska; dlaczego zgodził się powołać na ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka i dlaczego nie obronił Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika przed zatrzymaniem w pałacu.

Doszło do awantury. — Niech pan nie kłamie! — unosił się Duda, przekrzykując się z członkami Klubów "GP".

Człowiek z otoczenia, gdy to zobaczył: — O Jezus Maria!

Niepotrzebnie się odpalił. Niepotrzebnie wybuchł. Po co wrzeszczał: "Nie kłamcie!"? — nie może się nadziwić. — Ale to była prawdziwa, a nie udawana emocja — dodaje.

Andrzej Duda nigdy nie lubił Klubów "Gazety Polskiej". Ba, nie znosił ich.

Człowiek znający prezydenta: — O Klubach "GP" Duda zawsze mówi, że to banda wariatów. Nigdy nie chciał jeździć na te ich zjazdy. Dopiero teraz zechciał, bo to dużo klientów.

Bohaterem "GP" i Tomasza Sakiewicza od lat jest nie Duda, ale Antoni Macierewicz, były szef MON, wiceprezes PiS. Jak ujawniali ludzie prezydenta w książce "Duduś. Prezydent we mgle", Duda tak naprawdę obawiał się Macierewicza i medialnego holdingu Tomasza Sakiewicza — nie chciał, żeby uznali, że to on doprowadził do dymisji Macierewicza z funkcji szefa MON. Potem dał mu Order Orła Białego, by doceniając antykomunistyczną kartę Macierewicza, łagodzić napięte stosunki z tym środowiskiem.

Wyszumieć się

Dudę dopada dziś strach, który gnębił go jeszcze jako początkującego polityka. Że jak zniknie z mediów, to zostanie zapomniany. Także dlatego mówił głośno, że jest gotów zostać premierem przyszłego rządu prawicy — w roku 2027.

Jednak ani Jarosław Kaczyński, ani Konfederacja nie mają tego w planach. Co ciekawe, Duda nie chciał być premierem, gdy Kaczyński mu to obiecywał w 2014-2015 r. — wówczas idea była taka: Duda co prawda nie wygra wyborów prezydenckich, ale tak się wypromuje, że potem będzie kandydatem PiS na premiera.

Człowiek dobrze znający Dudę: — Andrzej obsesyjnie bał się, że wypadnie z obiegu publicznego i zniknie z mediów. Walczy o zainteresowanie z aktywnymi politykami. To jak bitwa o światło kamer z Karolem Nawrockim, Jarosławem Kaczyńskim, Donaldem Tuskiem.

Polityk PiS znający się z prezydentem: — To, co teraz robi Duda, to wariactwo, ale Andrzej jest z siebie bardzo zadowolony. Ma taki pomysł na siebie, że chce chodzić do wszystkich i wszędzie promować swoją książkę.

Polityk prawicy znający się z Dudą: — Ostatecznie Andrzej może jeszcze zrobić wielkie rzeczy w przyszłości. Ale nie teraz. Teraz musi się wyszumieć.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:0c685bc5-338d-4f21-9b19-25ffad2aacc6 Tue, 23 Sep 2025 17:13:36 +0200 Jarosław Kaczyński atakuje Andrzeja Dudę. To wyraz frustracji, ale nie tylko Jarosław Kaczyński w końcu przyznał to wprost — wini Andrzeja Dudę za to, że nie udało mu się przez osiem lat uzyskać pełnej władzy i zrealizować swojej wizji Polski. Gorzkie oskarżenia prezesa PiS pod adresem byłego prezydenta to wyraz skrywanej przez lata frustracji. Ale w obwinianiu Dudy Kaczyński ma też ukryty cel. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/jaroslaw-kaczynski-atakuje-andrzeja-dude-to-wyraz-frustracji-ale-nie-tylko/zxrm0c1 Prezes PiS Jarosław Kaczyński Dziękujemy, że jesteś z nami! Jarosław Kaczyński w końcu przyznał to wprost — wini Andrzeja Dudę za to, że nie udało mu się przez osiem lat uzyskać pełnej władzy i zrealizować swojej wizji Polski. Gorzkie oskarżenia prezesa PiS pod adresem byłego prezydenta to wyraz skrywanej przez lata frustracji. Ale w obwinianiu Dudy Kaczyński ma też ukryty cel.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Dwa lata po wyborach, po których PiS-owi nie udało się utworzyć rządu, prezes Jarosław Kaczyński roztacza przed swoimi wyborcami i działaczami partii wizję. Oto jego rząd chciał przeprowadzić systemową reformę państwa. A nawet reformę "ośmiu polityk". Wszystko to zostało brutalnie i nagle zahamowane przez Andrzeja Dudę.

— Trzeba jasno powiedzieć: nie udało się, dlatego że prezydent Duda podstawową ustawę prowadzącą do tej zmiany, ku naszemu zaskoczeniu, bez żadnych konsultacji z nami, zawetował. To był potężny cios — mówił prezes Kaczyński w czasie spotkania w Łodzi.

To wybiło prezesa z rytmu i nie pozwoliło przeprowadzić innych zmian, bo "w gruncie rzeczy żadnych reform bez reformy sądownictwa przeprowadzić się nie da. Bo wszystkie mogą być przez sądy natychmiast zakwestionowane". To o tyle ciekawe, że PiS nie wprowadziło żadnej fundamentalnej reformy, którą zaskarżono by do sądu, a ten uznałby ją za niezgodną z prawem. Ale prezes w końcu wylał w czasie spotkania z działaczami całą swoją gromadzoną od 2017 r. frustrację i niechęć do byłego prezydenta. Teraz już go nie potrzebuje i może w końcu powiedzieć, co o nim myślał właściwie od samego początku prezydentury. Tajemnicą poliszynela było, że Jarosław Kaczyński nie szanował, nie cenił i nie uważał Andrzeja Dudy za godnego następcę Lecha Kaczyńskiego.

Jarosław Kaczyński pomylił się co do Andrzeja Dudy. Był niecierpliwy

A poza tym prawda jest taka, że prezes przestrzelił. Kiedy wysłał Andrzejowi Dudzie ustawy sądowe, był pewien, że prezydent podpisze je bez mrugnięcia powieką. Kaczyński sądził, że Duda jest już wystarczająco połamany i osamotniony. Wystarczyło, żeby poczekał rok, a prezydent nie dyskutowałby z geniuszem prezesa. Wbrew pozorom bowiem Andrzej Duda, wchodząc do Pałacu Prezydenckiego, był jeszcze człowiekiem przekonanym, że PiS jest formacją, która będzie działała zgodnie nie tylko z literą, ale także z duchem prawa. Wielu rozmówców z PiS opowiada, że pierwszy kubeł zimnej wody to było zaprzysiężenie sędziów dublerów wybranych przez PiS do Trybunału Konstytucyjnego. Według naszych rozmówców odbyło się to w nocy, bo Andrzej Duda po prostu nie chciał tego zrobić. Początkowo miał partii odmówić w ogóle. Potem zgodzić się, ale tylko na uroczystość bez świadków. "Odchorował to" — mówili ludzie z jego otoczenia. Twierdzili, że dla Dudy to był pierwszy i bardzo bolesny sygnał, że PiS nie jest jednak partią prawa.

Kiedy trafiły do niego ustawy sądowe, wciąż w Andrzeju Dudzie tliły się resztki ducha wydziału prawa i administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego. Naprawdę miał uważać, że to, co proponuje PiS, jest niezgodne z Konstytucją i idzie przynajmniej trzy kroki za daleko. Nie chodziło wyłącznie o politykę, ale o głębokie przekonania i rozumienie prawa. Ale polityka też była na agendzie. Jarosław Kaczyński przegapił wtedy albo nie docenił, czyich rad słucha Duda. Bo, choć formalnie Marcin Mastalerek znalazł się wtedy poza PiS, a Andrzej Duda jeszcze nie odważył się dać mu oficjalnie miejsca w Pałacu, to wciąż był on nieformalnym doradcą prezydenta. I właśnie on miał doradzić prezydentowi weto z powodów politycznych.

Chodziło także o to, żeby dzięki zablokowaniu planów PiS głowa państwa zyskała podmiotowość polityczną. Żeby prezydent tupnął i zmusił partię do szacunku. Nie udało się. Ludzie PiS — za przyzwoleniem prezesa — zalali prezydenta SMS-ami, z których najłagodniejsze brzmiały "kim ty w ogóle jesteś?". Andrzej Duda załamał się po raz kolejny. Prawdopodobnie, gdyby prezes poczekał jeszcze rok do 2018 i złamał prezydenta jeszcze kilka razy, to Andrzej Duda w końcu podpisałby mu także reformę sądownictwa. Po prostu prezes był niecierpliwy i uznał, że "Duda jest gotowy". Nie był.

Niechęć Jarosława Kaczyńskiego do Andrzeja Dudy ma kilka źródeł

Niechęć prezesa wzmogła się także dlatego — a prezes jest bardzo czuły na tym punkcie — że kiedy przyjechał na spotkanie z Andrzejem Dudą w tej sprawie, to ten kazał mu czekać. Czekać na człowieka, którego prezes osobiście wyniósł na prezydencki fotel? Na to Kaczyński zdecydowanie nie był gotowy. Efekt? Panowie nie rozmawiali ze sobą przez całą drugą kadencję Andrzeja Dudy.

Teraz prezes w końcu może powiedzieć, co czuł i co myślał o prezydencie przez niemal dwie kadencje. Zwłaszcza że ma nowego idola. Jarosław Kaczyński widzi ambicję Karola Nawrockiego i doskonale wie, że tak duża ambicja polityczna polityka młodszego o trzy dekady może być dla niego groźna, ale na razie zamierza ją wykorzystywać. Oczywiście trzymając przy tym rękę na pulsie politycznych zdarzeń.

Duda była za miękki, za kulturalny, miał za dużo skrupułów. Siła Karola Nawrockiego prezesowi bardzo imponuje. Trochę na zasadzie fascynacji chuchrowatego intelektualisty patrzącego z podziwem na klasowego osiłka. Prezesowi nie przeszkadza nawet mało elegancki nawyk prezydenta, żeby co kilka minut sięgać po snusa.

Nie są to jednak jedyne powody, dla których prezes teraz mówi otwarcie, co myślał przez dekadę. Jarosław Kaczyński buduje kolejną narrację, w której to PiS wcale nie miało przez osiem lat pełnej swobody działania, nie miało swojego rządu, prezydenta, prezesa TK, Sądu Najwyższego i TVP. Prezes lubi opowiadać historię na nowo. Czasem z bohaterów nijakich robi narodowych, jak w przypadku Jana Olszewskiego (mówimy tu wyłącznie o polityce na początku lat 90., a nie zasługach dla demokratycznej opozycji przed 1989 r.), a czasem z tych, którzy byli jego sojusznikami — zdrajców i wrogów. Wszystko po to, żeby wyborcy PiS zawsze słyszeli tę samą opowieść o PiS — że partii kłody pod nogi rzucają nie tylko jej konkurenci. To nie tylko złe zewnętrzne siły, ale też podstępni wrogowie wewnętrzni nie pozwalają Jarosławowi Kaczyńskiemu przeprowadzić zaplanowanych reform.

]]>
Dominika Długosz
urn:uuid:a8b0a92b-84ac-401a-8309-3046dd44bc02 Mon, 22 Sep 2025 17:15:00 +0200 Aneksu do raportu z likwidacji WSI nikt nie chciał ujawnić. Nawrocki ma to zrobić Karol Nawrocki ma ujawnić ściśle tajny aneks do raportu z likwidacji WSI – informowaliśmy w "Newsweeku" na początku września. Teraz szef BBN Sławomir Cenckiewicz potwierdził, że trwają już prace przygotowawcze przed ujawnieniem tego dokumentu. Jego zawartość to jedna z największych tajemnic III RP. Trzech poprzednich prezydentów wolało go trzymać w sejfie. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/aneksu-do-raportu-z-likwidacji-wsi-nikt-nie-chcial-ujawnic-nawrocki-ma-to-zrobic/v4zps5p Prezydent Karol Nawrocki i szef BBN Sławomir Cenckiewicz Dziękujemy, że z nami jesteś! Karol Nawrocki ma ujawnić ściśle tajny aneks do raportu z likwidacji WSI – informowaliśmy w "Newsweeku" na początku września. Teraz szef BBN Sławomir Cenckiewicz potwierdził, że trwają już prace przygotowawcze przed ujawnieniem tego dokumentu. Jego zawartość to jedna z największych tajemnic III RP. Trzech poprzednich prezydentów wolało go trzymać w sejfie.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

– Prezydent jest za tym, żebyśmy przygotowali ten dokument, uwzględniając wyrok Trybunału Konstytucyjnego (...) i ten proces został rozpoczęty – mówił Sławomir Cenckiewicz w Radiu Zet. W BBN już trwają prace przygotowawcze, choć jak zastrzegł szef biura, ostateczna decyzja o odtajnieniu należy do prezydenta. Cenckiewicz ma nadzieję, że publikacja nastąpi w ciągu pół roku.

– Czekamy jeszcze na różne opinie prawnicze, dotyczące tego, w jakiej skali powinniśmy anonimizować ten dokument. Jak, innymi słowy, implementować wyrok Trybunału Konstytucyjnego, bo on w wielu aspektach wydaje się też niejasny. [...]. Ale proces jest uruchomiony – oświadczył.

Cenckiewicz wskazał dwa argumenty za ujawnieniem aneksu. Po pierwsze, zebrane w nim dane, z racji na upływ czasu, mają "nie mieć charakteru wrażliwego". Drugim powodem jest to, że "polska prawica uczyniła Świętego Graala, z tego aneksu". – Trzeba to w końcu zakończyć. Nie robić wokół tego jakiejś wielkiej pompy, nie dyskutować o tym w takich kategoriach, że jak aneks ujrzy światło dzienne, to my zrozumiemy wszystkie procesy transformacyjne Polski po roku 1989 – stwierdził Cenckiewicz.

Przypominamy tekst, w którym ujawniliśmy, że trwają przygotowania do publikacji, jakie motywacje za tym stoją i z jakich powodów aneks wzbudza tak wielkie emocje.

Rzeczywiście, nie ma w polskiej polityce dokumentu, który by obrósł większą legendą niż tych 886 stron. Powstał w 2007 r. Jego autorem jest przede wszystkim Antoni Macierewicz. Aneks teoretycznie miał być jedynie dodatkiem do samego raportu – choć dwa razy obszerniejszym – lecz przerósł go nie tylko objętością, ale i tajemniczością.

Polityk prawicy, któremu akurat bardzo zależy na jego ujawnieniu: – Są dwie wersje tego, dlaczego poprzedni prezydenci nie ujawnili aneksu. Pierwsza jest taka, że ten materiał jest przerażający i groźny. A druga – że jest ośmieszający.

Chór byłych prezydentów

Prezydenci, którzy go czytali, mówili "nie" jego ujawnieniu.

Lech Kaczyński po lekturze twierdził, że "Antoni Macierewicz czasami formułuje tezy zbyt daleko idące w stosunku do faktów, którymi dysponuje". Uznał aneks za publicystykę, a więc za rzecz ośmieszającą dla państwa.

Bronisław Komorowski – uznając aneks za rzecz i śmieszną, i groźną – mówi "Newsweekowi" tak: – Bzdury i kłamstwa można ujawniać, bo one są kompromitujące dla autorów, ale jeżeli aneks zawiera też informacje przydatne dla służb obcych państw, to już zupełnie inna sprawa. O ile pamiętam, to były w nim elementy ujawniania danych o aktywach polskiego wywiadu.

Andrzej Duda nie chciał zdradzać powodów, ale trzymał się opinii Lecha Kaczyńskiego: – Bo miałem ku temu powody. Z fotela prezydenta wiele spraw wygląda trochę inaczej. Uważałem, że nie powinien być odtajniony.

Kto nie ujawnia, ten zdrajca?

Co ciekawe, na początku prezydentury Andrzeja Dudy, już w 2015 r., sam Macierewicz mówił publicznie, że Duda na pewno ujawni aneks. W rzeczywistości nie znał zamiarów prezydenta – wywierał jedynie presję na głowę państwa. Macierewicz wręcz oskarżał Dudę o zdradę, ale ten nie pękł – wsparł go Jarosław Kaczyński, który stwierdził, że nie ma potrzeby, by ujawniać aneks. Jednak prezes PiS, będąc premierem, nawet nie przeczytał dokładnie tego dokumentu i opierał się głównie na opinii brata.

Były minister w kancelarii Andrzeja Dudy, który rozmawiał z prezesem PiS o aneksie: – Jarosław Kaczyński nigdy nie definiował aneksu jako broni atomowej do zrzucenia na system III RP.

W aneksie, o czym świadczą przecieki z materiałów wykorzystywanych do jego stworzenia i wypowiedzi samego Macierewicza, ma być mowa o Bronisławie Komorowskim (on jest jednym z głównych oskarżonych w tym dokumencie), o nielegalnym handlu bronią, o roli WSI przy tworzeniu mediów w Polsce i o genezie struktur mafijnych w Polsce. Wojciech Sumliński (prawicowy autor m.in. książki "Niebezpieczne związki Bronisława Komorowskiego") twierdzi, że opublikował aneks w swojej książce, ale z jego wiarygodnością jest taki kłopot, że ma on na koncie takie plagiaty, jak przekopiowanie do książki o Komorowskim fragmentów z Paulo Coelho.

Siła rażenia

Tymczasem aneks kurzy się w prezydenckim sejfie od 2007 r. Rzekomo miałby on wysadzić w powietrze scenę polityczną, ale może się okazać kapiszonem, który po 18 latach od jego napisania i – co prawdopodobne – wymazaniu nazwisk, zainteresuje tylko najtwardszy elektorat PiS i historyków.

Prof. Antoni Dudek, historyk i politolog z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego: – Sam jestem za ujawnieniem tego aneksu. Właściwie czemu nie? Może tylko należałoby zanonimizować dane osobowe. Nie protestowałbym przeciwko takiej publikacji. Nawet jeżeli zobaczymy, że część fortun w Polsce powstała dzięki powiązaniom z WSI, to co z tego w praktyce wyniknie dla polityki? Niewiele. To będzie materiał głównie dla historyków.

Jak dodaje, najpewniej są w nim spekulacje dotyczące różnych zamożnych Polaków i ich powiązań ze światem polityki. – O Janie Kulczyku, Zygmuncie Solorzu, Janie Wejchercie. Najciekawszą rzeczą byłaby lista pożyczkobiorców FOZZ, bo FOZZ dawał pożyczki prywatnym przedsiębiorcom. Autorzy aneksu sugerowali, że wśród nich są twórcy polskich telewizji prywatnych – dodaje prof. Dudek.

Afera FOZZ była jednym z największych skandali III RP – nazywana jest wręcz "matką wszystkich afer". Państwo stracić miało na niej ponad 300 mln zł.

Tajny aneks ma większą siłę rażenia, niż gdyby był już jawny. W 2015 r. Komorowski był nim okładany w czasie kampanii wyborczej i oskarżany o związki z WSI, co mobilizowało twardy elektorat PiS, by głosował na Andrzeja Dudę.

Odporny na wdzięki oficerów WSI

– Teraz o tym, jak odtajnić aneks, Karol Nawrocki rozmawia przede wszystkim z szefem BBN Sławomirem Cenckiewiczem – mówią nam ludzie z kręgu pałacu prezydenckiego. Jest on zresztą współautorem i samego raportu, i aneksu. Był przewodniczącym komisji likwidacyjnej WSI, więc zna te dokumenty na wylot.

Historia samego aneksu jest zadziwiająca.

PiS i PO w 2005 r. wspólnie głosowały za zlikwidowaniem WSI. Jedynym posłem Platformy głosującym przeciw był wtedy Bronisław Komorowski. Prezydent Lech Kaczyński zadanie zlikwidowania WSI powierzył Antoniemu Macierewiczowi, bo – jak tłumaczył – jest on "odporny na wdzięki przeuroczych oficerów WSI". Macierewicz sporządził raport, a prezydent go ujawnił.

Raport z likwidacji WSI był jednak zawodem dla obozu PiS – nie dość, że nie był wielce sensacyjny, to wymieniani w nim ludzie pozywali MON. Nieżyjący już prezydent osobiście przepraszał historyka Andrzeja Grajewskiego za umieszczenie go w raporcie.

Dopiero aneks do raportu miał być bombą. Aneksów miało być zresztą kilka – o walce WSI z Kościołem, o sterowaniu mediami, ale Macierewicz zdążył dostarczyć prezydentowi tylko jeden. I to rzutem na taśmę. W 2007 r. tuż przed tym, gdy Platforma Obywatelska przejęła rządy, Macierewicz przesłał aneks prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i jego bratu, wtedy premierowi. A także wicepremierom Zycie Gilowskiej i Przemysławowi Gosiewskiemu. Macierewicz został posłem PiS i musiał odejść z komisji weryfikacyjnej WSI. Zastąpił go – decyzją Lecha Kaczyńskiego – były premier Jan Olszewski. Dzień przed zaprzysiężeniem Donalda Tuska na premiera kopie aneksu, które mieli politycy PiS, zostały odesłane do prezydenckiego BBN. Nowy rząd nie miał więc dostępu do tego dokumentu.

Został jeden egzemplarz

Lech Kaczyński, mając za sobą lekcję głównego raportu, nie dowierzał Macierewiczowi i dlatego prosił, by mu dostarczyć niektóre dokumenty w oryginale.

Na dwa lata przed śmiercią Jana Olszewskiego, byłego premiera i byłego szefa komisji likwidującej WSI, rozmawiałem z nim o tym aneksie. Wspominał, że osobiście pilnował, aby wszystkie kopie aneksu komisyjnie zniszczyć – oprócz jednej, która była w prezydenckim sejfie. Olszewski podkreślał: jedyny egzemplarz jest u prezydenta. Ten egzemplarz jest nazywany Świętym Graalem Antoniego Macierewicza.

Macierewicz musiał potraktować jako potwarz to, że aneks w końcu trafił w ręce Bronisława Komorowskiego. Po katastrofie smoleńskiej ówczesny marszałek Sejmu przejął obowiązki głowy państwa. Komorowski był pierwszym politykiem PO, który mógł przeczytać aneks. Ale i on nie zdecydował się go ujawnić.

Komorowski mówi dziś: – Ten aneks to dzieło Antoniego Macierewicza i paru innych radykałów z kręgu PiS. Za niewiarygodny uznał go Lech Kaczyński – dał temu publicznie wyraz. Podobne stanowisko zajął Andrzej Duda. Jeśli Karol Nawrocki uzna, że dla niego decyzje poprzedników nie są żadną wskazówką, to go ujawni.

Zamazać i ujawnić

Ale Karol Nawrocki nie trzyma się linii Lecha Kaczyńskiego ani linii Andrzeja Dudy. Obecny prezydent jest twardszy w poglądach i idzie jak taran, a nie dzieli włos na czworo jak Duda.

Sam Nawrocki nie jest specjalistą od służb specjalnych, a w szczególności od WSI. Zdaje się na swoich współpracowników. A numerem jeden w tej sprawie jest Sławomir Cenckiewicz. Numerem dwa – gen. Andrzej Kowalski, który współpracował z likwidatorami WSI.

Cenckiewicz jest prywatnie przyjacielem Nawrockiego. Prezydent mu ufa. Z wypowiedzi archiwalnych, jak i z sygnałów nieoficjalnie dobiegających z pałacu, wynika, że rekomendacja dla Nawrockiego będzie taka: dane osobowe zamazać, aneks odtajnić. Dokument ten ma już 18 lat, a dotyczy tego, co się działo w latach 90. i na początku XXI w. Jest to więc – co podkreślają nasi rozmówcy i bliscy Dudzie, i ci z kręgu obecnego prezydenta – dokument historyczny.

Na pewno Cenckiewicz chce ujawnienia aneksu. W TV Republika, wówczas niszowej, przekonywał niegdyś: – Aneks nie może się stać czymś na wzór Świętego Graala, którego szukamy, ale nie możemy znaleźć. Jest kwestią otwartą, czy ten dokument powinien być opublikowany w "Monitorze Polskim" tak jak raport przygotowany przez Antoniego Macierewicza. Zgadzam się z opinią prof. Andrzeja Zybertowicza, który podkreśla, że aneks ma pewną wartość historyczną, dlatego nad trybem jego ujawnienia należy się zastanowić.

Kłopotem jest to, że Lech Kaczyński pogrzebał wiarygodność aneksu. Cenckiewicz omijał to tak: – Czy jeśli Lech Kaczyński coś powiedział, to musimy uznać, że to jest prawda objawiona?

Prof. Andrzej Zybertowicz, współpracownik Andrzeja Dudy, już w 2018 r. przekonywał, że "decyzja podjęta w jednej sytuacji nie musi być na wieczne czasy". Czyli decyzję Lecha Kaczyńskiego można i należy zmienić. Zybertowicz nadal jest doradcą w prezydenckim BBN – był nim za Dudy, jest i za Nawrockiego.

Paweł Szefernaker, szef gabinetu prezydenta, był pytany o aneks w Kanale Zero. Bardziej wymijająco nie mógł odpowiedzieć: – Wiemy, dlaczego ten aneks przez lata nie był publikowany. Ze względu na to, że są tam informacje osobowe, są kwestie związane z bezpieczeństwem państwa.

Ale brzmiał tak, jakby to były historyczne powody.

Chodzi jednak nie tylko o kwestię informacji wrażliwych, ale przede wszystkim o prawo. W 2008 r. Trybunał Konstytucyjny utrudnił publikację aneksu. Uznał, że choć sam raport Lech Kaczyński opublikował legalnie, to jednak TK uznał za niekonstytucyjne pozbawienie osób z raportu – przed publikacją – prawa do wysłuchania przez komisję weryfikacyjną WSI, dostępu do akt sprawy oraz odwołania do sądu od decyzji o umieszczeniu ich w raporcie. Prawa jednak nie zmieniono – w tej sytuacji można próbować opublikować aneks z zamazanymi danymi osobowymi.

Rafał Leśkiewicz, rzecznik prezydenta, zapowiadał w połowie sierpnia, że Karol Nawrocki "decyzję dotyczącą tego, czy odtajni aneks, czy nie, podejmie w najbliższym czasie". W pałacu sprawa nie jest uznawana za bardzo pilną, ale jednak za konieczną do załatwienia.

Jak "Zetka" w IPN

Legendą, choć mniejszą, otoczony był też zbiór zastrzeżony IPN. Jego idea była taka: akta odziedziczone po służbach PRL, które powinny pozostać tajne ze względu na bezpieczeństwo państwa, trafiają do "Zetki" (tak nazywano zbiór zastrzeżony). Kłopot polega na tym, że prezes IPN prof. Leon Kieres umieścił w nim multum akt.

Legenda "Zetki" rosła, aż za rządów PiS ten zbiór zlikwidowano. – Wiarę w to, że w aneksie są supertajne informacje, mogę porównać do wiary, że równie supertajna wiedza była w zbiorze zastrzeżonym IPN. Gdy ujawniono "Zetkę", było wielkie rozczarowanie. Nie było wielkich sensacji, choć były informacje o agenturalności Kazimierza Kujdy [przez dekady niezatapialnego, jednego z najważniejszych żołnierzy Jarosława Kaczyńskiego, byłego prezesa spółki Srebrna – red.] czy aktora Jerzego Zelnika – mówi prof. Dudek.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:26ce58f2-f245-4e2b-8683-e4017fa113be Mon, 22 Sep 2025 07:43:10 +0200 Nawrocki jest groźniejszy od Dudy. Więc dlaczego elity milczą? [OPINIA] Nie było to spotkanie Grupy Bilderberg ani przyjęcie imieninowe George’a Sorosa, lecz towarzystwo zebrało się cokolwiek doborowe, być może, gdyby przeprowadzić sondę, uczestnicy nazwaliby się "inteligentami", choć pewności nie ma, bo dla większości społeczeństwa to słowo leży dziś bliżej obelgi niż nazwy pewnego środowiska. https://www.newsweek.pl/opinie/nawrocki-jest-grozniejszy-od-dudy-wiec-dlaczego-elity-milcza-opinia/k8r2bv0 Prezydent Karol Nawrocki Dziękujemy, że jesteś z nami! Nie było to spotkanie Grupy Bilderberg ani przyjęcie imieninowe George’a Sorosa, lecz towarzystwo zebrało się cokolwiek doborowe, być może, gdyby przeprowadzić sondę, uczestnicy nazwaliby się "inteligentami", choć pewności nie ma, bo dla większości społeczeństwa to słowo leży dziś bliżej obelgi niż nazwy pewnego środowiska.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Tak czy inaczej, ludzie, którzy więcej książek przeczytali, niż napisali (choć napisali wiele), spotkali się niedawno w jednym miejscu i czasie. Nie był to incydent, okoliczność ma charakter cykliczny, więc można porównać, w jakim stanie ducha przybyli, co uznają za ważne, co ich martwi. Przez blisko dekadę byli rozczarowani, ale kipieli od energii, z pasją rozprawiali o PiS, o demokracji, o prawach człowieka.

Tym razem w powietrzu unosiła się apatia. Przybici porażką Rafała Trzaskowskiego i rozczarowani bezwładem rządu opuścili ręce, unikali tematów najważniejszych. Jakby zrezygnowali i nie spodziewali się już niczego dobrego, czekali już tylko na domknięcie układu jesienią 2027 r.

To nie jest obserwacja dotycząca tylko tego grona. Dekadę temu, po przejęciu władzy przez Jarosława Kaczyńskiego, ludzie filmu, literatury i sztuki bili na alarm. Czasami niezgrabnie, czasami agresywnie, czasami histerycznie — ale co do zasady wypełniali rolę gęsi kapitolińskich z tej wyeksploatowanej już publicystycznie legendy.

Dziś albo mówią ciszej, albo milczą, choć sytuacja jest zdecydowanie gorsza niż wtedy. Karol Nawrocki jest groźniejszy od Andrzeja Dudy, Jarosław Kaczyński z 2025 r. bardziej bezwzględny niż ten z 2015 r.

Lata temu "Nature" opublikowało badanie pokazujące, jak nierówności przekładają się na usługi publiczne. Skracając: im bardziej najbogatsi korzystają z prywatnej edukacji i ochrony zdrowia, tym mniej interesuje ich to, co dzieje się w szkołach powszechnych i publicznych szpitalach. Nie naciskają zatem na rządzących, edukacja ani zdrowie nie są tematami w wyborach. Efekt jest taki, że tracą wszyscy, bo zaniedbane usługi publiczne stają się jeszcze gorsze.

Teraz sytuacja pod pewnymi względami jest podobna. Milczenie elit oznacza mniejszy nacisk na klasę polityczną, jeszcze większe obniżenie standardów, oddanie przestrzeni politycznej radykałom, ludziom bez zasad i klasy.

Emigracja wewnętrzna jest całkowicie zrozumiała. Przecież przed chwilą ponad 10,5 mln ludzi uznało, że biorący udział w ustawkach kibol jest najlepszym kandydatem na prezydenta. To nokdaun, po którym naprawdę trudno się podnieść. Zwłaszcza że strach się podnosić. Za zachodnią granicą policja zatrzymuje niejakiego Wielkiego Bu w związku z zarzutami udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, handlem narkotykami i kradzieżami aut, a publiczność doskonale go kojarzy, bo to przecież kumpel prezydenta.

Być może to chwilowa zapaść, być może potrzeba czasu, by się przyzwyczaić do nowego lokatora pałacu prezydenckiego. Ale może być też tak, że nie ma niczego, na czym można oprzeć nadzieję. Rząd doczekał się rzecznika prasowego (i Adam Szłapka wydaje się wykonywać dobrą robotę), 100 konkretów właśnie zostało zamienionych na 58 priorytetów (jak ujawnił Business Insider), Adama Bodnara zastąpił Waldemar Żurek (bo tyle przeciętny obserwator zapamiętał z przeprowadzanej wiele miesięcy rekonstrukcji), a ogólny obraz pozostał taki sam. PiS ma lepszy słuch społeczny, wie, jak trafić do publiczności, i zmierza po zwycięstwo w wyborach. Koalicja 15 października zajmuje się głównie sobą (lada chwila czeka nas fascynujący spektakl wymiany marszałka Hołowni na marszałka Czarzastego), nie potrafi przejąć inicjatywy, pokazać sprawczości ani pochwalić się sukcesem. W wakacje zdołała nawet roztrwonić takie dobro, jakim były miliardy z Krajowego Planu Odbudowy.

Być może to zły kierunek, zaangażowanie ludzi kultury niczego nie zmieni. Z badań wynika przecież, że polską scenę polityczną organizuje podział między ludem a elitami. Lud nie ma zaufania do elit, elity nie potrafią rozmawiać z ludem. Może to największe wyzwanie (i zarazem ostatnia szansa) liberalnych demokratów na najbliższe dwa lata: nauczyć się mówić nie tylko do swoich, spróbować zrozumieć także tych, z którymi się nie zgadzamy. Czasu jest mało, szanse niewielkie, ale lepiej spróbować, niż później żałować, że się nie spróbowało. Na rezygnację zawsze jest czas, milczenie nie jest żadnym rozwiązaniem.

]]>
Michał Szadkowski
urn:uuid:5c2687a9-1f3c-4419-a5de-6564dfb013a0 Tue, 16 Sep 2025 12:00:00 +0200 "Konfederacja zatruła w Polsce konserwatystów i demokratów, czyniąc ich zakładnikami" — Wraz z objęciem funkcji prezydenta RP przez Karola Nawrockiego rośnie zagrożenie, że Polska zacznie powoli dryfować w stronę Słowacji i Węgier. Już dziś staje się oczywiste, że rząd w Kijowie, tworząc swą europejską strategię, omija Polskę — mówi ukraiński historyk ze Lwowa Wasyl Rasewycz. https://www.newsweek.pl/swiat/konfederacja-zatrula-w-polsce-konserwatystow-i-demokratow-czyniac-ich-zakladnikami/1b9cnnm Prezydent Karol Nawrocki Dziękujemy, że z nami jesteś! — Wraz z objęciem funkcji prezydenta RP przez Karola Nawrockiego rośnie zagrożenie, że Polska zacznie powoli dryfować w stronę Słowacji i Węgier. Już dziś staje się oczywiste, że rząd w Kijowie, tworząc swą europejską strategię, omija Polskę — mówi ukraiński historyk ze Lwowa Wasyl Rasewycz.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Newsweek: Wiele wskazuje na to, że Polska będzie prowadzić teraz podwójną politykę wobec Ukrainy, rząd przychylną Kijowowi, zaś prezydent Karol Nawrocki nieprzychylną, pełną historycznych uprzedzeń. Dostrzega Pan w tym niebezpieczeństwo?

Wasyl Rasewycz: — Nie sądzę, aby Ukraińców zaskoczył kolejny zwrot w tej kwestii. Szczególnie po ostatnim roku prezydentury Andrzeja Dudy i po dwóch kampaniach wyborczych, parlamentarnej i prezydenckiej, w czasie których politycy cynicznie grali kartą antyukraińską.

W kampanii wyborczej Karol Nawrocki po prostu wyraźnie artykułował poglądy swojego prawicowo-konserwatywnego środowiska, zaś teraz realizuje obietnice, które sam złożył. Problem nie polega na tym, że to może osłabić pozycję Ukrainy w Europie. Mamy się czym zajmować, my walczymy o swoje istnienie. I dlatego szukamy wiarygodnych sojuszników. Takim wiarygodnym sojusznikiem jest dla nas Unia Europejska. Od tego, jak bardzo spójne i konsekwentne będzie jej stanowisko w sprawie pomocy dla Ukrainy, zależą relacje na linii Zełenski-Trump. Zjednoczona Europa stała się czymś w rodzaju gwaranta, że nie dojdzie do dealu między Trumpem a Putinem kosztem Ukrainy.

Niestety, jak wiadomo, nie wszystkie państwa członkowskie zgadzają się w kwestii wsparcia Ukrainy. Weźmy choćby jawnie prorosyjskie stanowisko Słowacji i Węgier. Wraz z objęciem funkcji prezydenta RP przez Karola Nawrockiego, rośnie zagrożenie, że Polska zacznie powoli dryfować w stronę obozu Słowacji i Węgier. To oczywiście byłoby dla nas wielkim problemem. Jeśliby doszło do takiego dryfu, Polska nie będzie postrzegana w Kijowie jako gracz jej przychylny. Już dziś staje się oczywiste, że rząd w Kijowie, tworząc swą europejską strategię, omija Polskę.

Kwestia, czy władze w Kijowie będą lepiej dogadywały się z premierem Tuskiem niż z prezydentem Nawrockim, jest otwarta. W ciągu ostatnich dwóch lat zmieniła się bowiem polityka rządu i szerzej państwa polskiego wobec Ukraińców. W społeczeństwie ożył archaiczny resentyment i nawet obóz demokratyczny został zmuszony do przejęcia prawicowej retoryki. Mam na myśli np. koncepcję Rafała Trzaskowskiego o Ukrainie jako "państwie buforowym" albo jego propozycję ograniczenia 800 plus. Uważam, że Konfederacja zdołała zatruć swoimi ideami zarówno konserwatystów, jak i demokratów, czyniąc ich zakładnikami. Polityczny "dualizm" polskiego społeczeństwa prowadzi do fatalnego rozłamu w kwestii Ukrainy. Próby prowadzenia diametralnie różnych polityk zagranicznych przez prezydenta i premiera doprowadzą do zmniejszenia roli Polski w UE i jej marginalizacji.

Jak ocenia pan pierwszy miesiąc prezydentury Nawrockiego? Myślę oczywiście o relacjach polsko-ukraińskich? Nowy prezydent nie uznaje kwestii ukraińskiej za priorytet. Nie wiadomo, nawet kiedy pojedzie do Kijowa.

— Nawrocki był głównym beneficjentem kampanii antyukraińskiej przed wyborami prezydenckimi. Byłoby więc dziwne, gdyby teraz zaczął sam sobie szkodzić. A ponieważ antyukraińskie postulaty konfederatów stały się motywem przewodnim niemal wszystkich sił konserwatywnych i populistycznych, prezydent jest niejako zmuszony podążać dalej w tym kierunku.

Co ciekawe, podejście konfederatów do Ukrainy stało się w Polsce wzorem pragmatyzmu i asertywności. Powiem więcej, ujęło młodych Polaków, zmęczonych monotonią przeciągania liny w polityce między PiS a Platformą. Uważam, że to niezwykle negatywna tendencja, bo pod pozorem pragmatyzmu ludziom "sprzedaje się" eurosceptycyzm, ksenofobię i sprowadzanie relacji z Ukrainą do sfery komercyjnej. A to przekłada się na brak solidarności w wojnie przeciwko rosyjskiemu agresorowi. W Polsce zapanowało myślenie, "po co mamy wydawać pieniądze na Ukrainę, skoro Ukraińcy, żeby przeżyć i tak się będą bronić, a przy okazji powstrzymają Rosję przed atakiem na Polskę". Wychodząc z takiego założenia, prezydent Nawrocki nie musi szukać przyjaznego otwarcia w relacjach z Ukrainą. Potrzebuje raczej poparcia amerykańskiego prezydenta USA, aby umocnić się w kraju, a nawet zasłużyć na szczególną rolę "żołnierza Trumpa" w UE.

Pierwszy miesiąc prezydentury Nawrockiego poświęcony był wewnętrznej walce w kraju, czego przykładem jest konfrontacja Kancelarii Prezydenta z rządem. Postrzegam to jako rywalizację między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim przy wirtuozerskim "pośrednictwie" medialnym Mentzena. Jak można było się spodziewać, Karol Nawrocki zaoferował swoje usługi Donaldowi Trumpowi, aby promować jego idee w Europie. Prezydent i jego środowisko chcieliby przekształcić Polskę w przyczółek "trumpizmu" w UE. Niewykluczone, że mu się to uda, choć polskie społeczeństwo jest podzielone w swoich sympatiach politycznych równo na pół.

Obawiam się, że prezydent gra antyukraińską kartą z powodów pragmatycznych, a nie ideologicznych. Wykorzystuje antyukraińskie nastroje części polskiego elektoratu do celów politycznych, co uważam za niezwykle niebezpieczne.

— Czymś szalenie niebezpiecznym jest to, że dotąd kartą tą grały tylko siły ekstremalne, a teraz robią to elity polityczne. Nie należy jednak oczekiwać pogorszenia relacji ukraińsko-polskich, ponieważ te są już i tak już zepsute. Co gorsze, nie widać na horyzoncie polityków, którzy chcieliby je naprawić. Wszystko to sprawia, że Ukraińcy, którzy znaleźli się w Polsce po inwazji, czują się coraz bardziej zagrożeni. Chodzi mi nie tylko o zniesienie pewnych programów rządowych czy ograniczenie 800 plus, ale o antyukraińską histerię, która może doprowadzić do masowych incydentów. Antyukraińska polityka może przynieść państwu polskiemu wiele kłopotów. Przecież wiadomo, że masowy odpływ Ukraińców z kraju wpłynąłby negatywnie na kondycję polskiej gospodarki.

Prezydent Litwy Gitanas Nauseda uważa, że Ukraina powinna wejść do UE najpóźniej w 2030 r., ale Nawrocki po niedawnym spotkaniu z nim stwierdził, że ma w tej w kwestii "odmienną wizję". Nie obawia się pan, że prezydent RP stanie się teraz drugim hamulcowym w UE po Orbánie?

— W tym, co Nawrocki powiedział w Wilnie, nie było nic nowego. On jest od dawna przeciwnikiem wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej. Już w sierpniu oświadczył, że akcesji nie będzie do "czasu rozwiązania naszych spraw". Oczywiste jest, że prezydent historyk, mówiąc to, ma na myśli rozbieżności między Polską a Ukrainą w sprawie Wołynia i polityki pamięci.

Mówiąc prościej, uważa, że dopóki strona ukraińska nie przeprosi za rzeź wołyńską, o żadnej eurointegracji nie może być mowy. W Ukrainie wielu ludzi nie jest sobie nawet w stanie wyobrazić, że tego typu żądania mogą być stawiane państwu, które walczy o swoje istnienie. Co więcej, za kadencji Wołodymyra Zełenskiego polityka historyczna uległa radykalnym zmianom, za co prezydent jest wciąż atakowany przez prawicowych nacjonalistów. Nie wiem, dlaczego Polska nieustannie reanimuje stare problemy historyczne, wiedząc, że cały wysiłek państwa ukraińskiego skupia się na egzystencjalnej walce? Ukraina zniosła moratorium na ekshumację ofiar masowych mordów Polaków. W Puźnikach odbyły się pierwsze pochówki ekshumowanych ofiar. Niestety wygląda na to, że kwestia ekshumacji wołyńskich była tylko pretekstem, aby nie dopuścić do wstąpienia Ukrainy do UE.

Prezydent Nawrocki zaproponował zmiany w prawie, które prowadziłyby do zakazania używania w Polsce symboli związanych z Ukraińską Powstańczą Armią (UPA) oraz frakcją Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów — Bandery (OUN-B). Co na to strona ukraińska?

— Odpowiedź na to pytanie będzie krótka. Walka z trudną przeszłością za pomocą jej instrumentalizacji prowadzi donikąd. Ukraina, która zaciekle walczy ze śmiertelnym wrogiem, ma wystarczająco wielu niezaprzeczalnych bohaterów i symboli, które stały się dla nas święte. Tego nikt nam już nie zabierze.

]]>
Jacek Pawlicki
urn:uuid:011424b0-4fa1-4a74-8834-783561003026 Mon, 15 Sep 2025 19:16:09 +0200 Andrzej Duda ma program w Kanale Zero. "Przynosi jedną smutną refleksję" Były prezydent rozpoczął nową pracę — jako autor i bohater cyklu programów w serwisie Krzysztofa Stanowskiego. Dwa dostępne już odcinki pokazują Dudę jako człowieka niesamowicie zadowolonego ze swoich osiągnięć i życiowo spełnionego jako autor książki "To ja". https://www.newsweek.pl/opinie/andrzej-duda-ma-program-w-kanale-zero-przynosi-jedna-smutna-refleksje/dy1jmqc Andrzej Duda ma program w Kanale Zero Dziękujemy, że jesteś z nami! Były prezydent rozpoczął nową pracę — jako autor i bohater cyklu programów w serwisie Krzysztofa Stanowskiego. Dwa dostępne już odcinki pokazują Dudę jako człowieka niesamowicie zadowolonego ze swoich osiągnięć i życiowo spełnionego jako autor książki "To ja".

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Premierowy odcinek nowego programu Andrzeja Dudy w Kanale Zero miał pojawić się w poniedziałek (15 września). Tymczasem z zaskoczenia Duda objawił się w Zerze już 12 września, na gorąco komentując nalot rosyjskich dronów na Polskę. To był odcinek specjalny, coś jak pilot zapowiadanego serialu. Bo niedawny lokator pałacu na Krakowskim Przedmieściu ma nam zaoferować aż 16 odcinków programu, w których co tydzień opowiadał będzie o przełomowych momentach swojej prezydentury, ujawniał kulisy gry dyplomatycznej oraz zapraszał do rozmowy bezpośrednich uczestników najważniejszych wydarzeń ostatnich dziesięciu lat.

Andrzej Duda w Kanale Zero wraca do idei, której ma być ojcem chrzestnym

W odcinku nakręconym zaraz po wtargnięciu rosyjskich dronów Duda oczywiście opowiadał głównie o własnych oraz Zjednoczonej Prawicy zasługach, a nade wszystko promował swoją książkę. I chwaląc polskie władze oraz wojsko za adekwatną reakcję na rosyjską agresję, powtarzał wciąż mantrę o Stanach Zjednoczonych jako w zasadzie jedynym gwarancie naszego bezpieczeństwa, a kompletnie pomijał zasługi Europejczyków w obronie polskiego nieba. Holenderskie myśliwce, które wspierały polskie samoloty i strzelały do rosyjskich dronów, nie znalazły miejsca w opowieści Dudy. Bo on nadal ślepo wierzy Ameryce i bezkrytycznie wyznaje kult Donalda Trumpa, powracając do legend o umiejscowionym w naszym kraju Forcie Trump — wielkiej amerykańskiej bazie, której to idei miałby być ojcem chrzestnym.

Na wielki plus trzeba zaliczyć Dudzie, że nie wykorzystał rosyjskiego nalotu do prowadzenia polsko-polskiej wojny. Rząd — mimo iż nie padły nazwiska premiera ani żadnych ministrów — został pochwalony za błyskawiczną i twardą odpowiedź. Ale Duda nie mógł powstrzymać się od powtarzania, że wszystko, co dobre w kwestiach obrony Polski, rozpoczęło się wraz z jego prezydenturą w 2015 r. Mówiąc o zakupach amerykańskiej broni, jednocześnie ani słowem nie wspomniał o niemniej potężnych zakupach w Korei Południowej, skąd przecież importujemy czołgi, haubice oraz systemy artylerii rakietowej. Z narracji Dudy wynikało, że wyłącznie USA nas uzbrajają i tylko one są silnym sojusznikiem RP, a wszystko to dzięki temu, że na czele państwa polskiego stał on — Duda.

Kiedy mówił o wcześniejszych wtargnięciach obcych rakiet na polskie terytorium, wspomniał o tragedii w Przewodowie, ale zapomniał o rosyjskiej rakiecie, która spadła pod Bydgoszczą i przeleżała w lesie kilka miesięcy, bo to była kompromitacja ówczesnego ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka. A to kłóci się z bajką Dudy o tym, jak Zjednoczona Prawica wzmocniła bezpieczeństwo Polski.

Andrzej Duda promuje w Kanale Zero swoją niepowtarzalną osobowość

Determinacja Dudy, by natychmiast po przejściu na prezydencką emeryturę, znaleźć nową pracę jest nieco zasmucająca, bo oczekiwalibyśmy czegoś poważniejszego, niż prowadzenie programu w nawet bardzo popularnym serwisie YouTube’owym. Ale najwyraźniej Krzysztof Stanowski ma mocne argumenty w postaci honorarium dla Dudy, który dostał też wymarzoną platformę do promowania swojej książki, a nade wszystko — swojej niepowtarzalnej osobowości.

Zatrudnienie byłego prezydenta przez Stanowskiego zbiegło się z informacją, że tenże Stanowski stara się o koncesję na telewizję satelitarną, chcąc wyjść z internetowej bańki. Dominika Wielowieyska w "Gazecie Wyborczej" napisała, że ofensywa Stanowskiego na tradycyjną telewizję ucieszyła Jarosława Kaczyńskiego, bo ten uważa, że Stanowski w wyborach prezydenckich odegrał bardzo pozytywną rolę, ośmieszając władzę koalicji 15 października. Ale bardzo zasmuciła Tomasza Sakiewicza, dla którego wpłynięcie twórcy Kanału Zero na szerokie telewizyjne wody może być zagrożeniem. Telewizja Stanowskiego będzie bowiem poważną konkurencją dla królującej na ekranach Telewizji Republika. Jak zauważa dziennikarka "Wyborczej": "Młodzi fani PiS i Konfederacji, zmęczeni toporną propagandą Republiki, swoim rodzicom i dziadkom włączają Kanał Zero". I rodzice oraz dziadkowie młodych pisowców i konfederatów będą teraz mogli podziwiać świeżo upieczonego prezydenckiego emeryta w nowej roli — analityka i komentatora aktualnych wydarzeń politycznych oraz niestrudzonego mistrza autopromocji.

Pierwszy oficjalny odcinek serialu Dudy nosi tytuł "Jak zostać prezydentem? Kulisy kampanii", a opowiada o tym, jak szerzej nieznany polityk z Krakowa — skazywany na klęskę w starciu z kandydatem Platformy Obywatelskiej — niespodziewanie wygrał. I o tym, jak kompletnie nieznany szerokim masom Karol Nawrocki — skazywany na pożarcie przez popularnego i pewnego swojego triumfu Rafała Trzaskowskiego — pokonał go swoim zaangażowaniem, pracowitością i determinacją.

Bez wątpienia Duda jest zachwycony swoimi występami w Kanale Zero

Pojawiają się tu ekskluzywni goście: znany ze swojej skuteczności spin doktor, dziś Szef Gabinetu Prezydenta Karola Nawrockiego Paweł Szefernaker oraz Beata Szydło — w czasie pierwszej kampanii prezydenckiej szefowa sztabu wyborczego Dudy. Opowiadają o prowadzeniu kampanii wyborczych Dudy i Nawrockiego, ale nie wnosi to niczego nowego do tego, co już wiemy. Może prócz anegdoty, jak Duda w czasie kampanii jeździł Dudabusem po całej Polsce, zaś autobusy Bronisława Komorowskiego woziły jego tekturowe podobizny, bo urzędujący wówczas prezydent, pewien swojego nieuchronnego zwycięstwa, nie raczył osobiście wyruszyć w trasę po kraju.

Duda czytał fragmenty swojej książki, co sprawiało mu ewidentnie wielką przyjemność, bo wyraźnie jest nią zachwycony. Czyta z aktorskim zacięciem, modulując głos i momentami zaśmiewając się z co dowcipniejszych fragmentów własnego dzieła. Przypomina najmocniejsze fragmenty "To ja", czyli np. awanturę, jaką mu zrobiła żona Agata, gdy dowiedziała się, że został kandydatem PiS na prezydenta. Czy Stanowski będzie zadowolony z programów Dudy, nie wiemy, ale bez wątpienia sam Duda jest zachwycony swoimi występami w Kanale Zero.

Oglądanie premierowego odcinka Dudowego serialu przynosi jedną smutną refleksję — pokazuje, jak skuteczne były ostatnie trzy kampanie prezydenckie organizowane przez sztaby PiS, a jak nieudolne i zadufane w sobie ekipy organizujące tragiczne kampanie Komorowskiego w 2015 r. i Trzaskowskiego w 2025.

]]>
Krzysztof Varga
urn:uuid:6f7d16a8-c369-4036-963d-cc0ae9debbbd Mon, 15 Sep 2025 06:45:00 +0200 Marcin Przydacz pracuje dla Karola Nawrockiego, ale w PiS są pewni: ma ukryty cel Radykalizuje się i bije z Radosławem Sikorskim, by wkupić się w łaski Jarosława Kaczyńskiego. Dla ludzi w PiS jest jasne: Marcin Przydacz liczy na wysokie stanowisko w nowym rządzie. I wiele zrobi, by je osiągnąć. — Radykalizuje się. Przesuwa się na prawo tak jak narracja PiS, choć nie jest radykałem. Wiem, bo go znam — mówi jeden z naszych rozmówców. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/marcin-przydacz-pracuje-dla-karola-nawrockiego-ale-w-pis-sa-pewni-ma-ukryty-cel/zqlp1np Szef prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Marcin Przydacz Dziękujemy, że z nami jesteś! Karol Nawrocki powołuje Marcina Przydacza na szefa prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej Radykalizuje się i bije z Radosławem Sikorskim, by wkupić się w łaski Jarosława Kaczyńskiego. Dla ludzi w PiS jest jasne: Marcin Przydacz liczy na wysokie stanowisko w nowym rządzie. I wiele zrobi, by je osiągnąć. — Radykalizuje się. Przesuwa się na prawo tak jak narracja PiS, choć nie jest radykałem. Wiem, bo go znam — mówi jeden z naszych rozmówców.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Mówi polityk znający Przydacza: — Kiedyś śmiał się, że "Kaczafi" to takie zabawne przezwisko. Nie jest jastrzębiem. Pośpiewa, w piłkę zagra. Żaden z niego radykał.

W gałę faktycznie harata. Na szpicy, jako ofensywny pomocnik albo napastnik. — Na boisku nerwowy, kłóci się strasznie. Silny, szybki, ale bardzo surowy technicznie, drewniany jak Karol Nawrocki na początku kampanii — śmieje się jeden z moich rozmówców. — Tylko niech pan napisze "surowy technicznie" — dopomina się.

Inny dodaje: — Głównie strzela główką, bo jest wysoki i postawny.

Marcin Przydacz. Ofensywny pomocnik Karola Nawrockiego

W polityce też jest ofensywnym pomocnikiem i napastnikiem. Na prawicy, ale zmienia patronów. Wciągnął go do niej Krzysztof Szczerski — przyjaciel Andrzeja Dudy, minister w jego kancelarii, a od 2021 r. ambasador przy ONZ. Potem Przydacz grał na premiera Mateusza Morawieckiego. Krótko był w pałacu prezydenckim Dudy jako szef Biura Polityki Międzynarodowej. Teraz za patrona ma Jarosława Kaczyńskiego, choć został wypożyczony do drużyny Karola Nawrockiego. Na dwa lata, bo dla ludzi w obozie PiS jest jasne, że po przyszłych wyborach Przydacz celuje w fotel ministra spraw zagranicznych.

Pałac Nawrockiego, gdzie jest szefem Biura Polityki Międzynarodowej, to tylko przystanek. Ale lepszego miejsca na wadzenie się z Donaldem Tuskiem, a przede wszystkim z Radosławem Sikorskim, nie mógł znaleźć. Na dworze prezydenta może być ofensywnym pomocnikiem, siedząc w sejmowych ławach opozycji jako szeregowy poseł PiS, byłby wrzeszczącym kibicem, który niewiele może. Transfer do Nawrockiego był zresztą naturalny, bo w kampanii prezydenckiej był członkiem sztabu wyborczego i szkolił kandydata w sprawach międzynarodowych.

Budowanie pozycji przez konflikt z Radosławem Sikorskim

Gdy Sikorski na serio wchodził do polityki, Przydacz zaczynał podstawówkę. Wicepremier ma 62 lata, prezydenckiemu ministrowi stuknęła czterdziestka.

Respektu dla starszego nie ma. Nieprzypadkowo. Wręcz prowokuje szefa MSZ do spięć. A to nazywa go "niedoszłym kandydatem na prezydenta", "impertynenckim" i "bezczelnym", a to wyśmiewa stanowisko MSZ na wizytę prezydenta w USA (ono oczywiście wypłynęło z pałacu). Jednocześnie zarzuca mu nieudolność w relacjach z USA.

Sikorski nie zwykł odstawiać nogi, więc odparowywał Przydaczowi w jednym z wywiadów: — Ja oczywiście, tak jak radził prezydent Duda, uczę się całe życie, ale chciałbym tylko wiceministrowi Przydaczowi przypomnieć, że jak ja pierwszy raz byłem wiceministrem [obrony narodowej w 1992 r. w rządzie Jana Olszewskiego — red.], to on jeszcze miał mleczaki.

Karol Nawrocki powołuje Marcina Przydacza na szefa prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej
Karol Nawrocki powołuje Marcina Przydacza na szefa prezydenckiego Biura Polityki Międzynarodowej

Przydacz odparowywał, nazywając Sikorskiego starszym panem, i radził mu pisać pamiętniki. W obozie koalicji postrzegany jest jako "wyjątkowy szkodnik" (Cezary Tomczyk). To Przydacz przyłożył rękę do tego, aby wyciąć Donalda Tuska z wideospotkania europejskich liderów z Donaldem Trumpem. Chodzi też po mediach i opowiada — co jest nieprawdą — że "koalicja chętnych" jest po to, aby wysłać wojska na terytorium Ukrainy. Tymczasem z ponad 30 państw tylko kilka deklaruje taką gotowość, ale nie Polska.

Im bardziej się ściera z Sikorskim, tym bardziej sam się buduje w oczach prawicowego elektoratu. Bo Sikorski to obok Tuska najmocniejsza figura w koalicji, dyżurny kandydat na ewentualnego następcę premiera. Od lat ma ambicje prezydenckie, a w sondażu dla Onetu cieszy się największym zaufaniem wśród polskich polityków.

Przydacz też chciałby zostać prezydentem. — Ma ogromne ambicje, apetyt rośnie u niego w miarę jedzenia. Wierzył, że już w tych wyborach Jarosław Kaczyński go namaści — opowiada nasz rozmówca z otoczenia prezydenckiego ministra.

Z Lipnika pod Wawel. Droga Marcina Przydacza

Pochodzi z Lipnika w powiecie pajęczańskim (woj. łódzkie). Skończył prawo na Uniwersytecie Jagiellońskim, studiował tam też stosunki międzynarodowe i filozofię. Był na stypendiach w Rzymie, Kijowie, Sienie i Mesynie. Mówi po angielsku, włosku, ukraińsku i rosyjsku.

Matka nauczycielka. Ojciec mały przedsiębiorca z branży rolnej. Ich syn, zanim trafił do polityki, w 2012 r. założył z rodziną firmę przetwórczą warzyw, głównie chrzanu. Twierdził: "Praca w sektorze prywatnym pozwoliła mi dobrze zorientować się w potrzebach rolników i przedsiębiorców". W polu nie pracował, ale jako prawnik ogarnął ojcu sprawy formalne i zainwestował w firmę swoje oszczędności, ponad pół miliona złotych.

Za to w Krakowie "na pole" wychodził — tworzył środowisko młodych konserwatystów. Rywalizował tam z Krzysztofem Mazurem, późniejszym wiceministrem w rządzie Mateusza Morawieckiego, współpracownikiem Jarosława Gowina. Krótko był w Klubie Jagiellońskim. — Ale wypychali go stamtąd — wspomina polityk znający przeszłość Przydacza.

Inny rozmówca opowiada: — Zanim wszedł do polityki, to idee jagiellońskie, że należy działać razem z państwami naszego regionu, były mu bliskie. Ale jak już wszedł do polityki, to zobaczył, że liczą się twarde interesy.

Nim jednak wyjechał do Warszawy, założył Fundację Dyplomacja i Polityka. — Przydacz był prezesem, za kompanów miał profesorów Ryszarda Legutkę i Krzysztofa Szczerskiego, a wśród założycieli był prof. Piotr Gliński. W mediach bliskich PiS pisywano, że środowisko partii Kaczyńskiego zakłada think tank.

W 2015 r. został adwokatem. Wykładał na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Był kandydatem na jednego z wielu dobrze zapowiadających się analityków.

W pałacu po raz pierwszy

Gdy w 2015 r. Andrzej Duda wygrał wybory, był odcięty od kadr PiS, więc szukał ludzi na własną rękę. Ściągnął Szczerskiego, swojego dobrego kolegę z UJ, który potraktował pałac jako trampolinę do wyjazdu na międzynarodową posadę (skończyło się na ambasadorze przy NATO — notabene Duda chciał przehandlować z rządem Donalda Tuska akceptację dla Bogdana Klicha na ambasadora przy ONZ, jeśli Szczerski dostałby fotel ambasadora w USA). To Szczerski ściągnął Przydacza do willi przy ul. Foksal, gdzie nieformalnie urzędował prezydent elekt.

Duda — mówią znający proces tworzenia ówczesnej Kancelarii Prezydenta — zadzwonił do Przydacza z pytaniem, czy wesprze go jeszcze przed zaprzysiężeniem. Następnego dnia młody adwokat pojechał do Warszawy. Początkowo odpisywał na listy gratulacyjne: od Baracka Obamy, Angeli Merkel oraz innych wielkich i mniejszych. Ale że był świeżakiem, to proponował tekst odpowiedzi, który musieli "klepnąć" Szczerski albo Duda.

Został wicedyrektorem prezydenckiego Biura Spraw Zagranicznych, skąd w 2019 r. odszedł na wiceministra do MSZ. Jego patronem był premier Morawiecki, a szefem prof. Jacek Czaputowicz, czyli "eksperyment" Kaczyńskiego. Nieudany eksperyment, bo Czaputowicz okazał się "zdrajcą" i krytykuje dziś politykę PiS.

To lekcja dla Przydacza: chcesz być ministrem, musisz być lojalny.

Po Czaputowiczu resort objął prof. Zbigniew Rau — człowiek bez politycznego nerwu i wyborczy balast, ale dla Kaczyńskiego ciekawy intelektualnie rozmówca. — Marcin był pistoletem od wykonywania poleceń Raua. Mógł dzięki niemu chodzić do mediów — mówi znajomy Przydacza z PiS.

— Ale Rau ma 70 lat, kłopoty ze zdrowiem, zrobił swoje i nie ma powrotu do MSZ w przyszłym rządzie — twierdzi mój kolejny rozmówca. No w PiS mu pamiętają, że do ostatniego momentu był przekonany, że wojna Rosji z Ukrainą nie wybuchnie. Przydaczowi odpada więc konkurent w walce o MSZ w 2027 r.

W pałacu po raz drugi

W 2023 r. wrócił do pałacu na szefa Biura Polityki Międzynarodowej. O mały włos nie został nim już w 2021 r., ale Duda wolał wtedy Jakuba Kumocha, byłego dziennikarza, wówczas ambasadora w Turcji, a dziś w Pekinie.

Po bardzo ostrym konflikcie Kumocha z "wiceprezydentem" (szefem gabinetu prezydenta) Marcinem Mastalerkiem ten pierwszy musiał odejść. Przydacz był wówczas w przyjaznych stosunkach z Mastalerkiem, ale szybko zaczął się wadzić właśnie z nim, najbardziej wpływowym człowiekiem w pałacu. W książce "Duduś. Prezydent we mgle" jeden ze współpracowników Dudy wspominał wizytę w Kijowie w maju 2023 r.: — Było tak, że ministrowie ustawili się do powitania [z prezydentem Ukrainy Wołodymyrem Zełenskim — red.]. Mastalerek chciał się wepchnąć pomiędzy ministrów. Przydacz powiedział mu, że jest protokół i nie może się przesunąć, a że jest postawny, to się barkami poszturchali.

— Męczył się, gdy pracował dla Dudy. Z Mastalerkiem też bardzo się męczył. Z dużą ulgą stamtąd odchodził — wspomina polityk go znający.

Chciał iść do Sejmu, a nie zostać na lodzie w polityce — bo kadencja Andrzeja Dudy już się zbliżała do końca. Mandat zdobył w rodzinnych stronach. Na Nowogrodzkiej był jednak traktowany z nieufnością — jak niemal wszyscy pracujący dla Dudy. Kaczyński postrzegał ich jako sabotażystów twardej linii rządu PiS.

Aby wkupić się w łaski prezesa, Przydacz porzucił miękką grę. Polityk PiS: — Musiał zmyć z siebie piętno człowieka Dudy, obierając kurs na twardą linię.

— Radykalizuje się. Przesuwa się na prawo tak jak narracja PiS, choć nie jest radykałem. Wiem, bo go znam. To prywatnie umiarkowany, zdystansowany i wyluzowany gość — mówi inny mój rozmówca. — Ale mówi to, co się podoba na Nowogrodzkiej. Znajduje sobie patronów i dostosowuje się do okoliczności.

Do tego stopnia się wkupywał, że w 2024 r. na ostatniej prostej przed namaszczeniem kandydata na prezydenta z ramienia PiS został dołączony do grupy faworytów.

Kolejny rozmówca: — W oczach Kaczyńskiego zbudował się dzięki publicznej pyskówce z Mastalerkiem. Był wręcz podekscytowany, że przyj...ł "Mastalowi", którego prezes nienawidzi.

Był październik zeszłego roku — Mastalerek wyśmiewał ewentualną kandydaturę Przydacza na prezydenta. — Bez żartów. Sam się zgłaszał, wyrywał się, ale go pogonili — mówił szef gabinetu Dudy. Przydacz odparował: — Mastalerek przyjął rolę śmieszno-ciekawego komentatora. Świat się nie poznał na geniuszu Marcina Mastalerka.

Andrzej Duda wziął stronę swojego "wiceprezydenta", twierdząc, że to on jest zdolniejszym politykiem.

— Atak na wroga prezesa przeciął domysły, że ten Przydacz to ma jakieś układy z "Mastalem" albo jest lojalny wobec Dudy — opowiada jeden z polityków PiS.

Kaczyński postawił jednak na Nawrockiego. W PiS można było usłyszeć, że Przydacz nie może zostać kandydatem na prezydenta, bo... łysieje. Nie był to jednak jedyny powód. Kandydat miał być z pogranicza PiS i Konfederacji, a Przydacz dopiero się stroszył na jastrzębia.

Inaczej niż dla polityków z tego obozu katastrofa smoleńska nie była momentem formacyjnym dla Przydacza. — Kończył studia prawnicze, zajmował się potem aplikacją adwokacką. Ale pojechał na Krakowskie Przedmieście, poszedł do pałacu, gdzie były wystawione trumny Lecha i Marii Kaczyńskich, by im oddać hołd — wspomina jego znajomy. Ważniejsze dla jego politycznego wyboru było, że jest sierotą po POPiS-ie. — Chciał takiego rządu w 2005 r., ale z winy Donalda Tuska on nie powstał. Potem Marcin zapatrzył się w Lecha Kaczyńskiego.

W kampanii był członkiem sztabu i szkoleniowcem Nawrockiego w sprawach międzynarodowych. A po 1 czerwca pewniakiem na człowieka nr 1 w pałacu od zagranicy. Wchodzi do pałacu po raz trzeci, ale to już inny człowiek niż ten nieopierzony urzędnik za pierwszej kadencji Dudy. Dziś jest w barwach wojennych.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:f3f7515f-7e19-4a8b-9da7-599039995b4c Fri, 12 Sep 2025 09:24:39 +0200 Nawrocki chce powołać nową Narodową Radę Rozwoju. Za Dudy się to nie udało Prezydent Karol Nawrocki chce reanimować Narodową Radę Rozwoju. To trzecie podejście do tworzenia tej Rady. Za prezydentury Andrzeja Dudy żartowano sobie z tego dumnie ochrzczonego ciała, że to pic, który zbiera się tylko od wielkiego dzwona. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/nawrocki-chce-powolac-nowa-narodowa-rade-rozwoju-za-dudy-sie-to-nie-udalo/y08kh3p Karol Nawrocki Dziękujemy, że z nami jesteś! Prezydent Karol Nawrocki chce reanimować Narodową Radę Rozwoju. To trzecie podejście do tworzenia tej Rady. Za prezydentury Andrzeja Dudy żartowano sobie z tego dumnie ochrzczonego ciała, że to pic, który zbiera się tylko od wielkiego dzwona.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Karol Nawrocki widzi Narodową Radę Rozwoju wielką. I pracującą, a nie tylko zajmującą miejsce na stronie internetowej Kancelarii Prezydenta. W pałacu trwa szukanie nowych ludzi do składu tej Rady.

— Trzeba zmienić sposób jej funkcjonowania, żeby Rada się po prostu zbierała, a nie tylko istniała. Trzeba też zmienić jej skład — mówi jeden z polityków z kręgu Pałacu Prezydenckiego. Bez tego Rada nie ma sensu istnieć.

Narodowa Rada Rozwoju to pomysł z brodą. Powołał ją już prezydent Lech Kaczyński. Nieżyjący dziś prezydent zaczął ja formować w 2009 r., na rok przed śmiercią.

W archiwum prezydentury z lat 2005-10 można przeczytać: "Narodowa Rada Rozwoju powstała jako gremium opiniodawczo-doradcze przy Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej. Jej stworzenie zostało zapowiedziane przez Lecha Kaczyńskiego przy podsumowaniu Szczytu Społecznego na wiosnę 2009 r. Powstanie Rady było konieczne, gdyż nie ma obecnie w Polsce organu lub ciała, które stwarzałoby możliwość zasadniczej debaty programowej o rozwoju naszego kraju i jego przyszłości. Prezydent chciałby, aby Narodowa Rada Rozwoju definiowała kluczowe wyzwania i oceny zagrożeń rozwoju społeczno-gospodarczego Polski, klasyfikowała programy z tego obszaru oraz formułowała cele strategiczne. Efektem jej prac będą bieżące i przekrojowe analizy dotykające problemów ekonomicznych i społecznych".

"To był pic"

Ideę przejął w 2015 r. prezydent Andrzej Duda. Szumnie powoływał ją na nowo. Wręczając akty powołania do Rady, Duda dziękował wszystkim, którzy przyjęli zaproszenie. Jak mówił, prezydent RP nie jest osobą, która zna się na wszystkim. — Prezydent potrzebuje ekspertów, specjalistów, doradców, fachowców, z którymi będzie mógł pracować, których będzie mógł się radzić, których opinii będzie wysłuchiwał, których ekspertyzy będzie czytał. I rozważał, które rozwiązanie już na własną odpowiedzialność będzie wdrażać, a z którym dyskutować. Państwo takimi właśnie ekspertami jesteście — mówił wtedy prezydent Duda.

Andrzej Duda powoływał do swojej Rady: prof. Ryszarda Bugaja, Zytę Gilowską, prof. Stanisława Gomułkę, Romana Kluskę, Kazimierza Kujdę, prof. Witolda Modzelewskiego, prof. Witolda Orłowskiego, prof. Andrzeja Nowaka, Bronisława Wildsteina, prof. Adama Daniela Rotfelda. Byli to więc ludzie także spoza środowiska PiS.

Wszystko brzmiało dumnie, ale Rada była de facto martwa. W samym obozie uśmiechano się na myśl o niej. — To był pic — nie krył jeden z polityków z kręgu pałacu.

Duda powołał kilkadziesiąt osób do dziesięciu specjalistycznych rad składających się na wielką Radę. Forma przerosła treść. Karol Nawrocki — jak słyszymy z kręgu pałacu — chciałby wskrzesić jej ideę.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:14a65692-09d1-402f-8b30-c49d40d3c7fd Mon, 08 Sep 2025 08:47:44 +0200 Jarosław Kaczyński i Karol Nawrocki są skazani na konfrontację. "Będzie jak z Dudą" – Kaczyński do pewnego czasu jest dumny i zadowolony, gdy wyznacza kogoś, kto ma dobre notowania, kto idzie na konfrontację z Tuskiem, z Platformą itd. Ale w pewnym momencie musi powiedzieć: sprawdzam. Musi zrobić coś, żeby takiego człowieka postawić do pionu, żeby realizował jego polecenia – mówił w podkaście "Stan Wyjątkowy" Andrzej Stankiewicz z Onetu. Dlatego Kaczyński i Nawrocki są skazani na konfrontację – uważają autorzy "SW" https://www.newsweek.pl/polska/polityka/jaroslaw-kaczynski-i-karol-nawrocki-sa-skazani-na-konfrontacje-bedzie-jak-z-duda/nl7mm03 Prezes PiS Jarosław Kaczyński „Stan Wyjątkowy”. Tusk czaruje Nawrockiego. Potajemne kontakty ludzi prezydenta z rządem. Duda atakuje Kaczyńskiego HtmlCode – Kaczyński do pewnego czasu jest dumny i zadowolony, gdy wyznacza kogoś, kto ma dobre notowania, kto idzie na konfrontację z Tuskiem, z Platformą itd. Ale w pewnym momencie musi powiedzieć: sprawdzam. Musi zrobić coś, żeby takiego człowieka postawić do pionu, żeby realizował jego polecenia – mówił w podkaście "Stan Wyjątkowy" Andrzej Stankiewicz z Onetu. Dlatego Kaczyński i Nawrocki są skazani na konfrontację – uważają autorzy "SW"

Tak było np. w przypadku Beaty Szydło. Kiedy została szefową rządu, Kaczyński przeprowadził z jej pomocą proces wprowadzenia dublerów do Trybunału Konstytucyjnego i niedrukowania orzeczeń Trybunału. – To był taki moment, kiedy on ją zglanował po to, żeby nie mogła zbudować swojej niezależnej pozycji i na przykład rozmawiać z ówczesną opozycją. I żeby zawsze pozostała w cieniu Kaczyńskiego – mówił Stankiewicz.

I przywoływał przykład Andrzeja Dudy, który wielokrotnie padł ofiarą machinacji Jarosława Kaczyńskiego. – Andrzej Duda się otwiera, ten ból z niego wychodzi i prędzej czy później z Nawrockim też tak będzie – dodaje Stankiewicz.

Zdaniem prowadzących podkast, Tusk, wycofując się i nie wchodząc w konfrontację z Nawrockim, dając mu szerokie pole do popisywania się, wie, że prędzej czy później to zdenerwuje Kaczyńskiego.

– Aczkolwiek sytuacja o tyle różni się od tej z Andrzejem Dudą, że Kaczyński teraz nie rządzi [...]. Ale do tej konfrontacji musi dojść – dodaje Kamil Dziubka z Onetu.

Kaczyński mocno się zaktywizował. – On odbył trasę całą po Polsce i ewidentnie powiedział: "Słuchajcie, ja tu jestem". Bo on przecież stracił tlen po tym, jak Nawrocki został zaprzysiężony. I to wejście Nawrockiego było bardzo mocne – mówi Dziubka. Jego zdaniem Tusk wie, że Kaczyński i Nawrocki są skazani na konfrontację. – Natomiast oni na razie jeszcze przez dwa lata jadą na tym samym wózku do 2027 r., więc taka otwarta wojna się im nie opłaca – ocenia.

Zdaniem Staniewicza i Dziubki prezes PiS i prezydent mogą się różnić w jednym obszarze – w relacjach z Konfederacją. – Ewidentnie Kaczyński przystąpił do programu anihilacji Konfederacji. Niektórzy powiedzą, że będzie rozbijał Konfederację. Plotki są raczej takie, że on chce ich po prostu zupełnie rozwalić. Chce doprowadzić do tego, że nie będzie skazany na koalicję z nimi. A elektorat prawicowy oczywiście jest w tej chwili dość duży. To widać było po wyborach prezydenckich, ale niejednorodny – mówi Staniewicz. W związku z tym Kaczyński musi przejąć część elektoratu Konfederacji, musi pozbawić ich tlenu, musi ich wewnętrznie poróżnić. I to w tej chwili się dzieje.

„Stan Wyjątkowy”. Tusk czaruje Nawrockiego. Potajemne kontakty ludzi prezydenta z rządem. Duda atakuje Kaczyńskiego

Czym jest "Stan Wyjątkowy"?

"Stan wyjątkowy" to program, w którym Andrzej Stankiewicz, Dominika Długosz, Kamil Dziubka i Jacek Gądek dyskutują o najważniejszych politycznych wydarzeniach tygodnia. Czołowi dziennikarze Onetu i "Newsweeka" zapewniają słuchaczom i widzom nieszablonową, często żartobliwą, ale zawsze merytoryczną rozmowę, a ich ogromne doświadczenie dziennikarskie i znajomość kulis polskiej sceny politycznej, gwarantują potężną dawkę informacji.

Poniżej lista wszystkich dotychczasowych odcinków podcastu:

HtmlCode
]]>
Andrzej Stankiewicz, Kamil Dziubka
urn:uuid:0affc909-815b-499b-8362-41bb5f5be276 Sat, 06 Sep 2025 05:00:00 +0200 Andrzej Duda nie daje o sobie zapomnieć. Uderza w Kaczyńskiego i PiS Były prezydent w pierwszych dniach wolności zażądał odejścia Jarosława Kaczyńskiego. Najwyraźniej emerytura mu służy. https://www.newsweek.pl/opinie/andrzej-duda-nie-daje-o-sobie-zapomniec-uderza-w-kaczynskiego-i-pis/dl4z3lg Były prezydent Andrzej Duda Dziękujemy, że z nami jesteś! Czy to koniec Donalda Tuska? Posłuchaj naszego reportażu Były prezydent w pierwszych dniach wolności zażądał odejścia Jarosława Kaczyńskiego. Najwyraźniej emerytura mu służy.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Mija ledwie miesiąc, od kiedy zmienił się prezydent, a mimo to Andrzej Duda nie daje o sobie zapomnieć. Wywiadów udziela dziś znacznie częściej niż za czasów prezydentury. Z jednej strony to dowód na to, że brakuje mu poklasku, a z drugiej – że bardzo chce wypromować biograficzną książkę.

Duda jeńców nie bierze, zwłaszcza we własnym obozie. Internetowemu wywiadowcy Żurnaliście rzucił: "Czy rzeczywiście jest tak, że ludzie prawie 80-letni powinni decydować o losach Polski? Mam poważne wątpliwości. Może ktoś nie przystaje do wymagań rzeczywistości? Może za duży bagaż PRL dźwiga cały czas na sobie? Zmiany są potrzebne. Młode pokolenie patrzy na rzeczywistość w inny sposób i nie jest obciążone dawnymi kompleksami".

Czy to koniec Donalda Tuska? Posłuchaj naszego reportażu
Czy to koniec Donalda Tuska? Posłuchaj naszego reportażu

Powtórzył to potem w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim na YouTubie. Na dodatek spoliczkował Zbigniewa Ziobrę oraz Jacka Kurskiego. Ziobrę wysmagał za to, że próbował ręcznie sterować sądami, zaś Kurskiego wybatożył za propagandowy chłam, którym raczył widzów TVP. Widać, że rozdzielanie ciosów dawnym oprawcom sprawia mu radość.

Duda był przez lata widowiskowo pogardzany przez czołowych polityków PiS. Sam przyznaje – co dotąd było tajemnicą poliszynela – że Kaczyński go całkowicie ignorował. Od początku drugiej kadencji w 2020 r. ani razu go nie odwiedził mimo zaproszeń. Panowie nie rozmawiali w cztery oczy przez kilka lat.

Kaczyński uważa, że przez Dudę stracił władzę, bo prezydent zablokował kilka ważnych pisowskich projektów ustaw, które – gdyby weszły w życie – uniemożliwiłyby ówczesnej opozycji pod kierownictwem Donalda Tuska przejęcie rządów. Chodzi przede wszystkim o ustawy Ziobry, które miały doprowadzić do czystki w sądach, a także ustawę tworzącą komisję ds. rosyjskich wpływów pod dowództwem Sławomira Cenckiewicza, która miała zakazać Tuskowi zajmowania stanowisk publicznych. W finale – już po wyborach w 2023 r. – Duda nie zrobił żadnego triku, by zablokować powołanie Tuska na premiera. A takie było oczekiwanie w jego partii matce. Nie ma się zatem co dziwić, że po zakończeniu prezydentury władze PiS po prostu chcą o Dudzie zapomnieć.

Duda jest w kwiecie wieku, ma 53 lata. Dlatego marzy o powrocie do polityki, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że nigdy już żadnej oferty od Kaczyńskiego nie dostanie. Dlatego właśnie – uwolniony spod prezesowskiego buta – może sobie pozwolić na atak. W kolejnych wywiadach robi z Kaczyńskiego nasiąkniętego komuną dziadka, który nie bardzo ogarnia zmieniający się świat i winien skorzystać z obniżenia wieku emerytalnego.

To pokazuje, na czym opiera się przywództwo Kaczyńskiego – na dystrybucji władzy i prestiżu. Każdy pisowiec, który przestaje rządzić i traci perspektywę odzyskania wpływów, z miejsca wyciera sobie prezesem facjatę.

Widać wyraźnie, że z braku szans na karierę z nadania Kaczyńskiego Duda się politycznie przeflancowuje – zamiast na PiS, stawia na Konfederację. Chwali jej młodych liderów i stopniowo wycofuje się ze swych jednoznacznie proukraińskich poglądów, a wszak to on był jednym z głównych architektów pomocy dla Kijowa po napaści ruskiej hordy Putina.

Dziś nie tylko unika krytykowania weta Karola Nawrockiego wobec ustawy o pomocy dla Ukraińców. Przede wszystkim coraz bardziej otwarcie krytykuje Wołodymyra Zełenskiego i deklaruje, że to nie jest jego przyjaciel, choć jeszcze dwa lata temu mówił, że "oczywiście" są przyjaciółmi. Nie chce też już Duda pomagać za darmo. Żałuje, że rządy PiS nie wyceniły korzystania z polskich autostrad i lotniska pod Rzeszowem, czyli kanału dystrybucji pomocy dla Kijowa.

Jeszcze jedno widać. Otóż Duda bardzo potrzebuje pieniędzy. Narzeka, że po wyprowadzce z pałacu z trudem odnajduje się w 150-metrowym mieszkaniu w Krakowie. Na emeryturze prezydenckiej dostaje niespełna 14 tys. zł brutto, a to nie są kokosy, które pozwalają utrzymać poziom życia, do którego Dudowie przyzwyczaili się na państwowym. Stąd pomysł na wydanie książki własnym sumptem i jej sprzedaż przez stronę internetową, z pominięciem dystrybutorów (stówka za egzemplarz, 160 zł za książkę z autografem w ozdobnym pudełku). Stąd też przyjęcie dość upokarzającej oferty z internetowego Kanału Zero, gdzie Duda ma nagrać kilkanaście wideofelietonów.

Wciąż kocha i podziwia Donalda Trumpa. Tyle że amerykański prezydent, wbrew Dudowym nadziejom, nie załatwił mu żadnej międzynarodowej fuchy. Duda liczy więc, że wyląduje jako doradca lub lobbysta w dużym biznesie i za dużą kasę. Na razie to jednak tylko marzenia, żadnemu polskiemu prezydentowi się to dotąd nie udało.

]]>
Andrzej Stankiewicz
urn:uuid:a0b7e706-2280-425d-b684-6d934df27f7f Wed, 03 Sep 2025 20:00:08 +0200 Andrzej Duda poprowadzi program w Kanale Zero. Aż trudno w to uwierzyć Już wiadomo, co Andrzej Duda będzie robił po zakończonej kadencji. Otóż poprowadzi program w Kanale Zero, a więc będzie komentował politykę, zapraszał gości i robił analizy w serwisie YouTube. Aż trudno uwierzyć, że to właśnie jest ambicją prezydenta Rzeczpospolitej. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/andrzej-duda-poprowadzi-program-w-kanale-zero-az-trudno-w-to-uwierzyc/0fjfjl6 Andrzej Duda Już wiadomo, co Andrzej Duda będzie robił po zakończonej kadencji. Otóż poprowadzi program w Kanale Zero, a więc będzie komentował politykę, zapraszał gości i robił analizy w serwisie YouTube. Aż trudno uwierzyć, że to właśnie jest ambicją prezydenta Rzeczpospolitej.

Aktywność prezydentów po zakończonej misji publicznej zawsze wywołuje dyskusję. A to pracują dla biznesmenów okrytych nie najlepszą sławą, a to jeżdżą z wykładami po USA, żeby dorobić do emerytury, żaden jednak nie postanowił jeszcze zatrudnić się do prowadzenia programu w telewizji.

Andrzej Duda musi zaistnieć za wszelką cenę

Żeby było jasne, sama jestem komentatorką życia politycznego i nie zamierzam podkopywać własnego zawodu, ale Andrzej Duda był przez 10 lat głową państwa, najważniejszym politykiem w kraju, a w niespełna miesiąc po wyprowadzeniu się z Pałacu Prezydenckiego postanowił zostać publicystą. Dlaczego tak mnie to dziwi? Bo od prezydenta oczekiwałabym ambicji politycznych, refleksji nad polskim życiem publicznym i zajęcia pozycji mentora przynajmniej dla części sceny politycznej. Spodziewałabym się, że będzie budował swoją pozycję, próbował wykorzystać doświadczenie do tworzenia własnego politycznego środowiska, starał się przynajmniej udawać, że ma polityczną wagę. Ale Andrzej Duda postanowił złapać pierwszą robotę, która mu się trafiła. Przynajmniej tak to wygląda.

Odchodząc z urzędu, najpierw wydał książkę, którą można kupić wyłącznie przez jego stronę internetową, i którą wydał mu Maciej Zdziarski — tak się składa, że to on także "pomagał" prezydentowi przy jej pisaniu (złośliwi mówią, że zwyczajnie książkę napisał). Potem przyjął, jak donoszą media, propozycję prowadzenia programu w Kanale Zero. Sprawia bardzo smutne wrażenie człowieka, który wie, że znaczy tak niewiele, że aby nie zostać zapomnianym, musi zaistnieć za wszelką cenę.

Andrzej Duda, człowiek, którego prezes kiedyś gdzieś postawił

Odchodząc ze stanowiska, prezydenci biorą trochę wolnego, zakładają fundacje, biblioteki czy instytuty, a Andrzej Duda będzie komentował politykę. Już jego ostatni wywiad dla tego samego Kanału Zero pokazał, jak niewiele jest w byłym prezydencie rzeczy interesujących. Większość cytatów podawanych przez inne media dotyczyła tego, w jakich okolicznościach stracił część palca. I tyle. Nikogo nie interesują dokonania prezydenta, a jedynie to, co wydarzyło się, kiedy spędzał czas wolny w prezydenckiej rezydencji.

Były prezydent musi zdawać sobie z tego sprawę. Dlatego pisze książkę, krzycząc z okładki "To ja!", i dlatego będzie pokazywał się w kanale w serwisie YouTube. Doskonale wie, że nie ma żadnego politycznego znaczenia, bo nigdy nie miał, a przez 10 lat go nie zyskał. Nie ma swojego środowiska, politycy dawnej partii nie dzwonią do niego, zabiegając o uwagę. Wychodząc z Pałacu Prezydenckiego, trafił więc na out, z czego zdaje sobie sprawę. Jego program przynajmniej przez jakiś czas będzie cieszył się sporym zainteresowaniem. Aż do chwili, kiedy nawet do widzów Kanału Zero dotrze, że Duda zwyczajnie nie ma nic do powiedzenia. Nigdy nie był interesującym analitykiem ani nawet sprawnym analitykiem. Jest tylko człowiekiem, którego prezes kiedyś gdzieś postawił.

I mimo tej dość smutnej refleksji można spróbować popatrzeć na prezydenta przychylniej. Duda chwycił szansę. Jeśli mu się powiedzie i nie da o sobie zapomnieć, to może za dwa lata nawet prezes uzna, że warto zaproponować mu jakieś miejsce na liście wyborczej. Jakieś takie w okolicy piątego, może siódmego.

]]>
Dominika Długosz
urn:uuid:b0795e13-8896-431c-a586-41c3fa548e26 Thu, 28 Aug 2025 06:00:00 +0200 Donald Tusk ustał Radę Gabinetową. "Taki polityczny wrestling nie służy Polsce" Donald Tusk ustał Radę Gabinetową zorganizowaną przez Karola Nawrockiego, ale taki polityczny wrestling nie służy Polsce. Wiemy już, co czeka nas w najbliższych miesiącach. Jaką taktykę ma prezydent? https://www.newsweek.pl/polska/polityka/donald-tusk-ustal-rade-gabinetowa-taki-polityczny-wrestling-nie-sluzy-polsce/vv8zp0w Prezydent Karol Nawrocki podczas posiedzenia Rady Gabinetowej. W tle premier Donald Tusk. Dziękujemy, że jesteś z nami! "Stan Wyjątkowy": Trump wycina Tuska. Nawrocki odcina się od Dudy Uszczypliwości w Pałacu Prezydenckim. Tusk: my robimy, nie gadamy Donald Tusk ustał Radę Gabinetową zorganizowaną przez Karola Nawrockiego, ale taki polityczny wrestling nie służy Polsce. Wiemy już, co czeka nas w najbliższych miesiącach. Jaką taktykę ma prezydent?

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Zgodnie z art. 141 polskiej konstytucji "w sprawach szczególnej wagi" głowa państwa może zwołać Radę Gabinetową, którą tworzy Rada Ministrów obradująca pod przewodnictwem prezydenta. Jak jednak zaznacza drugi punkt tego artykułu, Radzie Gabinetowej nie przysługują kompetencje rządu.

Od początku otwartej dla mediów części Rady Gabinetowej było jasne z jakiego "szczególnego powodu" prezydent Karol Nawrocki sięgnął po to narzędzie – miał to być kolejny, transmitowany przez media rytuał dominacyjny, okazja do upokorzenia Donalda Tuska i jego rządu. Chodziło o pokazanie wszystkim "hierarchii dziobania" obowiązującej w polskiej polityce. Nie udało się to jednak prezydentowi, bo premier — sięgając po żargon bokserski — ustał Radę Gabinetową. Konfrontacja obu polityków zakończyła się remisem ze wskazaniem na szefa rządu. Niestety, na dłuższą metę podobny polityczny wrestling, jaki obserwowaliśmy w środę między premierem i prezydentem, będzie zupełnie dysfunkcjonalny i dewastujący dla państwa.

Tusk dawno nie był w tak dobrej formie

Już sam wybór głównego tematu Rady Gabinetowej (sytuacja budżetowa, wielkie inwestycje infrastrukturalne, umowa z Mercosur) był mocno konfrontacyjny. Karol Nawrocki, wybierając takie tematy, wszedł w obszary polityki gospodarczej i rozwojowej, w których konstytucja nie daje mu żadnych narzędzi. Ponadto są one tradycyjnie traktowane jako wyłączna domena rządu. Nawrocki zaprosił grono własnych doradców, w tym posłów opozycji, np. Marcina Horałę z PiS i Paulinę Matysiak z Razem, zajmujących się tematem CPK. Mieli oni stanowić równowagę dla rządu i ministrów z ich "branżową" wiedzą i dostarczać "merytorycznej amunicji" do starcia prezydenta z Radą Ministrów.

Prezydent Nawrocki od początku przyjął konfrontacyjną pozę. Strofował rząd za stan finansów publicznych i wielkich inwestycji strukturalnych. Zadawał pytania typu: "Tak po męsku, po ludzku chciałbym wiedzieć, co przez ostatnie 18 miesięcy udało się zrobić rządowi, abyśmy nie mieli tak wielkich problemów z finansami publicznymi". Upominał partie tworzące rząd, że nie wywiązują się ze swoich obietnic wyborczych i wzywał je do przedstawienia ich aktualizacji.

Karol Nawrocki miał jednak pecha, bo akurat w środę Donald Tusk – w ostatnich miesiącach polityk w wyraźnym kryzysie – miał doskonały dzień. Naprawdę od dawna nie widzieliśmy premiera w tak dobrej formie.

Tusk był dobrze przygotowany do starcia z Nawrockim. Nie dawał się sprowokować, zachowywał spokój, a przy tym sprawnie blokował ciosy Nawrockiego. Pytany o finanse publiczne, przedstawiał konkretne liczby – poziom inwestycji, zatrudnienia itd. – pokazujące dobry stan polskiej gospodarki i wbijał szpilę prezydenckiemu obozowi, chwaląc się, że "udało się skończyć z pisowską inflacją".

"Stan Wyjątkowy": Trump wycina Tuska. Nawrocki odcina się od Dudy

Premier tryskał też dobrym humorem na konferencji prasowej zorganizowanej tuż przed wylotem do Mołdawii. Ze złośliwością, która sprawiała mu niewątpliwą, widoczną przyjemność, mówił, że udało się mu wyprowadzić prezydenta Nawrockiego – polityka znacznie mniej przecież doświadczonego – z błędu i niewiedzy w kilku sprawach, jakie podnosił w trakcie obrad.

Kto wygra wojnę na wyniszczenie?

Jednocześnie pojawia się pytanie, co dobrego dla państwa i obywateli wynika z tego typu przepychanek na publicznym szczeblu? Niestety nic. Podobny polityczny wrestling w najlepszym wypadku będzie jałową rozrywką, która bez wątpienia obsłuży pewne emocjonalne potrzeby obu liderów i ich najbardziej oddanych wyborców, a w najgorszym czymś głęboko destrukcyjnym dla państwa.

Wszystko wskazuje na to, że środowa Rada Gabinetowa to dopiero początek. Zbigniew Bogucki, szef kancelarii prezydenta, zaznaczył po spotkaniu, że w kwestii budżetu między prezydentem a rządem mamy wyraźne rozbieżności i że ośrodek prezydencki będzie domagał się w tej sprawie wyjaśnień na piśmie. Mówił też o "czterech jeźdźcach apokalipsy" ministra Domańskiego: nadmiernym zadłużaniu państwa, niepokojącym deficycie jego przychodów, przychodach mniejszych o 50 mld zł niż rok temu, wreszcie o 182 mld zł wydatków pozabudżetowych.

Taki barwny — i przyznajmy, że sprawny retorycznie — apokaliptyczny język przystawałby w pełni politykowi partii ustawiającej się w zdecydowanej opozycji do rządu. Nie przystoi on jednak prezydentowi i jego czołowemu ministrowi, nawet jeśli wywodzą się oni z innego politycznego obozu niż rząd. Założenia polskiej konstytucji mówią bowiem, że prezydent i rząd powinni współpracować ze sobą.

Nas czeka najwyraźniej nie tyle szorstka współpraca, co wojna na wyniszczenie między dwoma ośrodkami. Jej elementem będą spektakle politycznego wrestlingu. Żadna ze stron nie może w pełni wygrać tej wojny. Z całą pewnością nie może jej wygrać rząd, bo dzięki wetu, do którego odrzucenia potrzeba aż trzech piątych głosów w Sejmie, prezydent może go skutecznie blokować. Ale z drugiej strony głowa państwa ma bardzo ograniczone możliwości oddziaływania na rząd wszędzie tam, gdzie nie jest konieczna nowa ustawa. Tusk w czasie otwartej części środowego spotkania zasygnalizował to Nawrockiemu, mówiąc, że wbrew zawetowanej ustawie wiatraki będą stawiane dzięki odpowiednim rządowym rozporządzeniom.

Przekonamy się, jak źle napisana jest konstytucja

Największym przegranym tej wojny będzie państwo niezdolne do działania. A nie tylko w sprawach międzynarodowych potrzebna jest autentycznie sprawcza władza.

Niestety, nasza konstytucja z 1997 r., wprowadzając do zasadniczo parlamentarnego systemu prezydenta z bardzo mocnym demokratycznym mandatem i silnym prawem weta nie tworzy silnego, skutecznego ośrodka władzy wykonawczej. Tworzy za to szereg zachęt do konfliktu między ośrodkami rządowym i prezydenckim.

Uszczypliwości w Pałacu Prezydenckim. Tusk: my robimy, nie gadamy

Do tej pory, nawet w czasie kolejnych kohabitacji (Aleksandra Kwaśniewskiego z koalicją AWS-UW, Lecha Kaczyńskiego z rządami PO-PSL, Andrzeja Dudy z obecną większością) aktorzy z obu stron mimo wszystko byli sobie w stanie nałożyć pewne ograniczenia. Karol Nawrocki nie zamierza ich przestrzegać. Dzięki nowemu prezydentowi przekonamy się wkrótce jak zła, jeśli chodzi o określenie funkcji prezydenta, jest polska ustawa zasadnicza.

A może o to chodzi Karolowi Nawrockiemu? Zapowiada przecież napisanie nowej wersji konstytucji, najpewniej radykalnie wzmacniającej urząd prezydenta. Pokaże Polakom, że obecny system nie działa. Problem w tym, że skala wyzwań, z jakimi obecnie się mierzymy, nie pozwala na podobne gry. W najbliższych miesiącach trudno będzie wyobrazić sobie konstruktywną współpracę rządu i prezydenta.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:fa34ba3c-623d-4b42-a055-1af85ed99c15 Mon, 25 Aug 2025 21:21:00 +0200 Karol Nawrocki wszedł do pałacu razem z drzwiami. Teraz zystem może się domknąć Zapamiętajcie, że przeczytaliście/przeczytałyście to tutaj po raz pierwszy. Karol Nawrocki już zaczął kampanię przed wyborami w 2030 r., a jeśli nadal będzie tak sprawny, to reelekcję wygra w pierwszej turze. https://www.newsweek.pl/opinie/karol-nawrocki-wszedl-do-palacu-razem-z-drzwiami-teraz-zystem-moze-sie-domknac/dlbfkfe Prezydent Karol Nawrocki przemawia podczas spotkania z mieszkańcami na placu przed Gminnym Centrum Kultury w Godziszowie Trzecim, 17.08.2025 Dziękujemy, że jesteś z nami! Zapamiętajcie, że przeczytaliście/przeczytałyście to tutaj po raz pierwszy. Karol Nawrocki już zaczął kampanię przed wyborami w 2030 r., a jeśli nadal będzie tak sprawny, to reelekcję wygra w pierwszej turze.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Już chyba nikt nie wierzy w to, że prezydentem został polityk tej miary co Andrzej Duda. Karol Nawrocki wszedł do pałacu razem z drzwiami i niewidzianą od dawna w tym gmachu energią. W czasie, gdy jego poprzednik co najwyżej przeniósłby dmuchanego kraba z miejsca na miejsce, narobił rabanu przemówieniami (tylko dlaczego tak krzyczy?), projektami ustaw i, tak to nazwijmy, sposobem bycia.

Wiele wskazuje na to, że obserwujemy właśnie, przepraszam za słowo, redefinicję polskiej prezydentury. Od czasów Aleksandra Kwaśniewskiego to zawsze był dwór, polska wersja rodziny królewskiej, za którą stały autorytet, majestat i splendor. Ojcowie założyciele III RP zapisali w Konstytucji, że prezydent jest najwyższym przedstawicielem Rzeczypospolitej Polskiej, więc kolejne głowy państwa starały się – różnie wychodziło, lecz to inny temat – godnie wypełniać rolę najwyższego przedstawiciela. Prezydent miał błyszczeć, spotykać się z największymi, ewentualnie ojcem narodu miał być.

Dziś publiczność woli jednak widzieć na tym stanowisku chłopaka z podwórka. Takiego, co to w czarnym podkoszulku pomacha z okien Belwederu, zatrzyma samochód na środku ulicy, by się przywitać, odwiedzi klub bokserski, a jak na mecz pójdzie, to usiądzie w młynie kiboli Lechii Gdańsk. "Wersal się skończył!" – krzyczał dwie dekady temu Andrzej Lepper. Dziś Wersal kończy się po raz drugi. Naród chce prezydenta, który zawyje "jazda z k…". I właśnie takiego prezydenta sobie wybrał.

Zostawmy pytanie, czy Karol Nawrocki sam to wszystko wymyśla, czy ktoś mu podpowiada – w każdym razie działania prezydenta wyglądają na przemyślane i spójne. Kibol, który bił się w ustawkach, wymusił kawalerkę od starszego człowieka i brał udział w sutenerskim biznesie w Grand Hotelu, byłby dla publiczności niewiarygodny, gdyby po objęciu urzędu zaczął cytować Edmunda Burke’a, opowiadać o faworytach Konkursu Chopinowskiego i zachwalać spécialité de la maison swojej ulubionej restauracji w Gdańsku, odznaczonej trzema gwiazdkami Michelina, rzecz jasna.

"W »Społeczeństwie populistów« pisaliśmy o stronie demokratycznej, że przesuwa się w stronę akceptacji języka nienawiści. Prawica z kolei przeszła od akceptacji języka nienawiści do akceptacji używania siły w polityce" – zauważa w ostatnich badaniach duet Sierakowski & Sadura. Z ich analizy jednoznacznie wynika, że dziś w elektoratach wszystkich partii jest duże zapotrzebowanie na radykalizm, autorytaryzm i – w końcu – postawy antysystemowe. "Obecny system polityczny jest tak niesprawny, że nie da się go naprawić" – zgadzają się badani ponad podziałami, a Nawrocki idealnie odpowiada na ich zapotrzebowanie. Nie daje nadziei na to, że uzdrowi sytuację w Trybunale Konstytucyjnym czy Sądzie Najwyższym, za to daje olbrzymią, że będzie ten znienawidzony system dalej rozwalał.

Przecież nie natworzył tych wszystkich ustaw po to, by zmienić prawo albo poprawić byt jakiejś grupy, tylko po to, by Donald Tusk miał problem. Nie wepchnie się na spotkanie z Trumpem, by cokolwiek zyskać dla Polski, tylko żeby przywalić rządowi. Nie powoła tych wszystkich rad (m.in. do spraw naprawy ustroju państwa) po to, by cokolwiek stworzyć, tylko po to, by zyskać narzędzie do obijania przeciwników politycznych. Prezydent antysystemowy – brzmi absurdalnie? Może i brzmi, ale za oceanem reprezentantem ludu, przedstawiającym się jako przeciwnik establishmentu, został miliarder, który fortunę odziedziczył po ojcu i trwonił ją z kolegami z nowojorskiej śmietanki.

Zakładam się, że ta ofensywa Nawrockiego okaże się boleśnie skuteczna. Za chwilę prezydent zacznie się cieszyć w sondażach poparciem zdecydowanie przewyższającym to podczas wyborów.

Może to przypadek, ale w tej chwili wszystko wskazuje na to, że PiS z przyległościami ma plan na to, co robić, a czego nie robić aż do wyborów parlamentarnych. A koalicja 15 października nie radzi sobie nawet z aferami, które nie istnieją. Nie wspominając już o tym, że nie widać tam nawet zamiaru przejęcia głosujących, którym człowiek spod ciemnej gwiazdy w pałacu prezydenckim się podoba. A to nie jest margines, tylko 10,6 mln ludzi.

Jak tak dalej pójdzie, ani w 2027, ani tym bardziej w 2030 r. nie będzie na żyletki. Już po najbliższych wyborach układ może się domknąć. Tym razem skuteczniej niż wcześniej.

]]>
Michał Szadkowski
urn:uuid:2af25dc1-49d5-49df-8667-05f383f330d6 Mon, 25 Aug 2025 16:42:41 +0200 Nawrocki chciał zawalczyć o antyukraiński elektorat, a uderzy w polskich pracowników Prezydent Karol Nawrocki nie zwalnia tempa. Cztery dni po swoim pierwszym wecie zgłosił trzy kolejne – w tym do ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy przebywającym w Polsce. W tym tempie pod względem liczby wet do końca roku spokojnie prześcignie Andrzeja Dudę z całych dwóch kadencji. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/nawrocki-chcial-zawalczyc-o-antyukrainski-elektorat-a-uderzy-w-polskich-pracownikow/v1qk5g8 Prezydent RP Karol Nawrocki oraz szef jego gabinetu Paweł Szefernaker Dziękujemy, że jesteś z nami! Prezydent Karol Nawrocki nie zwalnia tempa. Cztery dni po swoim pierwszym wecie zgłosił trzy kolejne – w tym do ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy przebywającym w Polsce. W tym tempie pod względem liczby wet do końca roku spokojnie prześcignie Andrzeja Dudę z całych dwóch kadencji.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

O ile ustawę wiatrakową Duda też pewnie by zawetował albo odesłał do Trybunału Konstytucyjnego, to już w sprawie ustawy o pomocy Ukraińcom rząd mógłby łatwiej porozumieć się z byłym prezydentem niż z obecnym. Nawrocki wygrał jednak wybory dzięki poparciu elektoratu Grzegorza Brauna i Sławomira Mentzena, obiecując mu między innymi to, że na ukraińskim froncie skończy z "naiwną" i "idealistyczną" polityką Dudy i Mateusza Morawieckiego. Poniedziałkowe weto pokazuje, że nie była to czcza obietnica.

Prezydent umacnia uprzedzenia

Uzasadniając swój sprzeciw wobec ustawy, prezydent brzmiał zresztą bardziej jak polityk umiarkowanego skrzydła Konfederacji – na szczęście, głowa państwa nie mówi jeszcze radykalnie antyukraińskim językiem Brauna – niż Prawa i Sprawiedliwości.

Nawrocki pogratulował Polakom wielkiej "otwartości serc", jaką okazali w 2022 r., pochwalił solidarystyczne ustawy przyjęte przez rząd PiS, zadeklarował, że priorytety strategiczne się nie zmieniły i Rosja ciągle pozostaje dla nas największym zagrożeniem, ale jednocześnie stwierdził, że "po trzy i pół roku sytuacja w zakresie finansów i emocji społecznej zasadniczo się zmieniła" — Prawo, które było wcześniej zaproponowane, dzisiaj powinno zostać skorygowane — mówił. Zdaniem głowy państwa zmiany, jakie pojawiły się w ustawie uszczelniającej kryteria otrzymywania pomocy, nie idą dość daleko. Zapowiedział więc, że zaproponuje swoją, nową wersję ustawy.

Ma się ona różnić od wersji rządowej trzema zasadniczymi zapisami. Po pierwsze, świadczenie 800 plus ma być przyznawane tylko tym przebywającym w Polsce ukraińskim dzieciom, których rodzice tutaj pracują. Po drugie, z trzech do dziesięciu lat ma zostać wydłużony okres legalnego pobytu w Polsce, po którym można uzyskać polskie obywatelstwo. Po trzecie, prezydent zapowiedział, że "aby wyeliminować rosyjską propagandę i ustawić relacje z Ukrainą na wzajemnym szacunku, uznaje, że powinniśmy zawrzeć w tym projekcie ustawy także jednoznaczne hasło «stop banderyzmowi»".

Jaki polityczny komunikat wysyła zapowiedziany przez prezydenta nowy projekt ustawy? Głównie taki, że Ukraińcy w Polsce to problem. Bo "ciągną socjal", wyznają, a nawet propagują "banderyzm", wreszcie — przyjmują polskie obywatelstwo, co zdaniem prezydenta jest najwyraźniej problem i procederem, którzy trzeba co najmniej utrudnić. Mimo wszystkich problemów demograficznych kraju.

Wysyłając taki komunikat, Nawrocki odpowiada na uprzedzenia radykalnie prawicowego elektoratu, a wprowadzając je do mainstreamu, wzmacnia ich siłę w polskiej debacie publicznej. Panika wokół Ukraińców nabywających polskie obywatelstwo czy "żerujących na 800 plus" ma bowiem zupełnie inną wagę, gdy podsycają ją posłowie niewielkiego klubu opozycji, zupełnie inną zaś, gdy odwołuje się do nie prezydent. Choć trzeba przyznać, że w kwestii rzekomego życia przez Ukraińców z polskiego socjalu panikę podsyca nie tylko Nawrocki, pierwszy z propozycją ograniczenia 800 plus wyłącznie do pracujących w Polsce Ukraińców wyszedł Rafał Trzaskowski, licząc, że w ten sposób przynajmniej zneutralizuje konfederacki elektorat. Jak wiemy, bez skutku.

Teraz Nawrocki przelicytowuje Trzaskowskiego i mówi w stylu: "byliśmy zbyt dobrzy dla Ukraińców, ale to się skończyło, ja taki naiwny nie jestem i nie pozwolę, by nas dłużej wykorzystywali".

Polityka kosztem najsłabszych

Uprzedzenia, do których odwołuje się Nawrocki, nie mają przy tym żadnego związku z rzeczywistością. Nie mamy w Polsce problemu z "banderyzmem", mamy z naszą własną radykalną prawicą, której nienawistny język coraz głośniej wybrzmiewa w debacie publicznej.

Uchodźcy z Ukrainy wykazują bardzo wysoką aktywność zawodową, sięgającą od 70 do 80 proc. Według danych firmy audytorskiej Deloitte i UNHCR – agendy ONZ do spraw uchodźców – w 2024 r. Ukraińcy wypracowali 2,7 proc. polskiego PKB. Problem Ukraińców "żyjących z socjalu" praktycznie nie istnieje, z pewnością nie na skalę wymuszającą ograniczenia przyznawania 800 plus.

Owszem, są Ukraińcy, którzy mają okresowe problemy ze znalezieniem pracy czy pracy zgodnej z ich kwalifikacjami. Najgorsze, co można jednak zrobić, to odbierać takim osobom świadczenie rodzinne. 500 a później 800 plus nie sprawdziło się jako narzędzie demograficznie, ale umiarkowanie zadziałało jako narzędzie ograniczenia ubóstwa dzieci. Dzieci Ukraińców, którzy z różnych przyczyn chwilowo znaleźli się bez pracy, nie powinny być wpychane w ubóstwo w sytuacji, gdy państwo ma narzędzia, by temu zaradzić.

Świadczenie rodzinne okazało się takim sukcesem ze względu na jego uniwersalność. Jeśli jednak wprowadzamy pierwszy wyłom w jego uniwersalności, to otwieramy drzwi do kolejnych. Za chwilę pojawią się – zgłaszane już wcześniej przez PSL – postulaty, by ograniczyć je także niepracującym Polakom. A gdy świadczenie straci swój uniwersalny charakter, to przestanie je popierać klasa średnia i jego likwidacja stanie się politycznie wyobrażalna.

Obawiając się utraty świadczeń, Ukraińcy będą przyjmować każdą pracę, także poniżej kwalifikacji, albo godzić się na pogorszenie warunków pracy. Będzie to miało negatywny wpływ na cały rynek pracy i pozycję, jaką będą na nim mieli także polscy pracownicy – zwłaszcza ci mniej wykwalifikowani, pracujący w branżach, gdzie słaba jest ochrona związkowa albo w regionach z dużym bezrobociem.

Cenę za polityczną grę Nawrockiego o antyukraiński elektorat zapłacą więc najsłabsi: zagrożone ubóstwem ukraińskie dzieci, pracownicy z Ukrainy, polscy pracownicy o najniższych kwalifikacjach z regionów z najmniej przyjaznym pracownikom rynkiem pracy, a w dłuższej perspektywie — także polscy beneficjenci świadczenia rodzinnego.

Czy rząd przerwie tę licytację

Kluczowe pytanie, jakie się nasuwa, brzmi, czy rząd przerwie tę licytację na antyukraińskie emocje, czy odważy się inaczej zdefiniować politykę niż jako wyścig o elektorat Konfederacji z jego najgorszymi uprzedzeniami. A to w praktyce sprowadzać się będzie do pytania, czy zgodzi się na propozycje Nawrockiego, zwłaszcza te dotyczące 800 plus.

Rząd stoi tu przed bardzo trudnym wyborem. Bo bez nowej ustawy 1 października ok. miliona Ukraińców straci prawo do legalnego pobytu. Jeśli tak się stanie, wysadzi to w powietrze nasz rynek pracy i zdewastuje relacje z Ukrainą. A to pokazuje, jak bardzo nieodpowiedzialne jest działanie prezydenta.

Ciekawa będzie zwłaszcza postawa lewicy i Polski 2050. To ich sprzeciw sprawił, że w ustawie zawetowanej przez Nawrockiego nie było ograniczenia 800 plus, jakiego oczekuje prezydent. Niestety, można obawiać się, że większość obozu rządowego nie powie prezydentowi „nie idźmy tą drogą”. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, jak mało ma czasu na przygotowanie rozwiązań pozwalających pozostać Ukraińcom legalnie w kraju, a konieczność zgody prezydenta może okazać się przeszkodą nie do przeskoczenia.

]]>
Jakub Majmurek
urn:uuid:074d460e-6eb4-47a2-94e5-0745e380b4b2 Mon, 25 Aug 2025 10:00:00 +0200 Paweł Szefernaker. Kim jest strateg Kaczyńskiego? Paweł Szefernaker ma biuro tuż obok Karola Nawrockiego. Jest szefem gabinetu prezydenta, ale po pierwsze komandosem prezesa Kaczyńskiego. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/pawel-szefernaker-kim-jest-strateg-kaczynskiego/7w347v1 Karol Nawrocki i Paweł Szefernaker Dziękujemy, że jesteś z nami! Paweł Szefernaker ma biuro tuż obok Karola Nawrockiego. Jest szefem gabinetu prezydenta, ale po pierwsze komandosem prezesa Kaczyńskiego.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Mówi ze śmiechem znany polityk PiS: – Paweł Szefernaker? To 100 proc. "Jojo".

"Szefer" to człowiek "Joja", czyli Joachima Brudzińskiego, bardzo wpływowego w PiS europosła, wcześniej sekretarza generalnego partii, a dziś wiceprezesa.

Co ciekawe, Brudziński w 2023 r. był szefem sztabu PiS – partia straciła wtedy władzę, a szef sztabu miał ratować kampanię po jej kiepskim starcie. Kampanię prezydencką roku 2025 Kaczyński oddał w ręce ucznia "Joja" – właśnie Szefernakera – i to ta kampania, która skończyła się sukcesem Karola Nawrockiego, ma otworzyć PiS drogę do odzyskania władzy.

Jednak to nie do końca prawda, że uczeń to 100 proc. promotora. Szefernaker idzie już własną ścieżką. Jest też zupełnie inny – to nie typ ulicznego zapiewajły, ale gabinetowy polityk.

Do Sejmu na studenckiej uldze

Pochodzi ze Szczecina. Kończył tam katolickie szkoły, które zakładał ks. Andrzej Dymer, seksualny drapieżca i pedofil. Gdy w 2020 r. media (zwłaszcza Zbigniew Nosowski w "Więzi") już z całą mocą nagłaśniały sprawę ks. Dymera, tuszowaną w Kościele przez 25 lat, Szefernaker bronił się przed zarzutami o sprzyjanie księdzu. "Nigdy nie byłem świadkiem jakichkolwiek czynów, które wskazywałyby na jego pedofilskie zachowania. Nie znam też nikogo, kto by był świadkiem tego typu zachowań. Nie organizowałem działań w obronie księdza. Jestem wstrząśnięty informacjami, które pojawiają się w mediach" – pisał.

Wiedza o tym, że ks. Dymer jest posądzany o pedofilię – choć nie skazany, bo świecki sąd początkowo go uniewinnił – była wtedy dość powszechna.

Szefernaker ukończył prawo w Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Warszawie. Już wtedy wszedł na barykadę – razem z m.in. Marcinem Mastalerkiem walczył o przywrócenie 49-procentowych ulg dla studentów na przejazdy komunikacją publiczną.

W kampanii 2015 r. był określany jako "socjal ninja/szogun", bo odpowiadał za internet w sztabie Andrzeja Dudy i PiS. Jarosław Kaczyński publicznie mu dziękował, bo choć z internetu nie korzysta, to wie, że bez sieci wyborów wygrać się nie da.

Ważny polityk PiS znający go dobrze: – W PiS niektórzy zarzucają mu, że nie ma charyzmy i nie jest w stanie pociągnąć za sobą ludzi. Przemysław Czarnek czy Mateusz Morawiecki to zupełnie inni politycy.

Dziecko PiS

Szefernaker ma 38 lat. W PiS jest od tak dawna, że można by pomyśleć, że ząbkował, będąc w tej partii.

– Inne dzieci już spały, a ja chciałem oglądać wiadomości. Pamiętam, jak przeżywałem debatę Wałęsa-Kwaśniewski. Błagałem rodziców, żeby pozwolili mi oglądać wieczory wyborcze – mówił "Rzeczpospolitej" w 2017 r., gdy zostawał najmłodszym ministrem w rządzie Beaty Szydło. Zajmował się w kancelarii premiera internetem. Przekonywał, że od dziecka fascynował się kampaniami wyborczymi i chciał w nich uczestniczyć.

Do partii wszedł jako 20-latek – jego promotorem był Brudziński. Przeszedł drogę od radnego, przez sejmik aż do Sejmu. Był szefem Forum Młodych PiS. Po raz pierwszy do Sejmu wszedł w 2015 r., gdy miał 28 lat.

We frakcji Kaczyńskiego

Inny polityk, doskonale znający się z "Szeferem": – Paweł jest we frakcji Jarosława Kaczyńskiego.

Nie w grupie Beaty Szydło ani Mateusza Morawieckiego, choć z byłym premierem często jest łączony.

– A to jest w ogóle taka frakcja? – dopytuję.

– O frakcji Kaczyńskiego mówimy wtedy, gdy ktoś nie włącza się we frakcyjne walki, tylko jest wierny prezesowi – odpowiada rozmówca z szeregów PiS.

Drogi Szefernakera i niegdysiejszego jego kompana Mastalerka są zupełnie inne. Teraz w pałacu prezydenckim zajął gabinet "Mastala", ale w zupełnie innym celu. O ile Mastalerek wojował z Kaczyńskim i pchał Andrzeja Dudę do zwarcia z prezesem PiS, to Szefernaker ma dbać o to, by PiS i Nawrocki byli jak jedna pięść bijąca w obóz premiera Donalda Tuska.

O Szefernakerze wszyscy w PiS mówią, że jest bardzo zachowawczy. Do bólu ostrożny. To cecha charakteru, a nie sposób uprawiania polityki. W wywiadzie sprzed dekady mówił w "Rzeczpospolitej" na serio: – Ostatnio Jarosław Kaczyński stwierdził, że mimo wieku jestem cierpliwy. Odpowiedziałem, że to żona mnie tego nauczyła. Długo musiałem zabiegać o spacer. Jak pierwszy raz zaprosiłem ją na obiad, to tak długo wybierałem restaurację, że ostatecznie nic nie zjedliśmy. Po roku znajomości się zaręczyliśmy, a rok później wzięliśmy ślub. Zawsze byłem konkretny w podejmowaniu decyzji.

Długo planuje, ale jak już coś zaplanuje, to dąży do tego.

Stara się po pierwsze nie popełniać błędów. Słowa w wywiadach dobiera starannie, jak stary wyga. Lubi w nich nie odpowiadać na pytania. A na co dzień trzyma się w cieniu. Nie błyszczy, bo nie potrafi. To cichy komandos Jarosława Kaczyńskiego – gabinetowy polityk, który ma dowozić, a nie porywać tłumy.

Sztabowiec PiS: – Szefernaker to nie człowiek, który się unosi emocjami. Nie wiem, czy on w ogóle potrafi podnieść głos. Byliśmy we wspólnych sztabach i nie słyszałem, by kiedykolwiek choć krzyknął. Nie daje się rozpraszać. Nie ma tak, że coś się dzieje i on się przerzuca na inny temat. Mówi, że ma do wykonania plan i się go trzyma.

Ojciec kampanii

Najpoważniejszą robotę w swoim życiu politycznym dostał w kampanii prezydenckiej. Pod koniec zeszłego roku został szefem sztabu PiS i Karola Nawrockiego.

Sam wspominał w filmie "Po pierwsze Polska" (w reżyserii Mariusza Pilisa – autora filmu o rzekomym zamachu w Smoleńsku) telewizji wPolsce24 braci Karnowskich, że to w hali Sokoła dostał propozycję, by być szefem sztabu w wyborach prezydenckich. – Dowiedziałem się, że jest taka propozycja, żeby razem z Karolem Nawrockim rozpocząć tę drogę – mówił w filmie.

Pojechał tam jako poseł PiS, który ma oklaskiwać kandydata, a wrócił jako szef jego kampanii prezydenckiej.

Wyglądało to na zadanie straceńcze, bo pierwsze przemówienie Nawrockiego wypadło bardzo blado. Wszystko czytał z kartki, nawet wyznanie miłości do żony. Wszyscy widzieli, że źle to wygląda, a kandydat wypadł, jakby był z drewna.

We wspomnianym filmie Kaczyński wprost to przyznał: – Sokół wyszedł tak, jak wyszedł. Było dobrze, ale nie świetnie. Uznaliśmy, że mankamenty można naprawić.

Hebel wziął do ręki Szefernaker.

Wcześniej nie znał Nawrockiego prawie w ogóle – jedynie z jakichś oficjałek i z telewizora.

Sztab do pomocy miał bardzo szeroki – około 20 osób – ale obawiając się przecieków, stworzył mały, kilkuosobowy zespół. Dzięki temu był w stanie utrzymać w tajemnicy takie kampanijne bomby jak wizyta Karola Nawrockiego u prezydenta Donalda Trumpa i przyjazd prezydenta Andrzeja Dudy na konwencję w Łodzi.

Poseł PiS: – Szefernaker wygrał wybory, które uchodziły za takie nie do wygrania.

Z tego, co pisze Andrzej Duda w książce "To ja", wynika, że Szefernaker był trochę przygnieciony odpowiedzialnością. "Znamy się dobrze z Pawłem. Widziałem, że dźwiga na barkach odpowiedzialność za kampanię" – pisze Duda.

Najbardziej krytyczny czas to był początek roku, gdy w kampanii trwała flauta. Sondaże Nawrockiego były słabe, szeptano, że może PiS wycofa się z poparcia dla niego. W partii robiono podchody, by strącić Szefernakera z funkcji szefa kampanii. Wybrnął z tego konwencją programową, która odbyła się pod Warszawą – tam Nawrocki przedstawił "plan 21". A potem klęska Rafała Trzaskowskiego w Końskich pozwoliła mu złapać wiatr w żagle.

Szefernaker wcale nie miał przekonania, że "idziemy po zwycięstwo". Ci, którzy byli w środku kampanii, pamiętają, że wątpił i miał kryzysy, liczył na to, że choć nie wygra, to nie będzie się trzeba wstydzić wyniku.

Był w tej kampanii strażakiem. Ludzie, którzy go znają, przekonują, że to dzięki pracy w roli wiceszefa MSWiA, gdzie musiał się zajmować zarządzaniem kryzysowym, nie pękł w krytycznych momentach kampanii.

– Dla niego szkołą życia było MSWiA – śmieje się jeden z rozmówców znających Szefernakera. Nawrocki podkładał ogień pod własną kampanię. A to biorąc snusa w czasie debaty na żywo w TVP. A to nie informując centrali PiS o wszystkich rzeczach dotyczących przejęcia przez niego kawalerki od Jerzego Ż. A to wypalając, że brał udział w kibolskich ustawkach.

O Szefernakerze pochlebnie pisał nawet Rafał Trzaskowski w książce "Rafał". "Gdy trzeba było załatwić jakąś sprawę, zachowywali się w porządku do momentu, kiedy to nie było widoczne dla innych. Wiceminister MSWiA do spraw uchodźców wojennych Paweł Szefernaker – mam nadzieję, że nie robię mu krzywdy – w apogeum kryzysu uchodźczego profesjonalnie ze mną współpracował i kilka problemów rozwiązaliśmy razem w duchu państwowym. Ale jednocześnie jego zwierzchnicy atakowali mnie za te działania" – opowiadał Trzaskowski.

Faktycznie ma opinię sprawnego urzędnika. Zwłaszcza gdy był wiceszefem MSWiA, odpowiedzialnym za opanowanie ogromnej fali uchodźców z Ukrainy.

Oparty o prezesa

Polityk PiS bliski Nowogrodzkiej: – Paweł ma naprawdę mocną pozycję w partii.

Ale kłopot polega na tym, że Szefernaker teraz jest etatowym ministrem w Kancelarii Prezydenta. Najważniejszym człowiekiem Nawrockiego w codziennej pracy. A szef gabinetu prezydenta nie ma czasu zajmować się swoją pozycją w partii, w szczególności swoim okręgiem partyjnym w Koszalinie, w którym jest prezesem zarządu.

Nawrockiemu nie przeszkadzało, że Szefernaker jest osobą funkcyjną w partii. Widać więc, że oczekiwanie od Przemysława Czarnka, który miał kandydować na szefa Kancelarii Prezydenta, by zrezygnował z funkcji partyjnych, było tylko pretekstem dla cofnięcia oferty dla niego.

Człowiek z PiS, od wielu lat w partii: – Oczywiście zaraz przyjdą różni ludzie, by pod nim kopać dołki, bo jest doskonała okazja. Szefernaker przeniósł się z Sejmu do pałacu prezydenckiego i nie ma głowy do partii.

Ale ma promotora: Jarosława Kaczyńskiego. Prezes go do pałacu wysłał. I to od niego zależy, czy Szefernaker wróci do Sejmu przy okazji kolejnych wyborów parlamentarnych. A potem do rządu.

Zadanie nr 1: obalić rząd

Karol Nawrocki tuż po wygranej stworzył listę osób z PiS, z którymi chciał współpracować w pałacu. 10 nazwisk. Wręczył ją Kaczyńskiemu. Był na niej Szefernaker.

– Dla Nawrockiego było naturalne, że Szefernaker idzie razem z nim do pałacu – mówi człowiek z PiS. Ale dodaje od razu: – Oni są z dwóch różnych światów.

Szefernaker jest ułożonym, grzecznym chłopakiem po katolickim gimnazjum i liceum, a Nawrocki – zakapiorem z sali bokserskiej. Celem Nowogrodzkiej nie było jednak stworzenie miłej atmosfery w pałacu. – Ważne było, żeby zbudować ekipę, która spowoduje, że to, co Nawrocki zapowiadał w kampanii, się wydarzy – podkreśla rozmówca bliski Nowogrodzkiej.

Wygranie wyborów przez Nawrockiego nie miało być końcem, ale początkiem historii. Nowogrodzka i sam Nawrocki chcieli, żeby od razu po zaprzysiężeniu świeżo upieczony prezydent zaczął wywiązywać się z obietnic. Przynajmniej na papierze. Nawrocki wysyła kolejne projekty ustaw do Sejmu, ale droga do ich wejścia w życie jest ślepa – w Sejmie nie ma dla nich większości.

Dwa lata ostrzeliwania rządu projektami ustaw – tak ma wyglądać czas aż do wyborów parlamentarnych. Wtedy Szefernaker będzie mógł wrócić do Sejmu, a może też do rządu. W pałacu jest jak na delegacji.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:9db4b55f-a620-4cad-bfbc-c40180d5655f Wed, 20 Aug 2025 08:20:00 +0200 Andrzej Duda u Żurnalisty. "Nagle miś zmienia się w niedźwiedzia grizzly" Kampania promocyjna książki Andrzeja Dudy "To ja" nabiera rozpędu. Były prezydent jest wyluzowany i szczęśliwy jak dziecko wpuszczone do sklepu ze słodyczami. Doskonale pokazuje to aż trzygodzinny wywiad, jakiego udzielił youtuberowi zwanemu Żurnalistą. Karol Nawrocki także był u Żurnalisty jeszcze jako kandydat na prezydenta. Warto zestawić ze sobą te dwie rozmowy, bo doskonale pokazują różnicę między byłym a nowym lokatorem Pałacu Prezydenckiego. https://www.newsweek.pl/opinie/andrzej-duda-u-zurnalisty-nagle-mis-zmienia-sie-w-niedzwiedzia-grizzly/fn6ff6x Andrzej Duda i Karol Nawrocki Dziękujemy, że jesteś z nami! Kampania promocyjna książki Andrzeja Dudy "To ja" nabiera rozpędu. Były prezydent jest wyluzowany i szczęśliwy jak dziecko wpuszczone do sklepu ze słodyczami. Doskonale pokazuje to aż trzygodzinny wywiad, jakiego udzielił youtuberowi zwanemu Żurnalistą. Karol Nawrocki także był u Żurnalisty jeszcze jako kandydat na prezydenta. Warto zestawić ze sobą te dwie rozmowy, bo doskonale pokazują różnicę między byłym a nowym lokatorem Pałacu Prezydenckiego.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Zobaczyć tak zadowolonego z siebie człowieka to prawdziwa rozkosz. Aż widz zaczyna wierzyć, że ten przesympatyczny facet był prawdziwym cudem, jaki nam się w Polsce przydarzył.

Autobiografia Dudy ukazała się 6 sierpnia, a zatem w dniu zaprzysiężenia Karola Nawrockiego, co było świetnym zabiegiem marketingowym. Ale najciekawsze w "To ja" – oprócz erupcji doskonałego samopoczucia i przekonania o doniosłości swoich dokonań na stanowisku prezydenta – jest to, że nie wydało jej żadna renomowana oficyna, a małe krakowskie wydawnictwo Videre. Czyli ustępujący prezydent opublikował ją niemal własnym sumptem, co zdarza się początkującym poetom, ale nie głowom państw, o których memuary zabijać się powinny największe oficyny.

Andrzej Duda promuje swoją biografię. "Panowie robią świetny interes"

"To ja" można zatem kupić jedynie na stronie internetowej Dudy i dostać wyłącznie przesyłką kurierską, co rozumiem jako odcięcie pośredników: hurtowni i sieci księgarń, które biorą potężne marże. W przypadku self publishingu, gdy ogarnie się kwestię dystrybucji, to większość zysków idzie do kieszeni autora, a nie przysłowiowego empiku i wielkiego hurtownika. I z pewnością Duda zarobi na swojej książce o wiele więcej, niż "na waciki", zwłaszcza że dzieło w wersji podstawowej kosztuje stówę, a wersji "premium", czyli w ozdobnym pudełku z kokardką i autografem półtorej stówy. Książka jest w dużym formacie i twardej oprawie, ale przydałby się jeszcze tzw. format prezydencki jej autora.

Do historii z wydaniem "To ja" Duda doczepia u Żurnalisty teorię spiskową: gdyby wprowadził książkę do normalnego obiegu rynkowego, to na pewno księgarze chowaliby ją na najniższych półkach. Więcej, z premedytacją nie eksponowali, a nawet bali się ją sprzedawać, bo dostawaliby telefony od tajemniczych osób – najpewniej tajnych służb Tuska – żeby nie brali "To ja" do sprzedaży. Czyli rynek księgarski ze strachu albo politycznego oportunizmu zbojkotowałby dystrybucję arcydzieła odchodzącego prezydenta.

Piszę o wątku wydawniczym, bo cała rozmowa z Żurnalistą to akcja promocyjna książki Dudy. I sytuacja win-win: Duda ma możliwość zareklamowania książki i opowiadania dowolnych bajek i legend o sobie, a Żurnalista zdobycia nowych zasięgów. Obaj panowie robią świetny interes i nie ma mowy o żadnym "wychodzeniu ze strefy komfortu". Wręcz przeciwnie: strefa komfortu rozlewa się po ekranie i płynie szeroką rzeką samozachwytów Dudy, podsycanych przez usłużnego youtubera.

I oczywiście z głową państwa, nawet byłą, rozmawia się inaczej, niż z gwiazdą estrady, ale Żurnalista odpuszcza nawet w sytuacjach, gdy naturalne byłoby dziennikarskie dociskanie. Kiedy Duda wychwala Rydzyka, to youtuber nie dopytuje o żadne kontrowersje związane z Rydzykiem. Zajmuje się potakiwaniem i co jakiś czas podrzucaniem komplementów, bo wie, że Duda łasy jest na dopieszczanie, jak pluszowy futrzak. Jest miło, nawet papuśnie, a Duda może spokojnie przedstawić swoją wizję prezydentury, polskiej sceny politycznej i cały cykl autopromocji. Co świetnie znamy z jego książki, będącej wielką opowieścią o tym, jak Duda załatwił dla Polski najważniejsze sprawy na scenie międzynarodowej, jak bliskie miał kontakty z Trumpem, jak zastępował rząd we wszystkich kluczowych sprawach.

On nawet budował autostrady, fabryki, likwidował bezrobocie, uszczęśliwiał Polaków w każdym aspekcie ich życia, ratował Polskę przed katastrofami, przenosił góry, wstrzymywał słońce i ruszał Ziemię. Gdyby chciał, to by zmienił bieg rzek i płynęłyby od morza do gór – jeśli tylko wymagałby tego interes Rzeczpospolitej. Doprowadzał do bogacenia się obywateli, dzięki jego prezydenturze Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej. Wszystko, co dobrego zdarzyło się w Polsce w ciągu ostatniej dekady to wyłącznie zasługa Dudy: jego niezłomności, sprawczości, poświęcenia, wykształcenia, wytężonej pracy. "Kto utrzymał taki poziom zaufania publicznego przez 10 lat jak ja?" – chełpi się. Odchodząc z pałacu na Krakowskim Przedmieściu, robi to w stanie niezachwianej miłości własnej.

Andrzej Duda i Karol Nawrocki? Tu różnicę widać doskonale

Pomijając wszelkie kontrowersje związane z Żurnalistą – człowiekiem mającym za sobą skandale finansowe, oszustwa, ale do którego szły największe gwiazdy dziennikarstwa i popkultury, skuszone jego zasięgami – to dziwaczne jest udzielanie przez prezydenta wywiadu facetowi, który nawet nie pokazuje swojej twarzy. Na ekranie mamy rozanielonego sobą samym Dudę oraz czasami ujęcie gęsto usianych tatuażami rąk Żurnalisty. To, że celebryci, którzy dla zasięgów sprzedadzą duszę i ciało – rozumu zazwyczaj nie posiadają – jest zrozumiałe, ale nowotwór zasięgów internetowych przeżera już nawet ludzi na najwyższych stanowiskach. Jednym z niewielu, którzy odmówili Żurnaliście wywiadu, był Adam Bodnar. Uznał, że nie może jako minister sprawiedliwości legitymizować osoby związanej z łamaniem prawa. Dla dyplomowanego prawnika Andrzeja Dudy wizyta u kogoś, kto nie podaje swojego prawdziwego nazwiska, kto nie pokazuje twarzy, kto był celem działań prokuratury i jest ścigany przez wierzycieli, nie jest jednak najmniejszym problemem.

Oddajmy jednak Dudzie sprawiedliwość. Pierwszym, który przełamał barierę, był prof. Marcin Matczak, krynica prawniczej mądrości. Matczak poszedł do Żurnalisty przecież nie dlatego, że kierował się – jak wyznawał – "domniemaniem niewinności" wywiadowcy, ale przynętą zasięgów. Zasięgi dzisiaj są największym narkotykiem i trzeba kogoś z kręgosłupem Adama Bodnara, żeby nie dać się zwieść na pokuszenie. A Duda tak bardzo potrzebuje atencji, rozmowy z kimś, go otuli go kocykiem komplementów i dopieści dudowe poczucie zajefajności, że mizdrzy się przez trzy godziny u człowieka, za którym uganiali się komornicy.

Oczywiście Karol Nawrocki także był u Żurnalisty, kilka miesięcy temu, jeszcze jako kandydat na prezydenta. Warto zestawić ze sobą te dwie rozmowy, bo doskonale pokazują różnicę między byłym a nowym lokatorem Pałacu Prezydenckiego. Duda chce być kochany, Nawrockiemu na tym nie zależy; Duda usiłuje wciąż skracać dystans, Nawrocki dystans buduje; Duda jest ciepły jak owsianka z bananem, Nawrocki zimny jak ciekły azot; Duda śmieje się jak dziecko, które dostało lizaka, Nawrocki uśmiecha się jak Pennywise, przerażający klaun z ekranizacji książek Stephena Kinga – na widok tego uśmiechu natychmiast bierzemy nogi za pas.

Duda opowiada o relacji z Kaczyńskim. Jest coraz odważniejszy

Pomijając opowieści o dzieciństwie, młodości, harcerstwie, co jest niemal jota w jotę powtórzone z "To ja" oraz opowiedziane już kiedyś było w książce "Rodzice prezydenta", jak te o wspólnym śpiewaniu pieśni religijnych w trakcie rodzinnych podróży maluchem, to mocy w rozmowy z Żurnalistą nabierają wątki politycznej drogi Dudy, o których tak otwarcie mówić może dopiero po złożeniu urzędu.

Opowiada o konflikcie z wierchuszką PiS, z najbliższym otoczeniem Kaczyńskiego, niezadowolonym z tego, że jakiś anonimowy szczyl został kandydatem na prezydenta, podczas gdy oni, starzy i zasłużeni, nie byli brani pod uwagę. Tutaj Duda wprost mówi o zawiści powszechnej wśród ludzi z Nowogrodzkiej, o kreciej robocie, jaką wykonywali pisowscy politycy, by umniejszyć Dudę, ale i o lekceważeniu, z jakim spotykał się ze strony Jarosława. "W drugiej kadencji kilka razy zapraszałem Kaczyńskiego na spotkanie i nigdy nie skorzystał, więc przestałem zapraszać" – wyznaje i postuluje wielką zmianę pokoleniową w PiS, która stała się partią starców kompletnie nieprzystających mentalnie do współczesności. Wigor młodości i polityczną przyszłość widzi Duda w Konfederacji, a PiS ma za formację schyłkową, powoli pełznącą na cmentarz historii. Poniekąd podważa pozycję Jarosława w partii, mówiąc że PiS został stworzony przez Lecha Kaczyńskiego, a "Jarosław tylko pomagał". Wyznaje kult Lecha, w jego bracie widzi wielkiego gracza i egotyka, którego opinie innych ludzi zupełnie nie interesują. Stawia go na równi z Donaldem Tuskiem jako dwóch samców alfa, nieakceptujących nigdy odmiennego zdania u kogokolwiek. Ani z Kaczyńskim, ani z Tuskiem nie da się normalnie rozmawiać – taki jest wniosek z wypowiedzi Dudy. Im więcej czasu mija od spakowania walizek i wyprowadzki z Krakowskiego Przedmieścia, tym wypowiedzi Dudy o Kaczyńskim są odważniejsze.

Dużo jest tu o konflikcie ze Zbigniewem Ziobrą i jego akolitami, którzy dążyli do rozbicia PiS-u i stworzenia własnej partii, do której chcieli wciągnąć Dudę. Duda postawił się Ziobrze, argumentując, że byłaby to zdrada, ale co ciekawe nawet nie zdrada Jarosława, ale zaprzeczenie dziedzictwu Lecha Kaczyńskiego: wyraźnie Duda stawia Lecha wyżej od Jarosława.

Falujące emocje Andrzeja Dudy

Oczywiście Duda jest przekonany, że w czasie swojej prezydentury nie popełnił żadnego błędu, wszystkie decyzje, które podjął, były słuszne, zawsze miał rację i niczego nie żałuje. Czy coś mógłby w czasie swojej prezydentury zrobić lepiej? Nie, wszystko bowiem zrobił perfekcyjnie. Nie potknął się ani razu, nigdy nie miał rozterek, szedł jako niezłomny obrońca Konstytucji i praworządności, tocząc heroiczną walkę z postkomunistyczną kliką sędziów, mimo, że "salonik liberalno-lewicowy dostawał szału". Wtedy miś Duda przepoczwarza się w niedźwiedzia grizzly, wyraźnie emocje zaczynają brać górę, zmienia się tembr głosu, mina staje się marsowa.

Doprawdy nie wiem, na ile jest to wyćwiczone, a na ile jest sprawą labilności emocjonalnej, ale emocje byłego prezydenta falują jak morze przy sztormowej pogodzie. Potrafi być dosadny w zaskakujących momentach, gdy opowiada o pandemii jako czasie wyjątkowo trudnym politycznie i gospodarczo, wielkim sprawdzianie dla jego przywództwa i ujawnia w pewnym momencie swoje foliarskie oblicze. Zaczyna się denerwować, gdy cytowana jest jego wypowiedź, że żadne szczepienia nie powinny być obowiązkowe i on osobiście nigdy nie zaszczepił się na grypę. Luz Dudy gwałtownie znika, pojawia się silne napięcie i tłumiona złość, gdy powtarza, że nie zaszczepił się i nie zaszczepi na grypę. Gdyby Żurnalista był naprawdę dziennikarzem, a nie wyłącznie łowcą zasięgów, to by w tym momencie zaczął drążyć temat, ale oczywiście żadna kontra nie wchodzi w grę. Zostajemy z przykrym przeświadczeniem, że przez dziesięć lat mieliśmy w Pałacu Prezydenckim zadeklarowanego antyszczepionkowca.

Co Andrzej Duda będzie teraz robił? Otóż będzie podpisywał egzemplarze swojej książki, a także odbywał spotkania autorskie z czytelnikami, a także jeździł z wykładami. Spodziewamy się więc ogólnoświatowego tournée, choć na razie poznajemy tylko jedno miejsce, gdzie się pojawi: Stalowa Wola na początku września.

]]>
Krzysztof Varga
urn:uuid:ce106433-cfa2-4bf7-9c46-b771f6cf300e Mon, 18 Aug 2025 16:09:08 +0200 Fatalny początek prezydentury. Karol Nawrocki zaczął od falstartu Karol Nawrocki zachował się jak "miękiszon". Co gorsze ponad interesami kraju postawił interesy swojej formacji. To fatalny początek prezydentury. https://www.newsweek.pl/swiat/fatalny-poczatek-prezydentury-karol-nawrocki-zaczal-od-falstartu/vlesksq Karol Nawrocki Dziękujemy, że jesteś z nami! Karol Nawrocki zachował się jak "miękiszon". Co gorsze ponad interesami kraju postawił interesy swojej formacji. To fatalny początek prezydentury.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Zbigniew Ziobro mawiał, że "miękiszon to ten, który poddaje się wtedy, kiedy można walczyć". Prezydent RP usunął się w cień w kluczowym momencie nie tyle ze strachu, ale w wyniku cynicznej kalkulacji. Wiele wskazuje na to, że od bardzo wymagającej i obciążonej ryzykiem wizyty u boku liderów Zachodu, woli pokazać się samotnie u boku Trumpa na początku września i odtrąbić tę wizytę jako "wielki sukces". Taką partyjną logiką nie kierował się w kwestiach bezpieczeństwa Polski poprzednik Nawrockiego, Andrzej Duda. Nie należałem nigdy do wielbicieli byłego prezydenta, ale uważam, że gdyby wciąż sprawował ten urząd, nie zabrakłoby go w poniedziałek w Waszyngtonie.

Nawrocki mógł pokazać ile jest wart

Nawrocki, który ma usta pełne frazesów o patriotyzmie i wielkości Polski, miał szansę pokazać, ile tak naprawdę jest wart i to w sytuacji kryzysowej. Co więcej, skoro tak obnosi się dobrymi relacjami z Donaldem Trumpem, powinien znaleźć się w elitarnym gronie przywódców najważniejszych krajów Europy, którzy dziś mają wesprzeć Wołodymyra Zełenskiego po jego rozmowach z prezydentem USA. Jako najbardziej antyukraiński z grupy liderów zaproszonych do Waszyngtonu, zapewne nie wniósłby wiele do dyskusji. Mógłby jednak przynajmniej czegoś się nauczyć od Alexandra Stubba, Emmanuela Macrona czy Keira Starmera. Tym bardziej że sprawy międzynarodowe, delikatnie mówiąc, nie są jego najmocniejszą stroną.

W Waszyngtonie ważą się losy wojny, która toczy się za naszą granicą. Od tego, kiedy i na jakich warunkach skończy się ten konflikt, zależy bezpieczeństwo Polski. Nawrocki był jednym z tych liderów, którym Trump zdał relację po piątkowych rozmowach z Putinem. Wszyscy uczestnicy sobotniej telekonferencji są już w USA, zaś prezydent RP robi dobrą minę do złej gry, próbując cynicznie zwalić winę za nieobecność przedstawiciela Polski na rząd. — Dzisiaj spotyka się format koalicji chętnych, a w tej koalicji od dłuższego czasu, to rząd reprezentuje Polskę — mówił na poniedziałkowej uroczystości powołania członków swej kancelarii. — To pan prezydent Zełenski zapraszał tych liderów europejskich, którzy mają dzisiaj być w Waszyngtonie — dodał.

Wyjaśnienia, które po długim milczeniu przekazał prezydent, zupełnie mnie nie przekonują. Po pierwsze z wypowiedzi rzecznika MSZ wynika, iż w ocenie resortu prezydent Karol Nawrocki jest "bardziej predysponowany do kontaktów" z amerykańską administracją. Po drugie powszechnie wiadomo, że jeszcze przed wyborami prezydenckimi politycy PiS robili w Waszyngtonie czarny PR Donaldowi Tuskowi, sam Nawrocki stawał na głowie, by spotkać się z Trumpem w Waszyngtonie jeszcze przed pierwszą turą, co się udało. Po trzecie politykowi, który nie tylko identyfikuje się z ruchem MAGA, ale próbuje przeszczepić go do Polski, dużo łatwiej rozmawiać z prezydentem będącym tego uosobieniem.

Wiele wskazuje na to, że Nawrocki został w Warszawie bynajmniej nie dlatego, że altruistycznie chciał ustąpić pola Tuskowi. Z naszych informacji wynika, że po prostu obawiał się, iż gdyby pojechał do Waszyngtonu z liderami Zachodu, Biały Dom mógłby odwołać jego dwustronną wizytę 3 września. O tym świadczy choćby jedna z jego dzisiejszych wypowiedzi: — Prezydent Polski jest jedynym liderem dzisiaj w Europie, który na bliskim horyzoncie, już trzeciego września, ma spotkanie z prezydentem Donaldem Trumpem. W tym spotkaniu kwestie bezpieczeństwa i także pokoju w Ukrainie będą jednym z bardzo ważnych punktów.

Zabłysnąć u boku Trumpa

Z punktu widzenia krajowego PR, Nawrockiemu bardziej opłaca się "zabłysnąć" u boku Trumpa 3 września, niż zniknąć w cieniu Macrona, Merza czy Starmera. Co więcej, istnieje spore ryzyko, że spotkanie Zełenski-Trump-liderzy Zachodu może skończyć się awanturą. Gdyby tak się stało, Nawrocki chwilowo wypadłby z łask Trumpa. Politycznie bardziej mu się opłaca zostać w Warszawie i w razie czego zdystansować się od porażki. Nie wykluczam też, że obecności polskiego prezydenta nie życzył sobie sam Zełenski. W końcu jako kandydat na najwyższy urząd Nawrocki grał mocno antyukraińską kartą.

Znamienne było to, że wczoraj, kiedy przywódcy Niemiec, Francji, Finlandii, Włoch, Wielkiej Brytanii oraz szefowa KE i sekretarz generalny NATO przygotowywali się do wizyty w Waszyngtonie, prezydent RP odwiedził m.in. pomnik Ofiar Rzezi Wołyńskiej w Domostawie. "Naszym prawem i obowiązkiem jest pielęgnowanie pamięci o ofiarach ludobójstwa na Wołyniu" — napisał na X.

Polityka historyczna jest owszem bardzo ważna, umiejętnie ją stosując, można wygrać wybory. Opowiadając tylko o przeszłości, nie da się jednak zapewnić bezpieczeństwa Polsce. Na niedzielnym wiecu w Janowie Lubelskim prezydent przekonywał, że "Polska musi być wielka, silna i musimy być razem!". O tym, czy kraj jest wielki, decyduje jego potencjał, ambicje i klasa przywódców. Karol Nawrocki zaczął od falstartu.

]]>
Jacek Pawlicki
urn:uuid:0bf14528-3bd3-4339-bddd-31821554106b Sun, 17 Aug 2025 14:15:14 +0200 Andrzej Duda u Żurnalisty. Potwierdził ustalenia dziennikarza "Newsweeka" Książka Jacka Gądka "Duduś. Prezydent we mgle" wywołała w pałacu Andrzeja Dudy niemałe poruszenie. Teraz odniósł się do niej sam były prezydent. Choć narzekał na złośliwy tytuł i okładkowe zdjęcie, to nie zakwestionował ustaleń dziennikarza "Newsweeka". Nawet tych najbardziej sensacyjnych. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/andrzej-duda-u-zurnalisty-potwierdzil-ustalenia-dziennikarza-newsweeka/mpvj6mh Prezydent Andrzej Duda Dziękujemy, że jesteś z nami! Okładka książki "Duduś" Jacka Gądka Okładka książki "Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy Pałacu Andrzeja Dudy" Jacka Gądka Książka Jacka Gądka "Duduś. Prezydent we mgle" wywołała w pałacu Andrzeja Dudy niemałe poruszenie. Teraz odniósł się do niej sam były prezydent. Choć narzekał na złośliwy tytuł i okładkowe zdjęcie, to nie zakwestionował ustaleń dziennikarza "Newsweeka". Nawet tych najbardziej sensacyjnych.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

– Tytuł jest moją ksywką z czasów dziecięcych i harcerskich – mówił Andrzej Duda w podcaście Żurnalisty, zapytany o książkę "Duduś. Prezydent we mgle". – Jest oczywiście złośliwy. Sugerujący, że nie dorosłem do funkcji. Bo tak mnie wołali koledzy, kiedy byliśmy harcerzami. [...] Tutaj ta złośliwość jest ewidentna. No i oczywiście to zdjęcie też jest tutaj złośliwością ewidentną – powiedział były prezydent. Znacznie ważniejsze było jednak to, co dodał chwilę później.

Gospodarz programu zauważył wcześniej, że treść książki Jacka Gądka jest całkiem spójna z tym, co Andrzej Duda pisze w swojej niedawnej autobiografii "To ja". Choć krytykuje tytuł i okładkę "Dudusia", to przyznaje, że "środek nie jest zły".

Okładka książki
Okładka książki "Duduś" Jacka Gądka

Andrzej Duda potwierdza wiarygodność książki dziennikarza "Newsweeka"

– Pewne relacje, które tam są przedstawione, są relacjami moich współpracowników – nie zawsze zadowolonych – którzy nie zawsze też i nie we wszystkich sprawach się ze mną zgadzali. Ja nie zmuszałem ludzi do tego, żeby zgadzali się ze mną we wszystkim. Ja tylko po prostu mówiłem: słuchajcie, spokojnie, przepraszam bardzo, ale to ja jestem prezydentem i w związku z powyższym, jeżeli macie odmienne zdanie, to tego nie róbcie. Ja to zrobię, bo ja uważam tak i tak. [...] Jeżeli się komuś nie podoba, to może odejść – mówi Duda, de facto potwierdzając wiarygodność książki Jacka Gądka i autentyczność zebranych przez niego relacji ludzi z Pałacu Prezydenckiego. Ale to nie wszystko.

– Ja najbardziej byłem zaskoczony ilością danych, które wyciekły, bo one rzeczywiście były całkiem spójne z pana książką – zauważa Żurnalista.

– No ale wie pan, no ludzie kochają opowiadać. Zwłaszcza jak mają do opowiedzenia coś, co jest wiedzą unikatową. Gorzej, jeżeli opowiadają rzeczy, które są tak naprawdę objęte klauzulami tajności czy zastrzeżonymi – odpowiada Andrzej Duda, po raz kolejny potwierdzając wiarygodność relacji zebranych przez dziennikarza "Newsweeka".

Furia Andrzeja Dudy, bójki doradców i wojny w Pałacu

Pracując nad książką, Jacek Gądek zebrał unikatowe relacje ludzi z otoczenia Andrzeja Dudy. Kiedy "Duduś" ukazał się wiosną tego roku, wzbudził w Pałacu Prezydenckim spore emocje. Plotkowano o tym, kto rozmawiał z dziennikarzem "Newsweeka" i w jakim świetle te opowieści stawiają Dudę. A wyłania się z nich obraz prezydenta nie zawsze panującego nad swoim otoczeniem, ale i podejmującego ważne – choć często niesłusznie traktowane z lekceważeniem – decyzje.

Ta wizyta w Kijowie to była jakaś makabreska – opowiadał Gądkowi o wizycie Dudy w Ukrainie w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na pełną skalę człowiek bliski prezydentowi i znający kulisy tamtego wyjazdu. – Na zewnątrz to był wielki sukces prezydenta i państwa polskiego. A z drugiej strony: za kulisami doszłoby do mordobicia w pociągu. Do mordobicia najważniejszych ludzi prezydenta na jego oczach – mówił. Chodziło o Marcina Mastalerka i Jakuba Kumocha. Jeden z doradców prezydenta dodawał: – Tam była jeszcze druga awantura między nimi, ale wtedy starli się już, jak byli sam na sam. Tuż przed wyruszeniem w drogę powrotną ścięli się w hotelu, gdzie zatrzymali się na chwilę.

Po awanturze Andrzej Duda miał pretensje do Mastalerka, że – wbrew nakazowi prezydenta – nie chciał razem z Kumochem pisać przemówienia dla głowy państwa.

Współpracownicy prezydenta chętnie opowiadali też Gądkowi o tym, jaki Andrzej Duda jest na co dzień. Obraz nie zawsze był dla prezydenta pozytywny. "Czy Andrzej opie***la? I to straszliwie", "jest bardzo porywczy", "jak się na coś wkurzył, to potrafił wrzeszczeć na ludzi i kląć" – to tylko kilka cytatów z bliskich współpracowników prezydenta. Często dostawał szału. A potem jakby nigdy nic: ani pocałuj mnie w d***, ani przepraszam. Przychodził i potrafił być miły, jakby nic się nie stało – opowiadał jeden z nich.

A skąd tytuł, który prezydent uznał za złośliwy i umniejszający? To Jacek Gądek wyjaśnia już w prologu swojej książki i jego relacja pokrywa się ze słowami samego Dudy. – Na Andrzeja mówiliśmy "Duduś". Z dawnych lat miał taką ksywkę. A Lech Kaczyński, gdy kogoś lubił, to prosił, by do niego mówić Leszek. Leszek faktycznie nawet lubił i cenił "Dudusia" – mówił dziennikarzowi "Newsweeka" człowiek z otoczenia Andrzeja Dudy. A inny dodawał: – Na początku prezydentury [Andrzej] był jak dziecko we mgle.

Książkę Jacka Gądka "Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy Pałacu Andrzeja Dudy" Można ją kupić tutaj.

Okładka książki
Okładka książki "Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy Pałacu Andrzeja Dudy" Jacka Gądka
]]>
Mateusz Wojtalik
urn:uuid:f970c5b2-38e9-4ad6-adfc-7f88c9d5db3f Sun, 17 Aug 2025 11:00:00 +0200 Cwaniacka historia Polski. Nie wszystko jest winą Tuska i Kaczyńskiego Choćbyśmy nie wiem jak narzekali, nasza codzienność nie jest tylko efektem działalności polityków. Oni często robią złą robotę, to jasne. Ale jest też przestrzeń całkowicie niezależna od Tusków, Kaczyńskich, Mentzenów i Zandbergów. Historii Polski nie da się zrozumieć bez cwaniactwa. https://www.newsweek.pl/opinie/cwaniacka-historia-polski-nie-wszystko-jest-wina-tuska-i-kaczynskiego/93mxvwl Jarosław Kaczyński na konferencji prasowej Dziękujemy, że jesteś z nami! Choćbyśmy nie wiem jak narzekali, nasza codzienność nie jest tylko efektem działalności polityków. Oni często robią złą robotę, to jasne. Ale jest też przestrzeń całkowicie niezależna od Tusków, Kaczyńskich, Mentzenów i Zandbergów. Historii Polski nie da się zrozumieć bez cwaniactwa.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Książek jest za dużo – próbowałem ostatnio ustalić autorstwo tego bon motu, ale im bardziej szukałem, tym bardziej okazywało się, że jest to fraza tak stara, że może stać za nią i sam Gutenberg. Podcastów jest za dużo, filmów jest za dużo, malowideł w jaskiniach zapewne też było za dużo. Niechybnie większość prezentowała tak mierną jakość, że publiczność wstydziła się do nich podchodzić bez maczugi.

Książek o historii Polski też jest za dużo. Ostatnio jest ich za dużo jeszcze bardziej niż wcześniej, bo okazało się, że występuje ponadnormatywne zapotrzebowanie na historie ludowe. Niczym się ta kategoria nie różni od innych: książek, które warto przeczytać, jest mało, niech o jakości tego, co się wydaje, świadczy fakt, że na porządną ludową historię Polski wciąż czekamy.

Potrzebna historia polskiego cwaniactwa

Mimo tej mnogości wciąż w opowiadaniu o Polsce brakuje wątku o kapitalnym znaczeniu. Pilnie potrzebujemy tego dzieła, bez niego nigdy nie zrozumiemy miejsca, w którym żyjemy. Potrzeba nam tomu o polskim cwaniactwie, kombinatorstwie łączącym finezję, brawurę oraz swobodne podejście do reguł i procedur. Słowem: potrzeba nam pracy o polskiej zaradności.

Tytuł jest cokolwiek oczywisty: "Zmieścisz się, śmiało. Cwaniacka historia Polski" – słowa wypowiedziane tuż przed tragedią narodową 10 kwietnia byłyby jednocześnie początkiem, jak i pointą, doskonale uzasadniałyby, dlaczego zajmujemy się tym zjawiskiem.

To nie miałby być tom pisany z perspektywy Sejmu czy pałacu prezydenckiego. Przeciwnie – im dalej od warszawskich żyrandoli, tym lepiej. Wszyscy lubimy narzekać, że państwo nie działa, jojczymy na system i błędy urzędników, ale to inny temat.

To miałaby być opowieść o tupolewizmie naszym powszechnym, tym mało spektakularnym, na który panuje powszechne przyzwolenie. Nie chodzi o to, by szydzić czy piętnować, przeciwnie: to miałaby być pochwała polskiej zaradności, opisanie i oddanie należnego miejsca polskim cechom narodowym.

Ostatnio pękałem z dumy, gdy na instagramowym koncie BBC News zobaczyłem filmik z podkrakowskiej Woli Filipowskiej, udostępniony wcześniej przez małopolską policję. Zaczyna się niewinnie, sprytny kierowca dostawczego opla w ostatniej chwili wjeżdża na tory, mimo zapalonych znaków ostrzegawczych. Szlaban z tyłu zamyka się, z przodu jeszcze chwilę trzyma się w górze, ale kierujący okazji nie wykorzystuje i znajduje się w sytuacji bez wyjścia. Próbuje jeszcze obrócić samochód, ale bezskutecznie. Film kończy się, gdy pędzący pociąg uderza w samochód. Ofiar na szczęście nie było.

Wszyscy znamy takich historii dziesiątki. Każdy rowerzysta wie, że od czerwca do września najbardziej niebezpiecznym miejscem na ziemi nie są przedmieścia Caracas czy slumsy Johannesburga, tylko nadwiślańska ścieżka rowerowa. Co tam się wyprawia! Tu pozbawiony wyobraźni tatuś wpuszczający córkę na trójkołówce, tu pędzący na złamanie karku dostawca na rowerze elektrycznym, tu młodzież na hulajnodze pozbawionej blokady prędkości, tu zabłąkany pieszy, który samozwańczo postanowił przemieszczać się po ścieżce, a nie po biegnącym obok pustym chodniku.

A branie w koszty tego i owego? A jazda po jednym piwie? A załatwianie niczym nieuzasadnionego L4? A omijanie zakazu handlu w niedzielę? Ta książka pisze się sama. Nasza codzienność ją pisze.

Nie wszystko jest winą Tuska i Kaczyńskiego

Nie mam aparatu porównawczego, nie wiem, czy Polki i Polacy częściej kombinują niż inne nacje, ale ten 10 kwietnia wydaje mi się wystarczającym powodem, by się zjawisku przyjrzeć. Jeśli ustalimy, że przykładowi Belgowie to dopiero lekce sobie ważą przepisy, wtedy przyjrzymy się sprawie i zareagujemy. Dopóki nie będziemy mieli dowodu, zajmijmy się naszymi sprawami.

Choćbyśmy nie wiem jak narzekali, nasza codzienność nie jest tylko efektem działalności polityków. Oni często robią złą robotę, to jasne. Ale jest też przestrzeń całkowicie niezależna od Tusków, Kaczyńskich, Mentzenów i Zandbergów. Tupolewizm naprawdę nie zaczyna się od 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego podległego kancelarii premiera. Tupolewizm zaczyna się od przechodzenia na czerwonym świetle na przejściu dla pieszych.

]]>
Michał Szadkowski
urn:uuid:4fefad4d-b9ea-44b1-87d5-9e9de90d2940 Sat, 16 Aug 2025 22:39:00 +0200 To jedna z ostatnich decyzji prezydenta Dudy. Brak tej ustawy będzie miał fatalne skutki Przeciwnicy alarmowali, że ustawa ograniczy władzę rodzicielską. Zwolennicy przekonywali, że ułatwi nastolatkom sięganie po pomoc w kryzysie. A młodzi ludzie prosili: nie dajcie nam umierać. https://www.newsweek.pl/polska/spoleczenstwo/to-jedna-z-ostatnich-decyzji-prezydenta-dudy-brak-tej-ustawy-bedzie-mial-fatalne/n8nz8fr Prezydent Andrzej Duda Dziękujemy, że jesteś z nami! Przeciwnicy alarmowali, że ustawa ograniczy władzę rodzicielską. Zwolennicy przekonywali, że ułatwi nastolatkom sięganie po pomoc w kryzysie. A młodzi ludzie prosili: nie dajcie nam umierać.

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Kiedy w ostatnim dniu urzędowania prezydent Andrzej Duda odesłał ustawę o pomocy psychologicznej do Trybunału Konstytucyjnego, Angelika Friedrich czuła rozczarowanie i smutek.

– Nie tylko dlatego, że ta ustawa to była nasza ciężka praca, widziałam, że wszystkim młodym ludziom z kilkudziesięciu organizacji, z którymi ją konsultowaliśmy, było bardzo trudno. Staram się uszanować argumenty pana prezydenta, wiem, że są dla niego ważne, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego były ważniejsze niż bezpieczeństwo dzieci – mówi Friedrich, która w 2018 r. stworzyła Nastoletni Azyl, internetową grupę pomocową dla młodych osób w kryzysie psychicznym. Rozumie ich, bo wciąż pamięta, jak to jest, gdy człowiek myśli, że nic dobrego go w życiu nie spotka. Wie, co to depresja i anoreksja.

Na początku działała sama, dzieliła się doświadczeniami z terapii, potem dołączyły do niej kolejne osoby. Przez te wszystkie lata do Nastoletniego Azylu przychodziło mnóstwo wiadomości od młodych ludzi, którzy pisali o strachu przed szkołą, zaburzeniach odżywiania, lękach i depresji. Często wyznawali: jestem w kryzysie, ale zupełnie nie wiem, co zrobić. Jeszcze częściej: moi rodzice nie wyrazili zgody, żebym poszedł do psychologa, a ja nie wiem, kogo mogę poprosić o pomoc.

To samo słyszą konsultanci telefonu zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. – Czasem rodzice mówią dziecku: przestań, nie potrzebujesz psychologa, jesteś normalny. Co ci ten psycholog da? Albo: nie masz przecież poważnych objawów, to normalne w twoim wieku, że tak się czujesz. Czasem robią to z niewiedzy, bo myślą, że taka pomoc jest możliwa tylko prywatnie i że ich na to nie stać – opowiada Katarzyna Talacha, psycholożka, prawniczka i konsultantka telefonu zaufania 116 111. Zauważyła, że dzieci często nie dzielą się z rodzicami swoimi trudnościami, bo widzą, że oni też mają różne problemy, więc nie chcą im dokładać zmartwień. – Poza tym młodemu człowiekowi jest czasami łatwiej porozmawiać z obcą osobą. Bo są takie problemy, których się wstydzi, boi się oceny. I dopiero zachęcony przez nas decyduje się na rozmowę. Kiedy rok temu zapytaliśmy młodych ludzi, z jakim specjalistą chcieliby porozmawiać, najczęściej odpowiadali, że jest im to obojętne. Byleby to była osoba, która wysłucha i nie oceni – mówi psycholożka.

Rodzina jest święta?

Nowelizacja ustawy o prawach pacjenta budziła wielkie emocje. Jej przeciwnicy powtarzali, że ogranicza władzę rodzicielską. Wysyłając ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, Andrzej Duda argumentował, że stanowiłaby "wyłom w polskim systemie prawa rodzinnego" i naruszałaby prawo rodziców do kontroli i wychowania dziecka. A poza tym – dodawał – istnieje ryzyko, że nastolatek może trafić na "różnego rodzaju szarlatanów", bo zawód psychologa nie jest w Polsce dostatecznie uregulowany.

O skierowanie noweli do TK apelowała m.in. Polska Federacja Ruchów Obrony Życia, twierdząc, że narusza ona konstytucję. "Ustawa ta może powodować konflikty w rodzinie, podważać zaufanie do rodziców, alienować małoletnie dzieci z więzi rodzinnych i pogłębiać ich osamotnienie" – przekonywała federacja, która zrzesza organizacje działające na rzecz zakazu aborcji.

– W konserwatywnych środowiskach zakłada się, że rodzina jest tym, co najlepsze, i wszelkie procesy, które w niej zachodzą, są święte, nikt się nie powinien wtrącać. Tyle że jeżeli rodzina funkcjonuje prawidłowo, dzieci mają zaufanie do rodziców, mogą się zwrócić do nich z problemami, to nie ma potrzeby, żeby korzystały z pomocy psychologicznej bez ich wiedzy. Bo zapewne to właśnie rodzic jest pierwszą osobą, która o tych problemach usłyszy albo je zauważy, i sam zaprowadzi dziecko do specjalisty – mówi posłanka Koalicji Obywatelskiej Dorota Łoboda, która od lat jest zaangażowana w działania na rzecz poprawy zdrowia psychicznego dzieci.

Posłanka zwraca uwagę, że ustawa dotyczy tych rodzin, w których dziecko nie ma do opiekunów zaufania. – Często wynika to z zaniedbania, z przemocy o różnym charakterze, również seksualnej. Kiedy źródło kłopotów tkwi w domu, żaden rodzic nie zgodzi się, żeby zostały one ujawnione. A wiadomo, że jeżeli dziecko opowie psychologowi, co jest przyczyną jego zaburzeń czy kryzysu, wszystko wyjdzie na jaw. Dlatego część tych środowisk się przed tym broni, zupełnie nie troszcząc się o dobro dziecka – mówi Dorota Łoboda.

Nie chcemy wykluczać rodziców

O podpisanie ustawy apelowały do Dudy organizacje młodzieżowe, które współpracowały z rzeczniczką praw dziecka Moniką Horną-Cieślak przy tworzeniu jej zapisów. 4 sierpnia, na dwa dni przed zakończeniem kadencji prezydenta, młodzi ludzie zorganizowali kilkugodzinną pikietę przed jego pałacem na Krakowskim Przedmieściu. "Nie dajcie nam umierać" – apelowali. Przypominali, że dzisiaj zgodnie z prawem osoby do 18. roku życia muszą uzyskać zgodę rodzica na wizytę u specjalisty, co w praktyce uniemożliwia im zwrócenie się o pomoc. Bo mają najróżniejsze blokady w głowie, a przede wszystkim boją się reakcji opiekunów.

Ustawa miała to zmienić. Przewidywała, że już 13-latki mogłyby skorzystać ze wsparcia psychologicznego bez zgody rodziców czy opiekunów prawnych. Co ważne, pomoc byłaby udzielana w ramach publicznej ochrony zdrowia, wyłącznie w placówkach współpracujących z NFZ. Po wizycie ośrodek miałby obowiązek w ciągu siedmiu dni powiadomić rodziców lub opiekunów, chyba że mogłoby to zagrozić dobru pacjenta.

– Ta ustawa była odpowiedzią na prośby, wręcz błagania młodych ludzi, którzy nie mieli oparcia w rodzinie. Albo bali się poprosić rodzica o zapisanie do psychologa. Razem ze specjalistami doszłyśmy do wniosku, że jeżeli młody człowiek już wie, że potrzebuje pomocy, to kiedy po nią sięgnie, odpowiedzialność za poinformowanie rodziców powinna spaść na drugiego dorosłego. Bo taki przeszkolony psycholog będzie w stanie poradzić sobie z ich pierwszą reakcją. Wytłumaczy im wszystko i da narzędzia pomocy – tłumaczy Angelika Friedrich.

Zapewnia, że najważniejszym celem ustawy jest ratowanie życia. – Często nam zarzucano, że chcemy odbierać władzę rodzicielską. Zawsze wtedy tłumaczyłyśmy, że my nie chcemy rodziców wykluczać ani zabierać im decyzyjności. I że naprawdę wierzymy, że ta współpraca będzie wzmacniać system rodzinny. Słyszałyśmy też, że psycholodzy są szarlatanami albo że będą "zmieniać dzieciom płeć". Padały argumenty, jeszcze bardziej przerażające, że przez tę ustawę dzieci będą uczyć się masturbacji. Więc czułyśmy, że jest w ludziach niewiedza i strach przed tym, co się będzie działo w gabinecie psychologa. A przecież w placówkach, które działają w ramach NFZ, psycholog jest sprawdzony, ma potwierdzone kwalifikacje, jest tzw. bezpiecznym dorosłym – tłumaczy Angelika Friedrich. Niedawno skończyła studia psychologiczne i chciałaby w przyszłości pracować w jednym z takich ośrodków.

Chodzi o bezpieczeństwo

– Wokół tej ustawy narosło sporo nieporozumień. Jest mi po prostu przykro, że prezydent nie wczytał się w jej intencję, bo przecież tutaj chodzi o bezpieczeństwo. I naprawdę nikt nie zamierza z tego procesu wykluczać rodziny. Zresztą każdy, kto zajmuje się wspieraniem dziecka w kryzysie, wie, że nie da się mu pomóc, jeżeli nie zaprosi się do współpracy jego środowiska. Ta ustawa jedynie otwiera drogę do tego, żeby dzieci mogły poprosić o pomoc wcześniej, nie czekając na zgodę dorosłych – mówi Joanna Paduszyńska, która kieruje Fundacją Słonie na Balkonie.

Przypomina, że teraz jeśli dziecko wejdzie z ulicy do poradni zdrowia psychicznego i powie, że chce się zapisać do specjalisty, nikt z nim nawet nie porozmawia. – A gdyby ta ustawa weszła w życie, to w ośrodku będzie psycholog, który się nim zaopiekuje. Młode osoby bardzo często działają w impulsach. I nam chodzi o to, żeby te impulsy zatrzymać, żeby powstrzymać dzieci przed wybraniem niebezpiecznej drogi, czyli próby samobójczej albo samookaleczenia. Jeżeli będą miały dostęp do pomocy, to jest szansa, że się na ten dramatyczny ruch nie zdecydują – tłumaczy Paduszyńska.

Statystyki są alarmujące. Jak podaje rzeczniczka praw dziecka, na skutek kryzysów psychicznych umiera w Polsce więcej nastolatków, niż jest ofiar wypadków drogowych. Tylko w 2023 r. życie odebrało sobie 138 osób w wieku 13-18 lat. Liczba prób samobójczych w ciągu ostatnich pięciu lat wzrosła o 200 proc., przekroczyła 2 tys. rocznie. Według UNICEF Polska ok. 9 proc. dzieci cierpi na zaburzenia psychiczne, a ich sytuację pogarsza brak specjalistów. Tymczasem stałego wsparcia potrzebuje aż 630 tys. dzieci.

Fundację Słonie na Balkonie, która działa w Łodzi od ponad 13 lat, młodzi ludzie sobie polecają. – Przychodzą i mówią, że chcą się zapisać do psychologa. My najpierw ustalamy, czy w ich życiu nie dzieje się nic złego. Czy są bezpieczne? I najczęściej są. Potem zadajemy pytanie, czy jest wokół nich osoba dorosła, z którą moglibyśmy nawiązać współpracę. Okazuje się, że z reguły jest. Wtedy pytamy dziecko, czy da radę z nim porozmawiać o tym, by razem do nas przyjść. Jeżeli mówi, że tak, dostaje precyzyjną informację, jak to należy zrobić. I rzeczywiście przychodzą potem razem – opowiada Joanna Paduszyńska.

Czasem to pracownicy fundacji wykonują telefon do opiekuna. – Zwykle jest otwarty na współpracę. Oczywiście jest mu trudno, bo nie wiedział, że dziecko potrzebuje takiej pomocy. Bardzo często jest zdziwiony i poruszony, nie zdawał sobie sprawy, że problem jest tak poważny i naglący – mówi.

Pamięta dziewczynkę, którą przysłał jej chłopak. Okazało się, że miała swojego bezpiecznego dorosłego. To była jej babcia. Zalała się łzami przy pierwszej wizycie, ale potem współpracowała z fundacją, pozwoliła pomóc wnuczce.

Krok w dobrą stronę

Posłanka Dorota Łoboda widziała protest młodych ludzi przed pałacem prezydenckim, nie uważa, by hasło "Nie dajcie nam umierać" było przesadą.

– Nastolatki doświadczają kryzysów psychicznych. To nie są historie, które znają z mediów, tylko ich osobiste doświadczenia albo doświadczenia przyjaciół. Więc bardzo otwarcie i świadomie o tym mówią. Wiedzą, że wizyta u psychologa ratuje życie. My, dorośli, też to wiemy i dlatego w Warszawie wieszamy na mostach tabliczki z numerami telefonów i informacją: jeżeli jesteś w kryzysie, zadzwoń – mówi.

Zwraca uwagę, że nawet w kochającej się rodzinie czasem brakuje umiejętności poradzenia sobie z kryzysem. – Ale taka rodzina jest w o tyle lepszej sytuacji, że rodzic, widząc, że jego możliwości się kończą, zaprowadzi dziecko do psychologa. Natomiast dzieci, które nie mają takiego rodzica, zostaną bez pomocy przez prezydenta Dudę i środowiska, które mu podpowiadały takie rozwiązanie – mówi.

Po decyzji prezydenta Katarzyna Talacha w pierwszej chwili pomyślała, że to stracona szansa. Ale zaraz potem pojawiła się nadzieja. – Wiem, że to nie jest koniec i że środowiska, które pracowały nad ustawą, będą o nią walczyć. To nie była zmiana systemowa, która poprawiłaby dostępność pomocy psychologicznej w Polsce, jej jakość czy liczbę specjalistów. Ale to był krok w dobrą stronę – mówi specjalistka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.

Angelika Friedrich dodaje, że widziała wielu dorosłych, którym nie podobała się ustawa, ale nie spotkała żadnego młodego człowieka, który mówiłby, że jest niepotrzebna. – Większość nastolatków cieszyło się, że powstaje, mówili, że mają nadzieję, że zostanie zaakceptowana. Dlatego nadzieja jest właśnie w tych młodych ludziach i w mądrych dorosłych, którzy ich wspierają – mówi.

Joanna Paduszyńska zawsze powtarza, że nastolatek, który prosi o pomoc, jest bardzo cenny. – Bo to jest dziecko, które chce coś zmienić, chce poczuć się lepiej i wybiera bezpieczną formę poradzenia sobie z trudnymi emocjami. Bo dzieci mogą wybrać drogę uzależnień, złych relacji, szukania pomocy w internecie albo wśród nastolatków. Ta ustawa jest skrojona pod hasło "bezpieczeństwo" – mówi.

Posłanka Łoboda obawia się, że teraz ustawa na wiele miesięcy utknie w Trybunale Konstytucyjnym albo zostanie oceniona jako niekonstytucyjna. – Pytanie wtedy, w jakim zakresie? Jeśli małym, jest nadzieja, że da się naprawić i ponownie uchwalić. Tylko czy Karol Nawrocki będzie chciał taką ustawę podpisać? Trudno powiedzieć, ale cuda się zdarzają – mówi.

Gdyby miała okazję stanąć naprzeciw osób, które protestowały przeciwko ustawie, powiedziałaby im, że nikt nie chce rozbijać szczęśliwych rodzin. – Chcemy pomóc tym dzieciom, które nie mają wsparcia. A wiemy doskonale, że przemoc domowa jest w Polsce faktem. Jeśli choć jedno dziecko doświadcza przemocy, w tym seksualnej, we własnym środowisku, powinno mieć prawo wołać o pomoc – tłumaczy. Takim wołaniem – dodaje – jest pójście do psychologa.

]]>
Renata Kim
urn:uuid:2ad9179c-2994-4f24-a548-2b03b82773dc Thu, 14 Aug 2025 20:02:07 +0200 Nawrocki schodził i w końcu zszedł. Człowiek prezydenta: nie ma przypadków [KULISY] Prezydent Karol Nawrocki wprost powiedział premierowi Donaldowi Tuskowi, że ma inny stosunek do Ukrainy niż rząd. Głowa państwa odcina się także od polityki poprzednika. https://www.newsweek.pl/polska/polityka/nawrocki-schodzil-i-w-koncu-zszedl-czlowiek-prezydenta-nie-ma-przypadkow-kulisy/4eqxkbh Prezydent Karol Nawrocki i premier Donald Tusk na spotkaniu w Pałacu Prezydenckim. Dziękujemy, że z nami jesteś! Donald Tusk "Stan Wyjątkowy". Bimber z Żurkiem, czyli jak prezydent Andrzej Duda kończy kadencję Prezydent Karol Nawrocki wprost powiedział premierowi Donaldowi Tuskowi, że ma inny stosunek do Ukrainy niż rząd. Głowa państwa odcina się także od polityki poprzednika.

Dziękujemy, że z nami jesteś!
Dziękujemy, że z nami jesteś!

Skąd to dwuminutowe spóźnienie? Przypadek czy pokazanie hierarchii?

Nie ma przypadków. Jak przyjechał premier, to prezydent dostał o tym informację, więc zszedł do premiera, a to schodzenie przecież trwa. Przypadków jednak nie ma — odpowiada niejednoznacznie "Newsweekowi" człowiek z Pałacu Prezydenckiego.

Wchodzimy za kulisy pierwszego spotkania prezydenta Karola Nawrockiego z premierem Donaldem Tuskiem.

Karol Nawrocki odcina się od linii Andrzeja Dudy

Nowa głowa państwa de facto odcięła się od linii poprzednika ws. Ukrainy. O ile rząd premiera Donalda Tuska i były prezydent Andrzej Duda są wyraźnie proukraińscy, to Karol Nawrocki zachowuje chłodniejszy stosunek do naszego wschodniego sąsiada. W kampanii wyborczej mówił wprost — zabiegając o elektorat Sławomira Mentzena — że nigdy się nie zgodzi na wejście Ukrainy do NATO, bo to — w jego ocenie — miałoby narazić w przyszłości Polskę na wojnę z Rosją.

Dla prezydenta kwestie historyczne — jak na przykład sprawa ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej — zajmują wyższe miejsce w hierarchii. W czasie rozmowy z szefem rządu Nawrocki również wspomniał o sprawach, które obciążają relacje polsko-ukraińskie.

Czy będzie dwugłos ws. Ukrainy?

Z rozmowy obu polityków wynika, że po raz pierwszy w historii możemy mieć dwugłos ws. Ukrainy. Nie fundamentalny, ale jednak zauważalny. O ile Donald Tusk działa w ramach europejskiej "koalicji chętnych" do pomocy, to Karolowi Nawrockiemu bliżej jest do polityki prowadzonej przez USA. W obozie rządowym istnieje obawa, że w przypadku krytycznego "rozjazdu" stanowisk USA i Europy ws. Ukrainy, polski prezydent będzie lojalny wobec Donalda Trumpa.

Prezydent będzie lojalny wobec Polski. Nie ma żadnego ryzyka, że będzie inaczej — odpowiada nasz informator z otoczenia Nawrockiego.

Moment próby zbliża się wielkimi krokami, bo Trump ma 15 sierpnia rozmawiać z Putinem na Alasce na temat wojny w Ukrainie. Waszyngton jest gotowy na ustępstwa także z uwagi na to, że Trump liczy na pokojową Nagrodę Nobla. Media na świecie pisały o takich ambicjach prezydenta USA, a publicznie o poparciu pomysłu mówili np. przywódcy Izraela, Pakistanu, Armenii i Azerbejdżanu.

Donald Tusk
Donald Tusk

Jak wynika z naszych informacji, Nawrocki i Tusk próbowali podczas rozmowy wyjąć z bieżącego sporu politycznego sprawy dyplomacji, bezpieczeństwa i polityki wobec zagrażających państwu polskiemu Rosji oraz Białorusi. Politycy zgodzili się, że te sfery będą pod ochroną. To absolutne minimum, bo samobójczym ruchem byłoby ostentacyjne prowadzenie walki przez prezydenta i premiera na tej linii.

— Nawrocki nie ma problemu z tym, żeby współpracować z ludźmi, którzy mają inne poglądy. Powiedział premierowi: "W tysiącu spraw się nie zgadzamy, ale możemy współpracować w tych najważniejszych dla państwa" — przekonuje w rozmowie z "Newsweekiem" człowiek z Pałacu Prezydenckiego.

Choć obaj politycy zadeklarowali w tych kwestiach pełną zgodę, to naiwnością byłoby przekonanie, że nie dojdzie tutaj do konfliktów. Być może będą jednak mniej spektakularne niż w polityce krajowej.

Szansa dla ambasadorów

Jest zresztą szansa na złagodzenie sporu prezydenta z rządem ws. obsady placówek dyplomatycznych. Ten temat również poruszono podczas czwartkowego spotkania.

Tusk zasygnalizował już publicznie, że nie jest wykluczone, że wysłany do Waszyngtonu Bogdan Klich — w randze szefa placówki, a nie ambasadora, bo zgody na to nie dawał ani Duda, ani Nawrocki — zostanie objęty szerszą umową rządu z prezydentem ws. ambasadorów. Kłopot jednak w tym, że im głośniej Nawrocki bije w Klicha bądź jakiegokolwiek innego ambasadora, tym politycznie trudniej rządowi zmienić go na kogoś innego.

— Nigdy nie będzie zgody na to, aby ambasadorem został Bogdan Klich — potwierdza informator "Newsweeka".

Ramy współpracy

Nawrocki i Tusk — co potwierdzili publicznie współpracownicy głowy państwa — mieli ustalać ramy współpracy, mimo dzielącej ich politycznej przepaści.

"Stan Wyjątkowy". Bimber z Żurkiem, czyli jak prezydent Andrzej Duda kończy kadencję

Szef gabinetu prezydenta Paweł Szefernaker na konferencji po spotkaniu w Pałacu mówił, że Nawrocki "przedstawił zasady, na których powinna być oparta współpraca prezydenta i premiera w najważniejszych dla Polaków sprawach". — Konstytucja jasno wskazuje prerogatywy prezydenta. Pan prezydent będzie aktywnie uczestniczył w życiu publicznym — mówił Szefernaker. Dodał, że aktywność Nawrockiego będzie wynikać z mocnego mandatu uzyskanego w wyborach.

W czasie spotkania, jak przekazują nasze źródła, Tusk przywoływał ponoć historię jego kohabitacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim (2005-10). Wówczas zaognił się konflikt symbolicznie nazywany "sporem o krzesło". Chodziło o spór kompetencyjny o to, kto reprezentuje i wyznacza linię polityki zagranicznej państwa, który zakończył się wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego: prezydent, nawet jeśli jest szefem delegacji państwa, musi się trzymać stanowiska rządu.

Prezydent i premier mają się spotkać ponownie jeszcze przed wizytą Karola Nawrockiego w Waszyngtonie, która odbędzie się 3 września.

]]>
Jacek Gądek
urn:uuid:2b683677-d547-4a9d-88af-94c1c1d5ea03 Thu, 14 Aug 2025 06:45:00 +0200 Dramatyczne opisy walki z nadwagą we wspomnieniach Andrzeja Dudy. Varga czyta "To ja" Nie wierzył, że zostanie prezydentem, ale jak już nim został, to cieszył się jak dziecko przez bite 10 lat. Pan prezydent pewnego dnia nagle znalazł się w sklepie z zabawkami, gdzie wszystko jest dostępne i za darmo. A my mu tego wściekle zazdrościmy. https://www.newsweek.pl/opinie/dramatyczne-opisy-walki-z-nadwaga-we-wspomnieniach-andrzeja-dudy-varga-czyta-to-ja/124j1vj Andrzej Duda, były prezydent i autor książki "To ja" Dziękujemy, że jesteś z nami! Nie wierzył, że zostanie prezydentem, ale jak już nim został, to cieszył się jak dziecko przez bite 10 lat. Pan prezydent pewnego dnia nagle znalazł się w sklepie z zabawkami, gdzie wszystko jest dostępne i za darmo. A my mu tego wściekle zazdrościmy.

W tym roku cały świat uroczyście obchodzi 150-lecie urodzin Thomasa Manna oraz 70. rocznicę śmierci autora "Czarodziejskiej góry". Z tej okazji w Polsce ukaże się nowe tłumaczenie "Buddenbrooków" i byłem przekonany, że to będzie największe wydarzenie literackie. Tak się nie stanie, bo właśnie pojawiła się książka, która Manna odsyła do lamusa. Mam na myśli wspomnienia Andrzeja Dudy pod bezpretensjonalnym i zarazem bezkompromisowym tytułem "To ja".

Dziękujemy, że jesteś z nami!
Dziękujemy, że jesteś z nami!

Zaczyna się bardzo mocno: "Zaplanowałem, że wejdę z całkowitego zaskoczenia. Wystąpię, podziękuję, ukłonię się i wyjdę". To jedno z tych pierwszych zdań książek, które przechodzą do historii literatury, jak "Ogary poszły w las" Żeromskiego. Ten dramatyczny początek stanowi opis konwencji wyborczej Karola Nawrockiego, na której Duda pojawił się jako niespodzianka, a zanim wszedł na scenę, to "czekał pod trybunami – na dole, w przejściu, w korytarzu". Czekanie w przejściu, w korytarzu – to wielka metafora dwóch kadencji Dudy.

I później gładko przechodzimy do opowieści o tym, jak człowiek znikąd stał się ku własnemu zaskoczeniu i rozpaczy jego żony Agaty kandydatem PiS na prezydenta, choć sam uważał, że nie ma żadnych szans. To jest coś jak Bildungsroman, powieść rozwojowa o chłopcu, który wszystkim potakiwał, kłaniał się, wykonywał polecenia starszych, a jak trzeba było, to skoczył po piwo, aż po dorosłość, gdy okazało się, że ma za sobą dwie kadencje na najwyższym stanowisku w nie takim małym kraju. Opowieść o człowieku, który nie wierzył, że wygra wybory, podobnie jak nie wierzył w to jego pryncypał. Zwycięstwa byli pewni jego przeciwnicy – historia zna wiele takich przypadków, w tym niestety najnowsza historia Polski.

Przejmująco jest to opowiedziane, szczególnie te momenty, gdy Duda wpada w panikę, że zyskał popularność, a ponieważ potwornie boi się samodzielności, to biegnie "przerażony na górę do gabinetu Jarosława". Tamże zestrachany woła: "Boże święty! Źle się stało. Przecież teraz oni rzucą wszystkie siły, żeby mnie pokonać!". Na co Jarosław przytomnie odpowiada, że to sukces większy, niż się spodziewali. Trzeba geniusza, jak Jarosław, żeby z rzeszy anonimów wyłowić tak fenomenalnego kandydata jak Duda, tak plastycznego, wrażliwego, a jednocześnie jakby bóstwa chtonicznego, bo zazwyczaj wychodzi spod ziemi: w 2015 r. na triumfalne wyjście na scenę Reduty Banku Polskiego czekał w piwnicy.

Duda potrafi wzruszyć, bo ja się wzruszam, gdy opisuje z chłopięcym zachwytem swoje pobyty w Promniku, rezydencji prezydenta RP pod Garwolinem, gdzie jest uroczy zwierzyniec, w nim daniele, muflony i lamy. Szczególnie lamy przypadły Dudzie do serca. Nie wiem, jak układało się życie Dudy z lamami, z tego, co pamiętam, te zwierzęta lubią pluć na ludzi, gdy czują się zaniepokojone. Miejmy nadzieję, że w Promniku nie dochodziło do tak gorszących scen.

Już jamnik Agaty w czasach narzeczeństwa z Andrzejem odkrył prawdziwe oblicze Dudy i gryzł przyszłego prezydenta

A teraz najważniejsza wiadomość, która naprawdę podzieli Polaków: Duda jest kociarzem, jak Kaczyński, psów się boi i nie lubi. Już jamnik Agaty w czasach narzeczeństwa z Andrzejem odkrył prawdziwe oblicze Dudy i gryzł przyszłego prezydenta. Jak wiadomo, świat wcale nie dzieli się na prawicę i lewicę, ani też populistów i demokratów, ale na psiarzy i kociarzy, i tutaj Duda jest jednoznaczny. Rozumiem, że w jego rodzinie zawsze były koty, chomiki, świnki morskie i króliki – to ważny wątek książki – a wszyscy wiemy, że koty to zwierzęta z gruntu pisowskie, ale kynofobia prezydenta mnie zasmuca, więc doradzam, że można to leczyć psychoterapią poznawczo-behawioralną.

Dużo wzruszeń jest w tej książce – albo Duda się wzrusza w trakcie spotkań z nowymi przyjaciółmi, albo nowi przyjaciele Dudy się wzruszają, że mogą go poznać. Tak było choćby z emirem Kataru, którego Duda odznaczył Orderem Orła Białego za to, że Katar zaczął nam sprzedawać gaz, co emir przyjął z prawdziwym wzruszeniem. Wzruszenie chwyta za gardło, gdy Duda opowiada o ulubionym food trucku z pizzą prowadzonym w Krakowie przez Włocha, wielbiciela Giorgii Meloni. Bardzo często też Duda się wzrusza swoją odwagą oraz ważnością na politycznej mapie świata. Wzrusza oraz cieszy, gdy pisze o swoich podróżach i spotkaniach z ciekawymi ludźmi. I wszyscy zawsze się cieszą, gdy wpadną gdzieś na prezydenta, który potrafi pojawić się niespodziewanie na drugim końcu świata, ale i w osiedlowym sklepie. Duda ma ten dar, że wszyscy pałają do niego sympatią, nawet jeśli mają inne poglądy polityczne. On był w stanie nawet wzbudzić sympatię Xi Jinpinga, którego uraczył polskimi jabłkami, a później poleciał na zimowe igrzyska olimpijskie do Pekinu jako jedyny prezydent zachodniego świata. Oczywiście załatwił tam mnóstwo ważnych dla Polski spraw gospodarczych i geopolitycznych, bo wszystkie podróże Dudy po świecie skutkowały gigantycznym wzrostem notowań naszego kraju. Gdziekolwiek Duda się objawił, to nie dość, że był entuzjastycznie witany przez mieszkańców miast i wsi, to jeszcze przywódcy światowi wręcz się w nim zakochiwali. Każdy międzynarodowy sukces Polski to zasługa Dudy, każde niepowodzenie to sprawka Donalda Tuska.

Gdziekolwiek Duda się objawił, to nie dość, że był entuzjastycznie witany przez mieszkańców miast i wsi, to jeszcze przywódcy światowi wręcz się w nim zakochiwali

Rozkochał w sobie nawet Donalda Trumpa. Pisze, jak bardzo był oczarowany Donaldem Trumpem, gdy się poznali, i jak krzyczał w duchu: "Cholera, co za gość!". I ten gość też się zakochał w Dudzie, a poprzez miłość do Dudy pokochał Polskę. Trump nazwał Dudę "fantastycznym człowiekiem i swoim wielkim przyjacielem", a Duda załatwił u Trumpa multum spraw związanych w obronnością, których Tusk z Sikorskim nie byliby nigdy w stanie załatwić, bo nikt ich tam poważnie nie traktuje. W przeciwieństwie do Dudy, którego Trump i reszta świata szanują wręcz do nieprzytomności.

"Doceniam, że ktoś mnie lubi za to, kim jestem, a nie patrzy tylko przez pryzmat polityki" – ujawnia były prezydent. I faktycznie wszyscy, bez względu na poglądy polityczne, Dudę uwielbiają, a on odpłaca im szacunkiem. Szanuje Kosiniaka-Kamysza, Hołownię, Mentzena, Bosaka, nawet Zandberga, a jeszcze bardziej Paulinę Matysiak. Jest tylko jedna osoba, której nie lubi, nie szanuje, za to nieustannie o niej pisze: Tusk.

Nie wierzył, że zostanie prezydentem, ale jak już nim został, to cieszył się jak dziecko przez bite 10 lat, choć czasami bardzo się złościł, gdy Tusk i jego kamaryla rzucali Polsce kłody pod nogi. Z jakąż pasją opisuje, że mógł pływać skuterem wodnym, gdy przebywał w ośrodku w Juracie. Entuzjazmuje się, że samolotem prezydenckim może bez odprawy i bez czekania na lotnisku polecieć za ocean. Pan prezydent pewnego dnia nagle znalazł się w sklepie z zabawkami, gdzie wszystko jest dostępne i za darmo, a my mu tego wściekle zazdrościmy.

Są tu dramatyczne opisy walki z nadwagą, zwłaszcza że niebagatelną rolę odgrywa w niej Agata Duda. Otóż prezydent, gdy popuścił sobie, to dochodził do 100 kg żywej wagi. Wówczas brał się za siebie, sportem i ograniczaniem łakomstwa potrafił zejść do 73 kg, ale wówczas interweniowała małżonka, że nie życzy sobie mieć "anorektycznego faceta". I Duda nie jest anorektyczny: mnóstwo miejsca zajmują opisy jego bohaterskich ćwiczeń fizycznych.

"W czasie prezydentury polubiłem memy, kolekcjonuję je w telefonie, również te o nas. Niektóre są znakomite, podziwiam pomysłowość autorów. To ciekawe, że staliśmy się z żoną postaciami kultury masowej". I to jest największe osiągnięcie Andrzeja Dudy.

]]>
Krzysztof Varga